Strony .

sobota, 2 listopada 2013

R. 51

ROZDZIAŁ 51

   Pierwsza noc minęła bez większych ekscesów, nawet Brack przespała ją całą spokojnie, leżąc przy moim boku (nieświadomie, ale zawsze). Był tylko jeden problem - kiedy wszedłem do domku, biedny Steve uciekał i chował się przed wredną Mary. Aż mi się go szkoda zrobiło. No i nie dają mi spokoju koszmary Duffa. Obudził się raz, czy dwa, wrzeszcząc (co dziwne, nikt prócz mnie go nie słyszał). Nie wszyscy już wstali, moja brunetka siedziała przed domkiem, więc postanowiłem do niej wyjść.
- Cześć. - rzuciłem, siadając na bujanym fotelu, stojącym na czymś w stylu tarasu, czy też może bardziej werandy.
- Hej. - odpowiedziała krótko. Wygląda tak ślicznie w jasnych, krótkich szortach, w za dużej (bo mojej) bluzce z logo Rolling Stones i włosami spiętymi w kucyk.
- Mogę? - zapytałem, wskazując kubek stojący na poręczy przed dziewczyną. Kiwnęła głową. Zbliżyłem naczynie do ust i gdy otworzyły się drzwi, nie mogłem uwierzyć. Z tej mojej niewiary mało nie zadławiłem się herbatą! Z domku wyszedł sam Saul Hudson! Skąd On się tu w ogóle wziął? - Bracket? Co było w tej herbacie?
- Nie wiem, ale na mnie chyba też zadziałało.
- Weź mnie uszczypnij. - dziewczyna spełniła moją prośbę, szczypiąc mnie w przedramię. - Aałł! Ale nie tak mocno. - rozmasowałem obolałą rękę. 
- Przepraszam, ale chciałeś.. - spojrzała na mnie wzrokiem pełnym wyrzutów sumienia.
- Cześć. - powiedział krótko Mulat, unosząc przy tym lekko otwartą dłoń.
- Cześć? - odparliśmy razem. - O kurwa - złapałem się za głowę - mocna ta herbata musiała być! Ja nie tylko widzę, ale i słyszę człowieka, który siedzi w areszcie kilka godzin drogi stąd! - z niedowierzaniem, pełen wątpliwości potrząsnąłem kilka razy głową, przetarłem oczy myśląc: Spoko, otworzę oczyska i będzie dobrze, przecież go tu nie ma. To jakaś ściema. Ale jak się okazało, nawet owe przetarcie oczu i kilka mocniejszych potrząśnięć głową nie wystarczyło, bo Saul nadal stał przede mną i szczerzył zęby.  
- Noo.. cześć, hej, siema, hejo, hejka, witajcie, dzień dobry, serwus, się macie..?! Co jeszcze mam powiedzieć, żebyście zrozumieli? - zaatakował nas chyba każdym możliwym powitaniem, a my i tak staliśmy wryci. Dosłownie jak byśmy zobaczyli ducha. - Czołem skurwiele! - no nie, nie każdym. - No powiecie coś, czy będziecie tak stać? Ej? No.. - uciął i pomachał nam dłońmi przed oczami.
- Slash? - niepewnie zapytała dziewczyna. Chłopak delikatnie pokiwał głową, odwracając twarz lekko w lewo, a jego usta układały się w coraz śmielszy uśmiech. - Slash! Co Ty tu robisz? - nagle rzuciła mu się w ramiona. 
- No.. jestem.
- Ale jak? Dlaczego? A areszt?
- Oj Izzy, jak się ma znajomości, to nawet z aresztu da się wyjść. - zażartował. A przynajmniej jego zachowanie na to wskazywało.
- Slash, a jakie Ty masz znajomości? - brunetka oderwała głowę od jego torsu, następnie uniosła ją do góry, by zmierzyć gitarzystę dociekliwym wzrokiem. Chłopak pogładził jej włosy i uśmiechnął się.
- Martin mnie wyciągnął. Głównie dzięki Dash i McKaganowi.
- Co? To Dash i McKagan o tym wiedzieli? Czy tylko my nie wiedzieliśmy, że Cię wypuścili i że przyjechałeś? - zapytała dziewczyna.
- No gdyby nie Oni, nie wyszedłbym tak szybko, albo nie wyszedłbym wcale. Poza Wami i nimi tylko Axl wie, że tu jestem. No, i Martin, ale przecież go tu nie ma.
- Tylko. - prychnąłem. - Czyli wychodzi na to, że tak na dobrą sprawę teraz tylko Steven nic nie wie.
- Tak? No możliwe. - zacieszał.

