Strony .

środa, 12 sierpnia 2015

R.60

Cholera jasna, cholernie źle czuję się z tym, że tyle czasu nie wstawiłam kompletnie NIC. Kiedy nie pisze się miesiącami, ciężko później się do tego zabrać, nie tracić wątków, pisać cokolwiek z sensem i na średnim chociaż poziomie. Ten rozdział pisałam przez.... nie wiem, DŁUGO. Trudno mi się zabrać do pisania, ze względu właśnie na przerwę, jaką sobie zrobiłam, ale też przez to, że mam miliony kartek i karteczek z pozapisywanymi sytuacjami, opisami, dialogami, których nie chce mi się przeszukiwać. Przeczytałam dzisiaj kilka ostatnich komentarzy i pomyślałam, że muszę spiąć dupę i wstawić kolejny rozdział koniecznie DZISIAJ. Tak więc...

...

   ROZDZIAŁ 60


Kiedy wyszłam z łazienki, Duff już był w salonie i spijał resztki wina z butelek, zostawionych przez Mary i jej koleżanki. Swoją drogą, nie tylko butelki zostawiły owe panie (w rogu pokoju leżała czyjaś bielizna), ciekawe co tu się działo w nocy...
- Skarbie, otwórz drzwi.
- Ale po co? - spytałam.
- No otwórz.
- Okej - pociągnęłam za klamkę - Kurwa! - prawie dostałam zawału.. - Ona żyje? -.. widząc jedną z przyjaciółek Mary, leżącą pod naszymi schodami.
- Żyje. Co ciekawsze, na górze jest jeszcze jedna.
- Gdzie?
- U Popcorna - ruchem głowy wskazał piętro - i nie jest to Mary.
- Pewnie ona zostawiła tu bieliznę - pomyślałam - Nie Mary? Jakoś mnie to nie dziwi.
- Szczerze? - szepnął - Mnie też nie - dodał głośniej wtórując mi szerokim uśmiechem. - Chodź tu do mnie - zachęcił. Usiadłam przodem do niego i splotłam dłonie na karku blondyna, wpatrując się w głębie niebieskich oczu. - Kocham cię, mała.


     Obudziłem się ogrzany ciepłem bijącym zza okna. Słońce tak pięknie świeci, aż chce się żyć! Ale... Co?! Kim jest ta kobieta, leżąca w moim łóżku i w mojej koszulce?? Szturchnąłem niepewnie palcem ramię ciemnej blondynki - Kim ty jesteś i co robisz w moim łóżku??!
- Steve, nie wygłupiaj się misiaku, Lisa. Nie pamiętasz? - jej twarz nagle z promiennego zmieniła wyraz na zawiedziony.
- Aaah tak, Lisa, pewnie, że pamiętam, droczę się tylko - przykryłem zażenowanie sztucznym uśmiechem. Lisa, siostra Mary. W ogóle nie podobna. Ni chuja!
- Podobało ci się, słodziaku?
- C-co? Co miało mi się podobać?
- No, nasze zabawy w nocy - kobieta przejechała zgrabnym palcem po swoim ramieniu i delikatnie przeniosła na mnie wzrok.
- Jeśli mam być szczery... nic nie pamiętam.
- Hm. Możemy to powtórzyć! - krzyknęła i nim się obejrzałem, leżałem z piękną (jak na siostrę Mary) nagą kobietą, siedzącą na moim ciele.
- Skoro taka kobieta proponuje, grzechem byłoby odmówić! - uśmiechnąłem się i przystąpiłem do pieszczenia, bijącego cholernym gorącem, ciała Lisy.


     - Kurwa no, gdzie to jest?! - zbiegłem na dół, gdzie siedzieli Dash i McKagan.
- Czego szukasz, Axl? - dziewczyna spytała przyjemnym głosem.
- Zeszytu z moimi zapiskami. Widziałaś? - warknąłem.
- Rudy, w tym domu jest tyle zeszytów z twoimi "zapiskami", że i tak nie wiem, o którym mówisz.
- Ale tam był przepisany tekst do November rain! A pierwowzór też gdzieś zgubiłem, kurwa mać.
- Poszukaj na strychu, Izzy coś tam ostatnio wynosił.
- Głupi skurwiel! - pojęczałem pod nosem i poczłapałem z powrotem na górę. W tym domu nigdy nie można niczego znaleźć. Przechodząc obok pokoju Adlera, usłyszałem dość intrygujące dźwięki, czyżby przekonał się do Mary?


     Duff pojechał do sklepu, żeby zaopatrzyć Hellhouse w wódkę i jakieś żarcie. Po wczorajszej imprezie przyszłej Pani Adler, w lodówce nic prócz światła nie ma. Pustka. Axl krząta się po strychu, klnie jak szewc, wyzywając wszystkich, oprócz Slasha. Największe hejty spływają na osobę Stradlina. Siedząc samotnie, przypomniałam sobie o torebeczce schowanej w tylnej kieszeni moich spodni. Sięgnęłam dłonią i wyciągnęłam ją z jeansów, by ponownie przewracać w palcach, tak jak wcześniej w łazience. Tak bardzo mnie to pochłonęło, że przez dłuższą chwilę nie słyszałam pukania do drzwi. Ocknęłam się ze swoistego letargu dopiero, gdy w drzwi zaczęto uderzać pięścią. No przecież kurwa idę. Schowałam torebeczkę do kieszeni, pociągnęłam za klamkę i myślałam, że mam jebane zwidy. Znowu?
- Dzień dobry. My do Saula Hudsona.
- Poczekaj, może do Kirka Hammetta. Oni są tacy podobni - niższy policjant szturchnął wyższego, szepcząc.
- Niee, Hammett jest chyba w Metallice.
- Może lepiej niech panowie przyjdą, jak się już dogadają, hm?
- Nie, Hudson... zamknij się już, wiem, kogo mamy zabrać - wyższy z mężczyzn półgłosem sprzeczał się z kolegą - Już się dogadaliśmy. Saul Hudson. Jest w domu?
- A o co chodzi?
- Jest?
- O co chodzi? - zapytałam ponownie znacznie ostrzej.
- Ważna sprawa, mamy nowe zarzuty - niższy policjant, wyglądający przed chwilą na zwykłą ofiarę, odepchnął mnie ręką i wszedł do środka - Hudson! - wrzasnął - Sam zejdziesz, czy mam cię przyciągnąć za te twoje skołtunione kudły, sukinkocie?
- Co jest? - Slash wynurzył się wybudzony ze snu, ocierał dłonią zaspane oczy. Zszedł po schodach i szurając nogami podszedł do policjanta.
- Idziesz z nami - warknął i nie zwracając uwagi na jakiekolwiek nasze protesty i pytania, wraz z kolegą wyprowadził Slasha z Hellhouse w samych spodenkach. Gitarzysta nie miał na stopach nawet butów. Wybiegłam za nimi.
- Ej, no co wy, powiedzcie najpierw o co chodzi! - policjant, którego pociągnęłam za kurtkę, odepchnął mnie i warknął niemiło:
- Spierdalaj.
- Co się stało? - Rose zszedł z kilku schodków i oparł się o poręcz - Gdzie Slash?
- Nie ma - rozłożyłam ręce wchodząc do Hellhouse - Zabrali go - trzasnęłam drzwiami.
- Kto?
- Policja.
- Dlaczego?
- Nie mam pojęcia. Nic nie chcieli powiedzieć. - w oczach Rudego widziałam łzy, odwrócił się i pobiegł na górę.


