Strony .

środa, 25 grudnia 2013

Last Christmas I gave you my heart, but the very next day you gave it away - nie mam pomysłu na tytuł.

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałam Wam życzyć (ha! i tu jest mały problem, bo nie jestem dobra w składaniu życzeń i zazwyczaj ograniczam się do czegoś w stylu "Dziękuję i wzajemnie", ale tu nie mam się do czego odnieść, żeby napisać "wzajemnie".) więc chciałam Wam życzyć, żeby te święta były cudowne, pełne prezentów i fajnie spędzonych chwil, żeby Wasze marzenia się spełniły no i najważniejsze - cierpliwości do mnie :D . No i czego tam sobie jeszcze chcecie. Aa no i jeszcze życzę Wam, sobie i każdemu fanowi Gn'R, żeby chłopcy jeszcze chociaż raz zagrali w składzie : Rose, Slash, McKagan, Stradlin i Adler. 
Wesołych Świąt! 

Dash.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ * * * ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

***

   Boże Narodzenie - ah, jak ja kocham święta! - pomyślałem, wesoło zeskakując ze schodów. Z kuchni dobiegały mnie krzyki, mącące moje zadowolenie. Przekraczając drzwi, a raczej miejsce, w którym powinny być, ujrzałem rytmicznego i jego dziewczynę, wściekłą zresztą, bo to głównie Ona krzyczała.
- Co się tak wydzieracie od rana? Brack, makowiec nie wyszedł? Karpia nie będzie? - zaśmiałem się.
- Adler, zamknij się, bo Ci zaraz przypierdolę. - warknęła i z zaciśniętą pięścią zbliżała się w kierunku mojej skromnej, biednej i nadzwyczaj słodkiej osoby.
- Brack, zostaw.. - Izzy próbował zatrzymać brunetkę, chwytając nadgarstek jej uniesionej ręki, odwróciła się gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie, Stradlin!
- O co Ci chodzi? Okres masz? - gitarzysta próbował zażartować.
- O nic! Po prostu.. o nic. - wyszła z kuchni, a później z domu.
- O co Ona się tak focha? - zapytałem przyjaciela, równie zmieszanego, jak ja. Wzruszył ramionami.
- Nie wiem, o to, że zjadłem kawałek ciasta? Przecież to głupie.
- Dziewczyny są głupie.. Dobra, nie przejmuj się, święta są. Chodźmy przebrać Saula za świętego Mikołaja! Chodźmy, chodźmy. - ponagliłem.

