Ja pierdolę, no przepraszam, że aż tyle czekaliście. Przez tą jebaną szkołę nic mi się nie chce, trudno mi się zabrać do pisania + jeszcze różne prywatne sprawy, przez które nie mogę się na niczym skupić.
Dziękuję bardzo za nominacje od Michelle Rose oraz Your-Sweet-Child do Liebster Blog Award (chociaż za cholerę nie wiem o co chodzi ;D nawet co do nazwy nie jestem pewna XD), ale na to poświęcę kolejną notkę (jak mi się uda, to jeszcze dzisiaj), bo teraz nie mam czasu. Nie wiem też, czy nie zawieszę bloga - oczywiście bardzo bym tego nie chciała. ;c
A. - możesz mnie zabić, miałam dodać nowy wczoraj..
Jeszcze raz bardzo przepraszam no i co? I życzę miłego czytania. I sorry za błędy, jak jakieś są.
Dash.
____________________________________________
ROZDZIAŁ 50
- Rose, co się tak wiercisz? - Duff kontrolował moje ruchy, spoglądając w lusterko.
- Kierujesz, to kieruj.. Wiercę się, bo mi niewygodnie! - warknąłem, kładąc nogę na oparciu fotela Dash.
- Kurwa, Rose weź nogę i przestań kopać w moje oparcie! - oburzyła się blondynka.
- Nie!
- Axl!
- Nie, bo nie mogę zasnąć!
- I co, myślisz, że jak położysz nogę przy mojej głowie, to chuju zaśniesz?!
- Taak! - walnąłem szeroki uśmiech, pokazując wszystkie zęby.
- A spójrz na Brack, siedzi w jednym miejscu, nie rzuca się na wszystkie strony, śpi spokojnie, nie uprzykrzając innym życia, Rose! Bierz z niej przykład.
- Nie uprzykrza innym życia?! Mnie uprzykrza! Śpi, a ja nie mogę!
- Axl, nie drzyj tak tej japy, bo kierowcy dziwnie się patrzą..
- Ty tam kierujesz, to kieruj, dobrze? - jedyna odpowiedź, na jaką było mnie stać, jeśli chodzi o McKagana. - Bracket! Budź się, jesteśmy na miejscu! - szturchnąłem dziewczynę, na co Dash odwróciła się i pierdolnęła mnie butelką.
- Debilu.. - syknęła. - Nie budź jej!
- Dobra. - przyłożyłem głowę do szyby. - Duff, włącz radio.
- Przecież jest włączone.
- To czemu nic nie słyszę?! - wrzasnąłem i zamachałem rękoma.
- Bo ciągle krzyczysz! Zamknij się, to posłuchamy muzyki.
- Dobra, nic kurwa nie można powiedzieć, bo od razu "zamknij mordę, ciągle krzyczysz"! Pewnie, jasne, nie będę się odzywać, bo po co? A dajcie Wy mi wszyscy spokój! - mówiłem sam do siebie.. no, a przynajmniej tak mi się przez chwilę wydawało, później zwątpiłem, bo basista i McRivery zaczęli śmiać się jak pojebani, spojrzałem na Brack i Ona też się śmiała, a raczej uśmiechała .- Ty, ej Brack, wcale nie śpisz!
- Śpię.
- Nie pierdol, nie śpisz!
- Rose, no co Ty mówisz, przecież Ona śpi. - wtrąciła Dash.
- Nie śpi!
- No śpi. - potwierdził McKagan.
- Nie róbcie ze mnie wariata! Nie śpi!
- Ale kto tu z Ciebie robi wariata, słonko? - zaśmiała się dziewczyna Izzy'ego.
- Ty! Oni! Wasza diaboliczna trójka!
- Uspokój się rudy świrze.. - podsumował blondyn.
Izzy siedzi kompletnie nieobecny z policzkiem przyklejonym do szyby. Żadne słowa do niego nie docierają. Mary wyklepuje o kierownicę rytm jakiegoś szajsu lecącego w radiu, a ja się cholernie nudzę, już nie mogę się doczekać, kiedy będziemy na miejscu. Chociaż, jakby się tak zastanowić, jak sobie pomyślę, że prawdopodobnie będę musiał spać w jednym domku z Mary, to wcale mi się nad to jezioro nie spieszy.
- Izzy, nie nudzisz się? - spróbowałem jeszcze raz zagadać do przyjaciela, ten wydał z siebie tylko jakiś dziwny jęk, który miał chyba zaprzeczyć. - To nudzisz się, czy nie?
- No przecież Ci mówię, że nie. - z lekką pretensją w głosie oderwał się od okna.
- Pogadajmy, co?
- O czym? - zapytał znudzony, podpierając głowę ręką spoczywającą na kolanie.
- O naszym ślubie! - wtrąciła czarownica. Wziąłem głęboki oddech, by nie powiedzieć czegoś niepotrzebnego i wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
- Mary, nie rozmawiam teraz z Tobą, ROZUMIESZ?! Izzy, pograjmy w coś.
- Nie mam ochoty, z wiedźmą, yy znaczy ze swoją przyszłą, kochaną żoną pograj.
- Nie.. - wcisnąłem się w siedzenie i skrzyżowałem ręce na brzuchu.
- No nie obrażaj się, Popcorn. Pozbędziemy się jej. - szepnął i uśmiechnął się blado. Westchnąłem.