   Przed chwilą się obudziłem. Ku mojemu zdziwieniu spałem na podłodze.. i chuj wie czemu, na moich kolanach spoczywała głowa Mary!
- Adler, Adler - szturchnąłem rękę perkusisty, zwisającą z łóżka. - weź, z łaski swojej ze mnie swoją kobietę.
- Coo? - Wybudzony ze snu Steven podniósł głowę.
- Ej, Steve, z drugiej strony jestem.
- Aa.. - odwrócił łeb w moją stronę i spojrzał nieprzytomnym wzrokiem. Wyglądał jak taki słodki, nieogarnięty pudel. - AAA! - wrzasnął. - Co Ona Ci robi?!
- No właśnie to próbuję ogarnąć. Leży na moich kolanach, tylko nie wiem dlaczego, ale dojdę do tego, bo boję się, że w nocy mogła mnie wykorzystać. Takie z niej zwierzę drapieżne!
- Ciebie. Dobrze, że nie mnie. - wtulił głowę w poduszkę. - Dobranoc.
- Pudlu, dobranoc? Noc? Jest po dziesiątej! Rano!
- Iii..? - poduszka stłumiła pytanie blondyna. 
- Śniadanko! - klasnąłem i zacząłem zacierać ręce.
- Śniadanko? - ponownie uniósł głowę - Jest śniadanko? -  zapytał z zacieszem na ryju.
- Noo nie, trzeba zrobić..
- Spoko, obudź mnie jak już zrobisz. - włożył ręce pod poduszkę i zakończył rozmowę, dosłownie wciskając głowę w poduchę. No ale przecież ja nie będę robić śniadania. O nie, nie, nie. Nie jestem kucharką, pomyślałem więc, że obudzę Duffa lub Dash. Poszedłem do pokoju obok, bo w tym ich nie było.
- Dash, Dasshy. - szepnąłem, szturchając ramię blondynki śpiącej na brzegu łóżka.
- Axl, spierdalaj stąd. - syknął basista. - Daj spać.
- Śpij, nie Ciebie budzę. - odparłem półtonem.
- Zostaw ją, co chcesz? - zsunął moją dłoń z ciała dziewczyny. 
- Chcę żeby mi coś zrobiła.
- Sam sobie zrób!
- No nie mogę.
- Twój problem, Ona niczego Ci nie będzie robić.
- Ale to tylko śniadanko. McKagan, spokojnie, ja wiem o czym sobie pomyślałeś. Znam Cię. Ale to nie to. - wyszczerzyłem zęby i rozczochrałem i tak już potargane włosy gitarzysty. Swoją drogą, ciekawe co Oni robili, że On taki potargany jest..
- Niczego sobie nie pomyślałem.
- Taa, jasne, wmawiaj to sobie.
 - No o niczym nie pomyślałem. A śniadanie sam sobie zrób. Albo poproś Brack, ewentualnie Mary, chociaż jej to bym nie radził, chyba, że chcesz, żeby Cię przypadkiem otruła. Dobra, dobre rady udzielone, a teraz spieprzaj. Życz mi słodkich snów. Albo zboczonych. Jak wolisz. - odwrócił się i schował głowę pod poduszkę.
- Dobra, idę. Zboczonych snów, McKagan. - wyszedłem z pokoju w poszukiwaniu Brack, bo rzeczywiście, spożycie posiłku, zrobionego przez Mary mogłoby być ryzykowne. Swoją drogą śniło mi się chyba, że Slash tu był. A może to nie był sen? Czułem jego obecność, dotyk. Kurde. Zszedłem na dół po drewnianych schodach i wyjrzałem przez uchylone drzwi. Stradlin, wyglądający na głęboko zamyślonego, w miarę możliwości bujał się na fotelu, popijając herbatę, a Bracket przytulała się do Hudsona. Hudson! Czyli to nie był sen! O kurwa. A ja mu powiedziałem, że go kocham.
- Cześć wszystkim. Ktoś chętny zrobić mi śniadanko? - uśmiechnąłem się szeroko i zatrzepotałem rzęsami, nawijając kosmyk swoich zajebiście rudych włosów na palec.
- A co Axelku? Rączek nie masz? - zapytał rytmiczny.
- A no nie mam.
- To spieprzaj do McRivery i McKagana. - warknął.
- Coś Ty taki nieprzyjemny? Byłem u nich, ale Duff mnie wyjebał i kazał zostawić Dash..
- Duff Cię.. - na twarzy Slasha pojawił się dziwny uśmiech. - WYJEBAŁ? - Powoli kiwnąłem głową, ale za chwilę zorientowałem się, o co mu chodzi i zacząłem kręcić nią przecząco.
- Nie w tym sensie, Saul! Wyjebał, ale nie tak, jak myślisz. Slash, zboczeńcu, no z czego się tak śmiejesz?
- Z niczego. Powiedz mi tylko, czy bolało.
- Nie. Ej! Ale czemu miałoby boleć? Nie wyruchał mnie przecież!
- Sam przed chwilą powiedziałeś, że Cię wyjebał.
- Ale nie w dupę! Znaczy.. ugh! Nie doszło między nami do żadnego stosunku! Saul, rozumiesz? Nie było seksu analnego - chłopak chciał coś wtrącić, ale go uprzedziłem. - i oralnego też nie! Saul, żadnego. Ż A D N E G O. Żadnego. Żadnego. - powtarzałem ciągle, chodząc w kółko i gestykulując. Przyjaciele zaczęli się ze mnie śmiać. Zatrzymałem się i spojrzałem po kolei na każdego z nich. - Co?
- Nic, nic. - odpowiedział kudłaty gitarzysta, tylko On był w stanie cokolwiek powiedzieć. Izzy i Brack prawie pękli ze śmiechu. - Chodź, zrobimy to śniadanie. - Wróciliśmy do środka i poszliśmy do kuchni. - Wiesz Rudy, gdybyś siedział w areszcie z jakimś kolesiem i nie miał kogo nawet pocałować, to też słowo "wyjebał" kojarzyłbyś tylko z jednym. 

