ROZDZIAŁ 48
- Dash, chodź
- Nie idę
- Nie wygłupiaj się, chodź
- Nie idę - powtórzyła, opierając się o ścianę jakiegoś budynku
- Czemu?
- Nie mogę
- Dash..
- No nie mogę - niezdarnie usiadła na ziemi. Mimo wszystko wyglądała słodko, kiedy jej blond włosy opadały na twarz pochyloną lekko w dół
- Oj, Dash.. - podszedłem i wyciągnąłem do niej dłoń - wstawaj
- Podnieś mnie - powiedziała jak małe dziecko
- Mała.. - rzekłem niepewnie, wypita wódka i Daniels zaczęły mi szumieć w głowie
- No Michael - spojrzała na mnie i zatrzepotała rzęsami. Boże, że Ona jeszcze pamięta, jak ja naprawdę mam na imię.. nawet mama mówi na mnie Duff! - Podnieś
- No chodź - wypuściłem powietrze, pochyliłem się i pomogłem jej wstać
- Dzięki.. oj - Zachwiała się. Objąłem ją i chciałem iść do domu, ale dziewczyna się zatrzymała
- Dash, co jest?
- Nic
- To czemu stoisz?
- Bo nie chce mi się iść - powiedziała jak mała dziewczynka, uniosła twarz i spojrzała na mnie uśmiechając się zalotnie
- To co.. mam Cię zanieść? - przytaknęła. Ruchem głowy pokazałem, żeby podeszła bliżej. Pocałowała mnie w policzek i wskoczyła na moje plecy
- Chodźmy jeszcze do sklepu
- Po co?
- Po picie
- W domu się napijesz
- Ale przecież w domu nie ma już żadnego alkoholu! - tłumaczyła, jak jakiemuś debilowi
- Tobie na dzisiaj wystarczy
- Nie. Chodźmy do sklepu
- Nie
- Taaak - krzyknęła i zakryła mi oczy dłońmi
- Dash! Bo będziesz szła
- Nie, nie, proszę nie
- No to się uspokój
- Dobrze - powiedziała i zaczęła śpiewać fragmenty piosenek Aerosmith (jak zapominała tekst, zmieniała utwór), słysząc to, po prostu nie mogłem się nie śmiać.
Wbiegłem do domu. Nigdzie na dole nie widziałem Brack
- Ej, gdzie Bracket? - zapytałem przybitego Stevena, siedzącego w salonie
- Na górze
- Dzięki ! - podbiegłem do schodów - Ej, co jest? - wróciłem do przyjaciela. Siedział smutny
- No Izzy, jutro jest mój ślub, którego wcale nie chcę. Mary nie kocham. Przyczepiła się do mnie jak rzep psiego ogona i nie chce się odczepić. Co ja mam zrobić? - zapytał prawie płacząc, przetarł ręką oczy i położył się na kanapie.
- Nie wiem stary, naprawdę nie wiem. Porozmawiaj z nią
- Przecież już jej mówiłem, że nie chcę brać z nią ślubu, że jej nie kocham.. do niej to nie dociera kompletnie.
- Jak coś, to pójdziemy z tym na policję, albo wyślemy ją do psychiatryka - uśmiechnąłem się - sorry, muszę pogadać z Brack - poszedłem na górę. Wszedłem do pokoju dziewczyn. Podszedłem do łóżka - Brack, musimy.. - no tak, do kogo ja mówię? Przecież Ona śpi. Delikatnie ucałowałem jej czoło i wyszedłem z pokoju, zamykając drzwi. Poszedłem do siebie, położyłem się na łóżku i długo myślałem. Kocham Bracket i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Nie chcę też, żebyśmy się kłócili.. nie z takim skutkiem. Nie chcę, żeby mnie zdradzała, choć teraz naprawdę nie jestem pewien, czy do czegoś doszło między nią a Larsem. Naprawdę w to wątpię. Ale czasu nie cofnę. Nie zmienię tego, że ją uderzyłem. Że nie ufałem. Cholerny dupek ze mnie, przecież Ona mnie kocha. Chwyciłem gitarę i zacząłem brzdąkać. Dźwięki stawały się coraz bardziej płynne, a w głowie pojawiały się słowa. Obym tylko ich nie zapomniał
There wasn't much in this heart of mine
There was a little left and babe you found it
It's funny how I never felt so high
It's a feelin' that I know
I know I'll never forget
Ooh, it was the best time I can remember
Ooh, and the love we shared -
is lovin' that'll last forever..