- Pogadajmy o Tobie i Brack. - zaproponowałem.
- A o czym tu gadać? Chyba ma mnie centralnie w dupie. Nie chce ze mną rozmawiać, patrzeć na mnie, przebywać w moim towarzystwie.. i to wszystko moja wina. Boję się, że będzie chciała to skończyć, że ze mną zerwie.. - stopniowo ściszał głos, a ostatnie słowa były prawie niesłyszalne.
- Jak ja bym chciał, żeby Mary nie chciała ze mną gadać, patrzeć i ze mną przebywać.. eh, marzenia. - spuściłem głowę w dół, ale natychmiast ją podniosłem i spojrzałem na smutnego przyjaciela, próbując go pocieszyć, uśmiechnąłem się i powiedziałem najbardziej wiarygodnie, jak tylko potrafiłem. - Stradlin, do góry łeb, będzie dobrze, nie zerwie z Tobą. Kocha Cię. To tylko taki Wasz mały kryzys, zobaczysz.. niedługo znowu będziecie tak szczęśliwi, że będziesz miał ochotę rzygać tęczą!
- Mam nadzieję.. - spojrzał na mnie z wymuszonym uśmiechem.
- Slash - usłyszałem głos Martina. - wyłaź, wracasz do domu.
- Już, zaraz! - krzyknąłem i usiadłem obok Travisa. - No Bam.. to czas się żegnać, miło było Cię poznać - wyciągnąłem do niego rękę.- gdyby nie Ty, pewnie bym tu z nudów zwariował, a tak to chociaż było zabawnie.. czasami.
- Mi również było miło. - uścisnął moją dłoń. - Wiesz.. - zaczął cicho i spojrzał mi w oczy. - będzie mi Cię brakować, naprawdę będę tęsknić.
- No przestań, Bam, no co Ty.. oj, no chodź tu. - przytuliłem go, zwykły przyjacielski uścisk, co w sumie chyba nie było najlepszym pomysłem, bo skoro to gej, mogłem mu tym dać na coś nadzieję.. no ale co miałem zrobić? Jeszcze by mi się chłopak rozpłakał. - Przecież stąd wyjdziesz, a później będziesz mógł nas odwiedzać, kiedy tylko będziesz chciał.
- Naprawdę? Wpuścisz mnie do domu? - uśmiechnął się, a jego oczy nagle stały się radosne i świecące.
- No pewnie! Kolegi miałbym nie wpuścić? Zresztą, poczekaj.. - zapytałem policjanta, gadającego z bratem Dash, czy ma jakąś kartkę i długopis. Gliniarz wręczył mi to, czego potrzebowałem, wróciłem do Travisa. Położyłem kartkę na kolanie i zacząłem pisać nasz numer, a pod nim dopisek: Hellhouse :) - Trzymaj, zadzwoń kiedy Cię wypuszczą.
- Dzięki. Zadzwonię od razu jak wyjdę. - chłopak ponownie wylądował w moich ramionach, tym razem z własnej inicjatywy. Długo nie mógł ich opuścić, a ja też nie chciałem go odpychać, bo myślę, że On właśnie tego potrzebował.
- Hudson!
- No już idę, Martin. - Delikatnie odkleiłem od siebie Travisa, uśmiechnąłem się i potargałem mu grzywkę. - Cześć. - rzuciłem odchodząc.
- Saul..
- Tak?
- Kocham Cię. - wyszeptał.
- Trzymaj się. - odpowiedziałem nieco zmieszany.
- Już? Już jesteśmy? - Rose nagle zmienił podejście do wyjazdu i z bycia wrednym stał się strasznie podekscytowany, niemalże skakał na siedzeniu. Za oknami, po każdej stronie pojawiały się coraz piękniejsze widoki, Axl siedział, przyklejony do szyby i zadowolony jak mały dzieciak, co chwilę klaskał w ręce, pokazywał palcem i pytał, czy widzimy to, czy tamto. Chyba dawno go takiego nie widziałem.
- Nie Axl, jeszcze nie jesteśmy.
- A długo jeszcze?
- Z pół godziny.. mniej więcej. - McRivery zamknęła oczy i rozmasowała skronie.
- Axl.. aa co Ty robisz? - spytałem, widząc jak rudzielec klęczy, odwrócony tyłem na siedzeniu i macha sobie do (prawdopodobnie) kochanego Adlerka.
- Macham. - odpowiedział zadowolony.
- No to widzę, ale.. dlaczego?
- O jeny, McKagan, po co tyle pytań? - jego głos już nie był tak radosny. - Macham, bo chcę porozumieć się z Popcornem.
- Machając? To o czym tam gadacie? - zapytałem.
- Nie gadamy, tak sobie machamy. - znowu brzmiał radośnie.
- Ej, ale nie podrywaj go, On się żeni. - zaśmiała się Brack.
- Wiem, wiem. - zacieszał Rose.
W końcu jestem w Hellhouse! Droga do domu ciągnęła się niemiłosiernie, już myślałem, że wyskoczę z samochodu i pobiegnę do chaty! Nawet nie pamiętam ile siedziałem w areszcie. Pierwsze co zrobiłem, to polazłem do kuchni, do lodówki bo prawie mnie w tym burdelu nie karmili, pewnie schudłem i wcale mnie to nie cieszy.
- Slash, tu jest chyba kartka do Ciebie.. - Martin usiadł na kanapie.