   Po wizycie Rose'a, dalej walnąłem się spać. Nie mogłem zasnąć, wyjąłem głowę spod poduszki, spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie, naprzeciwko łóżka. Obraz mi się rozmazywał. Przetarłem oczy. 11:17. No pięknie. Pół dnia stracone. Spojrzałem na blondynkę. Może i stracone, ale w końcu Dash śpi obok. Nie jest tak źle. - pomyślałem. Tylko kurwa dobrze byłoby już wstać. Trzeba pomyśleć nad jakimiś atrakcjami, żeby przez cały dzień nie siedzieć na dupie w chacie. Wyszedłem z łóżka tak, żeby nie obudzić Dasshy i powędrowałem na dół w poszukiwaniu mojej torby z ciuchami. Była w salonie. Albo raczej - saloniku. Małe to cholerstwo. Ale przytulne, jak na pomieszczenie w domku osadzonym praktycznie w lesie. Wyjąłem z torby między innymi skórzane spodnie i poczłapałem do łazienki. Umyłem się, ubrałem i wróciłem do salonu. Rudy i Slash urzędowali w kuchni, co wyglądało nieco chaotycznie - wszędzie porozwalane żarcie, brudne talerze, nawet nie wiem jakim cudem w tak krótkim czasie zabrudzili ich tyle! Mimo chaosu i dzikich wrzasków chłopaków, odważyłem się zapytać:
- Co robicie?
- Śniadanko! - Axl entuzjastycznie zaklaskał w ręce.
- Taa.. - smętnie dodał Slash. - Syf się zrobił, żarcia tyle, jak dla tabunu żołnierzy, wracających z poligonu, kto to zje? I kto posprząta? - zaczął marudzić.
- No my! My to zjemy! - entuzjazm wokalisty mnie powala. Z czego ten chuj tak się cieszy? No gorzej niż Adler. - A do sprzątania zatrudnimy ukochaną Stevenka. W końcu COŚ tu robić musi, nie? No, mądry ja. - rudzielec pogłębił się w samouwielbieniu, wychwalając siebie i wszystkie swoje czyny. Przykład? Proszę bardzo:
- Axl, co będzie na śniadanie? - zapytałem.
- Jajecznica, zrobiona przeze mnie, do tego kanapeczki z : serem, pomidorem, ogórkiem, ewentualnie dżemem-również mojego autorstwa (!) oraz herbata lub kawa-jak kto woli- też zrobiona przez moją niewiarygodnie skromną osobę..
- A w takim razie, co robił Slash?
- Nic, ja tylko.. - zaczął.
- Łaziłeś za mną ze ściereczką i marudziłeś, że syfię. - wtrącił Rose, Mulat przewrócił oczami.
- .. ja tylko poprawiałem to, co Axl spieprzał, czyli dosmażyłem jajek, bo Rudy zrobił porcję jakby tylko dla siebie, dałem więcej masła na kanapki, bo Rose stał się strasznie oszczędny i - zamieszał termosem - posłodziłem herbatę, bo ktoś tu o tym zapomniał.   
- Ale i tak głównie łaziłeś ze ściereczką. - wokalista zostawał przy swoim.
- Dobra, wszystko gotowe? Można jeść? - spojrzałem na chłopaków.
- Na mnie nie patrz. - Hudson uniósł ręce do góry. - W końcu to Axl jest tu WIELKIM kucharzem i doskonale o wszystkim wie. - dodał z przekorą w głosie. Zwróciłem się wyłącznie do Axla, chłopak wzruszył ramionami.
- To ja idę ich obudzić.. - poszedłem na górę. 

