ROZDZIAŁ 37
Obudził mnie
dzwonek do drzwi
- Izzy, Izzy kochanie – szturchnęłam chłopaka leżącego na
brzuchu z rękoma pod poduszką
- Co chcesz?
- Ktoś przyszedł, weź otwórz
- Skoro nie śpisz, to czemu sama nie otworzysz?
- No Izzy, otwórz
- Nie
- Stradlin, w tej chwili złaź na dół i zobacz kto przyszedł!
- A co ja z tego będę miał?
- Obiecuję, że jakoś Ci się odwdzięczę – pocałowałam go w
ramię – No proszę, idź
- Boże.. co za kobieta, żyć mi nie dasz jak nie pójdę, nie?
Mam nadzieję, że ładnie mi się odwdzięczysz – rytmiczny wstał z łóżka i
wychodząc z pokoju prawie zderzył się z zaspanym McKaganem – O Duff, idziesz na
dół?
- No
- To ja już nie muszę
- Musisz – krzyknęłam
- Ty siedź tam cicho – Izzy uśmiechnął się zwracając się do
mnie – Nie mogłeś wcześniej ruszyć dupy z pokoju?
- No musiałem się przecież jakoś ogarnąć
- Ogarnąć? Ubrałbyś się chociaż..
- Spodnie mam na dole
- Idźcie otworzyć te jebane drzwi!
- No już – gitarzyści zeszli na dół
- No w końcu! Ile można czekać?! Zawołajcie Dash – szybko założyłam
jakąś bluzkę mojego chłopaka i zbiegłam do salonu. Nie myliłam się, to brat
mojej przyjaciółki
- Cześć Martin..
- Cześć. Gdzie Dash?
- Aktualnie jej nie ma
- A gdzie jest? – spojrzałam na chłopaków
- Powiedzmy mu o wszystkim – szepnęłam Izziemu na ucho, wydawało
mi się, że w miarę cicho
- Bracket, zwariowałaś?
- Teraz to już nie macie wyjścia, musicie mi powiedzieć. Gdzie
jest moja siostra?
- No proszę Brack, jak jesteś taka mądra, to opowiedz mu o
wszystkim – krzyknął basista
- Nie krzycz na nią! – zareagował rytmiczny – Ja powiem. Martin,
bo chodzi o to, że taki jeden koleś ukradł Slashowi cylinder
- A co mnie obchodzi jakiś slashowy kapelusz?
- Cylinder – wtrącił McKagan – Chcesz się czegoś dowiedzieć,
to siedź cicho
- Właśnie. Wracając do CYLINDRA.. znalazł się w szpitalu z
pewną kartką, to było po wypadku Brack. Tak w wielkim skrócie, to On –
Kapelusznik – bo tak go nazywamy śledził moją dziewczynę i Twoją siostrę, poza
tym ktoś pobił Stevena i Saula, podejrzewamy, że to jego ludzie, w gazecie
zamieścił nekrolog Dash, ogólnie to też Dave Sabo, kojarzysz gościa? On
zgwałcił Twoją siostrę. No a teraz prawdopodobnie mała zaginęła. Pewnie o połowie
ważnych spraw zapomniałem, ale i tak wiesz już dużo.
- Jak Sabo.. – Martin usiadł wściekły w fotelu – Jak On mógł
to zrobić mojej małej siostrze?! Ej, ale jak zaginęła? Kiedy ?
- Wczoraj.. – chłopaki tłumaczyli co się stało
- Kurwa, dlaczego na nią nie uważaliście? Myślałem, że
jesteście odpowiedzialniejsi
- Martin, ale nie denerwuj się. Nie jesteśmy pewni, czy coś
jej się stało. Możliwe, że jest u Jamesa.. – próbowałam go uspokoić
- U Jamesa.. świetnie. Duff, możemy porozmawiać? Obiecałeś mi coś kiedyś, pamiętasz?
- Pamiętam, obiecałem, że nic jej się nie stanie, i że będę
na nią uważał
- Właśnie.. dlaczego więc nie ma jej teraz w domu? – Martin,
typowy policjant. Bez przesłuchania się nie obejdzie
- Nie wiem..
- Nie wiesz. To ja powiem Ci teraz, co ja wiem. Wiem, że
Dash już tu mieszkać nie będzie
- Kurwa Martin, przestań wtrącać się w nasze życie! Nie
możesz podejmować za nią decyzji! – wrzasnął Stradlin
- Ale ja się w Wasze życie nie wtrącam. Nawet mnie jakoś
specjalnie nie obchodzi. Interesuje mnie życie mojej siostry. Nie pozwolę, żeby
zmarnowała je razem z Wami
- Nie zmarnuje. Zrobię wszystko, żeby było dobrze –
zapewniał basista – A teraz wybacz, ale musimy załatwić pewną sprawę
- Idę z Wami
- Nie
- Jestem policjantem, wiem co robić w takich sytuacjach.