- Już idę. - wyjąłem z lodówki puszkę coli, ser i masło, zrobiłem sobie kanapki i poczłapałem do salonu. - Pokaż. - Wyciągnąłem ręką po kartkę trzymaną przez policjanta.
Siema Slash! Masz tu mapę, myślę, że trafisz. Weź ciuchy i wszystko co Ci potrzebne na 4 dni (no może więcej) i jak możesz weź moją gitarę, no i Stradlina też, bo nie mieliśmy na nie miejsca, a Izzy pisze jakąś piosenkę.. Dobra, chuj, nieważne. Uważaj na siebie.
Duff
No spoko, mam zabrać gitary, mam mapę, mogę jechać! Chuj, najwyżej zbłądzę, no trudno. Tylko co ja mam jeszcze wziąć? Kurde..- Mogę?
- Yy co? A, tak. - odparłem widząc, dłoń brata blondynki nad talerzem z kanapkami. - Poczekaj tu, idę się spakować.
- Spoko. Zostawić Ci coś?
- Jedz. Ale colę mi zostaw, albo.. wezmę ją ze sobą. Jak coś to kuchnia jest do Twojej dyspozycji. - Pobiegłem na górę do swojego pokoju. Wyciągnąłem jakąś torbę, kilka koszulek, choć pewnie będę chodził bez nich, skórzane spodnie, 3 pary spodenek, bieliznę, buty miałem na sobie, wziąłem tylko klapki, z których i tak pewnie nie skorzystam, ale lepiej mieć, niż nie mieć. - Cholera.. - powiedziałem do siebie. - A śpiwór mam brać? Kurna no nie wiem. Dobra, wezmę, i tak jadę samochodem, więc nie zrobi mi to większej różnicy. - Wyciągnąłem śpiwór spod łóżka, pobiegłem jeszcze tylko do łazienki po szczoteczkę do zębów i już byłem gotowy. No nie, nie byłem. Jeszcze fajki, ale to załatwię jak będę jechał. Zniosłem bagaże do samochodu, później wróciłem po gitary. Martin już zdążył się zadomowić, bo rozłożył się na kanapie i otoczony był przeróżnym żarciem. Ale nie przeszkadza mi to, w końcu wyciągnął mnie z aresztu.
- Gotowy?
- Tak, ale chyba jeszcze trochę odpocznę. Jest coś w TV? - usiadłem obok mężczyzny i dopchałem się do ciastek, które jadł.
- Nie wiem, szukam.
- To szukaj.. - wgryzłem się w ciastko z czekoladowym nadzieniem. - Wiesz Martin, nie mam pojęcia jak miałbym Ci się odwdzięczyć..
- Nie musisz, zrobiłem to głównie dla Dash.
- No tak, wiem, ale.. jak będziesz miał do mnie jakąś sprawę, to wal od razu, ok? Mam u Ciebie ogromny dług wdzięczności.
Za jakieś 15 minut będziemy na miejscu. Nie mogę się doczekać, tak bardzo chcę, żeby między mną a Brack się ułożyło. Kiedy tracimy ważną osobę, dopiero wtedy uświadamiamy sobie, jak bardzo jest dla nas ważna. W czasie drogi złapałem wenę i napisałem kilka wersów do nowej piosenki:
I say baby you been lookin' real good
You know that I remember when we met
It's funny how I never felt so good
It's a feeling that I know
I know I'll never forget
Ooh, it was the best time I can remember
Ooh, and the love we shared-
is lovin' that'll last forever.
- Co tam bazgrzesz? - Machający (niezmiennie od jakichś 15 czy 20 minut) Adler, spojrzał na mnie kątem oka.
- Nic, tak tylko.. coś piszę.
- Aha. Patrz, jaki ten rudzielec jest zabawny, ciągle do mnie macha.
- No.. widzę. - Przyłożyłem twarz do szyby.
Jejku, jejku, jejku! Już prawie jesteśmy! Ale fajnie, cieszę się jak mały dzieciak. Właśnie przejeżdżamy obok jeziora, już widzę domki, jeszcze chwila i będziemy na miejscu!
- Kurwa, co jest?! - wrzasnąłem, gdy coś uderzyło w tył samochodu. Odwróciłem się i zobaczyłem, że różowe auto Mary jest jakoś zbyt blisko wozu Dash. Czyli w nas uderzyła.. dobrze, że jesteśmy już na miejscu.
- Nie, no nie wierzę. - Cicho jęknęła blondynka. Wyszła z samochodu, podeszła do auta kobiety i otworzyła drzwiczki. Mary siedziała, patrząc tępo przed siebie z dłońmi na kierownicy. - Co Ty zrobiłaś?! Nie umiesz jeździć? Kurwa, no ja nie mogę.
- Prze-przepraszam Cię Dash.. ja.. nie chciałam. - Powiedziała załamującym się głosem.
- Nie chciałaś.. kurwa! - McRivery podeszła do swojego samochodu, by sprawić ewentualne szkody. - Masz szczęście, że tak lekko walnęłaś i to tylko zadrapanie, bo chyba bym Cię zabiła.
- Dasshy, nie denerwuj się. Jesteśmy nad jeziorem, mamy się bawić, będzie fajnie! - Próbowałem ją zarazić swoim entuzjazmem.