   - Saul, Saul! No chodź, Izzy, chooodź!
- Idę przecież.. - ze snu wyrwały mnie śmiechy perkusisty i przeciągane, jakby niechętne odpowiedzi rytmicznego. Gitarzysta i ten drugi oszołom, wbiegli do mojego królestwa, rozwalając na wstępie fortecę z poduszek, ustawioną przy i trochę na moim łóżku (wczoraj był u nas Martin z synem, a ja bawiłem się z małym).
- Hudson! Wstawaj, leniuszku!
- Leniuszku? I po chuj mam wstawać, jak jest.. - urwałem i wymacałem zegarek stojący na szawce, ukryty pod wczorajaszą koszulką - 9:57..? Chłopaki! Kurwa, czego Wy ode mnie chcecie prawie nad ranem?!
- Nie denerwuj się. - uroczy Adlerek próbował załagodzić sytuację i uśmiechając się przyjaźnie usiadł na moim łóżku. Wgapiał się we mnie, prawie że maślanymi, świecącymi oczkami, nie mówiąc ani słowa, powodując tym u mnie wielką niezręczność.
- No co? Co tak patrzysz? Wiem, że jestem przystojny, ale na Boga, Adler! Ja naprawdę nie jestem gejem!
- Ale czy ja coś mówię? - zapytał, kładąc dłoń na klacie w geście zaskoczenia.
- No właśnie nic.. I to mnie - szczerze mówić PRZERAŻA! Adler!
- Mrrrauu..! - zamruczał, robiąc dziwnie koci ruch ręką i szczerząc przy tym zęby, zatrzepotał uwodzicielsko rzęsami.
- Adleeer!
- O tak, skarbie, tak będziesz krzyczał w nocy.
- Geju, wypierdalaj mi stąd! Nic nie będę krzyczał. - próbowałem zepchnąć go z łóżka, ale widząc jego miny, zacząłem się śmiać i nie miałem siły, by cokolwiek zrobić.
- Ale kochanie, no kotek, podsuń się, poleżymy razem. - perkusista również zaczął charakterystycznie dla siebie zacieszać i nawet Stradlin, jak dotąd wycofany, siedzący pod ścianą się rozpogodził. I to tak, że tarzał się po podłodze, wydając przy tym dziwne dźwięki.
- O kurwa, pedały! Kocham Was!
- Czyli też jesteś pedałem! Wskakuj do nas, przecież się zmieścimy. No i w trójkę będzie ciekawiej! - blond pudel zachęcał, poklepując ręką po kołdrze.
- Nie Stevie, ja mam dziewczynę.
- Ale chwilowo jej nie ma.
- Sorki chłopaki. - uśmiechnął się.
- Oh, no dobra.. a mogło być tak pięknie. Ahh. - Popcorn się rozmarzył.
- Ej, ale poważnie. Co chcecie?  - zapytałem, gdy wszyscy trochę się uspokoiliśmy i nie śmialiśmy się już tak, jak wcześniej.
- Mamy dla Ciebie propozycję.. nie do odrzucenia! - od razu zaznaczył blondyn.
- Ale jaką?
- Noo.. przebierzemy Cię za świętego Mikołaja, prawie się nadajesz, może trochę za chudy jesteś, ale to się jakoś nadrobi, wpieprzysz wszystko, co dziewczyny zrobiły na święta, popijesz wódą, to Ci wszystko w środku spęcznieje i powinno być ok, a jak nie, to dokleimy Ci poduszkę, czy coś. - mówił na jednym wdechu perkusista.
- Dobra, ale pod jednym warunkiem - uniosłem nieco palec wskazujący ku górze. Zgodziłem się. Pewnie nie myśleli, że tak szybko mnie namówią. No ale, oferują wódkę, więc jak tu się nie zgodzić? - będziecie moimi elfami. - no przecież sam z siebie nie będę debila robił.
- Izzy. - popatrzyli na siebie, zabawnie pokiwali głowami "porozumiewając się" i odpowiedzieli razem:
- Zgoda! Ale wódkę dzielimy na trzech.
- O Jezu, to kupi się więcej. Stoi? - wyciągnąłem rękę do gitarzysty.
- Jasne. - podał mi dłoń.
- Steve?
- Spoko. Jej, ale będzie fajnie! - zacieszał, zacierając ręce.

