ROZDZIAŁ 51
Pierwsza noc minęła bez większych ekscesów,
nawet Brack przespała ją całą spokojnie, leżąc przy moim boku (nieświadomie,
ale zawsze). Był tylko jeden problem - kiedy wszedłem do domku, biedny Steve
uciekał i chował się przed wredną Mary. Aż mi się go szkoda zrobiło. No i nie
dają mi spokoju koszmary Duffa. Obudził się raz, czy dwa, wrzeszcząc (co
dziwne, nikt prócz mnie go nie słyszał). Nie wszyscy już wstali, moja brunetka
siedziała przed domkiem, więc postanowiłem do niej wyjść.
- Cześć. -
rzuciłem, siadając na bujanym fotelu, stojącym na czymś w stylu
tarasu, czy też może bardziej werandy.
- Hej. -
odpowiedziała krótko. Wygląda tak ślicznie w jasnych, krótkich szortach, w za dużej (bo mojej) bluzce z logo Rolling Stones i włosami spiętymi
w kucyk.
- Mogę? -
zapytałem, wskazując kubek stojący na poręczy przed dziewczyną. Kiwnęła głową.
Zbliżyłem naczynie do ust i gdy otworzyły się drzwi, nie mogłem uwierzyć. Z tej
mojej niewiary mało nie zadławiłem się herbatą! Z domku wyszedł sam Saul
Hudson! Skąd On się tu w ogóle wziął? - Bracket? Co było w tej herbacie?
- Nie wiem,
ale na mnie chyba też zadziałało.
- Weź mnie
uszczypnij. - dziewczyna spełniła moją prośbę, szczypiąc mnie w przedramię.
- Aałł! Ale nie tak mocno. - rozmasowałem obolałą rękę.
-
Przepraszam, ale chciałeś.. - spojrzała na mnie wzrokiem pełnym wyrzutów sumienia.
- Cześć. -
powiedział krótko Mulat, unosząc przy tym lekko otwartą dłoń.
- Cześć? -
odparliśmy razem. - O kurwa - złapałem się za głowę - mocna ta herbata musiała
być! Ja nie tylko widzę, ale i słyszę człowieka, który siedzi w areszcie kilka
godzin drogi stąd! - z niedowierzaniem, pełen wątpliwości potrząsnąłem kilka
razy głową, przetarłem oczy myśląc: Spoko, otworzę oczyska i będzie dobrze,
przecież go tu nie ma. To jakaś ściema. Ale jak się okazało, nawet owe
przetarcie oczu i kilka mocniejszych potrząśnięć głową nie wystarczyło, bo Saul
nadal stał przede mną i szczerzył zęby.
- Noo..
cześć, hej, siema, hejo, hejka, witajcie, dzień dobry, serwus, się macie..?! Co
jeszcze mam powiedzieć, żebyście zrozumieli? - zaatakował nas chyba każdym możliwym
powitaniem, a my i tak staliśmy wryci. Dosłownie jak byśmy zobaczyli
ducha. - Czołem skurwiele! - no nie, nie
każdym. - No powiecie coś, czy będziecie tak stać? Ej? No.. - uciął i pomachał
nam dłońmi przed oczami.
- Slash? -
niepewnie zapytała dziewczyna. Chłopak delikatnie pokiwał głową, odwracając
twarz lekko w lewo, a jego usta układały się w coraz śmielszy uśmiech. - Slash!
Co Ty tu robisz? - nagle rzuciła mu się w ramiona.
- No..
jestem.
- Ale jak?
Dlaczego? A areszt?
- Oj Izzy,
jak się ma znajomości, to nawet z aresztu da się wyjść. - zażartował. A
przynajmniej jego zachowanie na to wskazywało.
- Slash, a
jakie Ty masz znajomości? - brunetka oderwała głowę od jego torsu, następnie
uniosła ją do góry, by zmierzyć gitarzystę dociekliwym wzrokiem. Chłopak
pogładził jej włosy i uśmiechnął się.
- Martin
mnie wyciągnął. Głównie dzięki Dash i McKaganowi.
- Co? To
Dash i McKagan o tym wiedzieli? Czy tylko my nie wiedzieliśmy, że Cię wypuścili
i że przyjechałeś? - zapytała dziewczyna.
- No gdyby
nie Oni, nie wyszedłbym tak szybko, albo nie wyszedłbym wcale. Poza Wami i nimi
tylko Axl wie, że tu jestem. No, i Martin, ale przecież go tu nie ma.