Ktoś otworzył drzwi. To była Brack. Zaspana oparła się o ścianę, dłonią przeczesała włosy.
- Co Ty robisz? - zapytała półgłosem. Chyba ją obudziłem
- Cześć kochanie. Gram. Usiądziesz?
- Nie mam ochoty
- Proszę, musimy porozmawiać
- Nie chcę
- Ale Brack..
- Nie teraz - wyszła z pokoju.
I think about you
Honey all the time my heart says yes
I think about you
Deep inside I love you best
I think about you
You know you're the one I want
I think about you
Darlin' you're the only one
I think about you..
-Duff weź mnie.. - wydukała
- Co?! - zapytałem zdziwiony słowami przyjaciółki
- Weź mnie postaw
- Aaa - zatrzymałem się, dziewczyna zsunęła się z moich barków
- Berek! Gonisz! - krzyknęła i zaczęła uciekać
- Co? - stałem przez kilka sekund, a potem ruszyłem za blondynką. Dogoniłem ją po przebiegnięciu z dwóch lub trzech metrów, w sumie trudno nie było - Mam Cię - stanąłem za nią i objąłem w pasie, odwróciła się, patrzyła na mnie uśmiechnięta i powoli zbliżała się do moich ust. Zetknęliśmy się w delikatnym pocałunku i pomimo procentów szalejących w mojej głowie, przypomniałem sobie, że McRivery nie jest trzeźwa i pewnie nie do końca wie, co robi. A ja nie chciałem jej w żaden sposób wykorzystać. - Chodźmy do domu
- Eh, no dobrze
- Proszę, proszę. Kochanka mojego przyszłego męża. - Z Rainbow wyszła Mary - Jesteś pijana! A przecież jesteś w ciąży! Steven wie?
- Wie
- Patologia! Jesteś kompletne nieodpowiedzialna! - wrzasnęła zbulwersowana - Dobrze, że jutro wszystko się skończy.. Steven przeprowadzi się do mnie - odeszła, mówiąc do siebie
- Raz się człowiek nawali i od razu patologia - blondynka krzyknęła, rozkładając ręce - Masz fajki, Duff?
- Nie mam. Ale przecież Ty nie palisz
- W sumie, to bez znaczenia. I tak nie chciało mi się palić.
- Chodź Dash. Chodź, chodź.. - odwróciłem ją w dobrą stronę i mogliśmy iść do domu. Żeby było szybciej poszliśmy przez park. A w parku trafiliśmy na Dave'a Sabo. Akurat bzykał na ławce jakąś laskę, nawet nas nie zauważył.
Dopiero wstałam, Dash miała wyjść na kilka godzin i jeszcze nie wróciła. Duff i Axl też się chyba gdzieś zmyli, bo nigdzie ich nie widzę, nawet nie słyszę, Izzy wyje coś na górze.. Tylko Steven siedzi przygnębiony.
