Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałam Wam życzyć (ha! i tu jest mały problem, bo nie jestem dobra w składaniu życzeń i zazwyczaj ograniczam się do czegoś w stylu "Dziękuję i wzajemnie", ale tu nie mam się do czego odnieść, żeby napisać "wzajemnie".) więc chciałam Wam życzyć, żeby te święta były cudowne, pełne prezentów i fajnie spędzonych chwil, żeby Wasze marzenia się spełniły no i najważniejsze - cierpliwości do mnie :D . No i czego tam sobie jeszcze chcecie. Aa no i jeszcze życzę Wam, sobie i każdemu fanowi Gn'R, żeby chłopcy jeszcze chociaż raz zagrali w składzie : Rose, Slash, McKagan, Stradlin i Adler.
Wesołych Świąt!
Dash.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ * * * ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
***
- Co się tak wydzieracie od rana? Brack, makowiec nie wyszedł? Karpia nie będzie? - zaśmiałem się.
- Adler, zamknij się, bo Ci zaraz przypierdolę. - warknęła i z zaciśniętą pięścią zbliżała się w kierunku mojej skromnej, biednej i nadzwyczaj słodkiej osoby.
- Brack, zostaw.. - Izzy próbował zatrzymać brunetkę, chwytając nadgarstek jej uniesionej ręki, odwróciła się gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie, Stradlin!
- O co Ci chodzi? Okres masz? - gitarzysta próbował zażartować.
- O nic! Po prostu.. o nic. - wyszła z kuchni, a później z domu.
- O co Ona się tak focha? - zapytałem przyjaciela, równie zmieszanego, jak ja. Wzruszył ramionami.
- Nie wiem, o to, że zjadłem kawałek ciasta? Przecież to głupie.
- Dziewczyny są głupie.. Dobra, nie przejmuj się, święta są. Chodźmy przebrać Saula za świętego Mikołaja! Chodźmy, chodźmy. - ponagliłem.
- Saul, Saul! No chodź, Izzy, chooodź!
- Idę przecież.. - ze snu wyrwały mnie śmiechy perkusisty i przeciągane, jakby niechętne odpowiedzi rytmicznego. Gitarzysta i ten drugi oszołom, wbiegli do mojego królestwa, rozwalając na wstępie fortecę z poduszek, ustawioną przy i trochę na moim łóżku (wczoraj był u nas Martin z synem, a ja bawiłem się z małym).
- Hudson! Wstawaj, leniuszku!
- Leniuszku? I po chuj mam wstawać, jak jest.. - urwałem i wymacałem zegarek stojący na szawce, ukryty pod wczorajaszą koszulką - 9:57..? Chłopaki! Kurwa, czego Wy ode mnie chcecie prawie nad ranem?!
- Nie denerwuj się. - uroczy Adlerek próbował załagodzić sytuację i uśmiechając się przyjaźnie usiadł na moim łóżku. Wgapiał się we mnie, prawie że maślanymi, świecącymi oczkami, nie mówiąc ani słowa, powodując tym u mnie wielką niezręczność.
- No co? Co tak patrzysz? Wiem, że jestem przystojny, ale na Boga, Adler! Ja naprawdę nie jestem gejem!
- Ale czy ja coś mówię? - zapytał, kładąc dłoń na klacie w geście zaskoczenia.
- No właśnie nic.. I to mnie - szczerze mówić PRZERAŻA! Adler!
- Mrrrauu..! - zamruczał, robiąc dziwnie koci ruch ręką i szczerząc przy tym zęby, zatrzepotał uwodzicielsko rzęsami.
- Adleeer!
- O tak, skarbie, tak będziesz krzyczał w nocy.
- Geju, wypierdalaj mi stąd! Nic nie będę krzyczał. - próbowałem zepchnąć go z łóżka, ale widząc jego miny, zacząłem się śmiać i nie miałem siły, by cokolwiek zrobić.
- Ale kochanie, no kotek, podsuń się, poleżymy razem. - perkusista również zaczął charakterystycznie dla siebie zacieszać i nawet Stradlin, jak dotąd wycofany, siedzący pod ścianą się rozpogodził. I to tak, że tarzał się po podłodze, wydając przy tym dziwne dźwięki.