- Tylko. -
prychnąłem. - Czyli wychodzi na to, że tak na dobrą sprawę teraz tylko Steven
nic nie wie.
- Tak? No
możliwe. - zacieszał.
Przed chwilą się obudziłem. Ku mojemu
zdziwieniu spałem na podłodze.. i chuj wie czemu, na moich kolanach spoczywała
głowa Mary!
- Adler,
Adler - szturchnąłem rękę perkusisty, zwisającą z łóżka. - weź, z łaski swojej
ze mnie swoją kobietę.
- Coo? - Wybudzony ze snu Steven podniósł głowę.
- Ej,
Steve, z drugiej strony jestem.
- Aa.. -
odwrócił łeb w moją stronę i spojrzał nieprzytomnym wzrokiem. Wyglądał jak taki
słodki, nieogarnięty pudel. - AAA! - wrzasnął. - Co Ona Ci robi?!
- No
właśnie to próbuję ogarnąć. Leży na moich kolanach, tylko nie wiem dlaczego,
ale dojdę do tego, bo boję się, że w nocy mogła mnie wykorzystać. Takie z niej
zwierzę drapieżne!
- Ciebie.
Dobrze, że nie mnie. - wtulił głowę w poduszkę. - Dobranoc.
- Pudlu,
dobranoc? Noc? Jest po dziesiątej! Rano!
- Iii..? -
poduszka stłumiła pytanie blondyna.
-
Śniadanko! - klasnąłem i zacząłem zacierać ręce.
-
Śniadanko? - ponownie uniósł głowę - Jest śniadanko? - zapytał z zacieszem na ryju.
- Noo nie,
trzeba zrobić..
- Spoko,
obudź mnie jak już zrobisz. - włożył ręce pod poduszkę i zakończył rozmowę,
dosłownie wciskając głowę w poduchę. No ale przecież ja nie będę robić
śniadania. O nie, nie, nie. Nie jestem kucharką, pomyślałem więc, że obudzę
Duffa lub Dash. Poszedłem do pokoju obok, bo w tym ich nie było.
- Dash,
Dasshy. - szepnąłem, szturchając ramię blondynki śpiącej na brzegu łóżka.
- Axl,
spierdalaj stąd. - syknął basista. - Daj spać.
- Śpij, nie
Ciebie budzę. - odparłem półtonem.
- Zostaw
ją, co chcesz? - zsunął moją dłoń z ciała dziewczyny.
- Chcę żeby
mi coś zrobiła.
- Sam sobie
zrób!
- No nie
mogę.
- Twój
problem, Ona niczego Ci nie będzie robić.
- Ale to
tylko śniadanko. McKagan, spokojnie, ja wiem o czym sobie pomyślałeś. Znam Cię.
Ale to nie to. - wyszczerzyłem zęby i rozczochrałem i tak już potargane włosy
gitarzysty. Swoją drogą, ciekawe co Oni robili, że On taki potargany jest..
- Niczego
sobie nie pomyślałem.
- Taa,
jasne, wmawiaj to sobie.
- No o niczym nie pomyślałem. A śniadanie sam
sobie zrób. Albo poproś Brack, ewentualnie Mary, chociaż jej to bym nie radził,
chyba, że chcesz, żeby Cię przypadkiem otruła. Dobra, dobre rady udzielone, a
teraz spieprzaj. Życz mi słodkich snów. Albo zboczonych. Jak wolisz. - odwrócił
się i schował głowę pod poduszkę.
- Dobra,
idę. Zboczonych snów, McKagan. - wyszedłem z pokoju w poszukiwaniu Brack, bo
rzeczywiście, spożycie posiłku, zrobionego przez Mary mogłoby być ryzykowne.
Swoją drogą śniło mi się chyba, że Slash tu był. A może to nie był sen? Czułem jego obecność, dotyk. Kurde.
Zszedłem na dół po drewnianych schodach i wyjrzałem przez uchylone drzwi.
Stradlin, wyglądający na głęboko zamyślonego, w miarę możliwości bujał się na fotelu, popijając herbatę, a Bracket przytulała się do Hudsona. Hudson! Czyli
to nie był sen! O kurwa. A ja mu powiedziałem, że go kocham.
- Cześć
wszystkim. Ktoś chętny zrobić mi śniadanko? - uśmiechnąłem się szeroko i
zatrzepotałem rzęsami, nawijając kosmyk swoich zajebiście rudych włosów na
palec.