- Ej, Popcorn, co jest? -zapytałam, kładąc dłoń na ramieniu wiecznie zacieszającego, teraz jednak smutnego przyjaciela
- Mary.. ślub jutro.. zabiłbym się, tylko nie chce mi się ruszać dupy z kanapy
- Aa. O co w ogóle chodzi z tą Mary? Bo ja nie ogarniam
- Ja też nie, przyjebała się, bo przez przypadek dałem jej swój numer.. a miałem go dać jej córce - powiedział cicho, i podparł głowę rękoma, które spoczywały na jego kolanach
- Chyba nasz numer, Steven. Nasz
- Nasz - powtórzył po mnie, delikatnie się przy tym uśmiechając - A co z Tobą i Izzym? - zapytał zaciekawiony
- Nie wiem. Myślę, że coraz gorzej. Nie wiem, co mam robić
- No to oboje mamy problem
- Tak.. - stwierdziłam i położyłam głowę na ramieniu przyjaciela. Siedzieliśmy w milczeniu i w prawie perfekcyjnej ciszy. Prawie, bo rytmiczny przeniósł się teraz z gitary, na perkusję siedzącego ze mną pudla. Otworzyły się drzwi, a naszym oczom ukazał się jakże "słodki" obrazek - McRivery tak najebana, że aż prowadzona przez McKagana, który też wyglądał na pijanego, ale nie w takim stopniu, jak blondynka. Weszli do domu, Dash śmiała się z czegoś, Duff ją podtrzymywał
- Duff, ile wypiłeś? - zapytał perkusista
- Za mało ..- odpowiedział cicho
- A Ty Dash?
- ZA MAŁO ! - krzyknęła zacieszając - Jest wódka?
- Nie ma, dla Ciebie już nie ma - powiedziałam, zaniepokojona stenem przyjaciółki
- Dlaczego? - zapytała, siadając na podłodze, robiąc smutną minę i wywijając przy tym dolną wargę, aby uczynić smutek wiarygodniejszym
- Dash, wypiłaś zbyt dużo
- Aj tam, pierdolisz Brack. Napiłabyś się ze mną
- Dash, miałyśmy pogadać
- To chodźmy na miasto, przecież tam też można pogadać - skierowała się w stronę drzwi i kiedy już miała wychodzić basista chwycił ją mocno, nie chcąc wypuścić z domu - Duff, no co Ty robisz? Puść mnie, chcę pójść się napić
- Wypiłaś wystarczająco dużo, mała. Chodź na górę
- Na górę? Kuszące.. ok! - chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą, zostawiając mnie samą ze Stevenem.
Weszliśmy na górę. Dash jest tak pijana, że chyba nie dokońca wie, co dokładnie się z nią dzieje. Zaprowadziłem ją do jej pokoju
- Dash, kładź się spać
- A położysz się ze mną? - uśmiechając się, usiadła na łóżku. Usiadłem obok
- Nie, Dash
- Dlaczego? - jej dłoń powoli przesuwała się po mojej klatce, ta pieprzona krew zaczęła przepływać w moim ciele (głównie do jednego miejsca), alkohol szumiał w głowie, podniecenie rosło.. ale rozsądek nie dawał mi spokoju. Przecież jej nie przelecę. Nie wykorzystam.. - Duff, dlaczego? - zapytała ponownie
- Dash, bo ja nie chcę, żebyś zrobiła coś, czego później będziesz żałować - zsunąłem z siebie jej dłoń, która majstrowała już coś przy moim rozporku. Wyszedłem z pokoju. Jutro będę tego żałować. Ba, już zaczynam..
- McKagan, ale ja chcę! - wyszła za mną
- Jesteś pijana
- Nie jestem
- Jesteś
- Nie prawda - stanęła za mną, a jej dłonie ponownie zsuwały się do mojego rozporka
- Dasshy, przestań - z trudem odciągnąłem ją od siebie i zszedłem na dół. Blondynka zrobiła to samo.
Dopiero co McKagan wrócił do Hellhouse z Dash, a już Hammett - równie nawalony jak McRivery, wbił nam do chaty jak do siebie. Wiem, że basista i blondynka są zajebiści, ale żeby stęsknić się tak po kilkudziesięciu minutach od rozstania?!
- Siemka.. - gitarzysta Metalliki usiadł obok mnie na kanapie
- No cześć Kirk, mógłbyś się ode mnie odsunąć? Albo chociaż na mnie nie chuchać? Przecież jak ja się tego nawdycham, to będę pijany! - fuknąłem, odwracając twarz Hammetta w drugą stronę
- A tssak, jasne. Nie możesz być pi-ijany, bo jutro wyjeż-ż-żdzasz - zaraz, czy On powiedział, że jutro wyjeżdżam?!