   - Dash - ktoś dotknął mojego ramienia. - wstawaj, śniadanie. - otworzyłam oczy, Duff delikatnie odsłaniał mi twarz z włosów, które ją zakryły.
- Ale śniadanie..  mam zrobić? - zapytałam mało ogarnięta, no ale przecież dopiero wstałam.
- Nie! Nie, nie.. - uśmiechnął się. - Wszystko już jest, więc za 10, no góra 15 minut widzę Cię na dole, mała. - basista wyszedł z pokoju i poczłapał do pomieszczenia obok. Usłyszałam krzyki Mary, typu "Wyjdź stąd! Nie jestem ubrana!" , "ZBOCZENIEC! Steven, zrób coś!" a po chwili śmiech McKagana, wyrzuconego z pokoju, oczywiście przez "uroczą" kioskarkę, wyklinającą pod adresem gitarzysty. Chłopak zszedł na dół. Zeszłam za nim, wzięłam z salonu torbę z ubraniami i wróciłam na górę, do łazienki. Umyłam się i kiedy stałam w samej bieliźnie Mary postanowiła wbić mi do łazienki. Drzwi oczywiście były zamknięte, ale kobieta nie dawała za wygraną i krzyczała, szarpiąc klamkę.
- Wpuść mnie gówniaro!
- No chyba śnisz. - jęknęłam. - Muszę się ubrać.
- Otwórz drzwi!
- Nie.
- Otwórz.
- Jezu.. - przekręciłam klucz. - Zadowolona? - odwróciłam się i zaczęłam szperać w torbie.
- Bardzo. Tylko gdybyś tak jeszcze wyszła..
- Jasne.
- No więc.. - wskazała drzwi.
- Nie.
- Nie?
- Nie, nie wyjdę, póki się nie ubiorę.
- To się ubieraj. Szybciej! Nie mam czasu.
- Nie masz czasu? A co niby robisz, hę? Dołujesz Stevena? Tylko to potrafisz.
- Nie Twoja sprawa co robię. Ja się w Twoje życie, dziecko nie wtrącam. 
- Oh, skończ już.. - pospiesznie wyszłam z łazienki, zabierając ze sobą wszystkie swoje rzeczy.  Na korytarzu trafiłam na Pudla, który we mnie wpadł. Jak zwykle z zacieszem na twarzy.  Oczywiście stałam w bieliźnie.
- O Dasshy, jak Ty ślicznie dziś wyglądasz.. - przyjrzał mi się dokładnie, a jego usta wyginały się w dziwny uśmiech.
- Daruj sobie. Wyglądałabym o niebo lepiej, gdybym się ubrała..
- To w czym problem? Czemu się nie ubrałaś?
-  Czemu? Bo Twoja towarzyszka życia wpieprzyła mi się do łazienki, bezczelnie mnie poganiając! - wykrzyczałam, gestykulując.
- Nie przejmuj się, tak jest dobrze. Jak dla mnie możesz chodzić nawet nago. - zaśmiał się i objął mnie w pasie. Walnęłam go lekko w głowę.
- Niestety, przy Tobie chodzić nago nie może. To byłoby dla niej niebezpieczne. - McKagan wyszedł z pokoju.
- Niebezpieczne? - zapytał perkusista, nie wypuszczając mnie z rąk.
- No tak. Taki niewyżyty pudel, który nie ma nikogo, kogo mógłby bzykać, nie przepuści żadnej okazji, czyż nie? - wyjaśnił.
- Wiesz Duff? Rozgryzłeś mnie, nie przepuszczę żadnej! - śmiejąc się szaleńczo złapał mnie za tyłek. Basista natychmiast oderwał ode mnie jego ręce i spojrzał na chłopaka wzrokiem, z którego można było wyczytać : Nie rób tego. Nie masz prawa. - Spokojnie obrońco, spokojnie, nie zgwałcę jej.
- No nie wiem. Dash, idź się ubrać. - posłał mnie do pokoju i zszedł z blondynem do kuchni.   