     Nie mam pojęcia, co robimy pod komendą policji, ale Dash mówiła, że Slasha znowu zabrali.
- Brack, idziesz? - blondynka nachyliła się przy drzwiczkach od strony pasażera, przytaknęłam głową - Świetnie - rzuciła kluczyki na dach auta i wbiegła po schodach. Zamknęłam samochód i ruszyłam za nią, pchnęłam ciężkie drzwi wejściowe i rozejrzałam się za przyjaciółką. Rozmawiała z całkiem młodą policjantką.
- Nie możemy ujawniać szczegółów, pan Hudson sam się wszystkiego dowie. Pewnie już się dowiedział.
- Ale ja mam to w dupie, zabraliście go z domu, bez żadnych wyjaśnień, nawet nie zdążył się ubrać! Czy wy jesteście normalni?
- Dasshy, zamknij się, bo jeszcze ciebie wsadzą - powiedziałam półgłosem i odciągnęłam blondynkę od kobiety. McRivery zamknęła oczy, zacisnęła pięści i wzięła głęboki oddech.
- Dobra, jeszcze raz. O co tym razem oskarżacie Saula?
- Nie możemy...
- Kurwa mać! Nie wkurwiaj mnie. Wsadzać do aresztu bez żadnych wyjaśnień też nie możecie!
-  Pan Hudson został o wszystkim poinformowany.
- Ale...
- Dash - przerwałam jej przed kolejnym wybuchem - zamknij się już! Możemy z nim porozmawiać?
- W tej chwili jest przesłuchiwany... Ale - policjantka przeraziła się chyba nieco spojrzenia blondynki - zobaczę, co da się zrobić.
- Świetnie! - dziewczyna krzyknęła i usiadła na krześle, po chwili jednak wstała - Ty! Ty przyszedłeś po Slasha, możesz nam kurwa powiedzieć CZEMU??
- Nie mogę - warknął.
- Kurwa. Ja pierdolę, człowieku, w takim razie puśćcie go do domu. Jesteście niedojebani czy co? Nie ignoruj mnie popierdoleńcu!
-  Dash!
- Co?!
- Zamknij się, bo...
- Dobra, myślę, że areszt trochę cię ostudzi - policjant złapał blondynkę za ramię, i mimo iż szarpała się tak mocno, że prawie mu uciekła, udało mu się ją wyprowadzić z długiego korytarza i zamknąć w celi.


     - Nie znalazłem zeszytu, ale patrzcie co mam! - Rudy wydobył zza ściany rower. Dokładnie BMX Slasha.
- No, ale po co to wytrzasnąłeś? Skąd?
- Ze strychu - prychnął - Slash ma jutro urodziny, dawno nie jeździł, będzie mu miło - wyszczerzył zęby.
- Przecież Slash jest w areszcie, debilu.
- Wróci.
- Nie wiesz kiedy.
- Wróci - powiedział stanowczo i poszedł na górę. Nagle do Hellhouse wbiegła Brack.
- Chłopaki! Dash siedzi w areszcie!
- Co? - Duff się zakrztusił; wódka, którą wypluł spływała po jego brodzie, otarł ją wierzchem dłoni i powtórzył - Co?
- Noo... trochę pyskowała i policjant ją zamknął.
- Brack, czemu jej na to pozwoliłaś?
- Duff, kazałam jej się uspokoić, ale znasz ją, jak już się nakręci...
- Wiem. Kurwa mać. Co teraz?


     - Mamy dowody, Hudson, a ty nie masz alibi.
- Co? - prychnąłem z niedowierzaniem - Niby jakie dowody? I NA CO?
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.
- W co wy próbujecie mnie wpierdolić? - syknąłem spoglądając na niższego z policjantów, tego samego, który pod Hellhouse odepchnął Dash - Jesteście posrani.
- Zamknij się! - policjant sprzedał mi liścia tak mocnego, że na chwilę miałem mroczki przed oczami. Nie wygląda na silnego, skurwiel.
- Pozory jednak mylą - odpowiedziałem drwiąco unosząc prawy kącik ust.
- Obraza funkcjonariusza na służbie grozi karą. Ciesz się, że na razie tylko taką.
- Pff, litość, kurwa mać - prychnąłem pod nosem.
- Co?
- Pstro.
- Chuju, myślisz, że jak jesteś...
- Zostaw go już i chodź na lunch - wyższy policjant wypchnął kolegę za drzwi - Zabierz Hudsona do celi - rozkazał ochroniarzowi.


     - Dash McRivery, wychodzisz.
- Co? - wstałam z niewygodnej ławeczki - co? - powtórzyłam, trzymając ręce na metalowych szczeblach kraty, policjant przewracał kluczami, aż w końcu znalazł odpowiedni.
- Podziękuj chłopakowi i przyjaciółce.


     Życie jest bez sensu, czemu oni go tam trzymają, przecież jest niewinny! Chcę go zobaczyć, jeśli nie wypuszczą go do jutra, do jego urodzin, to będzie najgorszy dzień w moim życiu. Nie wiem, jak długo leżałem słuchając w kółko naszego Appetite, godzinę, dwie, może trzy, ale ostatnimi słowami jakie do mnie dotarły, były They're out ta get me. They won't catch me, I'm fucking innocent, they won't break me! Później już nic nie pamiętam. Zasnąłem.