- Co?! Ale gdzie? Kirk, weź.. no nie śpij chuju. Gdzie wyjeżdżam? - szturchnąłem chłopaka, który przymknął oczy. Oburzył się i powiedział, że nie wie, że Dash i Duff mówili coś o Mary.. ja mam nadzieję, że nie chodzi o żadną podróż poślubną z tą wiedźmą, czy coś w tym rodzaju! A właśnie - Duff i Dash, dopiero wchodzili na górę i już tu lezą..
- Cześć Kirk! Jak ja Cię dawno nie widziałam - McRivery uściskała Hammetta
- Ej Duff, bo Ty z tej Waszej trójki jesteś chyba teraz najbardziej rozgarnięty, choć jak tak na Ciebie patrzę, to sam nie wiem.. możesz mi powiedzieć GDZIE JA JUTRO WYJEŻDŻAM?!
- Wyjeżdżamy Stevenku
- Wyjeżdżamy. Wyjeżdżamy?! O czym Ty mówisz, McKagan? - zapytałem, udając zdenerwowanie, choć tak naprawdę humor mi się poprawił
- Jedziemy nad jezioro, skarbie! - krzyknął podekscytowany
- Co?
- No nad jezioro. Tylko Ty chyba jutro bierzesz ślub, nie? To ja nie wiem, Mary zabierasz ze sobą, czy zostawiasz? - zaczął się chichotać
- Ale.. jak, czemu nad jezioro? Co Wy wymyśliliście? - dopytywałem, ale nie dostałem odpowiedzi, bo Dash zaciągnęła basistę na schody - Brack, słyszałaś? - szturchnąłem brunetkę, która śmiała się z żartów Hammetta
- Co słyszałam?
- Jedziemy nad jezioro!
- No Hammett coś mówił
- Ale Duff potwierdził. Tylko nie wiem, po co jedziemy - zacząłem się zastanawiać (tak, ja też czasem myślę!). Do Hellhouse, kompletnie bez pukania wbiegła Mary. Ależ my tu dzisiaj mamy ruch
- Steven! Ta panienka.. Dash jest pijana! - wrzasnęła gestykulując
- Serio? - zrobiłem zdziwioną minę i dodałem znudzony, wskazując palcem na blondynkę siedzącą z gitarzystą na schodach - Przecież widzę
- I mówisz to tak spokojnie?!
- Nie zabronię jej - wzruszyłem ramionami - Od jakiegoś czasu jest już dorosła, wiesz?
- Ale Ona jest w ciąży!
- W ciąży?! Dash, czego ja się tu dowiaduję. Kto jest ojcem? Duff czy James? Czy może ja? - zacieszał gitarzysta Metalliki
- Steven mówi, że On.. - wybuchnęła śmiechem a każdy, kto był w pobliżu, patrząc na blondynkę, śmiał się razem z nią. Tylko Mary przyglądała jej się wściekłym wzrokiem.
- Dobra, nie obchodzi mnie ta mała dziwka. Stevenku, jutro wszystko się skończy, weźmiemy ślub, wprowadzisz się do mnie.. może postaramy się o potomstwo..
- Mary, zwariowałaś? Za stara jesteś na potomstwo - odpowiedziałem. Brzuch zaczął mnie boleć ze śmiechu - A tak poza tym, ja jutro wyjeżdżam
- No to dobrze, to pojadę z Tobą. To będzie taka nasza podróż poślubna, chociaż może bardziej przedślubna. Datę ślubu zmienię, nie martw się. - zadowolona z siebie przysiadła się do mnie. - To o której wyjeżdżamy? I gdzie?
- Nad jezioro!