   Wyszedłem z pokoju wkurwiony, bo ktoś mnie obudził. A sen miałem całkiem fajny - koncert na Wembley, stadion cały wypełniony fanami, wszyscy już są na scenie, tylko ja rucham się z jakąś panienką. Kurwa, to było takie piękne, takie realistyczne.. ale nie, ktoś musiał mi to przerwać!
- Zaraz, zaraz.. co ja słyszę? - szepnąłem do siebie i przybliżyłem ucho do drzwi pokoju McKagana.
- Michael.. - usłyszałem ciężko oddychającą, wręcz momentami jęczącą Dash, ale kim u diabła jest Michael?! Wbiłem do pokoju, nie zważając na krzyki i protesty kochanków.
- Axl! - McRivery zeszła z blondyna i zakryła się kołdrą.
- Duff?!
- A kogo się spodziewałeś? Erica Claptona? - basista wygiął kącik ust w geście uśmiechu.
- No.. nie, bardziej Jacksona, przecież Dash powiedziała "Michael".
- No ja mam na imię Michael, debilu. - oburzył się. Przyłożyłem dłoń do czoła.
- Faktycznie..! Dash, to już nie mogłaś wysapać "Duff"? Wystraszyłem się.
- Wypierdalaj! - rzuciła we mnie poduszką i zaczęła muskać ustami szyję basisty.
- No niee.. mogę popatrzeć? Ja sobie tu, o tu - usiadłem po turecku przed łóżkiem - usiądę i będę cichutko, jak myszka obserwował Wasze poczynania, co? Kto wie, może później napiszę o tym piosenkę? - uśmiechnąłem się zachęcająco.
- Wypierdalaj, Rose! - krzyknęli oboje.
- A gdybym tak sobie stanął za drzwiami i posłuchał troszeczkę Waszych jęków? To takie podniecające..
- Idź stąd świrze!
- Dobra. Nie to nie.- zrobiłem naburmuszoną minę i skrzyżowałem ręce na brzuchu - I znowu będę musiał oglądać filmy dla dorosłych.. CAŁKIEM SAM! - zaakcentowałem i wyszedłem, trzaskając drzwiami. - Wy nie macie serca!

