Strony .

sobota, 30 marca 2013

R.37

ROZDZIAŁ 37

   Obudził mnie dzwonek do drzwi
- Izzy, Izzy kochanie – szturchnęłam chłopaka leżącego na brzuchu z rękoma pod poduszką
- Co chcesz?
- Ktoś przyszedł, weź otwórz
- Skoro nie śpisz, to czemu sama nie otworzysz?
- No Izzy, otwórz
- Nie
- Stradlin, w tej chwili złaź na dół i zobacz kto przyszedł!
- A co ja z tego będę miał?
- Obiecuję, że jakoś Ci się odwdzięczę – pocałowałam go w ramię – No proszę, idź
- Boże.. co za kobieta, żyć mi nie dasz jak nie pójdę, nie? Mam nadzieję, że ładnie mi się odwdzięczysz – rytmiczny wstał z łóżka i wychodząc z pokoju prawie zderzył się z zaspanym McKaganem – O Duff, idziesz na dół?
- No
- To ja już nie muszę
- Musisz – krzyknęłam
- Ty siedź tam cicho – Izzy uśmiechnął się zwracając się do mnie – Nie mogłeś wcześniej ruszyć dupy z pokoju?
- No musiałem się przecież jakoś ogarnąć
- Ogarnąć? Ubrałbyś się chociaż..
- Spodnie mam na dole
- Idźcie otworzyć te jebane drzwi!
- No już – gitarzyści zeszli na dół
- No w końcu! Ile można czekać?! Zawołajcie Dash – szybko założyłam jakąś bluzkę mojego chłopaka i zbiegłam do salonu. Nie myliłam się, to brat mojej przyjaciółki
- Cześć Martin..
- Cześć. Gdzie Dash?
- Aktualnie jej nie ma
- A gdzie jest? – spojrzałam na chłopaków
- Powiedzmy mu o wszystkim – szepnęłam Izziemu na ucho, wydawało mi się, że w miarę cicho
- Bracket, zwariowałaś?
- Teraz to już nie macie wyjścia, musicie mi powiedzieć. Gdzie jest moja siostra?
- No proszę Brack, jak jesteś taka mądra, to opowiedz mu o wszystkim – krzyknął basista
- Nie krzycz na nią! – zareagował rytmiczny – Ja powiem. Martin, bo chodzi o to, że taki jeden koleś ukradł Slashowi cylinder
- A co mnie obchodzi jakiś slashowy kapelusz?
- Cylinder – wtrącił McKagan – Chcesz się czegoś dowiedzieć, to siedź cicho
- Właśnie. Wracając do CYLINDRA.. znalazł się w szpitalu z pewną kartką, to było po wypadku Brack. Tak w wielkim skrócie, to On – Kapelusznik – bo tak go nazywamy śledził moją dziewczynę i Twoją siostrę, poza tym ktoś pobił Stevena i Saula, podejrzewamy, że to jego ludzie, w gazecie zamieścił nekrolog Dash, ogólnie to też Dave Sabo, kojarzysz gościa? On zgwałcił Twoją siostrę. No a teraz prawdopodobnie mała zaginęła. Pewnie o połowie ważnych spraw zapomniałem, ale i tak wiesz już dużo.
- Jak Sabo.. – Martin usiadł wściekły w fotelu – Jak On mógł to zrobić mojej małej siostrze?! Ej, ale jak zaginęła? Kiedy ?
- Wczoraj.. – chłopaki tłumaczyli co się stało
- Kurwa, dlaczego na nią nie uważaliście? Myślałem, że jesteście odpowiedzialniejsi
- Martin, ale nie denerwuj się. Nie jesteśmy pewni, czy coś jej się stało. Możliwe, że jest u Jamesa.. – próbowałam go uspokoić
- U Jamesa.. świetnie. Duff, możemy porozmawiać? Obiecałeś mi coś kiedyś, pamiętasz?
- Pamiętam, obiecałem, że nic jej się nie stanie, i że będę na nią uważał
- Właśnie.. dlaczego więc nie ma jej teraz w domu? – Martin, typowy policjant. Bez przesłuchania się nie obejdzie
- Nie wiem..
- Nie wiesz. To ja powiem Ci teraz, co ja wiem. Wiem, że Dash już tu mieszkać nie będzie
- Kurwa Martin, przestań wtrącać się w nasze życie! Nie możesz podejmować za nią decyzji! – wrzasnął Stradlin
- Ale ja się w Wasze życie nie wtrącam. Nawet mnie jakoś specjalnie nie obchodzi. Interesuje mnie życie mojej siostry. Nie pozwolę, żeby zmarnowała je razem z Wami
- Nie zmarnuje. Zrobię wszystko, żeby było dobrze – zapewniał basista – A teraz wybacz, ale musimy załatwić pewną sprawę
- Idę z Wami
- Nie
- Jestem policjantem, wiem co robić w takich sytuacjach.
- Nigdzie z nami nie idziesz. Brack idź po chłopaków
- Steven, Slash, Axl ! Na dół – krzyknęłam
- Miałaś po nich pójść..
- Nie chce mi się
- Izzy, jak Ty sobie dziewczynę wychowałeś ? W ogóle się Ciebie nie słucha
- No właśnie sam nie wiem, będę musiał nad nią trochę popracować.. – rytmiczny przez chwilę patrzył na mnie z uśmiechem i nachylił się, by mnie pocałować
- Pierdol się – poszłam na górę się ubrać, po drodze minęłam wyjącego (znaczy śpiewającego) Slasha, Adlera w dwóch różnych skarpetkach walącego się po głowie (zapewne przez „anielski” śpiew Saula) i Axla plączącego się w nogawkach spodni, które właśnie zakładał
- Już idziemy? – zapytał Rudy
- Zaraz, tylko się ogarnę
- To długo się tam ogarniaj, bo ja zjeść muszę – No tak, dopiero wstał i już o jedzeniu myśli. Weszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i w ręczniku poszłam do pokoju mojego i Dash. Na łóżku siedział Stradlin, już ubrany. Brzdękał coś na gitarze, słysząc moje kroki przeniósł swój wzrok z instrumentu na mnie uśmiechając się przy tym
- Rozumiem, że właśnie chcesz mi się odwdzięczyć..
- Nie. Przyszłam po ubrania
- Szkoda.. – czule obejmując gitarę zrobił smutną minkę, podeszłam do niego
- Izzy, Izzy.. odwdzięczę Ci się na pewno, ale nie teraz
- Stradlin! Chodź tu
- Kurwa, co ten pierdolony rudzielec znowu chce?
- Nie wiem.. idź – chłopak niechętnie poszedł do Axla, przez ten czas zdążyłam się ubrać.. no może nie do końca, nie mogłam znaleźć pewnej bluzki. Izzy wrócił do pokoju i ponownie usiadł na łóżku. – Nie widziałeś gdzieś mojej bluzki z Iron Maiden?
- No jest gdzieś u mnie w pokoju. Chodź tu
- Nie
- No chodź – załapał mnie za spodnie i przyciągnął do siebie, pochyliłam się, by go pocałować
- Ej, my już wychodzimy, więc może zostawcie mizianie się na później i złaźcie na dół – Duff.. ten to ma kurde wyczucie. Wręcz idealne. Złapałam Stradlina za rękę i wyszłam z nim z pokoju.

   Nie spałam całą noc. Kapelusznik ciągle właził mi do pokoju. Świr. Chcę do domu
- Wyspałaś się?
- Jak Twoim zdaniem miałam to zrobić?
- Pytałem, czy się wyspałaś.. – westchnęłam
- Nie. Nie wyspałam się
- Tak mi przykro. Zgadnij gdzie idę
- Do parku..
- I mówisz to tak obojętnie? A wiesz po co tam idę?
- Żeby spotkać moich przyjaciół
- No.. do Twoich przyjaciół. Tęsknisz za nimi, prawda? Czekaj tu na mnie i nigdzie się nie ruszaj, to może jeszcze kiedyś ich zobaczysz – przejechał palcem po moich ustach. Wyszedł z domu, podeszłam do okna upewnić się, że na pewno już go nie ma. Tu musi być jakiś telefon.. o, jest! Kurwa, jaki jest do nas numer.. dobra, już mam. Ja pierdolę, naprawdę nikogo nie ma? Ja się chyba zabiję.