     - Wcale nie musieliście mnie wyciągać, odsiedziałabym te 48 godzin i by mnie wypuścili. Całkiem tam miło.
- Nawet mnie nie wkurwiaj, Dash.
- Skarbie, zaoszczędzilibyśmy pieniądze, ale okej. Już siedzę cicho.
- A od kiedy ty się tak o pieniądze martwisz?
- Od zawsze. Dobra, przepraszam, żartowałam przecież.
- Miałaś rację, mogliśmy cię nie wyciągać.
- Duff, kurwa! Żartowałam.
- Jakoś mnie ten żart nie śmieszył - wściekły wyrzucił papierosa za okno i docisnął pedał gazu.
- Możecie się nie kłócić?!
- Ktoś tu się nie zna na żartach - odwróciłam głowę w bok i spojrzałam na blondyna - Nie poznaję cię, kochanie.
- No kurwa mać, Dash! Przestań mnie wkurwiać! O co ci do chuja chodzi?
- Duff...
- Zamknij się Brack. Dash, chcieliśmy ci pomóc, o co ty masz jeszcze pretensje?!
- McKagan!! - wrzasnęłam.
- Co?! Kurwa... - w jednym, krótkim momencie przed naszym samochodem wyrosła ogromna ciężarówka, basista zahamował gwałtownie, myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, zamknęłam oczy, modląc się, by tylko przeżyć.


     Obudziłem się zdyszany i cały zlany potem. To okropne uczucie, kiedy nagle panicznie czegoś się boisz, odczuwasz niewyobrażalny chłód, coś przygniata ci klatkę piersiową tak bardzo, że coraz trudniej ci oddychać, próbujesz krzyczeć, ale nie potrafisz wydobyć z siebie choćby najcichszego jęku. Czujesz jak każda część twojego ciała drętwieje. Centymetr po centymetrze. Nie możesz się ruszyć. Nie możesz się obudzić. Myślisz, że wiesz co się wokół ciebie dzieje, ale nie możesz otworzyć oczu. I to nieodparte wrażenie, że ktoś cię obserwuje. Ktoś stoi nad twoim łóżkiem i powoli wysysa z ciebie życie. Wiesz, że coś się stało. Ale czekasz. Czekasz. Tylko czekasz. Aż minie. Aż to minie. Bo w końcu minie. Kiedy obudziłem się z tego koszmaru (a może to nie był sen?), w pierwszej chwili nie wiedziałem gdzie jestem. Kiedy udało mi się trochę uspokoić oddech, w moich myślach pojawili się McKagan, Dash i Bracket, Nie wiem dlaczego, ale strasznie się o nich bałem. Spojrzałem na zegarek i było ledwie po 22. Bałem się ruszyć, czułem, że upadnę i czułem czyjąś obecność. Zostałem w pokoju. W moim łóżku. A powieki znowu zdawały się być z ołowiu - coraz cięższe, aż w końcu nie dałem rady już dłużej na siłę ich otwierać. 


     - Dziewczyny, WSZYSTKO w porządku? Dash? - nerwowo spojrzałem w prawo, moja dziewczyna siedziała w bezruchu z szeroko otwartymi oczami, powoli uspokajała oddech. Dopiero po chwili zobaczyłem, że z dolnej wargi jej pełnych ust wycieka stróżka krwi - gwałtowne zahamowanie musiało spowodować, że blondynka uderzyła w deskę rozdzielczą. Boże święty, przecież mogłem nas pozabijać, jestem idiotą! Dotknąłem jej dłoni, ale zabrała ją szybko i ostentacyjnie. Spojrzałem lusterko - Brack, w porządku? - kiwnęła tylko głową.


     - Zadzwoń - Lisa posłała mi buziaka wychodząc. Rozmarzony padłem na kanapę obok Stradlina.
- Ahhh.
- Co tam, Steve?
- Zmęczony jestem. Cały dzień nie wychodziliśmy z łóżka.
- Kto to właściwie był?
- Lisa.
- Lisa?
- Lisa.
- Coś więcej?
- Siostra Mary.
- Co?! - Izzy wypluł colę z ust i łapczywie próbował zaczerpnąć oddech, który właśnie mu uciekł. - Siostra Mary??
- No siostra Mary.
- Niepodobna.
- Oj miałem szansę się o tym przekonać na własnej skórze. Naprawdę!
- Kurwa mać, ja pierdzielę, mogliśmy zginąć - McRivery, wkurwiona jak nigdy, mamrotała pod nosem i pierdolnęła drzwiami przed McKaganem, który szedł krok w krok za nią.
- Dash no! Zaczekaj!
- Coś się stało, kochanie? - Stradlin zatrzymał brunetkę, gdy weszła do Hellhouse - Skarbie? - nie odezwała się ani słowem, złożyła tylko twarz na jego piersi. 


     - Dash, przepraszam - złapałem ją za rękę, gdy wchodziła do naszej sypialni. Odwróciła się w moją stronę.
- Co? Piłeś. Kurwa, Duff, chlałeś wódę pół dnia.
- Nieprawda. Rano tylko resztki wina, przecież wiesz, maleńka - odgarnąłem delikatnie kosmyk blond włosów z dziwnie bladej twarzy blondynki.
- Nie dotykaj mnie - usiadła na łóżku i schowała głowę w dłoniach. Uklęknąłem przy niej.
- Misiu. Ja byłem po prostu zły. Ciężko się przyznać, ale wściekły wręcz.
- Wściekły bo co?? - stanęła przy drzwiach, opadłem na łóżko wypuszczając gorące powietrze z ust.
- Bo... No kurwa, ktoś mi podpierdolił...
- Działkę? - uniosła niewysoko woreczek z białym proszkiem. Zerwałem się.
- Skąd to masz?
- Nieważne. Skąd TY to miałeś?
- Dostałem. Oddaj mi to.
- Nie. Nie, Duff.
- Skarbie... - podszedłem do dziewczyny powoli i spokojnie, spojrzałem jej w oczy, nachyliłem się nad jej uchem i szepnąłem - Nie chcę, żebyś się w to bawiła. Daj mi to.
- Nie! - uciekła do łazienki.
- Dash!!! Kurwa - kopnąłem drzwi. Jebane wyłamały zawiasy.
- Duuuuuuuuuuuuff!? Możesz mi kurwa powiedzieć, CO SIĘ DO CHUJA STAŁO?
- Zaraz, tylko...
- Kurwa, nie zaraz! Teraz! - warknął, po czym pierdolnął mi pięścią w twarz. Czarne plamy zawitały wszędzie gdzie tylko próbowałem spojrzeć, poczułem tępy ból i z trudem potrząsłem głową, by plamy zniknęły i bym mógł zobaczyć cokolwiek, poczułem stróżkę ciepłej krwi, spływającej z dolnej wargi po brodzie - Boże, przepraszam... - Izzy rzucił się w moją stronę, ale uniosłem otwartą dłoń w geście, że wszystko w porządku.
- Mieliśmy wypadek. Stłuczkę w sumie...