- Wiem Axl, nie denerwuję się. - Uśmiechnęła się. - Ale przyjechaliśmy tu głównie po to, by pogodzić Izzy'ego i Brack.
- Co Brack? - Zapytała brunetka.
- A nic, nic. - Objąłem ją na chwilę. - To co, rozpakowujemy się? Kto z kim w domku? Układ jak w czasie podróży?
- Axl, czy Ty masz ADHD? - Zapytał wyższy z blondynów. - Cieszysz się, jakbyś pierwszy raz nad jeziorem był. Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo z ust ukochanej Stradlina wydobyło się coś w stylu propozycji.
- To może dziewczyny w jednym domku, a Gunsi w drugim?
- Oj nie, ja muszę być z moim Stevenkiem! - Oburzyła się wiedźma.
- Ej, ale może ja NIE CHCĘ być z Tobą w jednym domku, co?
- Mnie średnio się ten Twój układ podoba, Bracket. - Odezwał się rytmiczny.
- Są trzy domki.. - Zaczął Duff. - Nie kurwa, co ja pierdolę? - Uderzył się otwartą dłonią w czoło. - Cztery domki są! Proponuję więc, by zrobić tak, że mieszkamy w dwóch domkach, a dwa, które zostaną puste zajmą ewentualnie ci, którzy będą chcieli trochę.. prywatności. - Duff z jakimś dziwnym uśmiechem spojrzał na Dash, Izzy na Brack. Czyli co? 2 domki, teoretycznie puste są już zajęte? - To kto z kim?
- Ja z Dash na pewno! - Określiła się dziewczyna.
- Ej, może rzeczywiście zrobimy tak, że dziewczyny w jednym, chłopcy w drugim? - Zaproponowała blondynka.
- Dobra. I tak będziemy spać tam, gdzie zaśniemy. - W wypowiedzi Adlera usłyszałem nutkę nadziei.
- Dobra, Popcorn ma rację, nie ma co się zastanawiać i tak będziemy spać, tam gdzie zaśniemy, więc może przestaniemy nad tym myśleć, rozpakujemy jakoś rzeczy, czy tam po prostu zaniesiemy je do którejś chaty i zrobimy ognisko, czy coś, co? - Izzy otworzył bagażnik i zaczął wyjmować torby. McKagan natychmiast mu pomógł. Ja z blond pudlem poszedłem szukać jakichś gałęzi na ognisko. Obok jeziora, za domkami jest las, więc nie trudno było znaleźć jakieś drewno. Dziewczyny zajęły się jedzeniem i co dużo ważniejsze-alkoholem.
Dobra, jesteśmy na miejscu, tylko szkoda, że nie śpię w jednym domku z Dasshy.. no ale jak to powiedział nasz w chuj mądry Adler: i tak będziemy spać tam, gdzie zaśniemy, więc jest szansa, że zasnę gdzieś blisko niej. Jezu, ja ją kocham, ale Ona pewnie będzie zajęta godzeniem Brack i Stradlina. Mogliby sobie sami poradzić, w końcu nie są już dziećmi, a Dash mogłaby zająć się mną. A właśnie, ciekawe kiedy Saul dotrze na miejsce.. i czy dotrze w ogóle?
*w tym samym czasie*
Wyjechałem z Hellhouse około 18:20, wstąpiłem do sklepu po kilka paczek papierosów oraz kilka butelek czegoś mocniejszego (chociaż pewnie Duff o tym pomyślał.. no ale-nie zmarnuje się przecież!). Jadąc ulicami Los Angeles ujrzałem dość ciekawy widok: Kirk, idący podtrzymując się każdej napotkanej ściany oraz Lars na plecach Hetfielda. Kilka metrów za nimi ciągnęło się Skid Row, ale nie całe, tylko Baz i Scotti.
- Gdzieś Was podwieźć chłopaki? - Zapytałem, zatrzymując się przy Metallice. W prawdzie miałem tylko dwa wolne miejsca, ale skoro Ulrich i James tak się lubią, to jakoś się razem z tyłu zmieszczą. Kirk z dziwnym uśmiechem, kręcąc głową, usiadł pod jakimś budynkiem, Lars kategorycznie zaprzeczył, grożąc palcem, a James zaczął wydawać z siebie jakieś dziwne dźwięki, jak zapytałem, co mu jest, odpowiedział:
- Lars. Lars mi jest. Dupę ma ciężką!
- Kto?!
- No Ty, grubasie!
- Tylko nie grubasie, dobrze? - Oburzony perkusista walnął wokalistę po głowie.
- Lars, kurwa! Bo Cię zrzucę!
- James, pocałujesz mnie?
- Zrzucę Cię..
- Ok. Ale pocałujesz? - Chłopak ułożył usta w dzióbek i zaczął cmokać.
- Nie! Nie jestem jakimś pieprzonym pedałem, rozumiesz? - Wszyscy wokół Metalliki nagle się zatrzymali i spojrzeli na Jamesa.
- Ja też nie.. nie jestem. - Oznajmił na wszelki wypadek Ulrich. - Ale pocałujesz? - Szepnął.
- Ale możesz się odpierdolić?!
- Ale muszę?
- Ale wkurwiasz, wiesz?
- Ale ja lubię wkurwiać. - Zacieszał perkusista.
- A w ryj chcesz? - Zagroził mu blondyn.
- Kto się lubi, ten się czubi! - Ni stąd ni zowąd zakrzyknął Scotti.