   Gdzie On jest? – Axl nerwowo zawiązywał bandanę na głowie
- Idzie
- Gdzie?
- Spójrz w prawo – oznajmił Saul  
- No proszę, cała szóstka. Jak słodko. Stęskniliście się za swoją przyjaciółką?
- Gdzie Ona jest skurwysynie?! – basista rzucił się na mężczyznę
- Duff spokojnie, zostaw go – Stradlin i Adler odciągnęli go od Kapelusznika.. no, przynajmniej próbowali, ale się nie dało. McKagan prawie go rozszarpał
- No już, zostaw go. Duff! – Slash jakoś go odciągnął
- Dziękuję. Pytałeś gdzie jest – zaczął całkiem opanowany – Jest bezpieczna
- Gdzie ?!
- To nieistotne  
- I tak się dowiem
- Raczej wątpię
- Dobra – Axl zamachał rękami – Po co nas tu sprowadziłeś?
- Żeby trochę Was powkurzać.. muszę Wam coś powiedzieć. Szykujcie się na przedstawienie
- Jakie.. jakie przedstawienie ? – zapytałam
- Dowiecie się w swoim czasie – odwrócił się i zrobił kilka kroków przed siebie
- Ej! Jak Ty się w ogóle nazywasz?
- Jeremy – obrócił się w naszą stronę
- Jeremy.. jaki?
- Po prostu Jeremy, to Wam powinno wystarczyć
- Nie rozumiem tego kolesia.. chodźmy coś zjeść – pociągnęłam Stradlina za sobą
- Ale później próba – dodał Rose

   Postanowiłam, że rozejrzę się trochę po budynku. Może uda mi się stąd jakoś wyjść. Dziwne jest to miejsce, z jednej strony przytulne, a z drugiej przerażające. I po chuj tyle tu szaf?! Przecież i tak każda jest pusta.. Powoli zeszłam po metalowych schodach, przeszłam się kawałek długim, ciemnym korytarzem. Było tu tylko jedno okno, tylko jedno okno na cały kilkumetrowy korytarz! Ten kto to wybudował jest chyba wampirem. Albo niezłym psycholem. Dobrze, że chociaż ściany są tu jasne. Kilka metrów przede mną były drzwi. Wielkie, drewniane wrota (co było raczej dziwne w połączeniu z tymi metalowymi schodami, jasnymi ścianami i jednym oknem). Podbiegłam do nich i próbowałam otworzyć – Zamknięte! Sprytnie.. – wrzasnęłam. Pomyślałam, że nie ma sensu szarpać się z tymi drzwiami i wróciłam na górę. Weszłam do pokoju będącego naprzeciwko pomieszczenia, w którym siedziałam. Zajrzałam do szuflady, w której leżały rzeczy Kapelusznika. Dowód osobisty. Jeremy MacDonald. Heh, trochę jak Kaczor Donald. Wiem chociaż kto mnie porwał
- Co Ty tu robisz? – mężczyzna zaczął mną szarpać
- Ja tylko.. ej, nie muszę Ci się tłumaczyć
- Jeszcze zobaczymy. Chcesz iść na koncert? – kiedy przez dłuższą chwilę nie odpowiadałam, uderzył mnie w twarz i powtórzył – Chcesz iść na koncert?
- Tak – odpowiedziałam cicho
- Świetnie.

   - Myślicie, że ją jeszcze kiedyś zobaczymy?   
- Oczywiście Steven, nie ma innej opcji. Szkoda, że jej brat się o wszystkim dowiedział, pewnie powie rodzicom i Dash będzie musiała wracać do Seattle.. – przytuliłam się do Izziego
- Przynajmniej będziemy wiedzieli gdzie jest, przecież dom jej rodziców jest obok rodzinnego domu Duffa.. – Stradlin pocałował mnie w policzek
- Jest jeszcze jedna opcja.. – Axl kończył jeść hamburgera - .. wywiozą ją do Indiany
- Tam też ją znajdziemy, mieszkała blisko Ciebie, jej brat tam teraz mieszka.. żadnego problemu z tym nie będzie
- Czy Wy się w ogóle słyszycie? Jak możecie mówić o tym tak spokojnie? Nawet Ty, Brack. Przecież to Twoja przyjaciółka  
- Normalnie
- Axl, weź.. udław się tym hamburgerem – basista spojrzał na Rudego
- Za późno, już skończyłem. Chodźmy w końcu zrobić tą pieprzoną próbę! Po koncercie pomyślimy, co zrobić ze sprawą Dash.  
___________________________________
Jeremy MacDonald.. wiem z tym nazwiskiem to się wysiliłam. Ambitne bardzo.. ale cóż, myśl o takim właśnie nazwisku dla tego świra powstała już dawno, bo kilka miesięcy temu, dlatego już go nie zmieniałam.

Nie wiem, czy spodoba Wam się ten rozdział..

Wszystkim czytelnikom chciałabym życzyć WESOŁYCH ŚWIĄT, mokrego dyngusa (chociaż w taką pogodę, to może niekoniecznie mokrego, bo i tak jest już wystarczająco zimno) i bla bla bla.. kiepska jestem w składaniu życzeń świątecznych, szczególnie Wielkanocnych xd Wesołych ;D ;* 

Dash.     

piątek, 29 marca 2013

R.36

ROZDZIAŁ 36

  - Gdzie Dash? – zapytałem przyjaciółkę, która weszła do domu z butelką wódki w ręce
- Skąd mam to wiedzieć, przecież nie szła ze mną. Nie ma jej w domu?
- Nie. Poszła Cię szukać
- Pewnie zaraz wróci
- Nie wróci.. – cicho oznajmił Saul
- Co? - gitarzysta nie odpowiadał – Saul, o czym Ty mówisz? Czemu nie wróci? – dopytywał McKagan – Slash, ogłuchłeś?! Czemu Dash nie wróci?!
- Jak byliśmy w sklepie.. – Hudson wpatrywał się w podłogę - .. jak byliśmy w sklepie, powiedziała mi, że zaczepił ją Kapelusznik. Pomyślałem, że jest przewrażliwiona, powiedziałem, że pewnie jej się zdawało. Ale ja nie wiedziałem..
- Slash, jak mogłeś to zignorować?! A co, jeśli coś jej się stanie.. pomyślałeś o tym?
- Wiesz chociaż, gdzie Ona może być?
- Daj spokój. Skąd miałby to wiedzieć? Ten pieprzony idiota myśli tylko, jak się napić i przelecieć kolejne panienki. Tak Saul, myślisz tylko o sobie
- Nie prawda. Duff, myślisz, że tylko Ty się martwisz? Skoro tak bardzo Ci na niej zależy, to czemu jej o tym nie powiesz, co? Na twoim miejscu bym się pospieszył, bo jest kilku takich, którzy się koło niej kręcą, później może być już za późno. Zresztą, nawet nie wiesz, czy jeszcze kiedyś ją zobaczysz.. – Hudson wypił kilka łyków wódki i zakrył twarz dłońmi
- Czekajcie, ej przecież nie wiemy, czy coś jej się stało. Znacie ją, może poszła się napić, albo jest w parku
- Nie, no Axl w co Ty wierz.. park! Axl, park!
- Co?
- Mówiła, że dzień przed koncertem mamy przyjść do parku. Jeżeli nie wróci, to tam pójdziemy, a teraz.. chyba pójdę jej poszukać
- Idę z Tobą
- My też – wrzasnęliśmy ochoczo z Adlerem i Stradlinem
- Ej no jak Wy, to ja też
- Nie ma mowy kochanie, Ty zostajesz w domu. Jest późno, a poza tym Dash może wrócić, prawda? – rytmiczny pocałował swoją dziewczynę i wyszedł za nami z Hellhouse.