     Uciekłam. Zamknęłam się w łazience, a Duff nawet nie próbował tam podejść. Ogarniała mnie wściekłość i niepohamowane rozczarowanie. Skąd? Skąd u niego narkotyki? Te myśli nie dawały mi spokoju, nie opuszczały mojej głowy, nie mogłam ich niczym zakryć, wypędzić, zniszczyć. Byłam tak bezsilna i zdesperowana, że w końcu rozsypałam proszek na brzegu wanny i jednym pociągnięciem wciągnęłam całą działkę. Kokaina zawitała w moim organizmie i nawet na jakiś czas poczułam ulgę. Poczułam się szczęśliwa.


     - Czyli tak naprawdę nic poważnego się nie stało? - upewniał się rytmiczny.
- Nic - odpowiedziałem. Cholera jasna, nic?! Mogłem nas Z A B I Ć! Albo gorzej, mogłem stracić Dash. Mogłem stracić jedyną miłość mojego życia. - Dash. Kurwa mać, Stradlin! Przecież ona zamknęła się w łazience z twoimi narkotykami!
- Z moimi? Co? Wziąłeś je, są twoje - prychnął.
- Dobra, nieważne, wiesz? Kurwa mać - pobiegłem na koniec korytarza, pociągnąłem za klamkę, drzwi nawet nie były zamknięte. Zrobiła to celowo? Chciała, żebym wszedł i ją powstrzymał? Chciała, a ja tak po prostu tłumaczyłem Izzy'emu co się wydarzyło? Chciała..? - Dasshy? - siedziała na podłodze, oparta o wannę i wyginała kącik ust w dziwnym uśmiechu. Zaraz po tym jak mnie zobaczyła, jej oczy otworzyły się szeroko, jakby ze strachu, odsłaniając rozszerzone źrenice; chciała odepchnął się dłońmi w tył, ale będąca tuż za nią wanna jej to uniemożliwiła, kręciła głową, jakby chciała odwrócić wzrok, albo uchronić się przed uderzeniem, doskoczyłem do niej i przykucnąłem, łapiąc ją za ramiona - Dash, kochanie, co się dzieje? Dasshy?!
- Odejdź! Wyjdź stąd!
- Nigdzie się nie ruszę.
- Wyjdź!! - wrzasnęła. Chciałem się odsunąć, żeby sprawdzić jej reakcję, ale chwyciła mój nadgarstek i mocno zacisnęła na nim dłoń.
- Dash, do kogo mówisz?
- Do dziewczynki. Julie. Ona znowu tu jest - szepnęła z obłędem goszczącym w zawsze niebieskich, teraz jednak prawie czarnych oczach.
- Boże, Dash, dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego to wzięłaś? Nikogo tu nie ma! Skarbie... - objąłem ją mocno i pogładziłem po włosach, próbując uspokoić dziewczynę, a może bardziej samego siebie. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, co widzi.     

___________________________________________

Taa, miałam to wstawić w niedzielę. Nie wyszło ;_; Miał być dłuższy. Nie wyszło. Ale przynajmniej wiem, jak zacząć kolejny rozdział. Nie będę się znowu rozpisywać, wiecie co robić! :D

K O M E N T U J C I E ! 

Tradycyjna gadka na koniec (tak, powtarzam się) - jeśli przeczytałaś/-eś tę notkę, proszę zostaw komentarz, opinię, jakiś znak, COKOLWIEK! Obserwuj.To motywuje.. i miło jest przeczytać coś na temat tym moich wypocin. Więc wiecie, co robić :). 



 Peace, 
Dash

P.S. już chyba nigdy nie dobiję do więcej, niż 5 komentarzy pod jednym rozdziałem :c

niedziela, 8 lutego 2015

R.59

       ROZDZIAŁ 59

  Wydawało mi się, że w skrócie wydarzeń z wiadomości mignęła mi na ekranie Dash. Ale co ona miałaby tam robić? Nie, to na pewno nie ona.
- A teraz fragmenty wywiadu z Dash McRivery, dziewczyną Duffa McKagana z Guns n' Roses, przyjaciółką zespołu i byłą fotomodelką. 
- Dash?! - krzyknąłem z Duffem, widząc na ekranie blondynkę z Jasonem na rękach, Stevena i dzieciaki obok.
- Dziewczyny muzyków rockowych i metalowych giną z rąk szaleńca; ich cechy wspólne, na przykład kolor włosów, świadczą o tym, że nie jest to przypadek...
- I co w związku z tym?
- No, nie boisz się, że możesz być następna? - ironiczny śmiech blondynki, błysk światła i tv sprawnie przeskoczyło do kolejnego fragmentu rozmowy.
- Czy się boję? Nie. Nie, kurwa, nie mam czego.
- ...Duff McKagan nie boi się o ciebie? Nie boi się o życie swojej dziewczyny? 
- Zapytaj go o to. - powrót do studia programu.
- Tak... A cały materiał już po wiadomościach w autorskim programie Nicka Loggana. Zapraszamy. 
- Ja pierdolę, Axl, co to miało być?
- Nie wiem, Duff, ale uważaj na Dash.
- Myślisz, że nie będę? Kocham ją i nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby ją skrzywdzić... - drzwi Hellhouse skrzypnęły niemiło i do środka weszli Steven, Dash i dzieciaki.
- Cześć, kochanie - Dash nachyliła się nad basistą, położyła dłonie na jego ramionach i musnęła usta, blondyn chwycił dłonią jej biodro - Siemka, Axl.
- Widzieliśmy kawałek wywiadu...
- Co? Rose, o czym ty...?
- Puścili fragmenty w wiadomościach.
- Kurwa, chuje. Dorwali nas, jak wychodziliśmy z baru - Adler opadł na kanapę - Dzieci, idźcie na górę, tam chyba jest Izzy - zadzwonił telefon, dzieciaki bez marudzenia posłuchały perkusisty, który podnosił już słuchawkę - Dobra, przyjdź kiedy chcesz, sorry Mary, muszę kończyć.