- Nigdzie z nami nie idziesz. Brack idź po chłopaków
- Steven, Slash, Axl ! Na dół – krzyknęłam
- Miałaś po nich pójść..
- Nie chce mi się
- Izzy, jak Ty sobie dziewczynę wychowałeś ? W ogóle się Ciebie
nie słucha
- No właśnie sam nie wiem, będę musiał nad nią trochę
popracować.. – rytmiczny przez chwilę patrzył na mnie z uśmiechem i nachylił się,
by mnie pocałować
- Pierdol się – poszłam na górę się ubrać, po drodze minęłam
wyjącego (znaczy śpiewającego) Slasha, Adlera w dwóch różnych skarpetkach
walącego się po głowie (zapewne przez „anielski” śpiew Saula) i Axla plączącego
się w nogawkach spodni, które właśnie zakładał
- Już idziemy? – zapytał Rudy
- Zaraz, tylko się ogarnę
- To długo się tam ogarniaj, bo ja zjeść muszę – No tak,
dopiero wstał i już o jedzeniu myśli. Weszłam do łazienki, wzięłam szybki
prysznic i w ręczniku poszłam do pokoju mojego i Dash. Na łóżku siedział
Stradlin, już ubrany. Brzdękał coś na gitarze, słysząc moje kroki przeniósł
swój wzrok z instrumentu na mnie uśmiechając się przy tym
- Rozumiem, że właśnie chcesz mi się odwdzięczyć..
- Nie. Przyszłam po ubrania
- Szkoda.. – czule obejmując gitarę zrobił smutną minkę,
podeszłam do niego
- Izzy, Izzy.. odwdzięczę Ci się na pewno, ale nie teraz
- Stradlin! Chodź tu
- Kurwa, co ten pierdolony rudzielec znowu chce?
- Nie wiem.. idź – chłopak niechętnie poszedł do Axla, przez
ten czas zdążyłam się ubrać.. no może nie do końca, nie mogłam znaleźć pewnej
bluzki. Izzy wrócił do pokoju i ponownie usiadł na łóżku. – Nie widziałeś gdzieś
mojej bluzki z Iron Maiden?
- No jest gdzieś u mnie w pokoju. Chodź tu
- Nie
- No chodź – załapał mnie za spodnie i przyciągnął do
siebie, pochyliłam się, by go pocałować
- Ej, my już wychodzimy, więc może zostawcie mizianie się na
później i złaźcie na dół – Duff.. ten to ma kurde wyczucie. Wręcz idealne.
Złapałam Stradlina za rękę i wyszłam z nim z pokoju.
Nie spałam całą
noc. Kapelusznik ciągle właził mi do pokoju. Świr. Chcę do domu
- Wyspałaś się?
- Jak Twoim zdaniem miałam to zrobić?
- Pytałem, czy się wyspałaś.. – westchnęłam
- Nie. Nie wyspałam się
- Tak mi przykro. Zgadnij gdzie idę
- Do parku..
- I mówisz to tak obojętnie? A wiesz po co tam idę?
- Żeby spotkać moich przyjaciół
- No.. do Twoich przyjaciół. Tęsknisz za nimi, prawda?
Czekaj tu na mnie i nigdzie się nie ruszaj, to może jeszcze kiedyś ich
zobaczysz – przejechał palcem po moich ustach. Wyszedł z domu, podeszłam do
okna upewnić się, że na pewno już go nie ma. Tu musi być jakiś telefon.. o,
jest! Kurwa, jaki jest do nas numer.. dobra, już mam. Ja pierdolę, naprawdę
nikogo nie ma? Ja się chyba zabiję.
Gdzie On jest? –
Axl nerwowo zawiązywał bandanę na głowie
- Idzie
- Gdzie?
- Spójrz w prawo – oznajmił Saul
- No proszę, cała szóstka. Jak słodko. Stęskniliście się za
swoją przyjaciółką?
- Gdzie Ona jest skurwysynie?! – basista rzucił się na
mężczyznę
- Duff spokojnie, zostaw go – Stradlin i Adler odciągnęli go
od Kapelusznika.. no, przynajmniej próbowali, ale się nie dało. McKagan prawie
go rozszarpał
- No już, zostaw go. Duff! – Slash jakoś go odciągnął
- Dziękuję. Pytałeś gdzie jest – zaczął całkiem opanowany –
Jest bezpieczna
- Gdzie ?!