- O kurwa, pedały! Kocham Was!
- Czyli też jesteś pedałem! Wskakuj do nas, przecież się zmieścimy. No i w trójkę będzie ciekawiej! - blond pudel zachęcał, poklepując ręką po kołdrze.
- Nie Stevie, ja mam dziewczynę.
- Ale chwilowo jej nie ma.
- Sorki chłopaki. - uśmiechnął się.
- Oh, no dobra.. a mogło być tak pięknie. Ahh. - Popcorn się rozmarzył.
- Ej, ale poważnie. Co chcecie? - zapytałem, gdy wszyscy trochę się uspokoiliśmy i nie śmialiśmy się już tak, jak wcześniej.
- Mamy dla Ciebie propozycję.. nie do odrzucenia! - od razu zaznaczył blondyn.
- Ale jaką?
- Noo.. przebierzemy Cię za świętego Mikołaja, prawie się nadajesz, może trochę za chudy jesteś, ale to się jakoś nadrobi, wpieprzysz wszystko, co dziewczyny zrobiły na święta, popijesz wódą, to Ci wszystko w środku spęcznieje i powinno być ok, a jak nie, to dokleimy Ci poduszkę, czy coś. - mówił na jednym wdechu perkusista.
- Dobra, ale pod jednym warunkiem - uniosłem nieco palec wskazujący ku górze. Zgodziłem się. Pewnie nie myśleli, że tak szybko mnie namówią. No ale, oferują wódkę, więc jak tu się nie zgodzić? - będziecie moimi elfami. - no przecież sam z siebie nie będę debila robił.
- Izzy. - popatrzyli na siebie, zabawnie pokiwali głowami "porozumiewając się" i odpowiedzieli razem:
- Zgoda! Ale wódkę dzielimy na trzech.
- O Jezu, to kupi się więcej. Stoi? - wyciągnąłem rękę do gitarzysty.
- Jasne. - podał mi dłoń.
- Steve?
- Spoko. Jej, ale będzie fajnie! - zacieszał, zacierając ręce.
Wyszedłem z pokoju wkurwiony, bo ktoś mnie obudził. A sen miałem całkiem fajny - koncert na Wembley, stadion cały wypełniony fanami, wszyscy już są na scenie, tylko ja rucham się z jakąś panienką. Kurwa, to było takie piękne, takie realistyczne.. ale nie, ktoś musiał mi to przerwać!
- Zaraz, zaraz.. co ja słyszę? - szepnąłem do siebie i przybliżyłem ucho do drzwi pokoju McKagana.
- Michael.. - usłyszałem ciężko oddychającą, wręcz momentami jęczącą Dash, ale kim u diabła jest Michael?! Wbiłem do pokoju, nie zważając na krzyki i protesty kochanków.
- Axl! - McRivery zeszła z blondyna i zakryła się kołdrą.
- Duff?!
- A kogo się spodziewałeś? Erica Claptona? - basista wygiął kącik ust w geście uśmiechu.
- No.. nie, bardziej Jacksona, przecież Dash powiedziała "Michael".
- No ja mam na imię Michael, debilu. - oburzył się. Przyłożyłem dłoń do czoła.
- Faktycznie..! Dash, to już nie mogłaś wysapać "Duff"? Wystraszyłem się.
- Wypierdalaj! - rzuciła we mnie poduszką i zaczęła muskać ustami szyję basisty.
- No niee.. mogę popatrzeć? Ja sobie tu, o tu - usiadłem po turecku przed łóżkiem - usiądę i będę cichutko, jak myszka obserwował Wasze poczynania, co? Kto wie, może później napiszę o tym piosenkę? - uśmiechnąłem się zachęcająco.
- Wypierdalaj, Rose! - krzyknęli oboje.
- A gdybym tak sobie stanął za drzwiami i posłuchał troszeczkę Waszych jęków? To takie podniecające..
- Idź stąd świrze!
- Dobra. Nie to nie.- zrobiłem naburmuszoną minę i skrzyżowałem ręce na brzuchu - I znowu będę musiał oglądać filmy dla dorosłych.. CAŁKIEM SAM! - zaakcentowałem i wyszedłem, trzaskając drzwiami. - Wy nie macie serca!