   - Chłopaki, jesteście pewni, że to dobry rozmiar? - Slash próbował wcisnąć się w kostium "tego od prezentów" .
- Pewnie.. - perkusista zachowywał spokój, ale: - Izzy, pomóż! - Popcorn potrzebował pomocy przy zapięciu guzika. Cała sytuacja wyglądała, jak na żywca wyjęta z komedii : siedzieliśmy w trójkę, w jednej małej, ciasnej przymierzalni, Adler nogę miał opartą o ścianę, przed którą stał gitarzysta, obie ręce na guziku, ja trzymałem ubrania Slasha, bo "pod żadnym pozorem nie mogą leżeć na tej zasyfionej podłodze! Nie wiadomo, kto próbował się tu bzykać."
- Ale jak, przecież ubrania..?
- Oj, jebnij to tam. - wskazał na mały stołeczek w jednym z rogów "pomieszczenia".
- Ja Ci dam "jebnij to tam"! Jeszcze jedno zbędne słowo i Ty zostaniesz świętym Mikołajem!
- Dobrze Saul, nie denerwuj się tak, bo się nie dopniesz.
- Ughh..!
- Wciągnij brzuch.
- Ejj, nie uważacie, że to "I Ty zostaniesz świętym Mikołajem" zabrzmiało trochę jak w reklamie?
- Ale masz zapłon, Izzy. Brawo.
- Nie chciałem Wam po prostu przeszkadzać, Hudson.
- Jasne.
- Dobra, bierzemy to, lepszego rozmiaru nie znajdziemy. Zdejmujesz i zakładasz znowu w domu, czy tak wracasz do Hellhouse?
- Stradlin..
- Ok, rozumiem, że tak wracasz.
- W sumie - westchnął - jak mam się w to cholerstwo później jeszcze raz wbijać, to może rzeczywiście lepiej w tym zostanę. - wyszedł z przymierzalni, ja wyszedłem za nim.
- Saul, a Twoje ciuchy?
- Trzymałeś je tak długo, że te kilka minut w kolejce i droga do samochodu nie powinny Ci sprawić problemu, skarbie.
- Jasne.. o, Adler, potrzymaj. - wcisnąłem szmaty Slasha w ręce perkusisty, wychodzącego z przymierzalni i wesoło podgwizdując ruszyłem w stronę kasy i Slasha bajerującego sprzedawczynię.
- Aaaa, dostałem 25% zniżki, czaisz?! - wyszeptał gitarzysta.
- To normalne, święta są, czym Ty się podniecasz, debilu?
- Taa, no święta, ale świąteczna zniżka wynosi 15%, a ja dostałem 25!
- Zaśpiewałeś kolędę? Powiedziałeś wierszyk do świętego?
- Nie, to zniżka za wygląd, za moją śliczną twarzyczkę.
- Za wygląd, hm.. mogę się z tym zgodzić, nie codziennie w L.A. widzi się Mulata przebranego za świętego Mikołaja, w dodatku w sklepie, ale co do tej Twojej twarzyczki.. no stary, nie wiem, czy przećpane oczy są śliczne.
- Nie mam przećpanych oczu - podbiegł do najbliżej stojącego lusterka i zaczął się przyglądać swojej twarzy. - no jak Boga kocham, nie mam.
- Zacznijmy od tego, czy kochasz..
- Co?
- Nic, tak tylko do siebie gadam.. gdzie ten Adler?
- Jestem, jestem.
- Łoo.. co Ci się stało?
- Co?
- No to .- zaprowadziłem go do lustra, przy którym nadal stał Slash.
- I kto tu ma przećpane oczy? - prychnął.
- Slash, ja nie o oczach mówię, chociaż.. faktycznie - Steven, brałeś coś teraz?
- Nie, no skąd, co miałbym wciągnąć w sklepie?
- Nie wiem, nieważne. Czemu Ty masz granatową twarz?!
- Nie wiem..
- Gdzie jest ten pieprzony blondyn, który mnie podglądał? - usłyszeliśmy nieco piskliwy głos i po chwili naszym oczom ukazała się supermodelka Stephanie Seymour - prawdopodobny powód granatowości Adlerka.
- Ups, mnie tu nie ma i nigdy nie było. - schował się za manekinem.
- Gdzie.. czy ja Was przypadkiem nie znam? - kobieta zatrzymała się przed nami i przejechała palcem po dolnej wardze.
- Możliwe, że gdzieś nas widziałaś - uśmiechnął się Slash. - albo słyszałaś.
- Czekaj, czekaj, Wy jesteście.. jak Wy się nazywacie.. zaraz sobie przypomnę.. - nawinęła kosmyk włosów na palec - wiem! - wskazała na nas palcem, ale natychmiast przyłożyła go do ust, uśmiechaliśmy się, kiwając głowami - Metallica?
- Jezu.. - Adler zza manekina westchnął cicho i uderzył dłonią w czoło.
- Metallica, tak?
- Nie, ale zgaduj dalej.
- Yyym, ok - położyła dłoń na karku i znowu zaczęła bawić się włosami. - Skid Row? - pokręciliśmy przecząco głowami - Bon Jo.. niee, ich ostatnio widziałam, wyglądali inaczej, no nie wiem, Iron Maiden? Led Zeppelin? - Ona chyba nie wie, co mówi, wymienia po prostu zespoły, których nazwy gdzieś usłyszała.
- Nie.
- Queen? - no teraz to pojechała! Nie wierzę. Chyba czas zakończyć ten cyrk.
- Nie, nie Queen. Jesteśmy troszkę młodsi. To może mała podpowiedź, co? - zapytałem.
- Nie! Poczekaj, ja wiem! - pisnęła i podskakując klasnęła w dłonie.
- No, słuchamy..
- Aerosmith!? Tak, Aerosmith, prawda? Od razu poznałam!
- Nie, Aerosmith też nie. Jesteśmy Guns n' Roses.
- Aaa, no tak, głupia ja. - o, serio? - Macie takiego fajnego wokalistę, jak on ma.. ten, no - zaczęła kręcić dłonią - Morrison? Nie, to w Bee Gees. On się nazywał..
- Yyym, wiesz, Morrison to jednak The Doors. - słusznie zauważył "święty".
- Ah tak, The Doors, no przecież. Swoją drogą nieźle się ten Morrison trzyma. A ten Wasz wokalista, to Alex.. Alex..
- Axl. Axl Rose.
- No tak, nie mam pamięci do nazwisk.
- I do zespołów. - szepnąłem do gitarzysty.
- A więc Axl Rose.. przystojny mężczyzna. I taki słodki.. - zrobiła rozmarzoną minę i przygryzła dolną wargę, pomalowanych mocno czerwoną szminką ust.
- Tak, bardzo słodki.. - powiedziałem ironicznie. - nie znasz go, jak się wkurzy, to już taki słodki nie jest.
- No nie wiem, może Wy go znacie lepiej. Ten blondyn, który mnie podglądał też jest od Was?
- Tak, to nasz perkusista, prywatny, domowy pudel.. ale jego tu wcale nie było..! - szybko zaprzeczył Hudson.
- Jasne, miło było Was poznać chłopaki. Pozdrówcie Alexa.
- Axla.
- Tak, właśnie jego. Axla - zachichotała. - i tego podglądacza też. Paa.
- Narka. - odpowiedzieliśmy, próbując odwzorować jej piskliwy i słodki do bólu głosik. - Adler, możesz wyjść. Jak Ty żeś ją podglądał?
- Oj, no normalnie, tyle, że ta zasłona chuj wie czemu farbuje i stąd ta moja granatowa mordka. Ależ irytująca jest ta panienka, nie? Jak można nas pomylić z Zeppelinami albo Queenem? Albo może raczej, jak można ich pomylić z nami.
- Dla nas to zaszczyt.
- Tak, ale to nie zmienia faktu, że Ona jest MEGA GŁUPIA.
- Chodźmy stąd, nie mam ochoty na jeszcze jedną rozmowę z nią, a właśnie się tu zbliża. - powiedziałem i wychodząc, pociągnąłem za sobą przyjaciół.
- Zaraz, a co z Waszymi strojami elfów? - zapytał Saul, gdy wsiadaliśmy do auta.
- Odwiedzimy inny sklep, na pewno nie wrócimy tam, gdzie jest ta cała Seymour.. chyba, że bardzo chcesz, Steve.
- Nie, nie trzeba, jeszcze mnie oskarży, że ją prześladuję, czy coś..