- Zamknij się Kirk - fuknąłem
- Nad jezioro? Pięknie! To idę się spakować i do Was wracam, pa kochanie - pchała się z pyskiem w stronę mojej zacnej mordki, ale zrobiłem sprytny unik i szybko odprowadziłem ją do drzwi.
- Dash, idź spać. Ja idę pogadać z Izzym o jutrzejszym wyjeździe - ponownie zaprowadziłem przyjaciółkę na górę
- To ja idę z Tobą
- Nie, Ty możesz co najwyżej porozmawiać z Brack
- A z Izzym? No weź, Duff..
- Noo.. chodź.. - Jezu, jaki ja jestem uległy. Weszliśmy do sypialni rytmicznego, ale tam go nie było, więc szukaliśmy go po pokojach, weszliśmy do Rudego, później do Saula, ale Stradlina tam nie było. Poszliśmy do Adlera i zobaczyliśmy Izzy'ego leżącego na łóżku z jakąś kartką w ręce. Schował ją natychmiast, gdy nas zobaczył. - Cześć Izzy. Mamy dla Ciebie propozycję
- Jaką?
- Chodzi o to, że.. - zacząłem
- Szykuje się wyjazd - wtrąciła McRivery - Tylko.. nie wiem, po co my tu do Ciebie przyszliśmy - stała zamyślona przed łóżkiem, przeczesując włosy
- Oj Dash, mówiłem, żebyś poszła spać. Izzy, chodzi o to, że my Wam, to znaczy Tobie i Brack chcemy pomóc. No i ten wyjazd ma się do tego przysłużyć, tylko musimy wiedzieć, czy masz ochotę w ogóle gdzieś jechać, rozumiesz?
- Właściwie tu nie ma niczego do rozumienia. I nie ważne, czy masz ochotę, czy nie i tak JEDZIESZ - Dash usiadła obok gitarzysty
- Skoro tak mówisz, to chyba rzeczywiście nie mam wyjścia.. A gdzie jedziemy?
- Nad jezioro - odpowiedziałem - Także pakuj się i jutro rano wyjeżdżamy
- A Brack wie?
- Dash ma z nią porozmawiać, więc się dowie.
- Noo.. to ja idę do Brack - dziewczyna wyszła z pokoju.
O Matko, jak mi się kręci w głowie, no ale jak mam porozmawiać z Bracket, to porozmawiam. Zeszłam do salonu i usiadłam w fotelu. Kirk zasnął przyklejony do Adlera, Brack miała z tego niezły ubaw, bo gitarzysta gadał coś przez sen.
- Ej Brack, musimy porozmawiać
- Mówiłam Ci to już wcześniej
- Tak, ale nie o to chodzi. Jest sprawa, właściwie chodzi o wyjazd
- No wiem, jedziemy gdzieś ze Stevenem i Mary
- Tak. Znaczy raczej Steven jedzie z nami. Stradlin się cieszy, tylko nie wiem jak Ty.. Ej, zaraz! Mary?!
- No. Wpieprzyła się. Poszła do domu się spakować i ma do nas wrócić. Ale Dash, ja nie wiem, czy chce jechać z Izzym.. - dziewczyna posmutniała
- Ej, ale my ten wyjazd organizujemy specjalnie dla Was, żebyście się pogodzili. Brack, spróbuj chociaż, jak nie będzie Ci się podobać, to wrócimy. Jak będziesz chciała, to zostawimy tam chłopaków i wrócimy same.
- No nie wiem
- Brackie.. no proszę. Przecież nie będziesz siedzieć tu sama
- No dobrze, ale jak coś, to wrócimy
- Oczywiście. Chodź się pakować - wstałam i podałam rękę przyjaciółce - Steven a Ty? Aaa w sumie.. Mary Cię spakuje
- Weź, wyjdź mi stąd! - rzucił we mnie puszką po coli - Sam się spakuję, rano.. albo jak tylko ten kudłacz mnie opuści - szeptał do siebie.