  Wyszłam z Rainbow. Ktoś stanął za mną, zakrył mi usta ręką  i próbował zaciągnąć do jakiegoś samochodu, próbowałam się wyrwać, ale mężczyzna przyłożył mi coś do nosa, zakręciło mi się w głowie, nic nie słyszałam, mimowolnie zamknęłam oczy.

  Obudziłam się w jakimś nieznanym pomieszczeniu, głowa mnie napieprzała, jakbym z tydzień siedziała na scenie przy perkusji Adlera obsługiwanej przez Slasha. Naprzeciwko łóżka na fotelu siedział Kapelusznik
- Dash, nawet nie wiesz jak bardzo ułatwiłaś mi zadanie wychodząc z domu – mężczyzna uśmiechnął się obracając nóż w ręku
- Czego ode mnie chcesz?
- Już Ci mówiłem
- Słuchaj, nie mamy teraz tych pieniędzy, rozumiesz? Ale Ci je oddamy, dostaniesz je, tylko mnie kurwa wypuść !
- Mała, ja nie mówię o pieniądzach, dobrze wiesz, że chodzi mi o coś innego
- Dobrze, w takim razie, czemu jeszcze tego nie zrobiłeś?
- A skąd wiesz, że nie zrobiłem? – uśmiechnął się, po chwili jednak jego twarz znów została pozbawiona jakichkolwiek emocji – Czekam na publikę. Większą satysfakcję będę miał pieprząc się z Tobą przed oczami Twoich przyjaciół – rozglądałam się po pokoju, całkiem przyjemny – no może poza tymi białymi ścianami.. jak w psychiatryku ! Łóżko, trzy szafy, stolik, fotele, kolorowy dywan, kilka obrazów.. nic specjalnego. Widok z okna też nadzwyczajny nie był, wydawało mi się jednak, że skądś znam to miejsce (podwórko rzecz jasna) za cholerę jednak nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie się ono znajduje. Ponownie rozejrzałam się po pomieszczeniu, kątem oka zerknęłam na swojego porywacza, który bawił się nożem. Natychmiastowo zeskoczyłam z łóżka i pobiegłam w stronę drzwi, nawet je otworzyłam ale mężczyzna równie szybko do nich doszedł, popchnął je ręką, nie pozwalając mi wyjść
- Nie tak szybko – przytknął mnie do drzwi, uniósł nóż i machając nim przed moimi oczami, wbił go nad moją głową. Złapał mnie za nadgarstki i uśmiechając się wycedził przez zaciśnięte zęby – Nie wyjdziesz stąd szybko, nie pozwolę na to. Najpierw dostanę to, czego chcę, później będziesz wolna.. niekoniecznie żywa – odszedł. Spojrzał przez okno, usiadł na łóżku. Przełknęłam ślinę i osunęłam się na podłogę. - Mam nadzieję, że mnie znajdą – pomyślałam.

   Łaziliśmy po mieście w deszczu jak pojebani, zamiast siedzieć w domu
- Duff, ej nie przejmuj się tak. Znajdzie się – Stradlin poklepał basistę po ramieniu
- To moja wina. Kurwa, czemu ja jestem  taki bezmyślny?
- Dobra Slash, nie obwiniaj się już. To i tak nic nie da. – gitarzysta zamilkł, po chwili jednak dodał -  Skąd miałeś wiedzieć, że coś się stanie?
- Dajcie już spokój! – wrzasnąłem - Ona da sobie radę. Skupmy się na naszym koncercie.. jest jutro, a my nie mieliśmy jeszcze ani jednej próby!
- Axl, Ty się w ogóle słyszysz? Jak możesz teraz gadać o jakimś pierdolonym koncercie?
- Normalnie. Nawet nie masz pewności, czy w ogóle coś jej się stało. Pewnie siedzi u Jamesa. Zresztą.. nie interesuje mnie to teraz. Idę do Rainbow
- Pewnie, najlepiej się nachlać i mieć wszystko w dupie! Idź i nie wracaj
- No i pójdę!
- To idź – McKagan warknął i machnął ręką. Wszedł na ulicę zatrzymując taksówkę, która dosłownie w ostatniej chwili zdążyła przed nim zahamować – Idziecie ze mną, czy zostajecie z tym EGOISTĄ ? – patrzyłem na rozdartych przyjaciół i na Duffa przewracając oczami – Dobra, widzę, że chyba chcecie iść z nim, ale i tak się do tego nie przyznacie – gitarzysta wsiadł do taksówki
- Ej Duff, czekaj! Jedziemy z Tobą! Sorry Axl..
- Spoko – chłopaki wkitrali się do samochodu a ja poszedłem do baru.      
 Usiadłem przy stoliku, barman bez żadnych pytań przyniósł mi szklankę do połowy zapełnioną Danielsem. Dobrze jest mieć kolegę pracującego w barze. Od razu wie co podać i czasami nie trzeba nawet płacić.
- Co jest Axl? Zły dzień?
- A daj spokój – zatopiłem usta w trunku – Jutro gramy koncert, nie mieliśmy żadnej próby, Dash chyba zaginęła, jakiś koleś się do nas przyjebał..
- Dash zaginęła? – kiwnąłem głową - Była tu nie dawno
- Ale jak to? Dzisiaj?
- No, wyszła jakieś pół godziny temu
- Dzięki stary ! Jak będziesz coś jeszcze o niej wiedział, to dzwoń. Masz nasz numer, nie? - chłopak pokiwał głową. Wybiegłem z Rainbow. Ciekawe, gdzie te ćpuny teraz są. Dobra, jakoś ich przecież znajdę.. no chyba, że – tak, jak nasza urocza blondynka - też zaginęli. Ale szczerze w to wątpię.. Bóg aż tak mnie nie kocha. Będę się z nimi męczył do końca życia mojego, albo ich. Ale przecież ja nie narzekam. Kocham ich jak pierdolonych braci!

   - Ja pierdolę! Czemu tak wolno jedziemy?
- To my jedziemy? Myślałem, że stoimy w miejscu – z zaskoczeniem w głosie oznajmił rytmiczny
- Jedziemy tak wolno, bo wbrew pozorom o takiej godzinie jeździ dużo samochodów, no i pada deszcze więc mam ograniczoną widoczność. Chyba nie chcielibyście wypadku, prawda? - w lusterku zobaczyłem spojrzenie taksówkarza, który lekko, jakby ironicznie się uśmiechnął
- Ja idę na piechotę, nie będę siedział w jakiejś ciasnej taksówce, z dziwnym kierowcą. Spierdalam stąd. Zatrzymaj się. No zatrzymaj ten jebany wóz!
- Duff, popierdoleńcu, gdzie leziesz?
- Szukać Dash – wysiadłem z auta. Prosto w ulewę.. lało jak z cebra, ale czego się nie robi dla prawdziwych przyjaciół?
- Ej, czekaj! Idziemy z Tobą
- Zaraz, zaraz. A kto zapłaci? To, że jesteście niby sławni, nie znaczy, że będę Was sukinkoty woził na darmo!
- Masz i się pierdol – Stradlin rzucił kasą w kierowcę – Co robimy?
- Nie wiem, ale trzeba ją znaleźć
- Chłopaki, a może.. może Ona jest w domu, co? Może wróciła? – powiedział niepewnie i z nadzieją w głosie Saul
- Może..
- Ej Duff patrz, Rudzielec idzie
- Gdzie?
- No tam – Izzy położył rękę na moim ramieniu i palcem wskazał uliczkę, którą „przechadzał się” Rose
- Rzeczywiście.. Ruuudy, ej Rudy!