- Jasne..
- Tak James, tak, Hill ma rację! - Uśmiechnięty Lars przytulił (tak jak tylko pozwalały mu na to warunki) się do przyjaciela, obejmując jego szyję i kładąc dłonie, na jego klacie.
- Dobra, idźcie się pedalić gdzie indziej. - Rzucił Seba.
- A czy ktoś tu się chce pedalić?! - Patrzeć na tych debili-no bezcenne!
- Tak drogi Hetfieldzie. Ty i Lars, czy też jak Ty go pieszczotliwie nazywasz-Grubas.. - Zaśmiał się Hammett. A ja myślałem, że On już nie kontaktuje.
- Hammett, czy Ty nie chcesz przypadkiem dostać w..
- Dobra, ej, to podwieźć kogoś? - Przerwałem wokaliście Metalliki, bo robiło się niebezpiecznie. Seba i Kirk podnieśli łapy do góry. - Dobra, wbijać. A Ty James, gdybyś niczego do Larsa nie czuł, już dawno kazałbyś mu zejść. - Zacząłem się śmiać. Hammett i Bach wsiedli do samochodu, w równie świetnym humorze, jak ja, a Hetfield, którego twarz nabrała jak na razie lekko czerwonej barwy, dosłownie zrzucił z siebie perkusistę, zdjął buta (tylko nie wiem czemu buta Larsa) i rzucił w moje auto.. no, a przynajmniej próbował, ale zdążyłem odjechać i owy but nie doleciał.
Ta Mary nam tu tylko przeszkadza. Plącze się po kuchni, rządzi się i mądrzy. Szkoda mi Adlerka, biedak musi się z nią męczyć. No i martwię się o McKagana, te jego nocne koszmary..
- Nie Mary, oddaj mi to! - Usłyszałam jak Dash krzyczy do kobiety. - No daj!
- Nie ma mowy! Żadnego alkoholu, rozumiesz gówniaro? - Warknęła.
- Nie, nie rozumiem. Oddaj mi to! Oddaj.
- Nie.
- No daj to kurwa! - Blondynka zaczęła szarpać się z Mary. Kobieta jakimś cudem odeszła od dziewczyny i ostentacyjnie wylała zawartość butelki do zlewu. - No co Ty zrobiłaś? Pojebało Cię?! - Podeszła i szarpnęła wiedźmę, zaciskając dłoń na jej nadgarstku.
- Zostaw mnie! To boli!
- Tak? A może mnie zabolało, jak wylewałaś Jima Beam'a, co? Nie pomyślałaś o tym?!
- Dash, uspokój się. - Podeszłam do przyjaciółki i delikatnie odciągnęłam ją od kioskarki. - Nic takiego się nie stało, mamy tego od chuja, jedna butelka mniej czy więcej nie zrobi różnicy.
- Brack! - McRivery położyła dłonie na moich ramionach i spojrzała prosto w oczy. - TO BYŁA JEDNA Z DWÓCH, POWTARZAM DWÓCH (!) BUTELEK JIMA, ROZUMIESZ?!
- Jedna z dwóch?! To została tylko jedna? - Zapytałam. Dash pokiwała głową. - Kurwa, no Mary, jaka Ty głupia jesteś.. - Przetarłam twarz dłonią. Blondynka usiadła na podłodze i skryła twarz w dłoniach.
- Przecież mówiłam! Od początku mówiłam, że Ona nie jest normalna! Mary, nie potrzebujemy Cię tu, Steve Cię nie kocha, zrozum to w końcu..
- Kłamiecie! Nie lubicie mnie, dlatego tak mówicie. Steve mnie kocha, nie może beze mnie żyć..
- Chyba z Tobą.. - Poprawiła dziewczyna.
- Słucham?
- Powiedziałam, że.. - wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy, próbowała się uspokoić. - Nie ważne. Już nic.
Gdy już wybraliśmy dokładne miejsce na ognisko, ułożyliśmy drewno i jakieś gazetki Mary, żeby łatwiej było rozpalić, Adler zapytał:
- Rudy, a masz zapałki, czy coś? - Zacząłem przeszukiwać kieszenie.
- No.. nie.. ale zaraz się skombinuje. Izzy, daj zapałki.
- Aktualnie nie mam przy sobie.
- Kurwa. Duff, chodź tu. Zapałki dawaj.
- Łap. - Basista rzucił pudełeczko w naszą stronę. Popcorn wyjął jedną zapałkę i przejechał nią po boku pudełka. Zgasła. Druga-zgasła. Trzecia. To samo.
- Oh, daj to sieroto! - Wyrwałem zapałki z rąk perkusisty. - Widzisz, jak to się robi?
- O Jezu, bo Ty w innym miejscu siedzisz.
- A co to ma do tego?
- Wiatr Ci zapałek nie gasi. - Wytłumaczył.
Siedziałem ze Stradlinem na moście centralnie nad wodą, Adler z Rosem coś do siebie krzyczeli, śmiali się a my od kilku minut siedzieliśmy w milczeniu. Postanowiłem to przerwać.
- Izzy..
- Tak?
- Poradzisz sobie sam z Bracket?
- To znaczy? - Odwrócił twarz w moją stronę i odgarnął włosy opadające mu na oczy.
- To znaczy.. Dash będzie Ci potrzebna?
- A co? Masz co do niej jakieś.. plany? - Uśmiechnął się podejrzliwie i uniósł brew.