- A co
Axelku? Rączek nie masz? - zapytał rytmiczny.
- A no nie
mam.
- To
spieprzaj do McRivery i McKagana. - warknął.
- Coś Ty
taki nieprzyjemny? Byłem u nich, ale Duff mnie wyjebał i kazał zostawić Dash..
- Duff
Cię.. - na twarzy Slasha pojawił się dziwny uśmiech. - WYJEBAŁ? - Powoli
kiwnąłem głową, ale za chwilę zorientowałem się, o co mu chodzi i zacząłem
kręcić nią przecząco.
- Nie w tym
sensie, Saul! Wyjebał, ale nie tak, jak myślisz. Slash, zboczeńcu, no z czego
się tak śmiejesz?
- Z
niczego. Powiedz mi tylko, czy bolało.
- Nie. Ej!
Ale czemu miałoby boleć? Nie wyruchał mnie przecież!
- Sam przed
chwilą powiedziałeś, że Cię wyjebał.
- Ale nie w
dupę! Znaczy.. ugh! Nie doszło między nami do żadnego stosunku! Saul,
rozumiesz? Nie było seksu analnego - chłopak chciał coś wtrącić, ale go
uprzedziłem. - i oralnego też nie! Saul, żadnego. Ż A D N E G O. Żadnego.
Żadnego. - powtarzałem ciągle, chodząc w kółko i gestykulując. Przyjaciele
zaczęli się ze mnie śmiać. Zatrzymałem się i spojrzałem po kolei na każdego z
nich. - Co?
- Nic, nic.
- odpowiedział kudłaty gitarzysta, tylko On był w stanie cokolwiek powiedzieć.
Izzy i Brack prawie pękli ze śmiechu. - Chodź, zrobimy to śniadanie. -
Wróciliśmy do środka i poszliśmy do kuchni. - Wiesz Rudy, gdybyś siedział w areszcie z jakimś kolesiem i nie miał kogo nawet pocałować, to też słowo "wyjebał" kojarzyłbyś tylko z jednym.
Po wizycie Rose'a, dalej walnąłem się spać.
Nie mogłem zasnąć, wyjąłem głowę spod poduszki, spojrzałem na zegarek wiszący
na ścianie, naprzeciwko łóżka. Obraz mi się rozmazywał. Przetarłem oczy. 11:17.
No pięknie. Pół dnia stracone. Spojrzałem na blondynkę. Może i stracone, ale
w końcu Dash śpi obok. Nie jest tak źle. - pomyślałem. Tylko kurwa
dobrze byłoby już wstać. Trzeba pomyśleć nad jakimiś atrakcjami, żeby przez
cały dzień nie siedzieć na dupie w chacie. Wyszedłem z łóżka tak, żeby nie
obudzić Dasshy i powędrowałem na dół w poszukiwaniu mojej torby z ciuchami.
Była w salonie. Albo raczej - saloniku. Małe to cholerstwo. Ale przytulne, jak
na pomieszczenie w domku osadzonym praktycznie w lesie. Wyjąłem z torby między
innymi skórzane spodnie i poczłapałem do łazienki. Umyłem się, ubrałem i
wróciłem do salonu. Rudy i Slash urzędowali w kuchni, co wyglądało nieco
chaotycznie - wszędzie porozwalane żarcie, brudne talerze, nawet nie wiem
jakim cudem w tak krótkim czasie zabrudzili ich tyle! Mimo chaosu i dzikich
wrzasków chłopaków, odważyłem się zapytać:
- Co
robicie?
-
Śniadanko! - Axl entuzjastycznie zaklaskał w ręce.
- Taa.. -
smętnie dodał Slash. - Syf się zrobił, żarcia tyle, jak dla tabunu żołnierzy,
wracających z poligonu, kto to zje? I kto posprząta? - zaczął marudzić.
- No my! My
to zjemy! - entuzjazm wokalisty mnie powala. Z czego ten chuj tak się cieszy?
No gorzej niż Adler. - A do sprzątania
zatrudnimy ukochaną Stevenka. W końcu COŚ tu robić musi, nie? No, mądry ja. - rudzielec pogłębił się w samouwielbieniu,
wychwalając siebie i wszystkie swoje czyny. Przykład? Proszę bardzo:
- Axl, co
będzie na śniadanie? - zapytałem.