   No gdzie ci debile do chuja? Chyba będę musiał im GPSy w dupy powsadzać! Kurwa, kto wymyślił ten jebany deszcz?! Jestem cały mokry. Kurde, ktoś mnie woła, czy przez ten deszcz mózg mi przecieka i słyszę jakieś głosy?
- Rudy! – Bogu dzięki, to chłopaki. Z moim mózgiem wszystko w porządku! Będę miał co świętować.
- Co się tak drzecie?
- Bo nie słyszysz
- Bo mi woda mózg zalewa!
- I..? Gdybyś powiedział, że zalewa Ci uszy, to bym jeszcze zrozumiał. Ale mózg?! Przecież  Ty go nawet nie masz
- Weź Ty się kurwa chuju jebany nie odzywaj, dobra? Odezwał się, ten co ma mózg. Pff – Hudson rzucił się na mnie i zaczął czochrać moje włosy, więc ja złapałem i pociągnąłem jego czuprynę
- Ała, ał, Ałłłć. Puść!
- Ty pierwszy
- Nie!
- No to nie! – pociągnąłem głowę Saula do tyłu, On odwzajemnił się tym samym i jeszcze stanął mi cham na nodze 
- Kurwa chłopaki, przestańcie! – McKagan próbował nas rozdzielić
- To niech On mnie puści!
- Nie ma mowy
- Jest! I zejdź mi z nogi grubasie!
- Nie jestem gruby! - słusznie zauważył Slash – Przeproś.
- Za co mam Cię przeprosić?!
- Przeproś
- Nie!
- Przeproś.. – mocniej przydeptywał moją stopę
- Przepraszam..
- Co? Powtórz, nie słyszałem
- Przepraszam!
- Nic się nie stało – gitarzysta puścił moje włosy i szczerząc zęby pogłaskał mnie po głowie
- Jezu.. dzieci, do tego ułomne
- Ty,  Panie Obrażalski, Pan się przypadkiem nie zapomina? Kto tu jest ułomny?
- No właśnie, kto?
- Wy!
- Dobra, nie denerwuj się tak, bo coś Ci się jeszcze stanie. Mam wiadomość
- Jaką?
- Dash wyszła z Rainbow półgodziny przed moim przybyciem
- Czyli jest szansa, że nic jej nie jest!
- No tak mi się wydaje
- To wracamy do domu?- zapytał Stradlin – Jestem wykończony, chcę spać
- Wracamy. Tylko może zamówmy taksówkę, czy coś, bo strasznie mokro
- Nie! Dość taksówek na dzisiaj
- Co?
- Nic. Po prostu od dzisiejszej nocy Duff chyba nie lubi taksówkarzy – wracaliśmy do Hellhouse cali mokrzy
- Hahahha Slash, wyglądasz jak..
- Jak? No dokończ wredna ruda małpo
- Jak czarny, zapchlony pudel oblany wodą z kibla – widząc spojrzenie przyjaciela zacząłem biec. Tak na wszelki wypadek
- Już nie żyjesz – gitarzysta wdał się za mną w pogoń. Tak właśnie wróciliśmy do domu.  

________________________________________
Miałam zamiar wstawić go wczoraj wieczorem, ale nie mogłam oderwać się od koncertu Gunsów, żeby sprawdzić rozdział a później przyszedł mój brat, więc o sprawdzeniu w ogóle nie było mowy, bo zaraz byłoby "Widziałem co tam jest, powiem mamie" xd Miłego czytania :) Aa i dzięki za komentarze! ;* 

Dash.             

sobota, 23 marca 2013

R.35

ROZDZIAŁ 35

- Ej chłopaki, słyszeliście to? Znaleźli jakąś dziwkę z poderżniętym gardłem 
- No coś Ty? Kiedy?
- I gdzie? – wtrącił Steven
- Nie wiem, nie doczytałem do tego momentu jeszcze. Kupiłem gazetę i przybiegłem do domu, żeby Wam to pokazać – zdyszany Axl rzucając gazetą w Duffa opadł na fotel
- Jasne, powiedz od razu, że masz problemy z czytaniem, a nie zmyślasz, że się tak do nas spieszyłeś
- Bardzo śmieszne. Mówię jak było
- Wierzymy – Adler usiadł na oparciu fotela i zmierzwił włosy wokaliście, ten walnął go po łapach przesadnie wymachując przy tym rękoma i klnąc bezgłośnie
- Jest zdjęcie
- Serio? Pokaż – Stradlin wybiegł z kuchni i przechwycił prasę – O kurwa
- Co?
- Maryse
- Kto?
- Maryse. To jej numer przez przypadek daliśmy..
- Czyli jednak ją znałeś! Mówiłeś, że ta kartka nie jest Twoja – wkurzona wstałam z łóżka i nie słuchając tłumaczeń mojego chłopaka udałam się w stronę drzwi  
- Brack, to nie tak. Kurde, po co Ci miałem mówić, że jest moja? – wychodząc pokazałam środkowy palec mówiąc Pierdol się Stradlin  i trzasnęłam drzwiami. Niby nic takiego się nie stało, potrzebowałam jednak spokoju. Wiele rzeczy się ostatnio wydarzyło, mój wypadek, widok Izziego i najlepszej przyjaciółki całujących się, zgwałcona Dash, w końcu Izzy, który powiedział, że mnie kocha, no i teraz to morderstwo a do tego kłamstwo Stradlina.. musiałam ochłonąć i pomyśleć.

* W tym samym czasie *

  Dzięki Bogu dojechaliśmy do tego pieprzonego sklepu. Ale..
- Co? Kolejka? – Hudson złapał się za głowę – Dobra, mam plan : wbiegamy i krzyczymy „Napad! Wszyscy na ziemię!” o, albo lepiej „Wszyscy wypierdalać ze sklepu!”, dobry pomysł, nie?
- Nie – oznajmiłam i weszłam, niechętnie popychając drzwi, Slash postanowił wcielić swój plan w życie i wbiegł do budynku z krzykiem
- Na glebę, to napad! – widząc, że nikt nie reaguje, powtórzył – Napad! No kurwa, ja pierdolę nie słuchają mnie.. NAPAD KURWA! – zmieszani klienci spojrzeli na gitarzystę, niektórzy wrócili do zakupów, inni po chwili ciszy gadali, a jeszcze inni złośliwie się uśmiechali. Mieli powód. Saul krzyczał tak głośno, że nie zauważył, iż wszyscy są już cicho – Yy.. żartowałem, to nie napad.. taki mały żarcik – speszony gitarzysta złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
- Dobrze, Dash idź, weź to co masz wziąć, a ja idę umówić Stevena na randkę
- Co?
- Mary. Mary tam jest – chłopak  wskazał palcem na kobietę, która owszem, wyglądała (przynajmniej tyłem) jak Mary, ale to nie była Ona
- To nie Mary
- No jak nie?
- To nie Mary.. – powtórzyłam cicho, Hudson podszedł do kobiety, ja poszłam po coś do picia.

  - Rozbawiliście mnie ostatnio
- Słucham? - odwróciłam się czując czyjąś rękę na ramieniu
- Wszystkiego się spodziewałem, ale tego, że dostanę od Was numer jakiejś panny do towarzystwa - nie. Zaskoczyliście mnie, naprawdę.. całkiem niezła była, ale myślę, że Ty jesteś o wiele lepsza
- Czego chcesz?
- Pieniędzy. Nie pamiętasz już, jak Twój przyjaciel przegrał ze mną w karty?
- Pamiętam. Powiedział, że odda, a to znaczy, że odda. Jeżeli to wszystko, to przepraszam, ale muszę już iść
- Czekaj – powiedział wyjątkowo łagodnie i złapał mnie za ramię – Wiesz czego jeszcze chcę? Ciebie. – mężczyzna dotykając moich włosów zaczął szeptać do ucha - Niech Twoi znajomi przyjdą dzień przed koncertem do parku. Najlepiej rano. W to miejsce, gdzie zawsze siedzicie. Lepiej szybko to komuś przekaż, bo później możesz nie zdążyć – odszedł. Zniknął tak szybko, jak się pojawił. A może nawet szybciej? Byłam spanikowana i jednocześnie nieźle wkurwiona tym, że ten typek tak nami manipuluje. Przemieszczałam się między regałami a ludźmi szukając Hudsona. Jak zwykle.. stał przy alkoholu
- Ta, od razu mogłam się domyśleć.. Saul!
- Co jest? Masz już wszystko? Bo ja tak..
- On tu był
- Ale kto? – spojrzałam na przyjaciela – Złodziej Kapeluszy? – zaśmiał się
- Tak. Slash, to nie jest śmieszne. Kazał Wam przyjść do parku dzień przed koncertem
- Dash, daj spokój, coś Ci się musiało pomylić, może coś Ci się przesłyszało, zobaczyłaś kolesia podobnego do Kapelusznika i spanikowałaś
- Slash, nie zmyśliłam sobie tego!
- Dobrze Dash, coś jeszcze mówił? Może przewidział koniec świata? – zapytał drwiącym głosem
- Naprawdę go widziałam
- Jasne.. chodź do kasy

  Znowu kolejka. Najpierw trzygodzinny korek, a teraz piętnastominutowa kolejka, bo jakaś baba nie może się zdecydować, jaki ser kupić!
- Bierz Pani ten z dziurami – wrzasnął Slash – Spieszy nam się, a Pani tu marudzi..
- Saul..
- Co?
- Ja naprawdę go widziałam
- Mhm.. dobrze Dash
- Nie wierzysz mi.. a ja go naprawdę widziałam – powiedziałam ze łzami w oczach. Gitarzysta położył ręce na moich ramionach 
- Dash, wierzę Ci
- Jasne..    