   Zebraliśmy się wszyscy w kuchni. Niby miło i fajnie, ale Dash musiała poruszyć temat wczorajszej butelki Beam'a.
- Mary, nie wiem, czy pamiętasz, ale wczoraj wylałaś zawartość NIENARUSZONEJ butelki Jima Beam'a i ..
- Iii..? - przerwała kobieta.
- I chcę Ci uświadomić, że Twoim zasranym obowiązkiem jest mi ją odkupić.
- Moim przepraszam czym?
- Obowiązkiem. Wylałaś-odkupujesz, proste?
- A czemu ja? Kim Ty w ogóle jesteś dziecko, by mi rozkazywać? - zdenerwowana uniosła głos, który stał się nieco piskliwy.
- Słuchaj, odkupujesz, albo wylatujesz, dotarło?
- Może.
- Może? To już - złapała ja za przedramię - bierz kasę i zasuwaj do najbliższego sklepu z alkoholem! - popchnęła ją przed siebie.
- Nie ma mowy, sama nie pojadę! Nie znam się na tym Waszym winie..
- Jim Beam to NIE WINO. - odpowiedziała z zażenowaniem blondynka. - Steve, pojedziesz z nią?
- Muszę?
- Nie musisz.
- To dobrze. - odetchnął z uśmiechem, odstawiając kubek z herbatą.
- Ale.. - McRivery stanęła za perkusistą siedzącym na krześle i oparła ręce na jego ramionach. - ..Cię o to proszę.
- Dobra, ale jedziesz z nami. Tak do towarzystwa.
- No niech Ci będzie.
- I jedziemy Twoim autem, nie tym różowym gównem Mary, bo wstyd! - Adler podszedł do drzwi, Mary pierdoliła coś pod nosem.
- Ok. - odpowiedziała śmiejąc się Dash. Cała trójka wyszła z domu. Usiadłem na podłodze obok Duffa. Chłopak wyjął z kieszeni fajki, otworzył pudełko i wyciągnął je w moją stronę, poczęstowałem się papierosem i podziękowałem, basista również wziął jednego, włożył w usta i sięgnął do kieszeni swojej koszuli. Chyba nie znalazł tego, czego szukał, bo przewrócił oczami i rękoma zaczął poklepywać kieszenie spodni.
- Ty, Izzy, masz ognia? - wycedził z papierosem w ustach.
- Nie, chyba.. - przeleciałem kieszenie. - Nie.
- Chłopaki?
- Ja nie mam. - odezwał się Axl siedzący z Saulem na schodach.
- Poczekajcie, ja mam. - oznajmił Mulat. Zaczął sprawdzać kieszenie. Nic. Pusto. Wstał i podszedł do okna, przy którym, na ścianie wisiała jego ramoneska. Wsadził dłoń do kieszeni. Wyjął i nic. Obmacał dokładnie kurtkę. - A nie, jednak nie mam.
- Kurwa, Izzy! - blondyn spojrzał na mnie, nadal siedział z papierosem w ustach.
- Myślisz, że jeszcze są?
- Nie wiem, samochodu jeszcze nie słyszałem.
- Módlmy się, aby byli! - wstaliśmy z podłogi i pospiesznie wybiegliśmy z domku. - Dash! - dziewczyna dopiero wsiadała do auta.
- Co jest?
- Masz zapałki, czy coś?
- Nie, a co, palić się zachciało i nie ma ognia?
- No. - odpowiedzieliśmy chórem.
- Nie mam.
- Nosz kurwa mać. - załamałem ręce. - To kupcie i wracajcie szybko.
- Jasne. 

   W drodze do sklepu byliśmy świadkami wypadku. Policja, straż, karetka.. dwa samochody. Jeden-większy, czarny, w stylu busa, roztrzaskany na drzewie, drugi-czerwony, który zapewne dachował, leżał do połowy w rowie. Straż rozcinała karoserię czarnego auta, by wyjąć ciało kierowcy. Dash powoli przejeżdżała przez miejsce zdarzenia, by w końcu zatrzymać się kilka metrów przed wypadkiem. Policjant nadzorujący ruchem podszedł do wozu dziewczyny i kazał odjechać. Ta przez chwilę jakby nie słyszała, co mundurowy do niej mówi. 
- Dash - położyłem rękę na jej kolanie, dziewczyna, jak wybudzona z jakiegoś transu, potrząsnęła głową i spojrzała na mnie. - jedź.
- Tak.. tak. - kiwnęła głową i przekręciła kluczyk.