- Chłopaki, jesteście pewni, że to dobry rozmiar? - Slash próbował wcisnąć się w kostium "tego od prezentów" .
- Pewnie.. - perkusista zachowywał spokój, ale: - Izzy, pomóż! - Popcorn potrzebował pomocy przy zapięciu guzika. Cała sytuacja wyglądała, jak na żywca wyjęta z komedii : siedzieliśmy w trójkę, w jednej małej, ciasnej przymierzalni, Adler nogę miał opartą o ścianę, przed którą stał gitarzysta, obie ręce na guziku, ja trzymałem ubrania Slasha, bo "pod żadnym pozorem nie mogą leżeć na tej zasyfionej podłodze! Nie wiadomo, kto próbował się tu bzykać."
- Ale jak, przecież ubrania..?
- Oj, jebnij to tam. - wskazał na mały stołeczek w jednym z rogów "pomieszczenia".
- Ja Ci dam "jebnij to tam"! Jeszcze jedno zbędne słowo i Ty zostaniesz świętym Mikołajem!
- Dobrze Saul, nie denerwuj się tak, bo się nie dopniesz.
- Ughh..!
- Wciągnij brzuch.
- Ejj, nie uważacie, że to "I Ty zostaniesz świętym Mikołajem" zabrzmiało trochę jak w reklamie?
- Ale masz zapłon, Izzy. Brawo.
- Nie chciałem Wam po prostu przeszkadzać, Hudson.
- Jasne.
- Dobra, bierzemy to, lepszego rozmiaru nie znajdziemy. Zdejmujesz i zakładasz znowu w domu, czy tak wracasz do Hellhouse?
- Stradlin..
- Ok, rozumiem, że tak wracasz.
- W sumie - westchnął - jak mam się w to cholerstwo później jeszcze raz wbijać, to może rzeczywiście lepiej w tym zostanę. - wyszedł z przymierzalni, ja wyszedłem za nim.
- Saul, a Twoje ciuchy?
- Trzymałeś je tak długo, że te kilka minut w kolejce i droga do samochodu nie powinny Ci sprawić problemu, skarbie.
- Jasne.. o, Adler, potrzymaj. - wcisnąłem szmaty Slasha w ręce perkusisty, wychodzącego z przymierzalni i wesoło podgwizdując ruszyłem w stronę kasy i Slasha bajerującego sprzedawczynię.
- Aaaa, dostałem 25% zniżki, czaisz?! - wyszeptał gitarzysta.
- To normalne, święta są, czym Ty się podniecasz, debilu?
- Taa, no święta, ale świąteczna zniżka wynosi 15%, a ja dostałem 25!
- Zaśpiewałeś kolędę? Powiedziałeś wierszyk do świętego?
- Nie, to zniżka za wygląd, za moją śliczną twarzyczkę.
- Za wygląd, hm.. mogę się z tym zgodzić, nie codziennie w L.A. widzi się Mulata przebranego za świętego Mikołaja, w dodatku w sklepie, ale co do tej Twojej twarzyczki.. no stary, nie wiem, czy przećpane oczy są śliczne.
- Nie mam przećpanych oczu - podbiegł do najbliżej stojącego lusterka i zaczął się przyglądać swojej twarzy. - no jak Boga kocham, nie mam.
- Zacznijmy od tego, czy kochasz..
- Co?
- Nic, tak tylko do siebie gadam.. gdzie ten Adler?
- Jestem, jestem.
- Łoo.. co Ci się stało?
- Co?
- No to .- zaprowadziłem go do lustra, przy którym nadal stał Slash.
- I kto tu ma przećpane oczy? - prychnął.
- Slash, ja nie o oczach mówię, chociaż.. faktycznie - Steven, brałeś coś teraz?
- Nie, no skąd, co miałbym wciągnąć w sklepie?
- Nie wiem, nieważne. Czemu Ty masz granatową twarz?!
- Nie wiem..
- Gdzie jest ten pieprzony blondyn, który mnie podglądał? - usłyszeliśmy nieco piskliwy głos i po chwili naszym oczom ukazała się supermodelka Stephanie Seymour - prawdopodobny powód granatowości Adlerka.