     - Dash, wybierasz się gdzieś? - zapytałem po 15 minutach ciszy, w których dziewczyna stała przed lustrem.
- Idę z Brack na próbę do chłopaków.
- Do Metalliki?
- No tak.
- Nie idziesz sama.
- No oczywiście, że nie sama. Przecież mówiłam, że z Brack. Duff, ty mnie nie słuchasz.
- Nie o to mi chodzi.
- A o co? - odwróciła się przez ramię. Przeniknęło mnie jej pytające, a jednocześnie podejrzliwe i trochę zirytowane spojrzenie.
- Nie pójdziesz tam beze mnie.
- Niby dlaczego? - prychnęła niewzruszona.
- Bo nie. Widzisz chyba co się teraz dzieje.
- Obejrzałeś jakiś głupi wywiad i zamierzasz zamknąć mnie w domu?!
- Dash - wstałem z łóżka i zacząłem spokojnie - nie chcę cię nigdzie zamykać, chcę tylko - objąłem dłońmi jej twarz i spojrzałem w niebieskie oczy - żebyś była bezpieczna.
- Jestem.
- Nie chcę ryzykować.


     - Słuchaj, Mary, zawołaj mnie jak już przyjdą twoje koleżanki.
- Dobrze, kochanie. Dziękuję, że to dla mnie robisz.
- Drobnostka - pocałowałem kobietę w policzek i uciekłem na górę - Chłopaki! Szykujmy się.
- Zadzwońmy do Jaggera, może da się namówić na małą zabawę - Izzy wziął telefon na kolana i wykręcił numer - Mick? Cześć, mamy dla ciebie małą propozycję. Pamiętasz Mary? No, to świetnie... chciałbyś się z nią spotkać? Sam na sam.
- Stradlin, co ty...
- Ciii..! - Hudson szturchnął mnie łokciem i wyszczerzył zęby.
- ... tylko wiesz, ona ma pewną fantazję i chcemy pomóc jej w jej spełnieniu. Co masz robić? Przyjdź za jakieś 2 godziny pod Hellhouse. Tylko nie dzwoń do drzwi, idź od razu na tył podwórka, tam powiemy ci, co masz robić. Świetnie. To jesteśmy umówieni! Dzięki, stary - odłożył słuchawkę - No, to Jagger załatwiony. Steve, za ile przyjdą przyjaciółki Mary?
- Nie jestem pewien, ale jak wcześniej dzwoniła, mówiła coś, że koło 19.
- Spoko, mamy jeszcze godzinę. Już nie mogę się doczekać!
- A co z Dash i Brack? Co jeśli zaraz przyjdą?
- Nie przyjdą. Poszły do Mety na próbę. Jak znam chłopaków, to będą grać do późna.
- Zajebiście - Rose zatarł dłonie - Teraz tylko zadzwońmy do Skid Row, może zgodzą się popilnować Jasona, Joshuę i Kelly.


     - No, dziewczyny, jak supporty Stonesów? Wszystko obgadane? - James, w przerwie między graniem utworów ze stosunkowo niedawno wydanego Mastera, a słuchaniem kirkowych riffów, otworzył piwo i usiadł z nami.
- Chyba tak. Supporty mają pomóc w promocji Appetite, wcześniej nie było jak, sam dobrze wiesz, co się działo - upiłam łyk Danielsa, którego przed wyjściem podpieprzyłam Slashowi.
- Raczej co się dzieje, Dash. Widzieliśmy wywiad w telewizji...
- Wywiad? Czy ktoś się ze mną na to umówił? Czy ktoś mnie poinformował? I najważniejsze, czy ja chciałam tego pożal się Boże wywiadu, a tym bardziej, czy zgodziłam się na publikowanie go gdziekolwiek? Eh, Lars, Loggan jest chujem...
- To prawda.
- Dobra, dziewczyny, chcecie usłyszeć nowy kawałek? - w głosie Hammetta bardzo wyczuwalny był entuzjazm. Ogromny, którego mnie akurat w tej chwili brakowało.
- No pewnie - Brack -lekko już wstawiona- klasnęła w dłonie.
- No to jedziemy!

I can't remember anything
Can't tell if this is true or dream
Deep down inside I feel to scream
This terrible silence stops me

Now that the war is through with me
I'm waking up, I cannot see
That there is not much left of me
Nothing is real but pain now

Hold my breath as I wish for death
Oh please, God, wake me

Back in the womb it's much
too real
In pumps life that I must feel
But can't look forward to reveal
Look to the time when I'll live

Fed through the tube that sticks in me
Just like a wartime novelty
Tied to machines that make me be
Cut this life off from me

Hold my breath as I wish for death
Oh please, God, wake me

- No i w tym momencie nam czegoś brakuje, tu musi być tekst, cholera - James tupnął nogą. Trochę alkoholu, wrodzony talent no i oczywiście mieszkanie z Gunsami tchnęły we mnie wenę.
- Jak tam było? Hold my breath as I wish for death 
- Oh please, God, wake me. Tak - zgodnie krzyknął cały zespół.
- To może Now the world is gone, I'm just one, oh, God, help me i znowu  Hold my breath as I wish for death, oh please, God, wake me..
Now the world is gone, I'm just one, podoba mi się. Nawet bardzo. I chyba pasuje do końcówki. Chłopaki, gramy dalej! Od drugiego Hold my breath - Hetfield wydał komendę, gitary i perkusja zabrzmiały, blondyn zaczął z ustami przy mikrofonie:

Hold my breath as I wish for death
Oh please, God, wake me

Now the world is gone, I'm just one
Oh God, help me
Hold my breath as I wish for death
Oh please, God, help me

Darkness imprisoning me
All that I see
Absolute horror
I cannot live
I cannot die
Trapped in myself
Body my holding cell

Landmine has 
Taken my sight
Taken my speech
Taken my hearing
Taken my arms
Taken my legs
Taken my soul
Left me with life in hell.