- Jak myślicie, co tam się stało? - zapytała Mary.
- A nie widziałaś? Wypadek był. - warknęła blondynka.
- Naprawdę? To dobrze, że powiedziałaś, bo chyba bym nie zauważyła. - prychnęła.
- Cieszę się, że mogłam Ci jakoś pomóc. - uśmiechnęła się sztucznie. - Po chuj zadajesz tak tępe pytania?
- Nie wiem.
- To się nie odzywaj.
- Nie będę.
- I dobrze!
Po 25 minutach dojechaliśmy do najbliższego sklepu –jak się okazało - wielobranżowego Dash, została w samochodzie, ja i Mary poszliśmy do sklepu. Kobieta wydawała się nie odnajdywać w tej sytuacji, błądząc między półkami, zachowywała się jak dziecko we mgle.
- Steven, czego ja miałam szukać? – zapytała zakłopotana, rozglądając się dookoła.
- Wódki, Danielsa i przede wszystkim Jima Beam’a.
- Co.. o Boże! – schowała się za mną i spuściła głowę w dół.
- Co się stało?
- Powiedz mi, że się przewidziałam.
- Ale co? Kogo zobaczyłaś? – nieco spanikowałem, bo od razu przypomniał mi się Jeremy.
- Powiedz mi, czy tam jest mój mąż? – zapytała drżącym głosem, wskazując na wejście do budynku.
- Nie wiem, nie znam Twojego męża. Masz męża?!
- Mam.
- Nie jesteś rozwódką?
- Widzisz, tak jakoś.. no nie. – ściszyła głos.
- Zajebiście, to mnie tu nie ma i nigdy nie było! – ruszyłem przed siebie.
- Steven, ale kochanie, nie zostawiaj mnie. Steven! Steve.
- Eh.. Adler, będziesz tego żałować. – powiedziałem do siebie. Przypomniałem sobie, jak Axl kiedyś mówił, że pobił go jakiś gach pewnej dziwki, z którą zresztą chyba chciał być. Odwróciłem się na pięcie. – Co?
- No proszę, nie zostawiaj mnie samej..
- Nie jesteś sama. Jesteś w sklepie. Tu jest mnóóóstwo ludzi.
- Steve. Proszę. Ja się go boję.
- Boisz się? Ale czego? Przecież to Twój mąż.
- Ale On mnie bił. Dlatego od niego odeszłam.
- Wiesz, przykro mi, że Cię to spotkało, ale co ja mam do tego? Co mam zrobić?
- Po prostu tu bądź.
- Ale..
- Moją córkę też bił.. i nie tylko.
- Co znaczy nie tylko? Mary? – oczy kioskarki nagle zrobiły się szkliste. – Co znaczy nie tylko? Odpowiedz.
- On.. – zaczęła płakać, pierwszy raz zrobiło mi się jej szkoda, dlatego ją przytuliłem. - .. ja nie mogłam nic.. nie mogłam nic zrobić. Kilka razy wylądowałam w szpitalu, ale i tak najbardziej skrzywdził naszą córkę. Ja naprawdę chciałam go powstrzymać, ale nie mogłam, naprawdę. Nie potrafiłam, nie.. – tłumaczyła, łkając.
- Spokojnie.. – kątem oka zobaczyłem, że jej mąż idzie w naszym kierunku. Odsunąłem ją od siebie. Jak mam dostać w ryj, to już mimo wszystko lepiej, żeby On nie dostała.
- Kogo moje piękne oczy widzą? Mary, kochanie! – wysoki brunet, około 50-tki nachylił się, by pocałować żonę w policzek. – Dlaczego płaczesz? – otarł łzę z jej twarzy. Kobieta ostrożnie odchylała głowę do tyłu i zapewne bojąc się uderzenia, przymknęła oczy. – Czy ten młodzieniec coś Ci zrobił, skarbie? – położył dłoń na jej ramieniu i spojrzał na mnie, jak na mordercę. – Pytałem, czy coś Ci zrobił! – szarpnął nią tak, że prawie straciła równowagę.
- Ej! A może mną tak szarpniesz? – zareagowałem na nagły przypływ agresji.
- Z chęcią! Ale może później, najpierw zajmę się SWOJĄ żoną, powinna wiedzieć, gdzie jej miejsce. – ponownie zaczął nią szarpać, wrzeszczał a ludzie robiący zakupy nawet nie zareagowali, nie słyszeli? A może nie chcieli nic usłyszeć? Kurwa, czy tu nie ma nawet ochrony?