  - W końcu.. wracamy do domu, kochanie! – Slash wydał z siebie okrzyk radości – Cześć Sebastian – Bach zmierzał w naszym kierunku
- Cześć Saul, hej Dash – chłopak podszedł chcąc pocałować mnie w policzek, odchyliłam głowę unikając jakichś bliższych kontaktów z wokalistą – Cześć.. – odeszłam 
- Dash, poczekaj chwilkę, ja zaraz wrócę – gitarzysta poczłapał za Bachem do sklepu. Podeszłam do samochodu, pociągnęłam klamkę
- Cholerny dupek! Wziął klucze debil – oparłam się o auto i marznąc czekałam na przyjaciela, którego po dwudziestu minutach nie było widać! Stałam sama w krótkich spodenkach i bluzce z krótkim rękawem, właściciele przejeżdżających pojazdów dziwnie się na mnie gapili.  Hudson zjawił się „niespodziewanie” szczerząc się jak idiota
- Czekasz na mnie?
- Nie. Zabrałeś klucze
- Głuptasku, ale drzwi są otwarte
- Tak? A spróbuj otworzyć - chłopak pociągnął za klamkę
- Zamknięte
- Oh, naprawdę?
- Sorry. Zmarzłaś? – skierowałam wściekłe spojrzenie na gitarzystę – Zmarzłaś. Przepraaaszam, zaraz Cię ogrzeję
- Obejdzie się, otwieraj ten cholerny samochód!
- Zaraz, poczekaj, gdzie ja mam.. gdzie te klucze?!
- Slash.. – powiedziałam niepewnie
- Dobra mam – krzyknął opanowując sytuację. Zdjął kurtkę – Bardzo Ci zimno? – kiwnęłam głową, narzucił ją na moje ramiona i przytulił mnie – Dobra, wskakuj do auta, bo mi się przeziębisz.

  Wróciliśmy do domu, byłam wkurzona na gitarzystę, że zostawił mnie samą w nocy w pewnym sensie na mrozie. Weszłam do Hellhouse i trzasnęłam drzwiami centralnie przed nosem Hudsona
- No Dash, o co Ci chodzi?
- Zostawiłeś mnie samą i polazłeś gdzieś z Sebą! I nie było Cię kurwa tak jak mówiłeś chwilkę, tylko ponad dwadzieścia minut!
- Przeprosiłem przecież
- Co z tego? Wiesz, jak ci ludzie się na mnie gapili?
- Jacy ludzie?
- No kierowcy. Zresztą nieważne, Brack, gdzie chłopaki?
- Izzy i Steven w kuchni, a reszta.. nie wiem, chyba poszli do Rainbow
- Kto poszedł do Rainbow? – zapytał lekko pijany perkusista
- Rose i McKagan
- A no tak, poszli z Het-Het-fie-Hetf-Hetfieldem. Kurwa, jakie trudne to nazwisko!
- Slash, otworzysz mi piwo?
- A  Izzy nie może?
- Nie może. Jest zajęty przejmującą grą w karty – powiedziała z sarkazmem w głosie i wdzięcząc się, podała butelkę gitarzyście
- Proszę – chłopak oddał otwartą butelkę z trunkiem - Chodź
- Gdzie?
- Do mnie. Mówiłaś, że się zastanowisz i wydaje mi się, że znam odpowiedź
- Oj chyba nie znasz. Nigdzie z Tobą nie idę
- Idziesz! Bez gadania – chłopak uniósł mnie, przerzucił przez ramię i zaniósł do swojego pokoju. Położył mnie na łóżku, zdjął (wręcz zerwał) ze mnie bluzkę i całując moją szyję, zaczął dobierać się do moich spodni. Zręcznie mnie ich pozbawił i rozpiął swoje. Usłyszeliśmy, że ktoś wbiega na górę, słysząc perkusję, uznaliśmy, że tym tajemniczym osobnikiem jest Adler. Pewnie w nią wpadł, przynajmniej o tym świadczył brzdęk talerzy i krzyk Stevena. Chłopak zbiegając na dół zajrzał do pokoju gitarzysty. Slash nie zwracając na niego uwagi dalej pieścił i całował moje ciało
- Steven, spieprzaj – jęknęłam, chłopak posłusznie, lecz niechętnie zszedł na dół
- Dash, zawsze Cię lubiłem
- Mhm, wiesz, że właśnie wykorzystujesz moją sympatię do Ciebie?
- Ja niczego nie wykorzystuję. Przyznaj, że od dawna się czaisz, żeby się ze mną przespać
- Phff ! – lekko odepchnęłam gitarzystę - Chciałbyś . To Ty ciągle o tym marzysz – pocałowałam go
- Nie ciągle! Tylko czasami.. w nocy.. zdarza się, że w dzień też..
- I dzisiaj w samochodzie
- No też.. – Hudson całował moje ciało błądząc po nim rękoma         
- Slash! Chodź tu szybko, proszę!
- Kurwa, co znowu? Spokoju człowiekowi nie dadzą! Nie idę – Slash znowu zajął się całowaniem mego półnagiego ciała
- Idź, może to coś ważnego
- Jezuu.. – westchnął – Czekaj tu na mnie i nawet nie próbuj się ubierać! – chłopak szybko zapiął spodnie – Zaraz wracam – dodał i zostawił mnie samą leżącą na łóżku tylko w bieliźnie.

  Minęło pięć minut! Nie wracał. Po dziesięciu minutach nadal byłam sama w pokoju, już drugi raz usłyszałam jakieś krzyki, więc postanowiłam sprawdzić, co się dzieje. Wstałam z łóżka, rozejrzałam się po pokoju szukając jakichś ubrań. Założyłam koszulkę Slasha wiszącą na krześle i zeszłam do salonu. Trafiłam w sam środek awantury. Saul kłócił się z Sabo. Izzy wyszedł gdzieś wcześniej z Adlerem, dlatego Brack zawołała Slasha. Dave był pijany, kiwał się na wszystkie strony, nie wiem, co go naszło, żeby przychodzić do nas w środku nocy!
- O, Dash.. Cześć mała. Dawno się nie widzieliśmy. Dobrze Ci było ostatnio? – zapytał drwiącym głosem – Może powinniśmy to powtórzyć..?
- Nawet się do niej nie zbliżaj, słyszysz?
- Slash, daj spokój. Co Ty mi możesz zrobić? – zrobił krok w moją stronę
- A tylko ją dotkniesz, zajebię Cię chuju, rozumiesz?! Zajebię!
- Wyluzuj. Trochę się z nią zabawię, a później będzie Twoja
- Odsuń się ode mnie
- Co Ty taka niedostępna jesteś, co? A może tylko udajesz? Ostatnio nie protestowałaś, jak się do Ciebie dobierałem
- Dosypałeś mi czegoś!
- Jasne, jasne.. wmawiaj to sobie i innym.. jak chcesz żyć w kłamstwie
- Dosyć tego, rozumiesz? Wypierdalaj stąd dupku! – Saul wypchnął gitarzystę z Hellhouse. Chłopak upadł na ziemię. Wstał z trudem, otrzepał ubranie i zataczając się podążył przed siebie
- Slash, On naprawdę mi czegoś dosypał – powiedziałam zdenerwowana
- Wiem Dash.. wiem – gitarzysta objął mnie mocno próbując uspokoić.