-
Jajecznica, zrobiona przeze mnie, do tego kanapeczki z : serem, pomidorem,
ogórkiem, ewentualnie dżemem-również mojego autorstwa (!) oraz herbata lub
kawa-jak kto woli- też zrobiona przez moją niewiarygodnie skromną osobę..
- A w takim
razie, co robił Slash?
- Nic, ja
tylko.. - zaczął.
- Łaziłeś
za mną ze ściereczką i marudziłeś, że syfię. - wtrącił Rose, Mulat przewrócił
oczami.
- .. ja
tylko poprawiałem to, co Axl spieprzał, czyli dosmażyłem jajek, bo Rudy zrobił
porcję jakby tylko dla siebie, dałem więcej masła na kanapki, bo Rose stał się
strasznie oszczędny i - zamieszał termosem - posłodziłem herbatę, bo ktoś tu o
tym zapomniał.
- Ale i tak
głównie łaziłeś ze ściereczką. - wokalista zostawał przy swoim.
- Dobra,
wszystko gotowe? Można jeść? - spojrzałem na chłopaków.
- Na mnie
nie patrz. - Hudson uniósł ręce do góry. - W końcu to Axl jest tu WIELKIM
kucharzem i doskonale o wszystkim wie. - dodał z przekorą w głosie.
Zwróciłem się wyłącznie do Axla, chłopak wzruszył ramionami.
- To ja idę
ich obudzić.. - poszedłem na górę.
- Dash - ktoś dotknął mojego ramienia. -
wstawaj, śniadanie. - otworzyłam oczy, Duff delikatnie odsłaniał mi twarz z
włosów, które ją zakryły.
- Ale
śniadanie.. mam zrobić? - zapytałam mało
ogarnięta, no ale przecież dopiero wstałam.
- Nie! Nie,
nie.. - uśmiechnął się. - Wszystko już jest, więc za 10, no góra 15 minut widzę
Cię na dole, mała. - basista wyszedł z pokoju i poczłapał do pomieszczenia
obok. Usłyszałam krzyki Mary, typu "Wyjdź stąd! Nie jestem ubrana!" ,
"ZBOCZENIEC! Steven, zrób coś!" a po chwili śmiech McKagana,
wyrzuconego z pokoju, oczywiście przez "uroczą" kioskarkę,
wyklinającą pod adresem gitarzysty. Chłopak zszedł na dół. Zeszłam za nim, wzięłam
z salonu torbę z ubraniami i wróciłam na górę, do łazienki. Umyłam się i kiedy
stałam w samej bieliźnie Mary postanowiła wbić mi do łazienki. Drzwi oczywiście
były zamknięte, ale kobieta nie dawała za wygraną i krzyczała, szarpiąc klamkę.
- Wpuść mnie
gówniaro!
- No chyba
śnisz. - jęknęłam. - Muszę się ubrać.
- Otwórz
drzwi!
- Nie.
- Otwórz.
- Jezu.. -
przekręciłam klucz. - Zadowolona? - odwróciłam się i zaczęłam szperać w torbie.
- Bardzo.
Tylko gdybyś tak jeszcze wyszła..
- Jasne.
- No więc..
- wskazała drzwi.
- Nie.
- Nie?
- Nie, nie
wyjdę, póki się nie ubiorę.
- To się
ubieraj. Szybciej! Nie mam czasu.
- Nie masz
czasu? A co niby robisz, hę? Dołujesz Stevena? Tylko to potrafisz.
- Nie Twoja
sprawa co robię. Ja się w Twoje życie, dziecko nie wtrącam.
- Oh,
skończ już.. - pospiesznie wyszłam z łazienki, zabierając ze sobą wszystkie
swoje rzeczy. Na korytarzu trafiłam na
Pudla, który we mnie wpadł. Jak zwykle z zacieszem na twarzy. Oczywiście stałam w bieliźnie.
- O Dasshy,
jak Ty ślicznie dziś wyglądasz.. - przyjrzał mi się dokładnie, a jego usta
wyginały się w dziwny uśmiech.
- Daruj
sobie. Wyglądałabym o niebo lepiej, gdybym się ubrała..
- To w czym
problem? Czemu się nie ubrałaś?
- Czemu? Bo Twoja towarzyszka życia wpieprzyła
mi się do łazienki, bezczelnie mnie poganiając! - wykrzyczałam, gestykulując.