    Myślicie, że elfy mają granatową skórę? - perkusista przyłożył głowę do szyby.
- Już bardziej gobliny, nie Izzy?
- Możliwe.
- Ej, ale ta Stephanie ma niezłą dupę i nogi całkiem.. fajne.
- Czy ja wiem, Adler, to i tak nie zmienia faktu, że wydaje mi się pusta. Jeszcze ten jej piskliwy głosik.. masakra.
- Ej, ale przecież Dash i Brack też są śliczne - aż dziwi mnie, że Izzy o tym nie wspomniał, w końcu Brack jest jego dziewczyną. - i też robiły w tej samej branży, co Seymour.
- Ale kiedy to było, Hudson. Już pewnie o tym nie pamiętają..
- Może. O patrzcie: Świąteczne stroje, prezenty i inne... Izzy, skręć tutaj. - wskazałem palcem na zjazd, prowadzący do sklepu. Gitarzysta zaparkował na parkingu i wyszedł z auta, za nim wyszedł Popcorn.
- Slash, idziesz?
- Zostaję, nie będę łaził w tym stroju po sklepie. - Po 10 minutach muzycy dalej nie wracali, podgłośniłem radio, bo właśnie leciało "Last Christmas" Wham, rozglądałem się na prawo i lewo, obserwując ludzi ganiających do sklepu i wybiegających z niego, aż w pewnym momencie ujrzałem, że z auta, które przed chwilą ktoś zaparkował obok naszego wozu wysiada nie kto inny, jak nasza kochaana, uroczaa, najmądrzeejsza, jedyna w swoim rodzaju Steph Seymour! Ona nas śledzi, czy jaki chuj? Jak ja się cieszę, że nie poszedłem z nimi. Po mniej więcej kwadransie wróciły moje elfy. Weszli pośpiesznie do auta.
- Mamy te kostiumy, kupiliśmy dwa ostatnie. - zacieszał Adler.
- Zgadnij kogo spotkaliśmy..
- Seymour.
- Skąd wiesz? - nie dowierzał Steven.
- Widziałem ją.
- Nie mogłeś nas jakoś ostrzec? Ona ryje mi psychikę. - Stradlin schował twarz w dłoniach. - Pierdolę, wracajmy do domu. - przekręcił kluczyk w stacyjce i pojechaliśmy do Hellhouse.