- Nie.. dlaczego? - Kurwa, no rozgryzł mnie.
- Widziałem, jak na nią spojrzałeś, gdy mówiłeś o tych wolnych domkach i prywatności.
- Eh. To jak, potrzebujesz jej?
- Nie wiem. Ale nawet jeśli będzie mi pomagać, to co? Przecież Tobą też może się zająć.
- Ta, no jasne.
- Izzy, Duff! - Zacieszający Popcorn zaczął nas wołać. Poszliśmy do przyjaciół. I Mary.
- Duff. - Szturchnął mnie rytmiczny. - A Ty nie potrzebujesz jakiejś pomocy z Dash?
- Pomocy? Ale co Ty możesz zrobić?
- Mogę z nią porozmawiać..
- Nie Izzy, to się może źle skończyć. Nie chcę, żebyście wylądowali w łóżku.
- Jak chcesz. Ale jakby coś, to mów.
- Dzięki. Będę pamiętać. - Odszedłem od gitarzysty. Podszedłem do dziewczyn. Gadały o Izzym. Brack nie jest zdecydowana w kwestii związku z rytmicznym. - Dash, możemy pogadać?
- Możemy. - Odparła jakby zdenerwowanym głosem. - Co jest?
- Wkurzona jesteś. - Stwierdziłem. - Coś się stało?
- Mary mnie wkurwia. Nie ważne. Chciałeś coś ode mnie? Bo jak nie to.. wiesz, próbuję gadać z Brack na temat Izzy'ego.
- Pogodzą się. Myślę nawet, że sami dadzą sobie radę..
- Może.. - Odwróciła się, by odejść. Przeszła kilka kroków, stanęła i powoli odwróciła głowę w moją stronę. - Duff, czy ja Ci się wczoraj.. jakoś.. narzucałam?
- No trochę byłaś natrętna - Zaśmiałem się. - no ale natrętności Mary, to Ty skarbie nie pobijesz!
- Jezu Duff, przepraszam. Nie pomyśl sobie o mnie czegoś złego..
- Nie przepraszaj, przecież nie masz za co. Znam Cię i niczego złego o Tobie nie pomyślałem i nie pomyślę, chodzi tylko o to, że nie chciałem, żebyś tego później żałowała..
- Ale.. nie no doba, już nic. Chodź, bo wypiją całą wódkę! - Złapała mnie za rękę i pociągnęła do siedzących przy ognisku przyjaciół.
Kurwa, ściemnia się, a ja pomyliłem drogę i oczywiście dopiero w jej połowie zorientowałem się, że kurwa źle jadę! No chuj by to zajebał, teraz się wracaj człowieku! Ja nie wiem, czy ja już nawet z mapy korzystać nie umiem?
- Duff, Slash miał dzisiaj przyjechać? - Szepnęłam do blondyna tak, by nikt nie usłyszał, w końcu przyjazd Hudsona miał być dla reszty wielką niespodzianką. - Ciemno się robi, a jego wciąż nie ma.
- Nie wiem, zależy o której go wypuścili. Może chciał się przespać w domu i przyjedzie jutro. Będzie na pewno, wie jak tu przyjechać.
Siedzimy przy tym ognisku już z 2 godziny, a mnie dosłownie zżerają komary! Wiem, że jestem słodki, ale chcę jeszcze pożyć, najlepiej z dala od tych małych latających krwiopijców. (I od tej paskudnej wiedźmy-siedzi, przyklejona do mojego ramienia, mimo tego, iż wiele razy odpychałem ją i dawałem do zrozumienia, żeby przestała mnie dotykać.) I tylko do mnie tak lecą? No przynajmniej nie widzę, żeby ktoś jeszcze tak chaotycznie jak ja machał rękami, głową i czym tylko się jeszcze da. Izzy próbuje zagadać do Brack, ale ta raczej go zbywa. Dash i Duff gadają coś cicho między sobą, nie wiem, czy coś się między nimi dzieje? Bo siedzą jakoś blisko, Dasshy położyła głowę na jego ramieniu, blondyn bawi się jej włosami.. Swoją drogą, to dziwne-powinna być jedna osoba nie pijąca w tym towarzystwie (Mary), a są dwie. Czemu Dash nie pije? Może.. może rzeczywiście jest w ciąży? Myślę, że w żadnym innym wypadku nie odmawiałaby alkoholu. Poczułem, że muszę to sprawdzić.
- Stradlin, McKagan, pozwólcie na chwilę. - Wstałem z wielkim trudem odpychając kioskarkę. Przyjaciele podążyli za mną do domku, w którym od niedawna odpoczywał Rose. - Słuchajcie.. - zacząłem.
- Co jest? - Zapytał Izzy.
- Nie mogłeś zamarzyć sobie rozmowy z nami w innym momencie? Fajnie mi się siedziało z Dash. Mogłem sobie pomarzyć, pofantazjować.. ale nie, Ty musiałeś coś wymyślić.
- Dobra Duff.. Tu właśnie o Dash chodzi. Nie uważacie, że to dziwne, że Ona nie pije?
- Rzeczywiście, już kilka razy odmówiła jakiegokolwiek alkoholu..
- Nie wypiła nic, oprócz soku. - Słusznie zauważył rytmiczny.