   Jezu, jakoś długo ich nie ma. Nie chcę siedzieć tu sama, za dużo myślę. Ciekawi mnie ten wypadek. Wyszłam z auta i weszłam do sklepu. Nudną, słodką muzyczkę, lecącą z radia zagłuszały jakieś krzyki. Ale o co chodzi? Sprzedawczynie stoją normalnie przy ladach, klienci też zachowują się spokojnie, to co jest? Weszłam w głąb i między półkami z włoskim winem, a psim żarciem (dziwny układ mają w tym sklepie) zobaczyłam blond czuprynę, łudząco przypominającą mi kłaki Adlera. Ale co On miałby robić? Bić się z Mary? Nie. Podbiegłam do spanikowanej Mary, kobieta zalewała się łzami, zakrywając co chwilę oczy. Jakiś mężczyzna okładał Popcorna pięściami. Tak nie może być! Perkusista leżał na podłodze, próbując rękoma chronić głowę przed ciosami. Tajemniczy brunet siedział na nim a nikt nawet nie zwrócił uwagi? Czy ci ludzie są ślepi?! Jakiś koleś stoi kilka metrów dalej i przygląda się, jakby był w kinie na pieprzonym filmie! Dosłownie, tylko popcornu i fotela brakuje.
- Hej! Co Ty robisz? Zejdź z niego! – doskoczyłam do przyjaciela i jak się okazało, męża Mary. Próbowałam odciągnąć mężczyznę, ale był zbyt silny. Nie dawałam rady, podeszłam do chłopaka, który się przyglądał. – No co tak stoisz? Czemu ich nie rozdzielisz?!
- Bo to nie moja sprawa, po co mam się mieszać? – odpowiedział z kpiącą miną.
- Po co masz się mieszać? Może po to, żeby się NIE POZABIJALI skurwielu?! Zresztą mniejsza z tym, jesteś zwykłym dupkiem, cholernym idiotą! – wykrzyczałam mu to prosto w twarz i wróciłam do mężczyzn. – Zostaw go, słyszysz? Zostaw!       
- Odsuń się, bo Ty też dostaniesz! – warknął mężczyzna.
- W dupie to mam, jeżeli jeszcze raz go uderzysz, to obiecuję, że własnoręcznie Cię uduszę, a reszta Gunsów tak skopie Ci dupę, że do końca życia nie usiądziesz!!    
- Pewna jesteś? To lepiej uważaj, bo mogę Cię tak przeruchać, że to TY do końca życia nie usiądziesz, rozumiesz laluniu? – złapał dłonią mój podbródek.
- Nie. – uderzył mnie w twarz. Nagle obudziła się we mnie jakaś lwica, czy coś podobnego. Nie mówię, że nie lubię się czasem z kimś pobić, ale z takim kolesiem..? Chyba mnie pojebało. – Wiesz co, przesadziłeś skurwysynie. Lepiej z niego zejdź, bo naprawdę coś może Ci się stać!
- Nie rozśmieszaj mnie maleńka. – ponownie jego pięść przywitała się z twarzą blondyna. Niewiele myśląc, złapałam jakąś puszkę z piwem, ale zorientowałam się, że może lepsza będzie szklana butelka. Wzięłam jedną i roztrzaskałam ją na głowie męża kioskarki. Mężczyzna wstał, odwrócił się w moją stronę i śmiejąc się, wziął zamach, żeby mnie walnąć, ale otworzyłam puszkę i prysnęłam w niego jej zawartością. Brunet zaczął przecierać oczy, wykorzystując to, że nic nie widzi, najmocniej jak tylko na daną chwilę potrafiłam kopnęłam go centralnie w to miejsce, które raczej trzeba chronić przed jakimikolwiek mocnymi uderzeniami. Zgiął się, wtedy kopnęłam go w kolano, upadł na podłogę.
- Mary, biegnij po ochronę!
- Ale Steven..
- Idź! – wrzasnęłam. – Steven, kurwa żyjesz? – zapytałam półprzytomnego przyjaciela. Ten wydobył z siebie tylko jakiś jęk. Mary przyszła z ochroną, strasznie „zaangażowaną” zresztą. No kurwa, wyglądali, jakby mieli jakieś pretensje, że ktoś w ogóle śmiał ich wezwać. – Możecie ruszyć tyłki?! Kurwa, co z Wami wszystkimi jest?
- Czemu się pani tak denerwuje? – zapytał jeden z ochroniarzy.
- Ja pierdolę, żartujesz sobie ze mnie? Czy Wy do chuja pana jesteście normalni? Jesteście ochroną. Ochrona jest po to, by pilnować porządku! Zabierzcie stąd tego popaprańca! – wskazałam na mężczyznę leżącego na podłodze.   
- Skoro od tego jesteśmy.. Chodź Mark. – wyższy z ochroniarzy ręką dał koledze znak, by podszedł z nim do mężczyzny. Mimo tego, że mąż Mary się burzył, pomogli mu wstać.
- To kurwa karygodne, że ochrona ma w dupie bezpieczeństwo klientów sklepu! – ponownie zaczęłam ich opierniczać. – Steven, wstaniesz? – zapytałam zamroczonego blondyna, siedzącego pod półką, o którą się opierał.
- Nie mamy w dupie bezpieczeństwa klientów. – łagodnie odpowiedział szatyn. – Nikt nas wcześniej nie poprosił o pomoc, nawet nie zawiadomił, więc nie interweniowaliśmy..
- Kurwa co? Nikt Was nie poprosił? Nie zawiadomił? Przecież łazicie po całym sklepie! Nic nie zauważyliście? Nie wierzę. Ciągle się opierdalacie. Nawet teraz. Powinniście z nim coś zrobić, bo może Wam uciec. Idioci. Chodź Steve. Mary, pomóż mi go podnieść.
- Już. – ciągle spanikowana i wystraszona kioskarka nachyliła się, by Adler mógł się o nią oprzeć. Zrobiłam to samo, powoli wyszliśmy ze sklepu. Wpakowałyśmy jakoś Adlera do samochodu, na tylne siedzenie. Mary usiadła obok niego. Kurwa, byłam tak zdenerwowana, że musiałam zapalić.
- Poczekajcie tu, zaraz wrócę. – przeszłam przez parking, pchnęłam ciężkie, szklane drzwi, ochroniarze rozmawiali ze sprawcą bójki, brunet, gdy mnie zobaczył, posłał mi szyderczy uśmiech.
- Pamiętasz, co powiedziałem? Jak Cię dopadnę, to już nigdy nie usiądziesz. – zagroził.
- Nie rozśmieszaj mnie. Weźcie go stąd, to psychopata. – zwróciłam się do ochrony.
- Tak kochanie, obiecuję, znajdę Cię. – uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- Pierdol się człowieku. – warknęłam i podeszłam do lady.
- Z Tobą chętnie. Już niedługo, maleńka.
- Jasne. – prychnęłam.
- Coś podać?
- Butelkę Danielsa, Jim Beam’a i 2 paczki Marlboro. A i wódkę. Swoją drogą powinniśmy Was pozwać. Mój przyjaciel jest półprzytomny.
- A co się stało? – zapytała słodka blondyneczka i podała mi zakupy.
- No nie mogę, jak co się stało? Czy Wy naprawdę jesteście ślepi? Jacyś nierozgarnięci. Ten idiota – głową wskazałam męża Mary – pobił mojego przyjaciela. – nie pytając, ile mam do zapłaty, rzuciłam kasą w sprzedawczynię, mówiąc – Reszty nie trzeba. – schowałam papierosy do kieszeni, wzięłam 2 butelki whiskey, wódkę i wyszłam z budynku. Poszłam do samochodu, otworzyłam drzwiczki, wsiadłam. Odłożyłam butelki na siedzenie i spojrzałam do tyłu, na Stevena. Nie wyglądał dobrze: przymknięte, lekko opuchnięte oczy, rozcięta warga, potargane włosy, porwana koszulka. Odwróciłam się i przekręciłam kluczyk.