  - Cześć skarbie – Stradlin nachylił się by pocałować swoją dziewczynę – Co się stało?
- Nic – odparła oschle
- No jak nic? Przecież widzę, ej Slash, co się stało?
- Snake tu był
- I co?
- I co? Nie było Cię w domu, jak przyszedł!
- I co?
- Izzy kurwa, nie było Cię przy mnie, kiedy ten debil się awanturował.. do tego był pijany. Nie wiadomo, co by się stało, gdyby nie było Slasha
- Brack, nie histeryzuj. To Dash powinna się bardziej obawiać. Zresztą nic się nie stało. Skąd miałem wiedzieć, że On tu przyjdzie?
- Nie wiem – Brack obrażona wyszła z domu.

  - Nie ma jej już dwie godziny. Pójdę jej poszukać
- Nie musisz. Sama wróci – Izzy poszedł do swojego pokoju
- Pójdę – wyszłam z domu.

________________________________________
Dziękuję za komentarze :D Niezmiernie mnie one cieszą i motywują xd 
Dash.    

czwartek, 14 marca 2013

R.34

ROZDZIAŁ 34

- Jak było na koncercie?
- Co? Jakim.. ah koncert! Świetnie.. – powiedziałam zamyślona
- Ta.. nie wiedziałem, że Metallica gra koncert, poszedłbym
- Nie wiedziałeś? Przecież wszędzie o tym trąbili
- Jakoś nie słyszałem

  W aucie zapanowała niezręczna cisza, w dodatku staliśmy w korku, bo był jakiś wypadek. Mimo, że bolała mnie głowa ta cisza mnie dobijała.. no i ten korek. Myślałam, że zaraz nie wytrzymam i zacznę krzyczeć. Na szczęście Saul włączył radio. Leciała jakaś smętna piosenka, która najwyraźniej spodobała się gitarzyście, bo zaczął sobie nucić pod nosem i wybijać rytm o kierownicę czasem używając klaksonu
- Co to ma być?! Koniec już? – Slash zrobił smutną minę – A to taka fajna piosenka
- Fajna? Slash, prawie zasnęłam – oznajmiłam - A za nim prawie zasnęłam, PRAWIE (!) wpadałam w depresję!
- Przesadzasz
- Wcale nie
- Oj przesadzasz
- Nie – zaprzeczyłam i obróciłam głowę w stronę okna. Korek wydawał się być nieskończony, przed nami stało z trzydzieści samochodów, a przecież my tylko chcieliśmy kupić coś do picia, że też Hudson musiał wybrać sklep na drugim końcu miasta!
- Dash, co się stało?
- Nic, czemu coś miałoby się stać?
- Jesteś jakaś taka zamyślona, nieobecna.. Kurwa! Człowieku, przestań przyciskać ten klakson! Zaraz wszyscy ogłuchniemy! – Saul wychylił głowę przez okno i zaklął do kierowcy jadącego (w tej sytuacji, to chyba powinnam powiedzieć stojącego) za nami. Mężczyzna krzyknął coś ale posłusznie zostawił narzędzie tortur w spokoju. Bez słowa wpatrywałam się w gitarzystę. Slash wzrokiem próbował zmusić mnie do wyżalenia się, w radiu puścili utwór Metalliki
- Dash, powiedz mi co się stało – powiedział spokojnie
- James.. – zawahałam się, nie wiedząc, czy moje zachowanie, to całe zamyślenie, smutek jest adekwatne do tej sytuacji - James wczoraj zapytał, czy chcę z nim być, no i to było przed koncertem.. a po koncercie mnie pocałował       
- I..? Zgodziłaś się?
- Nie. Nie wiem, co mam robić
- Może za bardzo się tym przejmujesz? Ale wiesz co, spróbuję Ci pomóc, coś doradzić, podpowiedzieć..
- Świetnie.. Saul doradca – zaśmiałam się 
- Czujesz coś do niego?
- Czuję coś do każdego z Was
- A wiesz, że ja też? Wiesz, możesz spróbować, ale ja raczej jestem przeciwko
- Dlaczego?
- No bo Hetfield będzie Cię miał na wyłączność, a wtedy ja już nie będę mógł Cię przytulać i całować kiedy będę chciał – chłopak zrobił minkę dzieciaka, który zaraz miałby się rozpłakać i spojrzał na mnie słodko trzepocząc rzęsami 
- Głuptasie, będziesz mógł mnie przytulać, kiedy tylko będziesz chciał
- Ale i tak jestem przeciwko
- Całować też będziesz mógł, ale to już raczej nie w obecności Jamesa
- Dalej jestem przeciwny
- Czemu?
- Bo znam kogoś, kto kocha Cię bardziej i na pewno dłużej od Hetfielda – spojrzałam na Saula, na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech spowodowany chyba tym, że korek w końcu się ruszył, a w radiu pojawiła się wiadomość o przyszłym koncercie Guns n’ Roses. Pomimo mojej rosnącej ciekawości, nie zapytałam o kogo chodzi, nie byłam nawet pewna, czy Saul sobie przypadkiem nie żartuje.

- Slash, mogliśmy jechać do sklepu gdzieś bliżej
- Fakt, stoimy w miejscu już.. – chłopak zaczął liczyć na palcach - z dwie godziny, albo i dłużej
- Jak tak dalej pójdzie, to do domu wrócimy chyba jutro. Swoją drogą, to niezły musiał być ten wypadek, skoro nadal jest korek
- Pewnie szukają części ciał tych ludzi, wiesz, czasami ręce leżą w całkiem innym miejscu niż nogi, mózg daleko od głowy, a flaki.. o flakach to nawet mówić nie będę – gitarzysta zapalił papierosa i zaczął bardzo intensywnie tłumaczyć, jak to jest z tymi ciałami. Tak się przy tym starał, że z ust wypadł mu ten papieros.. ostatni papieros, o czym oczywiście Saul nie wiedział. Wyrzucił go z auta, wsadził  dłoń do kieszeni swojej kurtki, nie znalazł jednak tego, czego szukał – Kurwa, pusto. Dash, masz fajki?
- Przecież wiesz, że nie
- Ale może jednak, co? Sprawdzę – zaczął obmacywać moje kieszenie
- Slash, przecież ja nie palę
- Ale czasami nosisz nam fajki – uśmiechnął się dalej grzebiąc w moich kieszeniach
- Ale dzisiaj nie mam
- Ale skąd wiesz? Ja poszukam
- Slash! Weź te łapy z moich kieszeni!
- Dobrze już, dobrze. Ale jesteś pewna..?
- Tak, jestem pewna