- Chłopaki, a może Ona jest.. w ciąży?! Przyznawać się, który z Was mógł coś zmajstrować? - Zapytałem zatroskany o przyszłość przyjaciółki i oczywiście o samą przyjaciółkę.
- Co na nas patrzysz? Rose ostatni z nią spał.. - Stradlin wskazał palcem na Axla leżącego na łóżku z rękoma pod poduszką. - Znaczy pod uwagę można wziąć jeszcze Jamesa.. nie wiem, czy kogoś jeszcze.. no ewentualnie można pomyśleć o całej Metallice, nie wiem, może ktoś ze Skid Row?
- Izzy, nie rób z niej dziwki, ok? - Oburzył się basista.
- Ok, nie robię przecież. Ja tylko próbuję odgadnąć, co się mogło stać.
- Ja nic nie zrobiłem. - Rose w końcu postanowił zabrać głos w tej sprawie i oczywiście ratować swój tyłek, twierdząc, że jest niewinny.
- Nie ma co, trzeba zapytać Brack, Ona powinna wiedzieć. Pójdę po nią. - Izzy wyszedł z domku, a po chwili wrócił z dziewczyną, która nie była skora do rozmowy z nim, On mimo to próbował zacząć ich temat.
- Izzy, daj mi spokój. Jeżeli przyprowadziłeś mnie tu po to, żeby gadać o NAS, to ja stąd idę! - Skrzyżowała ręce na brzuchu i spuściła głowę w dół.
- Nie denerwuj się Brack, chcemy tylko zapytać o Dash. - Uspokoiłem sytuację.
No zajebiście Gunsi poszli do domku, zapierdolili mi Brack ale zostawili Mary. No świetnie! Jak ja się z jej towarzystwa cieszę.. aż mam ochotę się pociąć łyżeczką.
- Myślisz, że Steven bardzo mnie kocha? - Kioskarka odrywała kolejne płatki z jakiejś stokrotki.
- Taa, jasne.
- To cudownie!
- Kobieto, On Cię przecież nienawidzi. Daj mu spokój..
- Co? Dash w ciąży? Pojebało Was? - Zaczęłam się śmiać, bo to było śmieszne.
- No tak. Znaczy "tak", że Dash jest w ciąży, nie że nas pojebało. - Wyjaśnił Popcorn.
- A niby czemu miałaby być w ciąży..?
- No NIC NIE PIŁA! Znaczy nie piła alkoholu. - Mniejszy z blond pudli sprostował swoją wypowiedź. - I to mnie niepokoi. Nigdy nie odmawia. Nigdy.
- Jejku Steven, Ty naprawdę myślisz, że jak raz odmówiła picia, to jest w ciąży..?
- No a nie?! No przecież Ona już powinna być nawalona! A jest trzeźwa jak noworodek!
- Steven.. noworodek? Yy no nieważne. Ale to, że jest trzeźwa nic nie znaczy, może w tej chwili nie ma ochoty na picie, co?
- A masz pewność, że to tylko brak ochoty? Masz pewność, że Ona czegoś przed nami nie ukrywa? - Głos w rozmowie zabrał Pan Rose. - Zresztą, Ona zawsze ma ochotę, żeby się napić!
- Chłopaki, uspokójcie się. Dzisiaj Dash prawie pobiła Mary i to dlatego, że wylała jedną z dwóch butelek Jima Beam'a. Wystarczy Wam ta informacja? Już wierzycie, że nie jest w ciąży?
- Mary wylała? - Zapytał mój JESZCZE chłopak. Kiwnęłam głową, nawet na niego nie patrząc.
- I Dash prawie ją pobiła? Czemu prawie? Nie mogła jej PRAWIE zabić?
- Nie Stevie, nie mogła. A prawie pobiła, bo ją w odpowiednim momencie odciągnęłam.
- No dziękuję bardzo. A mogłem mieć takie piękne życie, gdybyś tego nie zrobiła. - Rozczarowany perkusista wyszedł z domku. Zaraz za nim chłopcy, a na końcu ja. Tylko Rose został, tłumacząc, że boli go głowa i chce się przespać. McKagan ponownie usiadł obok Dash, która chyba zaczęła przysypiać, Steven usiadł jak najdalej Mary, ale ta i tak go dopadła, a Izzy próbował zbliżyć się do mnie.
- Poopowiadajmy sobie może jakieś straszne historie, co? - Zaproponowała Bracket.
- Tak, to dobry pomysł! Lubię się bać, kiedy wiem, że mogę skryć się w bezpiecznych ramionach ukochanego! - Uśmiechnięta Mary spojrzała w ciemne niebo, na którym zaczęły pojawiać się już gwiazdy.
- Że niby kto jest tym Twoim ukochanym? - Zapytał Adler.
- No Ty, kochanie.
- Ja.. idę spać. - Wstał i lekko pijany szurając nogami, poczłapał do domku.
- Ja chyba też. - Brack chciała wstać, ale blondynka dosłownie ściągnęła ją na dół.
- Sieeedź. Chciałaś strasznych historii.
- Dobra, ale muszę Ci coś powiedzieć. - Westchnęła i zaprowadziła McRivery z dala od ogniska. Po kilku minutach wróciły. Dash ponownie usiadła obok mnie, a Brack jak najdalej od Stradlina. Blondynka, biorąc butelkę Danielsa, dołączyła do grona pijących.