Wchodząc z Dasshy do naszego pokoju usłyszałam rozmowę Stradlina z McKaganem. Mówił, że nie chce mnie stracić. Zobaczymy, co będzie jutro.
- A tak w ogóle na ile dni jedziemy? - zapytałam
- Dziewczyno, ja nawet nie wiem, gdzie będziemy spać, a Ty pytasz na ile jedziemy? Nie wiem, Duff chyba jest głównym organizatorem, zaraz go zapytam
- Ok - Dash wyszła z pokoju. Wyjęłam jakieś torby i zaczęłam wybierać ubrania.
Gadałem z blondynem w pokoju. Dash nieco chwiejnym krokiem przyszła do nas i zapytała
- Duff, a na ile my jedziemy?
- Nie wiem. Aż nam się znudzi - uśmiechnął się
- Czyli Brack się zgodziła? - zapytałem
- Jakoś ją przekonałam. Powiedziałam, że jak się jej nie spodoba, to wrócimy do domu.. bez Was - blondynka dosłownie wyskoczyła z pokoju, zacieszając oczywiście. Co do chuja Ona dzisiaj brała?!
- Brack! Już jestem. McKagan powiedział, że będziemy tam, aż nam się znudzi
- Czyli co? Wracamy jutro?
- Nie, nie, nie.. no Brack, nie psuj tego wyjazdu
- Spróbuję. Ale niczego nie obiecuję
- Brack.. - dłoń blondynki zacisnęła się lekko na moim karku
- No co, przecież powiedziałam, że spróbuję - potargałam jej włosy i zabrałam się za pakowanie. Dash zrobiła to samo, jednak po kilku jakże "męczących" minutach padła na łóżko - Dash, co Ci?
- Zmęczyłam się. Chcę spać
- No przestań, a kto Cię spakuje? Nie, nawet na mnie nie patrz - zagroziłam palcem, widząc spojrzenie przyjaciółki
- No Bracket, proszę
- Nie
- No weź
- Jezu, dobra. Ale tylko dlatego, że tak się starasz pogodzić mnie i Stradlina
- Dziękuję ! - leżała na łóżku i wydawała polecenia.
Siedzę z tym kudłaczem opartym o moje ramię w salonie już z godzinę, a On dalej śpi i jeszcze bezczelnie udziela się przez sen. Chociaż, jakby się tak zastanowić, to wolę towarzystwo pijanego, śpiącego Hammetta niż wiecznie upierdliwej Mary, która zresztą chyba właśnie przyszła. Tak, to niestety Ona. Weszła jak do siebie. Co to ma być?! Każdy wbija kiedy chce i jak chce, śpi gdzie chce, wypija nasz alkohol.. no totalna samowolka.
- Kochanie, nie wiem na ile dni jedziemy, więc wzięłam trochę ubrań
- Trochę, to znaczy ile?
- No.. cały bagażnik
- Co?! Mary, jedziemy na kilka dni! - darłem się jak poparzony, aż dziwne, że te moje krzyki nie zbudziły Kirka.
- Nie denerwuj się. Dzwoniłam już do odpowiedniej osoby i ustaliłam nową datę ślubu, kochanie. - dumna z siebie wepchnęła mi się na kolana. Nie, no ja się kiedyś zabiję..
_____________________________________
Przepraszam, że tak długo czekaliście. Sama jestem na siebie zła, że tyle to trwało ; /. Ten rozdział jest trochę pokręcony (a może tylko tak mi się wydaje?), ale myślę, że będzie wiadomo o co chodzi. :) No i przepraszam za błędy jak są. Zapomniałabym - kocham Was, wiecie? ;D <3
Slash miał wczoraj urodziny, niestety nie załapałam się na filmik z fotkami od polskich fanów dla niego, bo za długo się zbierałam z wysłaniem zdjęcia -.- Ale moim prezentem dla niego jest, a raczej miało być to:
.. no ale chuj, mój net chyba nie lubi Hudsona, bo nie pozwolił mi na wstawienie tego na twittera. Cóż za ironia losu ;c
Dash.