  Korek się ruszył. W końcu. Policja przepuszczała kolejne samochody, aż nadeszła nasza pora, mundurowy machnął ręką na znak, że możemy jechać, drugi jednak kazał nam się zatrzymać
- Kurwa, co znowu? – szepnęłam
- Nie wiem, ale jak mamy tu stać kolejne trzy godziny, to ja pierdolę. Idę piechotą – gitarzysta widząc idącego w naszą stronę policjanta pospiesznie zapiął pas, żeby nie było, że jeździ bez zapiętych pasów. Nie chciał dostać mandatu. Mieliśmy już wystarczająco dużo problemów. 
- Dzień dobry
- Raczej dobry wieczór – powiedziałam zirytowana
- Ah tak. Dobry wieczór. Nie jestem pewien, ale ja chyba.. pana skądś znam – mężczyzna zmarszczył brwi i dokładnie przyglądał się Saulowi
- Nie byłem karany! – tłumaczył się Hudson - Znaczy.. byłem, ale to drobne przewinienia.. – dodał cicho
- Zaraz, zaraz.. Ty jesteś Slash..! Czy Kirk? Zawsze mi się mylicie..
- Slash
- Od razu wiedziałem! – policjant oparł łokcie o okno naszego auta wpatrując się w Saula jak w obrazek i zawołał kolegę – Larry, Larry chodź tu szybko. Nie uwierzysz!
- Co jest? O rzesz w mordę! Kirk Hammett!
- Slash jestem..
- A.. no wiedziałem od razu
- Uhm
- Przepraszam bardzo, ale spieszymy się trochę. Możemy już jechać? – wtrąciłam
- Zaraz kurde. Spieszy Ci się gdzieś? – wrzasnął jeden z policjantów
- Tak. Właśnie powiedziałam, że nam się spieszy – mężczyzna tylko machnął ręką i dalej wpatrując się w gitarzystę zapytał, czy mógłby dostać od niego autograf
- Niestety, ale nakrzyczał Pan na moją przyjaciółkę. Był Pan dla niej niemiły, więc ja nie muszę być miły dla Pana
- Ale ja ją zaraz przeproszę. Przepraszam panienkę, naprawdę nie chciałem być niemiły..
- A daj spokój – powiedziałam cicho i zakryłam oczy dłonią
- Widzi Pan. Chyba nie wybaczyła. Przykro mi, ale Dash jest nieszczęśliwa, więc ja Pana też nie uszczęśliwię, nie zasługuje Pan na to.. Możemy już jechać? – Hudson położył ręce na kierownicy
- Nie! Zaraz, ja.. ja.. Emm jak Ona ma na imię? – policjant dyskretnie zapytał kolegę
- Dash..
- Dash – powtórzył cicho – A więc Dash.. mogę mówić do Ciebie po imieniu? Naprawdę przepraszam, nie chciałem na Ciebie nakrzyczeć. Po prostu jestem wielkim fanem Kirka..
- Slasha.. – szturchnął go łokciem kolega
- Slasha. Jestem wielkim fanem Slasha. Jestem podekscytowany i szczęśliwy, przepraszam, naprawdę – powiedział skruszony mężczyzna
- I co Dash, wybaczysz? – Saul uśmiechnął się patrząc na mnie. Milczałam przez chwilę
- A jak wybaczę to będziemy mogli w końcu stąd odjechać?
- Będziemy mogli? – Slash odwrócił głowę w stronę policjantów
- Jasne! Dać Ci kartkę?
- Mogę Ci się na czole podpisać jak chcesz
- Nie, to ja pójdę po kartkę
- I długopis! – krzyknął gitarzysta. Mężczyzna wrócił z notesem i długopisem
- Proszę.- podał notes i długopis – Przypominam, iż mam na imię Larry. Pączek, chcesz autograf, co nie?
- Pączek? – szepnął Slash. Zaśmiałam się cicho
- Phh, pytanie. Pewnie, że chcę
- Dobra, już.. dla Larry’ego i Pączka. To my już będziemy jechać
- Zaraz, ale jeszcze autografy dla mojej żony, mamy.. i babci – Larry oddał gitarzyście długopis – i dla brata Pączka
- Właśnie, właśnie! Dla mojego brata – Saul westchnął i niechętnie zabrał się do podpisywania kartek. Pączek opierając się o okno, zajrzał do samochodu. Slash dał mu notes i długopis
- Mogę..?
- Ale.. co?
- Dotknąć.. – gliniarz przymierzył rękę, by dotknąć loków Hudsona, ten odchylił głowę i spojrzał na mężczyznę, jak na wariata – Proszę – powiedział błagalnie
- Dobra, ale szybko. Dwie sekundy i zabierasz tą łapę z mojej głowy! – policjant pokiwał głową i zaczął tarmosić włosy mojego przyjaciela
- Dwie sekundy już minęły!
- Ale.. daj jeszcze, Ty masz je na co dzień!
- Kup sobie perukę!
- Ale to nie to samo
- W dupie to mam! Zostaw moje włosy wariacie! Co za popieprzony człowiek! – oburzył się Slash
- No już, zostaw Slasha. Zostaw go! – Larry odciągnął kolegę od samochodu i kazał nam jechać
- Kurwa, jaki psychol – patrzyłam na wkurzonego a zarazem rozbawionego Slasha, nadal nie mogąc uwierzyć w zachowanie tego policjanta – Jeszcze trochę i wyrwałby mi wszystkie loki!
- Rzeczywiście popieprzony. Czekaj, Boże, co On Ci zrobił z tymi włosami.. – próbowałam jakoś uporządkować roztrzepane włosy przyjaciela
- Aż tak źle? – zawył Slash
- Nie, jest prawie dobrze, tylko.. o, ten lok na prawo, ten na lewo.. no i jest świetnie! Znów jesteś piękny – uśmiechnęłam się
- Dzięki Dash. A może.. – gitarzysta zjechał na pobocze - nie będziemy jechać do tego sklepu, co? Może.. zostaniemy tutaj i .. – chłopak spojrzał na mnie uśmiechając się niepewnie
- Może co?
- No wiesz.. – Hudson zbliżył się do mnie chcąc mnie pocałować
- Nic z tego Saul. Nie po to stałam w tym korku całe jebane trzy godziny, żeby teraz się pieprzyć i to w samochodzie! Mieliśmy zrobić zakupy..
- Chrzanić zakupy. Dash, nikt nas nie zobaczy, ciemnio jest, prawie nie jeżdżą tu samochody - zachęcał – no proszę
- Saul, ale o co Ty mnie prosisz? Zwariowałeś?
- Nie, dlaczego? – uśmiechnęłam się tylko, nawet nie wiedziałam co mu odpowiedzieć – Skoro masz być z Jamesem, taka okazja może się już nigdy więcej nie powtórzyć.. – chłopak ponownie zbliżył się do moich ust, zatopił dłoń w moich włosach i lekko musnął moje wargi
- Slash..
- Co? – zapytał, po czym mnie pocałował. Odepchnęła go, sama nawet nie wiem dlaczego, tak jakoś odruchowo
- Nie Slash, jedziemy do sklepu.. też sobie miejsce wybrałeś – śmiejąc się spojrzałam przez okno
- A później?
- Co później? – chłopak szczerząc się spojrzał na mnie, dobrze wiedziałam o co mu chodzi - Pomyślę.. jedźmy już.
_____________________________
Dziękuję za wszystkie komentarze, które się ostatnio pojawiły.. chociaż przyznam, że jakoś ich mało.. nieważne. Cieszę się, że chociaż tyle ;D 
Dash. 