- To nieistotne
- I tak się dowiem
- Raczej wątpię
- Dobra – Axl zamachał rękami – Po co nas tu sprowadziłeś?
- Żeby trochę Was powkurzać.. muszę Wam coś powiedzieć.
Szykujcie się na przedstawienie
- Jakie.. jakie przedstawienie ? – zapytałam
- Dowiecie się w swoim czasie – odwrócił się i zrobił kilka
kroków przed siebie
- Ej! Jak Ty się w ogóle nazywasz?
- Jeremy – obrócił się w naszą stronę
- Jeremy.. jaki?
- Po prostu Jeremy, to Wam powinno wystarczyć
- Nie rozumiem tego kolesia.. chodźmy coś zjeść –
pociągnęłam Stradlina za sobą
- Ale później próba – dodał Rose
Postanowiłam, że
rozejrzę się trochę po budynku. Może uda mi się stąd jakoś wyjść. Dziwne jest
to miejsce, z jednej strony przytulne, a z drugiej przerażające. I po chuj tyle
tu szaf?! Przecież i tak każda jest pusta.. Powoli zeszłam po metalowych schodach,
przeszłam się kawałek długim, ciemnym korytarzem. Było tu tylko jedno okno, tylko
jedno okno na cały kilkumetrowy korytarz! Ten kto to wybudował jest chyba wampirem.
Albo niezłym psycholem. Dobrze, że chociaż ściany są tu jasne. Kilka metrów
przede mną były drzwi. Wielkie, drewniane wrota (co było raczej dziwne w
połączeniu z tymi metalowymi schodami, jasnymi ścianami i jednym oknem). Podbiegłam
do nich i próbowałam otworzyć – Zamknięte! Sprytnie.. – wrzasnęłam. Pomyślałam,
że nie ma sensu szarpać się z tymi drzwiami i wróciłam na górę. Weszłam do
pokoju będącego naprzeciwko pomieszczenia, w którym siedziałam. Zajrzałam do
szuflady, w której leżały rzeczy Kapelusznika. Dowód osobisty. Jeremy MacDonald.
Heh, trochę jak Kaczor Donald. Wiem chociaż kto mnie porwał
- Co Ty tu robisz? – mężczyzna zaczął mną szarpać
- Ja tylko.. ej, nie muszę Ci się tłumaczyć
- Jeszcze zobaczymy. Chcesz iść na koncert? – kiedy przez
dłuższą chwilę nie odpowiadałam, uderzył mnie w twarz i powtórzył – Chcesz iść
na koncert?
- Tak – odpowiedziałam cicho
- Świetnie.
- Myślicie, że ją
jeszcze kiedyś zobaczymy?
- Oczywiście Steven, nie ma innej opcji. Szkoda, że jej brat
się o wszystkim dowiedział, pewnie powie rodzicom i Dash będzie musiała wracać
do Seattle.. – przytuliłam się do Izziego
- Przynajmniej będziemy wiedzieli gdzie jest, przecież dom jej
rodziców jest obok rodzinnego domu Duffa.. – Stradlin pocałował mnie w policzek
- Jest jeszcze jedna opcja.. – Axl kończył jeść hamburgera -
.. wywiozą ją do Indiany
- Tam też ją znajdziemy, mieszkała blisko Ciebie, jej brat
tam teraz mieszka.. żadnego problemu z tym nie będzie
- Czy Wy się w ogóle słyszycie? Jak możecie mówić o tym tak
spokojnie? Nawet Ty, Brack. Przecież to Twoja przyjaciółka
- Normalnie
- Axl, weź.. udław się tym hamburgerem – basista spojrzał na
Rudego
- Za późno, już skończyłem. Chodźmy w końcu zrobić tą
pieprzoną próbę! Po koncercie pomyślimy, co zrobić ze sprawą Dash.
___________________________________
Jeremy MacDonald.. wiem z tym nazwiskiem to się wysiliłam. Ambitne bardzo.. ale cóż, myśl o takim właśnie nazwisku dla tego świra powstała już dawno, bo kilka miesięcy temu, dlatego już go nie zmieniałam.
Nie wiem, czy spodoba Wam się ten rozdział..
Wszystkim czytelnikom chciałabym życzyć WESOŁYCH ŚWIĄT, mokrego dyngusa (chociaż w taką pogodę, to może niekoniecznie mokrego, bo i tak jest już wystarczająco zimno) i bla bla bla.. kiepska jestem w składaniu życzeń świątecznych, szczególnie Wielkanocnych xd Wesołych ;D ;*
Dash.