- Ups, mnie tu nie ma i nigdy nie było. - schował się za manekinem.
- Gdzie.. czy ja Was przypadkiem nie znam? - kobieta zatrzymała się przed nami i przejechała palcem po dolnej wardze.
- Możliwe, że gdzieś nas widziałaś - uśmiechnął się Slash. - albo słyszałaś.
- Czekaj, czekaj, Wy jesteście.. jak Wy się nazywacie.. zaraz sobie przypomnę.. - nawinęła kosmyk włosów na palec - wiem! - wskazała na nas palcem, ale natychmiast przyłożyła go do ust, uśmiechaliśmy się, kiwając głowami - Metallica?
- Jezu.. - Adler zza manekina westchnął cicho i uderzył dłonią w czoło.
- Metallica, tak?
- Nie, ale zgaduj dalej.
- Yyym, ok - położyła dłoń na karku i znowu zaczęła bawić się włosami. - Skid Row? - pokręciliśmy przecząco głowami - Bon Jo.. niee, ich ostatnio widziałam, wyglądali inaczej, no nie wiem, Iron Maiden? Led Zeppelin? - Ona chyba nie wie, co mówi, wymienia po prostu zespoły, których nazwy gdzieś usłyszała.
- Nie.
- Queen? - no teraz to pojechała! Nie wierzę. Chyba czas zakończyć ten cyrk.
- Nie, nie Queen. Jesteśmy troszkę młodsi. To może mała podpowiedź, co? - zapytałem.
- Nie! Poczekaj, ja wiem! - pisnęła i podskakując klasnęła w dłonie.
- No, słuchamy..
- Aerosmith!? Tak, Aerosmith, prawda? Od razu poznałam!
- Nie, Aerosmith też nie. Jesteśmy Guns n' Roses.
- Aaa, no tak, głupia ja. - o, serio? - Macie takiego fajnego wokalistę, jak on ma.. ten, no - zaczęła kręcić dłonią - Morrison? Nie, to w Bee Gees. On się nazywał..
- Yyym, wiesz, Morrison to jednak The Doors. - słusznie zauważył "święty".
- Ah tak, The Doors, no przecież. Swoją drogą nieźle się ten Morrison trzyma. A ten Wasz wokalista, to Alex.. Alex..
- Axl. Axl Rose.
- No tak, nie mam pamięci do nazwisk.
- I do zespołów. - szepnąłem do gitarzysty.
- A więc Axl Rose.. przystojny mężczyzna. I taki słodki.. - zrobiła rozmarzoną minę i przygryzła dolną wargę, pomalowanych mocno czerwoną szminką ust.
- Tak, bardzo słodki.. - powiedziałem ironicznie. - nie znasz go, jak się wkurzy, to już taki słodki nie jest.
- No nie wiem, może Wy go znacie lepiej. Ten blondyn, który mnie podglądał też jest od Was?
- Tak, to nasz perkusista, prywatny, domowy pudel.. ale jego tu wcale nie było..! - szybko zaprzeczył Hudson.
- Jasne, miło było Was poznać chłopaki. Pozdrówcie Alexa.
- Axla.
- Tak, właśnie jego. Axla - zachichotała. - i tego podglądacza też. Paa.
- Narka. - odpowiedzieliśmy, próbując odwzorować jej piskliwy i słodki do bólu głosik. - Adler, możesz wyjść. Jak Ty żeś ją podglądał?
- Oj, no normalnie, tyle, że ta zasłona chuj wie czemu farbuje i stąd ta moja granatowa mordka. Ależ irytująca jest ta panienka, nie? Jak można nas pomylić z Zeppelinami albo Queenem? Albo może raczej, jak można ich pomylić z nami.
- Dla nas to zaszczyt.
- Tak, ale to nie zmienia faktu, że Ona jest MEGA GŁUPIA.
- Chodźmy stąd, nie mam ochoty na jeszcze jedną rozmowę z nią, a właśnie się tu zbliża. - powiedziałem i wychodząc, pociągnąłem za sobą przyjaciół.
- Zaraz, a co z Waszymi strojami elfów? - zapytał Saul, gdy wsiadaliśmy do auta.