- No, no, no, nie wiem jak wam dziewczyny, ale mnie się bardzo podoba - do garażu wszedł Mustaine.
- Co ty tu robisz, Dave?
- Otóż, mój kochany Jamesie, mam sprawę. Nawet wiadomość. Ważną.
- Jaką?
- Wracam do zespołu!
- Sorry, Dave, ale chyba nie ty o tym decydujesz.
- Ale ja wracam - rudzielec odpowiedział, jakby to była najnormalniejsza rzecz w świecie i otworzył puszkę z piwem, stojącą na półce.
- Nie, nie wracasz, trzeba było ogarnąć sprawę z alkoholem, nie pić tyle... Teraz się kurwa wal. - Lars rzucił pałeczkami o talerze, które zabrzęczały wyjątkowo niemiło.
- Te, Ulrich, spokojnie, chciałem się dogadać.
- Po tylu, kurwa, latach?!
- Lars - Hetfield położył dłoń na ramieniu perkusisty - Stary, nie ma mowy, Kirk gra od kiedy wyleciałeś i zostanie z nami.
- Ale czy ja mówię, że on ma nie grać? Niech sobie gra, ale ja też chcę być w Metallice.
- Po 4 latach? Dave...
- Co?
- Nie żartuj sobie. Nie ma mowy, skład jest ustalony: ja, Lars, Kirk i od śmierci Cliffa - Jason i nic, NIC się nie zmienia. Dotarło?
- Pff - prychnął, wykrzywiając twarz, skrzyżował ręce i odwrócił głowę w lewo, ruszając przy tym nogą.
- Nie zachowuj się jak dziecko, Mustaine.
- Zamknij się. Co słychać, dziewczyny? - usiadł na podłodze, tuż przy nogach Brack. Lars wyszedł na zewnątrz. Wzięłam piwo i poszłam za nim, zostawiając Dave'a i Brack ze sobą, a Jamesa, Kirka i Jasona z gitarami i pewnie myślami krążącymi w ich głowach.
- Lars, co jest?
- Nic - warknął i wyrwał ramię z mojej dłoni - Wkurwił mnie - dodał spokojniej.
- Nie przejmuj się, przyszedł, pogadał i zaraz pójdzie.
- Nie chcę go w zespole, Dash. Lubię Kirka.
- James i Jason też go lubią. Wszyscy go lubimy. A Dave miał już swoją szansę, bez zgody całego zespołu James go nie przyjmie. Chodź do środka - zwróciłam się ku wejściu, chłopak złapał za rękaw mojej ramoneski.
- Nie, jeszcze nie. Zostań ze mną - poprosił. Usiadłam przy nim, posyłając mu uśmiech.

     - Dobra, koleżanki Mary są już od pół godziny, gdzie jest Mick? - lekko zdenerwowany ale i podniecony Stradlin zaczął krążyć po pokoju i palić kolejne papierosy.
- Tu jest - Rose usiadł na parapecie i pomachał Jaggerowi z otwartego okna. Tak się wychyla, oby tylko nie wypadł... Martwię się o tego idiotę, cholera...
- Axl, złaź - ...i coraz bardziej mi się to nie podoba. - Dobra, to co robimy? - zwróciłem się do chłopaków.
- Złazimy na dół, na tyły i...
- Którędy??? - spytał Adler.
- No schodami, pudlu.
- Sam jesteś pudel, debilu! - krzyknął obrażony. Posłałem mu buziaka.
- Żeby nie było żadnych podejrzeń część wyjdzie normalnie, reszta oknem.
- Izzy, jak ty do chuja chcesz zejść oknem?
- Normalnie, po drzewie - wtrącił McKagan.
- Bingo, stary!
- To ja oknem! - Duff ochoczo zerwał się z łóżka - Kto ze mną?
- Ja - Rose z uśmiechem uniósł dłoń.
- No to i ja - zgłosiłem się - Ale zaraz. Czy to dobry pomysł, żeby Steven szedł normalnie?
- Fakt... to ja idę sam, Adler z wami, oknem.
- W razie, gdybym się zabił, czy coś, to nic mojego, chuju nie dostaniesz.


     - Chłopaki, fajny ten nowy kawałek. Macie już tytuł? - zapytałam.
- W zasadzie to... tak. Mamy. One - James był dzisiaj zdecydowanie najbardziej rozmowny. Ale i Dave rozkręcił się w rozmowie z moją przyjaciółką. Wiedziałam, że zostawianie ich razem bez większej opieki może mieć złe skutki, ale Lars potrzebował pomocy. Teraz potrzebuje jej Brack. Chociaż sama pewnie jeszcze o tym nie wie. Mustaine, będący już po kilku piwach, zaczął niebezpiecznie zbliżać się do brunetki, nachylać nad jej uchem, kłaść dłoń na jej ramieniu, czy udzie. Brack się to zresztą chyba podobało. Na pewno nie wyrażała dezaprobaty, dlatego musiałam coś zrobić.
- Wiecie co, ja muszę Bracket odseparować od Dave'a, bo źle mi się to zapowiada. Jest pijana, a wtedy łatwo ją do wielu rzeczy namówić. Brack, chodź na chwilę - wychodząc z garażu pociągnęłam za sobą zapatrzoną w rudowłosego chłopaka przyjaciółkę. - No co ty robisz? - zapytałam z politowaniem w głosie. Brack naprawdę była nawalona. Izzy mnie zabije, że pozwoliłam do tego doprowadzić.
- Ale co?
- No, flirtujesz z Davem.
- Co? O czym ty mówisz?
- Brack, skarbie, podrywa cię, a ty nic z tym nie robisz. I jeszcze dałaś się upić. Przecież wiesz, że ty jesteś później podatna na różne prośby i propozycje.
- Nieprawda.
- Prawda, Brackie, niestety prawda.


     Opowiedzieliśmy wokaliście The Rolling Stones o "fantazji" Mary i o tym, że tak naprawdę tu nie o rzekomą fantazję chodzi, a o to, żeby kioskarka w końcu odczepiła się od naszego perkusisty. "Fantazja" sama w sobie spodobała mu się, choć na początku, gdy dowiedział się o koleżankach kioskarki, był raczej negatywnie nastawiony, ale po kilku łykach wódki, którą McKagan zabrał ze sobą na dwór "dla odwagi" , jakoś nie miały one dla niego większego znaczenia. Liczyła się tylko Mary. Od niedawna jego muza. Widział w tym swoją szansę. Szansę na związek, albo chociaż jakąś przygodę z kobietą, przez którą od kilku dni jego serce bije mocniej. A więc już czas, by wcielić nasz plan w życie.