Jak Oni mogli pomyśleć, że jestem w ciąży? To zabawne. Przecież to, że nie piłam, nie musiało oznaczać, że jestem w ciąży. Mogło to być zaskoczeniem, mogli być w lekkim szoku - oczywiście, ale żeby od razu podejrzewać, że będę matką?
- Dash, o czym tak myślisz? - Szturchnął mnie dziwnie szczęśliwy basista.
- A o niczym..
- To czemu się tak uśmiechasz? - Rytmiczny pociągnął z butelki pokaźny łyk Danielsa i z racji tego, że był już nawalony, zaczął śpiewać (choć w tym stanie, to może bardziej wyć) kawałki Stonesów i Aerosmith. Duff, który też już trochę wypił (choć nie aż tyle, ile Stradlin) śmiał się i sam nie wiedział z czego. Mary uznała, że wszyscy jesteśmy bandą pijaków i w złym humorze poszła spać.. oczywiście - na nieszczęście Stevena - do domku, w którym schował się perkusista. Zostaliśmy w czwórkę, ale wydaje mi się, że Brack też zaraz się zmyje, bo zasypia.
- A czemu On tak się śmieje? - Wskazałam na chichoczącego blondyna.
- Bo jestem pojebany! - Zrobił smutną minę, ale zaraz znowu zaczął się śmiać.
- Brack, uśmiechałam się? - Brunetka zaprzeczyła i wstała.
- Idę spać, dobranoc wszystkim.. Tobie Izzy też. - Zaspana poszła do domku - tego w którym byli już Adler, Rose i Mary. Oznacza to chyba, że wszyscy będziemy tam spać.
- To ja też już pójdę. Może Bracket pozwoli mi się położyć obok niej, albo chociaż pod jej łóżkiem.. Dobranoc. - Chłopak zataczając się poszedł do domku. Zostaliśmy przy ognisku sami - tylko ja i Duff. I ciemna, wyjątkowo chłodna noc.
- Jak myślisz, pogodzą się?
- Nie wiem, pewnie tak. Ale wydaje mi się, że muszą zrobić to sami, poradzą sobie bez nas. Już samo to, że wymyśliliśmy to jezioro wystarczy, dalej naprawdę nie musimy im pomagać.
- Tak myślisz?
- Tak myślę. - Objął mnie, przeszedł po mnie jakiś dziwny dreszcz. Usłyszeliśmy skrzypnięcie otwierających się drzwi i ujrzeliśmy postać. Axl, jeszcze dobudzający się wyszedł z domku z głową spuszczoną w dół i rękoma w kieszeniach bluzy McKagana, która sięgała mu do połowy ud i skutecznie zakrywała prawie całe spodenki wokalisty.
- Co tam, Axl? - zapytałam.
- Niiic.. - odpowiedział przeciągając i usiadł przy dogasającym już ognisku. Siedziałam z Duffem w milczeniu, obserwując Rose'a, który wyglądał na smutnego. Chłopak patrzył na iskry, lecące czasem z ogniska. W pewnym momencie uniósł nieco twarz do góry, chyba poczuł, że na niego patrzymy. - Co? - zapytał niepewnym głosem. Przez chwilę żadne z nas nic nie odpowiedziało, nagle postanowiłam coś powiedzieć.
- Yy. No nic. Smutny jesteś?
- Nie.
- To co jest? - odezwał się basista.
- Słyszałem, że byliście u Saula.. - zamilkł i ponownie zatrzymał się wzrokiem na ogniu. - Czemu mnie nie wzięliście?
- Nie było czasu. Axl, spałeś.
- To trzeba było mnie obudzić.
- Ale mogłeś go odwiedzić.. kiedy tylko chciałeś, mogłeś pójść.
- Dobra, nie ważne. - westchnął. I znowu siedzieliśmy w milczeniu.
Ee, no co to ma być? Mieliśmy być sami, a ktoś mi się tu jakimś rzęchem wpieprza! Nie, to nie rzęch. Ej no kurwa, nie wierzę, widzę loki Slasha?! A.. ja przecież nic nie piłem.
- Dash. - szturchnąłem blondynkę. - Czy Ty widzisz to co ja?
- No pewnie. -wstała i podbiegła do gitarzysty. - Saul, przyjechałeś. - zacieszała, rzucając mu się na szyję.
- Hej mała.
- No co tak stoisz, Axl? Chodź. - Duff pociągnął mnie w stronę przyjaciół.
- Odsuń się.. - szepnąłem, odsuwając McRivery od Hudsona i sam uwiesiłem mu się na szyi, po czym oplotłem nogami jego biodra, gdy uniósł mnie lekko do góry. Nie mogłem uwierzyć, dopiero co narzekałem, że McKagan i Dasshy nie wzięli mnie ze sobą, żeby odwiedzić Kudłatego, a teraz jestem do niego przyklejony. Zatopiłem dłoń w jego ciemnych włosach.
- Cześć.. Axl. - powiedział niepewnie gitarzysta. Chciał mnie puścić, ale na to nie pozwoliłem, przytuliłem się do niego mocniej.
- Ciiii.. - ułożyłem głowę na jego ramieniu. - Cieszę się, że jesteś. - Hudson przeniósł mnie bliżej ogniska i usiadł na ławce,a ja na jego kolanach. - Saul, kocham Cię. - szepnąłem niezrozumiale, kładąc głowę w zagłębieniu jego szyi.
- Co?
- A nie, nic.