- Odwiedzimy inny sklep, na pewno nie wrócimy tam, gdzie jest ta cała Seymour.. chyba, że bardzo chcesz, Steve.
- Nie, nie trzeba, jeszcze mnie oskarży, że ją prześladuję, czy coś..
Myślicie, że elfy mają granatową skórę? - perkusista przyłożył głowę do szyby.
- Już bardziej gobliny, nie Izzy?
- Możliwe.
- Ej, ale ta Stephanie ma niezłą dupę i nogi całkiem.. fajne.
- Czy ja wiem, Adler, to i tak nie zmienia faktu, że wydaje mi się pusta. Jeszcze ten jej piskliwy głosik.. masakra.
- Ej, ale przecież Dash i Brack też są śliczne - aż dziwi mnie, że Izzy o tym nie wspomniał, w końcu Brack jest jego dziewczyną. - i też robiły w tej samej branży, co Seymour.
- Ale kiedy to było, Hudson. Już pewnie o tym nie pamiętają..
- Może. O patrzcie: Świąteczne stroje, prezenty i inne... Izzy, skręć tutaj. - wskazałem palcem na zjazd, prowadzący do sklepu. Gitarzysta zaparkował na parkingu i wyszedł z auta, za nim wyszedł Popcorn.
- Slash, idziesz?
- Zostaję, nie będę łaził w tym stroju po sklepie. - Po 10 minutach muzycy dalej nie wracali, podgłośniłem radio, bo właśnie leciało "Last Christmas" Wham, rozglądałem się na prawo i lewo, obserwując ludzi ganiających do sklepu i wybiegających z niego, aż w pewnym momencie ujrzałem, że z auta, które przed chwilą ktoś zaparkował obok naszego wozu wysiada nie kto inny, jak nasza kochaana, uroczaa, najmądrzeejsza, jedyna w swoim rodzaju Steph Seymour! Ona nas śledzi, czy jaki chuj? Jak ja się cieszę, że nie poszedłem z nimi. Po mniej więcej kwadransie wróciły moje elfy. Weszli pośpiesznie do auta.
- Mamy te kostiumy, kupiliśmy dwa ostatnie. - zacieszał Adler.
- Zgadnij kogo spotkaliśmy..
- Seymour.
- Skąd wiesz? - nie dowierzał Steven.
- Widziałem ją.
- Nie mogłeś nas jakoś ostrzec? Ona ryje mi psychikę. - Stradlin schował twarz w dłoniach. - Pierdolę, wracajmy do domu. - przekręcił kluczyk w stacyjce i pojechaliśmy do Hellhouse.
- Chłopaki, gdzie Brack? - McRivery zeskoczyła ze schodów i podbiegła do McKagana, siedzącego na fotelu. Blondyn złapał ją za rękę i posadził na kolanie.
- Nie wiem, ale wcześniej słyszałem, jak kłóciła się z Izzym. - wyszedłem z kuchni i rzuciłem się na kanapę.
- Właśnie, a Izzy, Adler i Slash? Gdzie ich wszystkich wymiotło? Przecież już prawie 20! Trzeba zacząć już wszystko ustawiać, pomożecie mi?
- Jasne, tylko mów, co mamy robić.
- Na początek mnie puść. - uśmiechnęła się, basista mocniej zacisnął ręce na jej brzuchu i z uśmiechem spojrzał głęboko w jej niebieskie oczy.
- Muszę?
- Nie, ale jeśli będziemy tu tak siedzieć, to będziesz głodny.
- Mogę być. Zresztą, kto powiedział, że nic nie zjem? Axl, poradzisz sobie sam? - rzucił mi pytające spojrzenie. Wstałem z kanapy.
- Pewnie, tylko Dash będzie mnie musiała trochę poinstruować.
- Słyszałaś? Powiesz mu tylko, co ma zrobić i On to zrobi, wszystko przygotuje! - Duff odgarnął włosy zakrywające szyję oraz dekolt dziewczyny i zaczął składać pocałunki na miejscach jeszcze chwilę temu zakrytych blond włosami. Zostawiłem ich i poszedłem do kuchni. Wyjąłem talerze, wziąłem sztućce i wróciłem do salonu.
- Dash, a gdzie ja właściwie mam to rozkładać?