   Moja głowa.. co się stało? Chyba.. no nic nie pamiętam. Byłem w sklepie, spotkaliśmy męża Mary i co? On mnie pobił? I jak znalazłem się w samochodzie? Kurwa!  

   Siedziałem z Saulem w salonie, Rudy, Izzy i Bracket grali na górze w karty. Do domu wpadła Mary..
- Chłopaki! Pomóżcie!
- Co się stało? – wstaliśmy z kanapy. Kobieta wybiegła na dwór, wyszliśmy za nią, stała przy aucie Dash. – Ej, co się stało?
- Mąż Mary pobił Stevena. – beznamiętnie odpowiedziała blondynka.
- Ale.. jak to..? – Slash zajrzał do środka. – Popcorn? Żyjesz? Kurwa, weź się odezwij.
- Chodź, może go jakoś wyciągniemy. – zaproponowałem. Wyjęliśmy perkusistę z wozu i zaprowadziliśmy do domu. Położyliśmy go na kanapie. Hudson zawołał Brack. Dziewczyna razem z Mary zajęła się obolałym blondynem. Wyszedłem na dwór, do blondynki. Siedziała na masce samochodu. – Co się dokładnie stało?
- Sama do końca nie wiem, Mary i Steve poszli do sklepu, długo nie wracali, więc poszłam sprawdzić, co z nimi. Weszłam tam, usłyszałam jakieś krzyki, ale nikt, zrozum, dosłownie nikt nie zwracał na to uwagi. Ten głupi chuj okładał pięściami Adlera! Nie wiem tylko dlaczego.. – wyjęła z kieszeni kurtki paczkę Marlboro. Wyciągnęła jednego papierosa, włożyła w usta i próbowała go podpalić. Dłonie jej się cholernie trzęsły a zapalniczka nie chciała działać. Zdenerwowana rzuciła nią o ziemię. – A miałam kupić zapalniczkę.. - Wyjąłem wcześniej znalezioną w torbie zapalniczkę ze spodni i przykładając do papierosa przekręciłem kółko, by go zapalić.
- Dash, przecież Ty nie palisz. – stwierdziłem.
- Tym razem muszę. Wiesz, jak jechaliśmy do sklepu, trafiliśmy na wypadek. Ktoś rozbił się na drzewie, drugi samochód wleciał do rowu, ogólnie chujowy dzień.. – pokiwała głową, ściszając głos. Przysunąłem się do niej i objąłem ją, opierając dłoń nad jej biodrem.
- Ale mała, dzień się jeszcze nie skończył.        
- Wiesz co jej mąż mi powiedział? Że.. to śmieszne, ale powiedział, że mnie wyrucha tak, że do końca życia nie usiądę, groził, że mnie znajdzie, już niedługo.. – wtuliła głowę w moje ramię.
- Słuchaj, jeżeli coś takiego zrobi, to obiecuję, że ja i każdy kolejny Guns zrobi z nim to samo. – musnąłem ustami jej czoło. Dziewczyna zamknęła oczy. Siedzieliśmy w milczeniu, w idealnej ciszy, którą śmiał przerwać grzmot. Chwilę później błysnęło. I znowu cisza.
- Nie chce mi się już palić, chcesz? – zapytała. Kiwnąłem głową i wziąłem papierosa. Pojedyncze kropelki deszczu zaczęły spadać z nieba. Spaliłem go szybko i poszliśmy do domku. Deszcz rozpadał się na dobre.   

_________________________________________________
W końcu! Kurwa, w końcu udało mi się wstawić rozdział! Kurde, przepraszam, że to tak długo trwało. Normalnie już pierdolca dostawałam przez tego głupiego neta! Gdyby nie on, notka pojawiłaby się kilka dni wcześniej..  
Dziękuję, że o mnie nie zapomnieliście (Boże, który raz już Wam za to dziękuję..?) i mam nadzieję, że rozdział się spodobał. 
P.S. przepraszam za ewentualne błędy + bardzo proszę o komentarze - bardzo motywują i przywracają wiarę w bloga i chęć do kontynuowania historii. :)

btw. Od czwartku mam biografię Axla autorstwa Micka Walla. :D Ktoś jeszcze jest w jej posiadaniu? :p

Dash.