środa, 6 marca 2013

R.33

ROZDZIAŁ 33

- Ej chłopaki, tak właściwie to kiedy Kapelusznik ma przyjść do Rainbow? – usiadłam obok Stradlina
- Trzeba Dash zapytać, przecież to Ona wymyśliła kiedy i o której
- I oczywiście jest taka mądra, że nam nic nie powiedziała! Dash! Złaź na dół!
- Slash nie krzycz tak, nie usłyszy
- Czemu?
- Bo nie wiem, czy zaważyłeś, ale nie ma jej w domu
- To gdzie jest?
- Wyszła gdzieś z Hetfieldem.. wczoraj.. – odpowiedział zmartwiony basista
- Z Jamesem?! A ja go nie znam.. osobiście. Dlaczego? – spojrzałam na Izziego, który po chwili dziwnego szczerzenia się powiedział
- Bo nie musisz
- I z czego Ty się tak cieszysz?
- A tak o
- Bez powodu?
- Bez powodu
- Izzy, skarbie ćpałeś coś? – zaczęłam gorączkowo obskakiwać jego kieszenie szukając jakichś poszlak.. ale nie, no były prawie puste, poza tym, że znalazłam w nich kilka papierków, fajki i gumy.. a, no i jakąś kartkę – O, co to..? Ej, to nie jest przypadkiem, ta kartka..
- Pokaż mi to – chłopak pospiesznie wyrwał mi zdobycz i drapiąc się po głowie wydał z siebie lekkie syknięcie, po czym powiedział śmiejąc się nerwowo  – Chłopaki, ale nie zabijecie mnie..? 
- Izzy, tylko mi nie mów, że to..
- Nie! – przerwał Izzy – To nie to, o czym myślisz  
- Tak? To pokaż – Duff wyciągnął rękę w stronę lekko spanikowanego Stradlina
- Ale po co? To tylko zwykła kartka, jakieś bazgroły.. nic ciekawego
- No to tym bardziej pokaż – rytmiczny niechętnie podał kartkę McKaganowi i zakrył uszy
- Izzy.. – Duff spojrzał na mojego chłopaka a jego policzki nabrały czerwonej barwy – Izzy kurwa! Mówiłeś, że Kirk dał mu tą kartkę!
- Bo dał! – Stradlin zasłonił się mną widząc zbliżającego się gitarzystę
- Tak? To co ona tu robi?
-  Nie wiem.. magia może?
- Ja Ci kurwa dam magia! Jaka magia debilu?! Co Wy mu w takim razie daliście?
- Bo ja wiem.. poczekaj, sprawdzę jakiej kartki mi brakuje
- Ty sprawdź lepiej, czy Ci przypadkiem mózgu nie brakuje!
- A jak mam to sprawdzić mądralo? – Duff usiadł na podłodze załamując ręce
- Boże czemu, czemu mnie to spotkało? Co ja takiego zrobiłem, że pokarałeś mnie takim Izzym? 
- Już wiem! Nie martw się Duff.. to była kartka z numerem jakiejś dziwki.. chyba – Stradlin widząc, że się w niego wpatruję dodał – Ale to nie moje!
- A czyje? Może moje, co?
- No nie wiem Duff, nie wiem..
- Kurwa Izzy, zajebię Cię..
- Co my teraz zrobimy? – zapytał rozbawiony całą sytuacją Saul
- Co.. no nie wiem. Musimy się z nim jakoś skontaktować
- Ciekawe jak chcesz to zrobić
- Ciekawe jak chcesz to zrobić – Duff powtórzył ironicznie po rytmicznym – Nie wiem, Ty coś wymyśl, w końcu to Twoja wina
- Zawsze moja wina.. Dobra, dajcie mi trochę czasu, to coś wymyślę
- Trochę czasu?! Dobra, masz czas do wieczora
- Kiedy?
- Co kiedy?
- No do którego wieczora?
- Dzisiejszego !
- Aha.. w takim razie potrzebuję też spokoju – rytmiczny wstał z kanapy, pocałował mnie i pospiesznie poszedł (wręcz pobiegł) do swojego pokoju
- Albo Izzy, nie!
- Co nie?
- Nie do wieczora
- To do kiedy
- Aż Dash wróci
- Czyli?
- No jak wróci
- No ale kiedy?
- Kurwa.. – Duff ukrył twarz w dłoniach klnąc cicho – A skąd ja mam to wiedzieć? Jak wróci, to na pewno Cię o tym osobiście poinformuję, więc zapierdalaj do pokoju, włącz ten swój móżdżek i zacznij w końcu myśleć! – basista usiadł na schodach - Boże, gdzie ten dawny Izzy? Co się z nim stało?
- Nie wiem, ale od kiedy jest z Brack jest jakiś taki popierdolony.. znaczy zawsze był, ale teraz tak jakoś bardziej i to nie pozytywnie tylko negatywnie. Głupi się zrobił – stwierdził Slash
- A Ty to niby mądry jesteś – weszłam na górę, mijając załamanego McKagana nadal siedzącego na schodach
- Jak trzeba to jestem
- Jasne..
- No tak!
- Dobrze Saul, każdy już wie, że potrafisz być mądry.. i to w momentach, kiedy nikt się tego nie spodziewa i wiesz co? Masz rację, Stradlin zgłupiał od kiedy jest z Bracket
- Wy obaj coś sugerujecie?
- Ależ nie, no Brack.. my? Skądże...
- Pff.. dwa tępe pudle.. – prychnęłam śmiejąc się z przyjaciół     

- Cześć.. – do domu weszła skacowana Dash
- Miło, że raczyłaś wrócić do domu!
- Boże, Brack, ciszej. O co Ci chodzi?
- Przepraszam, po prostu mamy mały problem. Gdzie byłaś?
- U Jamesa..
- Całą noc?! Dash, domu nie masz? – wrzasnął basista
- No tak, znaczy nie.. znaczy nie do końca. Przecież chłopcy grali wczoraj koncert. Zapytali, czy nie chciałabym trochę posiedzieć za kulisami, a później iść z nimi na miasto.. A tak w ogóle to nie krzycz na mnie
- I musiałaś się zgodzić, tak?
- No nie moja wina, że chciałam.. Ej, o jakim problemie Ty mówiłaś Brack?
- O.. no bo ten
- Stradlin! Chodź tu deklu! – Duff stał pod schodami i krzyczał
- Czego się drzesz? Myślę przecież. O, Dash. Co, kaca masz? Ty ostatnio pijesz więcej od nas. Tak nie może być!
- Ty Izzy, Ty mi tu nie zmieniaj tematu. Wymyśliłeś coś?
- Noo.. może..
- To tak, czy nie?
- Ale o co chodzi? – Dash tradycyjnie usiadła na podłodze
- Ten idiota.. Izzy znaczy – zaczął Saul – no On wcale nie dał tej kartki Kapelusznikowi..
- Zaraz, zaraz! Chcesz mi powiedzieć, że ta kartka jest w domu?
- Do tego dążę  
- Zajebiście.. Izzy, to co Ty mu dałeś?
- Prawdopodobnie numer do jakiejś dziwki.. ale to nie ja! To Kirk!
- Ta, i teraz wszystko zwalisz na Hammetta.. weź przynieś mi wodę -  Stradlin posłusznie poszedł do kuchni, ale wrócił z pustymi rękami
- Nie ma
- Co nie ma?
- Wody nie ma
-  Boże, w tym domu nawet wody nie ma..
- Jak chcesz pić, to rusz tyłek do sklepu
- Przecież dopiero wróciłam. Slash, proszę Cię, Ty pójdź..
- Sam nie pójdę.. później mi powiesz, że Ci  wodę złą kupiłem
- Co Ty pieprzysz? Kiedykolwiek Ci coś takiego powiedziałam?
- No nie.. ale mogłaś! I teraz też możesz, więc sam nie idę
- No Slash, proszę
- Nie. Mogę Ci najwyżej potowarzyszyć
- Dobra
- No to chodź
- Czekaj, pójdę się jakoś ogarnąć, czy coś
- To ja poszukam kluczyków.. ktoś je widział?
- Tak. Ja widziałam – Dash krzyknęła z góry
- Gdzie?
- Mam je przy sobie
- Czemu?
- Oj no tak jakoś je wczoraj z chaty zgarnęłam.. – dziewczyna zeszła na dół i podąrzyła w stronę drzwi – Slash, idziesz?
- No idę
- Uważaj tam na nią – zażartowałam – Bóg wie, co wymyśli
- Jasne. Nie martw się
- Uważać to trzeba na Slasha, a nie na mnie – krzyknęła wsiadając do samochodu   
_______________________________________
Przepraszam, że tak długo czekaliście na nowy rozdział ( bo mam nadzieję, że czekaliście..). Nie miałam po prostu czasu ostatnio - ciągle tylko szkoła i szkoła ;// - ten rozdział też miał być dłuższy, ale jakoś tak wyszło, że musiałam go podzielić na dwie części, w przeciwnym razie musielibyście jeszcze trochę poczekać na nową notkę.. Wgl jakiś czas temu miałam dziwny sen (chociaż może on wcale nie był taki dziwny, zważając na to, że śnili mi się Gunsi xd) Więc był taki fajny domek i jakaś dróżka no i z imprezy wracali Axl, Slash i Duff, niby nic dziwnego, ale Oni McKagana prowadzili ( znaczy pomagali mu się jakoś utrzymać, bo ledwo szedł) a najlepsze było to, że On wcale nie był pijany ( nie mógł pić, jakiś zakaz miał ;p) i próbował iść ciągle się szczerząc i jak się później okazało, śmiał się, bo ktoś go pobił.. xd Dobra, bo się rozpisałam.. jeszcze trochę i to będzie dłuższe niż rozdział. Mam nadzieję, że ten, który dzisiaj wstawiam, nie jest taki zły :)
Dash.