    Siedziałam z przyjaciółkami w salonie Hellhouse, piłyśmy wino, w tle leciała muzyka, opowiadałam im o tym, jak bardzo mój Steven jest cudowny, jaki przystojny, romantyczny. Słuchały historii z naszego życia, również intymnego, z zaciekawieniem, prawie nie mrugając, ale za to chichocząc co chwilę. Margaret tak się wsłuchała, że kiedy chciała się napić, wylała na siebie wino. W momencie, w którym opowiadałam o planach dotyczących naszej nocy poślubnej, drzwi otworzyły się i do salonu wbiegli Gunsi i ten, cholera, Jagger albo Lennon, zawsze mi się mylą. Wbiegli dosłownie nadzy, ten rudy miał na sobie tylko kapelusz kowbojski, swoje białe kowbojki i zegarek na nadgarstku, ten wysoki, farbowany blondyn tylko, TYLKO! bandanę na głowie i kowbojki, Hammett, czy Slash (oni też mi się mylą), tylko i wyłącznie cylinder na kręconych kłakach. Nawet butów nie miał! Cała trójka miała jeszcze okulary. Nawet ten ich rytmiczny, moim zdaniem, wiecznie poważny i chyba najmądrzejszy z całej piątki, latał teraz między moją siostrą Samanthą, a jedną z przyjaciółek, Sabriną, z pewną częścią ciała całkowicie odsłoniętą, będącą ZA BLISKO ich twarzy! Nie miał na sobie nic, prócz jakiejś apaszki na szyi, podobnie jak Slash (albo Hammett) też nie miał na stopach butów. Znajomy muzyków latał tylko w jakimś prześcieradle, jakby udawał Supermana, wszystko w rytm muzyki oczywiście. No i na koniec. Steven. Steven Adler. Mój przyszły mąż, ojciec moich dzieci. Miał na sobie tylko biały podkoszulek z siatki... Podnieciło mnie to strasznie i gdyby nie przyjaciółki i reszta muzyków, zapewne byłoby gorąco. Może cała sytuacja nawet by mi się podobała, gdyby nie to, że Steve prawie wcale przy mnie nie latał, Pan Superman natomiast ciągle epatował przed moimi oczami swoim przyrodzeniem i ciałem tak chudym, że było widać żebra. Cała szóstka wymachiwała ciałami w rytm muzyki, która zmieniła się ze spokojnej na skoczną, a z ich gardeł wydobywały się słowa lecącej w tej chwili piosenki oraz dzikie okrzyki. Drzwi Hellhouse ponowne się otworzyły i do domu weszły Dash McRivery i trochę nietrzeźwa Bracket Elen. Gdy już dotarło do nich, co się dzieje, na ich twarzy zagościło zdziwienie, przegonione prawie natychmiast najpierw grymasem, później zaś wybuchem śmiechu. Oczywiście tylko Adler wczuł się taniec tak, że mimo iż muzyka ucichła i wszyscy przestali się wygłupiać, on dalej podskakiwał z rękoma w górze, śpiewając "Livin' on a Prayer" Bon Jovi
- Ooh, we're half way there! Whoah, livin' on a prayer.. Take my hand.. - przycichł nieco, gdy w końcu odwrócił się przodem do współlokatorek i zobaczył ich miny - ...and we'll make it, I swear, ooh... Dlaczego tylko ja śpiewam? - wydukał cieniutkim i cichutkim głosikiem, takim, jakim wyśpiewał ostatni wers. Patrząc na kolegów, postanowił pójść ich śladem i zakryć przyrodzenie, niestety tylko dłońmi. Ani on ani Izzy, nie byli w tak dogodnej sytuacji jak reszta, Axl zakrył się kapeluszem, Kudłaty podobnie, żyrafa w blond kłakach zdjęła z głowy bandanę i jako tako przysłoniła to miejsce, Jagger natomiast zakrył się prześcieradłem cały. Nie mam pojęcia co ich tak zawstydziło, przecież jeszcze chwilę temu bez żadnego skrępowania wywijali przed nami każdą częścią ciała, teraz nagle speszyli się i czerwony rumień przykrył ich policzki.
- Chodź na górę, musimy porozmawiać - blondynka wskazała basiście schody, uśmiechając się przy tym do przyjaciółki, przygryzając wargę i unosząc chwilowo brwi. Gdy byli już na schodach i szła za chłopakiem, klepnęła go w tyłek. Odwrócił się zmieszany - Sorry, musiałam kochanie!
- Dzięki, czuję się jak tancerka go-go...
- Poczułbyś się, gdybym ci zapłaciła... Niestety, nie mam gdzie ci tej kasy włożyć - zachichotała.

     Późnym wieczorem, właściwie to koło 22, kiedy Mary jeszcze gościła swoje przyjaciółki, postanowiłem wyciągnąć Dasshy na dwór. No, i chciałem zapalić. Przemknęliśmy przez salon, podpieprzyliśmy jedno otwarte, ledwo zaczęte wino kobietom goszczącym w naszym domu i wyszliśmy na zewnątrz. Na schodach pod domem siedzieli już Izzy i Bracket. Dziewczyna wtulała się w rytmicznego i miałem wrażenie, że zaraz zaśnie w jego ramionach. Nawet jeśli miało się tak stać, to skrzypnięcie drzwi ją ożywiło.
- Sorry, Brack, ale sama wiesz, że te drzwi...
- Wiem, spoko.
- Jak się czujesz? - Dash z troską zapytała przyjaciółkę.
- Łeb mnie napierdala - jęknęła, przymykając oczy.
- Tak to jest, kochanie, jak się pije z Metalliką, a później siedzi na "wieczorze panieńskim przyszłej żony Popcorna".
- Zamknij się - klepnęła Izziego w udo - Nawet fajne ma te koleżanki - wszyscy, oprócz brunetki wybuchliśmy śmiechem - Co?
- Nic, Brackie. Izzy, palisz? - zapytałem, wyciągając Marlboro z kieszeni koszuli.
- Jasne, dzięki.
- Ej, który dzisiaj?
- Coś koło dwudziestego...
- To Saul ma niedługo urodziny! - Dash wzięła kilka łyków wina - Robimy imprezę!
- Pomyślimy, kochanie - uniosłem twarz ku górze, by wypuścić dym z ust, a później zabrałem blondynce butelkę i upiłem kilka, czy kilkanaście łyków - Brack, Mary zadowolona z występu? - zapytałem z zacieszem.
- Raczej wątpię. Gdyby Steve jej zatańczył sam, na pewno byłaby w niebo wzięta. Ale to Mick kręcił jej przed twarzą tyłkiem i nie tylko... - zaśmiała się krótko, a później złapała za głowę. Później siedzieliśmy w prawie absolutnym milczeniu, tylko Izzy co jakiś czas szeptał coś brunetce do ucha, wywołując tym jej szeroki uśmiech.
- Duff, wracamy? Zimno mi - blondynka wtuliła się bardziej w moje ramiona, ucałowałem jej czoło i przytaknąłem.
- Stradlin, idziecie?
- Nie, zostaniemy jeszcze trochę.
- Okej - wstałem.
- McKagan...!
- Co?
- Zostaw nam wino, co?
- Skoro prosisz - postawiłem butelkę przy nodze Izziego i pomogłem wstać blondynce.
- I fajki.
- Masz - rzuciłem paczkę rytmicznemu. Otworzyłem drzwi przed blondynką i weszliśmy do środka.