- Nie wiem, zmieścimy się w salonie?
- Chuj, rozkładaj to tu, najwyżej się przeniesie. I idź już, proszę. - basista.. no jednym słowem zaczął macać blondynkę. Wróciłem do kuchni, zaniosłem do pokoju wszystko, co było przyszykowane.
- Dash, a ciasto?
- Ciasto nie.
- Ok. - nigdzie nie mogłem znaleźć alkoholu, więc stając przy wyjściu, znowu krzyknęłem - Daaash, gdzie wódka? - dziewczyna przewróciła oczami.
- To pytanie chyba do Duffa, nie? W lodówce. Daniels w szafce. Czegoś jeszcze nie wiesz?
- Nie, wszystko już wiem. Nie przeszkadzajcie sobie, gołąbeczki.
- Zaraz znowu przylezie.. - gitarzysta położył głowę w zagłębieniu szyi dziewczyny, Ona gładziła jego włosy.
- Na pewno.
- Daash!
- Co?!
- A nic, sprawdzam łączność. - zaśmiałem się.
Axl krząta się po kuchni, a ja i Dash mamy czas dla siebie, no chyba, że ta sierota ma pytania. Usłyszałem silnik samochodu i do domu wbili zaginieni: Steven, Izzy i.. Slash? Tak, to chyba On.Tylko czemu jest przebrany za świętego Mikołaja? Nieważne.
- Jest Brack? - Stradlin wszedł do kuchni.
- Nie ma.
- Cholera jasna.. - szurając nogami poszedł na górę. Slash wyjął z lodówki puszkę coca coli, otworzył ją, wszedł do salonu i upadł na fotel, zanurzając usta w napoju. Adler z jakąś paczką poszedł do łazienki.
- Slash, właściwie czemu Ty jesteś przebrany za świętego Mikołaja?
- Bo są święta, Dash.
- Ok, ale czemu akurat Ty, a nie Popcorn albo na przykład Duffy?
- Właśnie, dlaczego nie ja?
- Nie nadajesz się.
- Pff, bo Ty się nadajesz.
- Słyszałem, że tak. Znaczy, prawie się nadaję. Zazdrościsz, nie? Mam własne elfy.
- Co?
- No elfy mam. Prywatne. Dwa.
- Co? - powtórzyłem.
- No Izzy i Steve robią za moich pomocników. - wyszczerzył zęby.
- Hudson, bierz mi stąd te buciory! - Rose ręką zepchnął ze stołu nogi gitarzysty.
- A renifery gdzie masz?
- A renifery zrobię sobie z Ciebie i Bracket. - uśmiechnął się.
- No na pewno.. nie pozwolę z mojej Dash zrobić jakiegoś renifera. No chyba, że mojego. - spojrzała na mnie z wyrzutem, delikatnie musnąłem jej usta - No przecież żartuję. - dalej patrzyła na mnie, jak wcześniej - Wesołych świąt, kochanie! - rozłożyłem ręce i wyszczerzyłem zęby.
- Idiota.. - pocałowała mnie. Adler wyszedł z łazienki, dopiero teraz zauważyłem, że ma granatowy ryj.
- Saul, to się nie zmywa. - zrobił smutną minę. Zabawnie wygląda w tym zielonym stroju elfa. - A jak ja już taki zostanę?
- Trudno, będziesz miał nauczkę, żeby więcej nie podglądać. No i dalej będziemy Cię kochać.
- Kogo On podglądał? - zapytała blondynka.
- Aaa zgadnij.
- No nie wiem. Ciebie?
- Nie. Stephanie Seymour. A właśnie, Axl, masz pozdrowienia.
- Co? Ale.. no jak? Gdzie Wy ją spotkaliście?
- W sklepie, jak szukaliśmy dla mnie stroju. Poszliśmy z Izzym do kasy, a ten niewyżyty seksualnie pudel poszedł gdzieś pod przymierzalnie, w której była Steph i nawet nie chcę wiedzieć, co prócz podglądania tam robił..
- Zamknij się, musiałbym mieć Twój charakter.
- Jakie pozdrowienia? Od kogo? - rudzielec wynurzył się z kuchni.
- Od Stephanie Seymour, maleńki.
- Od kogo?