    - Chłopaki, gdzie Brack? - McRivery zeskoczyła ze schodów i podbiegła do McKagana, siedzącego na fotelu. Blondyn złapał ją za rękę i posadził na kolanie.
- Nie wiem, ale wcześniej słyszałem, jak kłóciła się z Izzym. - wyszedłem z kuchni i rzuciłem się na kanapę.
- Właśnie, a Izzy, Adler i Slash? Gdzie ich wszystkich wymiotło? Przecież już prawie 20! Trzeba zacząć już wszystko ustawiać, pomożecie mi?
- Jasne, tylko mów, co mamy robić.
- Na początek mnie puść. - uśmiechnęła się, basista mocniej zacisnął ręce na jej brzuchu i z uśmiechem spojrzał głęboko w jej niebieskie oczy.
- Muszę?
- Nie, ale jeśli będziemy tu tak siedzieć, to będziesz głodny.
- Mogę być. Zresztą, kto powiedział, że nic nie zjem? Axl, poradzisz sobie sam? - rzucił mi pytające spojrzenie. Wstałem z kanapy.
- Pewnie, tylko Dash będzie mnie musiała trochę poinstruować.
- Słyszałaś? Powiesz mu tylko, co ma zrobić i On to zrobi, wszystko przygotuje! - Duff odgarnął włosy zakrywające szyję oraz dekolt dziewczyny i zaczął składać pocałunki na miejscach jeszcze chwilę temu zakrytych blond włosami. Zostawiłem ich i poszedłem do kuchni. Wyjąłem talerze, wziąłem sztućce i wróciłem do salonu.
- Dash, a gdzie ja właściwie mam to rozkładać?
- Nie wiem, zmieścimy się w salonie?
- Chuj, rozkładaj to tu, najwyżej się przeniesie. I idź już, proszę. - basista.. no jednym słowem zaczął macać blondynkę. Wróciłem do kuchni, zaniosłem do pokoju wszystko, co było przyszykowane.
- Dash, a ciasto?
- Ciasto nie.
- Ok. - nigdzie nie mogłem znaleźć alkoholu, więc stając przy wyjściu, znowu krzyknęłem - Daaash, gdzie wódka? - dziewczyna przewróciła oczami.
- To pytanie chyba do Duffa, nie? W lodówce. Daniels w szafce. Czegoś jeszcze nie wiesz?
- Nie, wszystko już wiem. Nie przeszkadzajcie sobie, gołąbeczki.
- Zaraz znowu przylezie.. - gitarzysta położył głowę w zagłębieniu szyi dziewczyny, Ona gładziła jego włosy.
- Na pewno.
- Daash!
- Co?!
- A nic, sprawdzam łączność. - zaśmiałem się.