     Gdy weszliśmy do Hellhouse wgłąb naszych uszu i umysłów przebiły się delikatne, ciche dźwięki I have nothing* Whitney Houston.
Share my life, take me for what I am...

Duff złapał mnie delikatnie i zaczęliśmy tańczyć. Oparłam głowę na jego ramieniu i zamknęłam oczy, wsłuchując się całkowicie w tekst utworu. 
...Cause I'll never change all my colors for you
Take my love, I'll never ask for too much
Just all that you are and everything that you do...

Przetańczyliśmy całą piosenkę, a kiedy się skończyła basista musnął moje usta i zaniósł mnie na górę do sypialni, gdzie całkiem miło spędziliśmy noc.


     Ale ten Slash ma ciało! Wiadomo, ja mam lepsze. Najlepsze, ale na Hudsona mógłbym patrzeć godzinami. Tylko może bez Mary. I bez jej koleżanek. No i jeszcze bez Bracket i Dash i reszty Gunsów. Położyłem się na łóżku i sięgnąłem do szuflady po zdjęcie Saula. Schowane głęboko, żeby nikt się na nie nie natknął. A już na pewno nie on. W głowie ciągle mam ten pocałunek spod Rainbow. A w ustach smak wódki zmieszanej z Danielsem. To ciągle do mnie wraca. Slash jest tak blisko, a ja wciąż za nim tęsknię. 


     Obudziłam się przed Duffem i kiedy chciałam wyciągnąć swoje jeansy spod jeansów McKagana wiszących na oparciu krzesła, z jego spodni wyleciała torebeczka.
- Kurwa... - zaklęłam cicho, ale basista zaczął się przebudzać. Niewiele myśląc schowałam woreczek w dłoni.
- Cześć, kochanie - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się przez ramię i uśmiechnęłam przelotnie.
- Hej, Duffy. Idę do łazienki - wyszłam z pokoju. W łazience puściłam wodę i czekając, aż naleci jej wystarczająco dużo, siedziałam na brzegu wanny wpatrując się w torebeczkę, którą przewracałam w palcach niedowierzając - Kurwa, znowu wrócił do tego gówna? Niemożliwe, zorientowałabym się przecież... - mówiłam do siebie. - Cholera! - Pisnęłam. Jeszcze chwila i zalałabym łazienkę, albo i całe Hellhouse. Odłożyłam woreczek do kieszeni spodni, rozebrałam się i zanurzyłam w gorącej wodzie. Chciałam utopić w niej myśli. 

____________________________________________

Ostatni raz! Ostatni raz piszę tak krótki rozdział. Przysięgam. (Tak, piszę to dzisiaj drugi raz, miałam małe problemy z zapisaniem całości... Nieważne. Nie pamiętam co tu pisałam ;/) Przepraszam, że tyle czekaliście i pewnie ten rozdział nie będzie dla was wynagrodzeniem, jest chujowy, nie oszukujmy się (no chyba, że się mylę? Jestem negatywnie nastawiona, bo połowę musiałam pisać jeszcze raz -.-). Gdybym miała jeszcze ten tydzień ferii, rozdział na pewno byłby dłuższy, ale nie, musiałam przepieprzyć całe dwa tygodnie. Nie potrafiłam się zabrać do pisania. Ciężko po takim czasie, w końcu pół roku to... dużo. Nie chciało mi się czytać i przypominać ostatnich rozdziałów, przez to nie miałam pojęcia co pisać, jak zacząć...

Dzięki za pisanie do mnie na gg (Lili :] - możliwe, że ktoś jeszcze, ale no, pół roku, nie pamiętam), gdyby nie to, pewnie wcale bym się do pisania nie zabrała. Na komentarze, które w ostatnim czasie dodawaliście pewnie już nie odpiszę, ale miło, że ciągle o mnie pamiętacie. :3 

Zmieniam absolutnie zdanie na temat mojej klasy! Jest najlepsza! ♥ Nie zamieniłabym jej na żadną inną. Tym bardziej, że jest w niej mój chłopak - kochany, to tak na marginesie (wcale się nie podlizuję, co z tego, że prawdopodobnie to zobaczy ;D) ♥

* Wiem, że I have nothing pochodzi z filmu Bodyguard (Kevin Costner ♥), czyli powstała we wczesnych latach '90, a jesteśmy w roku chyba '87, ale uwielbiam ją i pamiętam, że podczas jej słuchania wpadłam na pomysł tego wieczoru panieńskiego (no albo jakoś tak, w każdym razie słuchałam jej, pisząc akurat ten fragment) i po prostu nie mogłam, musiałam ją tutaj wpieprzyć i zrobić romantyczną scenkę! :D

Dobra, koniec, bo to zaraz będzie dłuższe niż cały rozdział -.- Aa! Nie! Jeszcze coś. 
Duff i Axl mieli niedawno urodziny! 49 i 53, jeśli umiem liczyć :D Noo, to ja chciałabym im życzyć (szkoda, że nigdy się o tym nie dowiedzą) wielu sukcesów, wydania świetnych płyt, grania genialnych koncertów (również w Polsce, tylko błagam, na litość boską gdzieś, gdzie będę mogła pojechać no) no i oczywiście reaktywacji najlepszego składu GN'R!  ♥♥♥

Duff ♥


Axl ♥


No i obaj panowie ♥


I jeszcze jedno :D 


I jeszcze :D 


Mogłabym wstawić tysiąc zdjęć i obrazków z nimi, ale może lepiej już się ogarnę XD 

No i jak zawsze na koniec 
 jeśli przeczytałaś/-eś tę notkę, proszę zostaw komentarz, opinię, jakiś znak, COKOLWIEK! Obserwuj.To motywuje.. i miło jest przeczytać coś na temat tym moich wypocin. Więc wiecie, co robić :). 



Peace,
Dash

A tak w ogóle to take me down to the Paradise City!