- Od tej supermodelki, no Stephanie Seymour, Axl,przecież wiesz, która to.
- No coś kojarzę. Ale co.. przecież Ona mnie nie zna, to jakie pozdrowienia? - usiadł na oparciu fotela, w którym siedział Slash.
- Osobiście może Cię nie zna, ale.. uważa, że jesteś przystojny i taaki słodki, nie Adler?
- No pewnie. Boże, Ona jest taka tępa.. Axl, bierz się za nią, mózgi macie podobne.
- Bardzo śmieszne, Steve. Bardzo.
- No ja się uśmiałem.
- Tak? A spójrz w lustro.
- Spadaj.
- Chłopaki, no nawet w Wigilię musicie? Slash, bo dalej nie rozumiem, skąd u Stevena ten granatowy kolor?
- A więc już Ci mówię Dash.. nic niezwykłego, poprostu zasłona farbowała. W ogóle - Kudłaty zaczął się śmiać . - rozwala mnie to, co powiedziała.
- Czyli co? - zapytał Rudy.
- "Morrison całkiem nieźle się trzyma."
- Przecież On od 16 lat nie żyje. - słusznie zauważyła Dasshy.
- A dla Seymour żyje i ma się dobrze. Szkoda mi jej, żyje w takim kłamstwie, biedaczka.. To kiedy jemy?
- Wołaj swojego drugiego elfa i zaczynamy. - powiedziałem. Dash walnęła mnie w ramię.
- A Brack? Nie zaczekamy a nią?
- Pewnie zaraz przyjdzie. Izzy, elfie! Złaź na dół. - krzyknął Slash. Rytmiczny zszedł tak jak wszedł, czyli szurając nogami, z głową spuszczoną ku dołowi, ale już w stroju pomocnika świętego Mikołaja. - Gdzie Twoja dziewczyna?
- Nie wiem. - smutny usiadł przy stole. - Zaczynamy bez niej?
- Oj, na pewno zaraz wróci. Głodny jestem, dzielmy się już tym opłatkiem. - zachęcił Axl. Złożyliśmy sobie życzenia, zjedliśmy, dobraliśmy się do alkoholu, Slash poszedł pod choinkę.
- Ho ho ho! Elfiki moje, czy są tu jakieś grzeczne dzieci? - mówił niskim głosem. - Oj, elfie Izzy, nie smuć się tak, Twoja księżniczka zaraz wróci.
- Oby..
- Dobra, rozdawaj te prezenty, przygłupie!
- Uuu, ktoś tu dostanie rózgę i tym kimś będzie wredna RUDA MAŁPA!
- Ty, święty! Ty się lepiej nie odzywaj i dawaj prezenty!
- Nie ma mowy, Ty nie dostaniesz, jesteś niegrzeczny!
- Wal się, poczekam, aż pójdziesz spać. - uśmiechnął się i przyłożył butelkę Danielsa do ust. Slash chwycił jeden z prezentów. - O, to dla Adlera.. chcesz teraz?
- Dawaj. - zacieszał.
- Ten jest dla.. o! Dla mnie! Wzruszyłem się.. - Hudson udał, że wyciera łzę. W tej chwili do domu weszła Bracket. Izzy wstał z podłogi, zdjął z głowy zieloną czapkę i natychmiast podszedł bo brunetki, objął ją w pasie i spojrzał w jej oczy.
- Gdzie byłaś? Martwiłem się.
- Przepraszam. I za tą dzisiejszą kłótnię też przepraszam. Nic nie zrobiłeś, a ja się na Ciebie wydarłam.. - spuściła wzrok, chłopak uniósł jej twarz, chwytając delikatnie za podbródek i chciał pocałować, ale się odsunęła - Mam coś dla Ciebie, Izzy - wyciągnęła pudełeczko, wręczyła je gitarzyście i przytuliła go - wesołych świąt, kochanie.
_______________________________________________
Taki mały prezent - miał być fajny, a wyszedł.. sami oceńcie. A ja idę spać xd dobranoc. I sorry za błędy lub niezrozumiałe fragmenty (jak są).
Eee, tak wgl ten blog o Bieberze już nie istnieje ( ;D ) , nie wiem, czy wspominałam.. XD
Dash.