   Axl krząta się po kuchni, a ja i Dash mamy czas dla siebie, no chyba, że ta sierota ma pytania. Usłyszałem silnik samochodu i do domu wbili zaginieni: Steven, Izzy i.. Slash? Tak, to chyba On.Tylko czemu jest przebrany za świętego Mikołaja? Nieważne.
- Jest Brack? - Stradlin wszedł do kuchni.
- Nie ma.
- Cholera jasna.. - szurając nogami poszedł na górę. Slash wyjął z lodówki puszkę coca coli, otworzył ją, wszedł do salonu i upadł na fotel, zanurzając usta w napoju. Adler z jakąś paczką poszedł do łazienki.
- Slash, właściwie czemu Ty jesteś przebrany za świętego Mikołaja?
- Bo są święta, Dash.
- Ok, ale czemu akurat Ty, a nie Popcorn albo na przykład Duffy?
- Właśnie, dlaczego nie ja?
- Nie nadajesz się.
- Pff, bo Ty się nadajesz.
- Słyszałem, że tak. Znaczy, prawie się nadaję. Zazdrościsz, nie? Mam własne elfy.
- Co?
- No elfy mam. Prywatne. Dwa.
- Co? - powtórzyłem.
- No Izzy i Steve robią za moich pomocników. - wyszczerzył zęby.
- Hudson, bierz mi stąd te buciory! - Rose ręką zepchnął ze stołu nogi gitarzysty.
- A renifery gdzie masz?
- A renifery zrobię sobie z Ciebie i Bracket. - uśmiechnął się.
- No na pewno.. nie pozwolę z mojej Dash zrobić jakiegoś renifera. No chyba, że mojego. - spojrzała na mnie z wyrzutem, delikatnie musnąłem jej usta - No przecież żartuję. - dalej patrzyła na mnie, jak wcześniej - Wesołych świąt, kochanie! - rozłożyłem ręce i wyszczerzyłem zęby.
- Idiota.. - pocałowała mnie. Adler wyszedł z łazienki, dopiero teraz zauważyłem, że ma granatowy ryj.
- Saul, to się nie zmywa. - zrobił smutną minę. Zabawnie wygląda w tym zielonym stroju elfa. - A jak ja już taki zostanę?
- Trudno, będziesz miał nauczkę, żeby więcej nie podglądać. No i dalej będziemy Cię kochać.
- Kogo On podglądał? - zapytała blondynka.
- Aaa zgadnij.
- No nie wiem. Ciebie?
- Nie. Stephanie Seymour. A właśnie, Axl, masz pozdrowienia.
- Co? Ale.. no jak? Gdzie Wy ją spotkaliście?
- W sklepie, jak szukaliśmy dla mnie stroju. Poszliśmy z Izzym do kasy, a ten niewyżyty seksualnie pudel poszedł gdzieś pod przymierzalnie, w której była Steph i nawet nie chcę wiedzieć, co prócz podglądania tam robił..
- Zamknij się, musiałbym mieć Twój charakter.
- Jakie pozdrowienia? Od kogo? - rudzielec wynurzył się z kuchni.
- Od Stephanie Seymour, maleńki.
- Od kogo?
- Od tej supermodelki, no Stephanie Seymour, Axl,przecież wiesz, która to.
- No coś kojarzę. Ale co.. przecież Ona mnie nie zna, to jakie pozdrowienia? - usiadł na oparciu fotela, w którym siedział Slash.
- Osobiście może Cię nie zna, ale.. uważa, że jesteś przystojny i taaki słodki, nie Adler?
- No pewnie. Boże, Ona jest taka tępa.. Axl, bierz się za nią, mózgi macie podobne.
- Bardzo śmieszne, Steve. Bardzo.
- No ja się uśmiałem.
- Tak? A spójrz w lustro.
- Spadaj.
- Chłopaki, no nawet w Wigilię musicie? Slash, bo dalej nie rozumiem, skąd u Stevena ten granatowy kolor?
- A więc już Ci mówię Dash.. nic niezwykłego, poprostu zasłona farbowała. W ogóle - Kudłaty zaczął się śmiać . - rozwala mnie to, co powiedziała.
- Czyli co? - zapytał Rudy.
- "Morrison całkiem nieźle się trzyma."
- Przecież On od 16 lat nie żyje. - słusznie zauważyła Dasshy.
- A dla Seymour żyje i ma się dobrze. Szkoda mi jej, żyje w takim kłamstwie, biedaczka.. To kiedy jemy?
- Wołaj swojego drugiego elfa i zaczynamy. - powiedziałem. Dash walnęła mnie w ramię.
- A Brack? Nie zaczekamy a nią?
- Pewnie zaraz przyjdzie. Izzy, elfie! Złaź na dół. - krzyknął Slash. Rytmiczny zszedł tak jak wszedł, czyli szurając nogami, z głową spuszczoną ku dołowi, ale już w stroju pomocnika świętego Mikołaja. - Gdzie Twoja dziewczyna?
- Nie wiem. - smutny usiadł przy stole. - Zaczynamy bez niej?
- Oj, na pewno zaraz wróci. Głodny jestem, dzielmy się już tym opłatkiem. - zachęcił Axl. Złożyliśmy sobie życzenia, zjedliśmy, dobraliśmy się do alkoholu, Slash poszedł pod choinkę.
- Ho ho ho! Elfiki moje, czy są tu jakieś grzeczne dzieci? - mówił niskim głosem. - Oj, elfie Izzy, nie smuć się tak, Twoja księżniczka zaraz wróci.
- Oby..
- Dobra, rozdawaj te prezenty, przygłupie!
- Uuu, ktoś tu dostanie rózgę i tym kimś będzie wredna RUDA MAŁPA!
- Ty, święty! Ty się lepiej nie odzywaj i dawaj prezenty!
- Nie ma mowy, Ty nie dostaniesz, jesteś niegrzeczny!
- Wal się, poczekam, aż pójdziesz spać. - uśmiechnął się i przyłożył butelkę Danielsa do ust. Slash chwycił jeden z prezentów. - O, to dla Adlera.. chcesz teraz?
- Dawaj. - zacieszał.
- Ten jest dla.. o! Dla mnie! Wzruszyłem się.. - Hudson udał, że wyciera łzę. W tej chwili do domu weszła Bracket. Izzy wstał z podłogi, zdjął z głowy zieloną czapkę i natychmiast podszedł bo brunetki, objął ją w pasie i spojrzał w jej oczy.
- Gdzie byłaś? Martwiłem się.
- Przepraszam. I za tą dzisiejszą kłótnię też przepraszam. Nic nie zrobiłeś, a ja się na Ciebie wydarłam.. - spuściła wzrok, chłopak uniósł jej twarz, chwytając delikatnie za podbródek i chciał pocałować, ale się odsunęła - Mam coś dla Ciebie, Izzy - wyciągnęła pudełeczko, wręczyła je gitarzyście i przytuliła go - wesołych świąt, kochanie.

_______________________________________________
Taki mały prezent - miał być fajny, a wyszedł.. sami oceńcie. A ja idę spać xd dobranoc. I sorry za błędy lub niezrozumiałe fragmenty (jak są). 

Eee, tak wgl ten blog o Bieberze już nie istnieje ( ;D ) , nie wiem, czy wspominałam.. XD

Dash.

czwartek, 19 grudnia 2013

..Sweet home Alabama, Lord, I'm comin' home to you.. - czyli chyba wracam.

Jestem! Przepraszam za moją zbyt długą nieobecność, cholernie się z tym czuję. Serio. 
Ale zrozumcie - ostatnia klasa gimbazy, egzaminy próbne, jakieś projekty i Bóg wie, co jeszcze. Tym nauczycielom się w dupach poprzewracało. No ale it doesn't matter. Mam nadzieję, że skoro już prawie święta i do szkoły wracamy 7 stycznia, to może uda mi się nadrobić zaległości.. jak będę zarywać noce. xd 
Starałam się odpisać na każdy komentarz, ale było ich tyle, że jeżeli na czyjś nie odpowiedziałam, to przepraszam. Możecie mi to zgłaszać, nie obrażę się. A i kolejnymi komentarzami nie pogardzę. :D Więc komentujcie w miarę możliwości. Jeszcze tylko 76 komentarzy i dobijemy do 900! :D
Dziękuję, że o mnie nie zapomnieliście, że piszecie, domagacie się kolejnych rozdziałów i że jesteście.

btw. planuję mały prezent na święta, taki bonusik, mam nadzieję, że zdążę. 
   
Wiem, że o czymś zapomniałam, tylko nie wiem, o czym. Trudno, zrobię reedit.  
Kocham Was.
Dash.