- Nie
przejmuj się, tak jest dobrze. Jak dla mnie możesz chodzić nawet nago. -
zaśmiał się i objął mnie w pasie. Walnęłam go lekko w głowę.
- Niestety,
przy Tobie chodzić nago nie może. To byłoby dla niej niebezpieczne. - McKagan
wyszedł z pokoju.
-
Niebezpieczne? - zapytał perkusista, nie wypuszczając mnie z rąk.
- No tak.
Taki niewyżyty pudel, który nie ma nikogo, kogo mógłby bzykać, nie przepuści
żadnej okazji, czyż nie? - wyjaśnił.
- Wiesz
Duff? Rozgryzłeś mnie, nie przepuszczę żadnej! - śmiejąc się szaleńczo złapał
mnie za tyłek. Basista natychmiast oderwał ode mnie jego ręce i spojrzał na
chłopaka wzrokiem, z którego można było wyczytać : Nie rób tego. Nie masz
prawa. - Spokojnie
obrońco, spokojnie, nie zgwałcę jej.
- No nie
wiem. Dash, idź się ubrać. - posłał mnie do pokoju i zszedł z blondynem do
kuchni.
Zebraliśmy się wszyscy w kuchni. Niby miło i
fajnie, ale Dash musiała poruszyć temat wczorajszej butelki Beam'a.
- Mary, nie
wiem, czy pamiętasz, ale wczoraj wylałaś zawartość NIENARUSZONEJ butelki Jima
Beam'a i ..
- Iii..? -
przerwała kobieta.
- I chcę Ci
uświadomić, że Twoim zasranym obowiązkiem jest mi ją odkupić.
- Moim
przepraszam czym?
-
Obowiązkiem. Wylałaś-odkupujesz, proste?
- A czemu
ja? Kim Ty w ogóle jesteś dziecko, by mi rozkazywać? - zdenerwowana uniosła
głos, który stał się nieco piskliwy.
- Słuchaj,
odkupujesz, albo wylatujesz, dotarło?
- Może.
- Może? To
już - złapała ja za przedramię - bierz kasę i zasuwaj do najbliższego sklepu z
alkoholem! - popchnęła ją przed siebie.
- Nie ma
mowy, sama nie pojadę! Nie znam się na tym Waszym winie..
- Jim Beam
to NIE WINO. - odpowiedziała z zażenowaniem blondynka. -
Steve, pojedziesz z nią?
- Muszę?
- Nie
musisz.
- To
dobrze. - odetchnął z uśmiechem, odstawiając kubek z herbatą.
- Ale.. -
McRivery stanęła za perkusistą siedzącym na krześle i oparła ręce na jego
ramionach. - ..Cię o to proszę.
- Dobra,
ale jedziesz z nami. Tak do towarzystwa.
- No niech
Ci będzie.
- I
jedziemy Twoim autem, nie tym różowym gównem Mary, bo wstyd! - Adler podszedł
do drzwi, Mary pierdoliła coś pod nosem.
- Ok. -
odpowiedziała śmiejąc się Dash. Cała trójka wyszła z domu. Usiadłem na podłodze
obok Duffa. Chłopak wyjął z kieszeni fajki, otworzył pudełko i wyciągnął je w
moją stronę, poczęstowałem się papierosem i podziękowałem, basista również
wziął jednego, włożył w usta i sięgnął do kieszeni swojej koszuli. Chyba nie
znalazł tego, czego szukał, bo przewrócił oczami i rękoma zaczął poklepywać
kieszenie spodni.
- Ty, Izzy,
masz ognia? - wycedził z papierosem w ustach.
- Nie,
chyba.. - przeleciałem kieszenie. - Nie.
- Chłopaki?
- Ja nie
mam. - odezwał się Axl siedzący z Saulem na schodach.
-
Poczekajcie, ja mam. - oznajmił Mulat. Zaczął sprawdzać kieszenie. Nic. Pusto. Wstał
i podszedł do okna, przy którym, na ścianie wisiała jego ramoneska. Wsadził
dłoń do kieszeni. Wyjął i nic. Obmacał dokładnie kurtkę. - A nie, jednak nie
mam.
- Kurwa,
Izzy! - blondyn spojrzał na mnie, nadal siedział z papierosem w ustach.
- Myślisz,
że jeszcze są?
- Nie wiem,
samochodu jeszcze nie słyszałem.
- Módlmy
się, aby byli! - wstaliśmy z podłogi i pospiesznie wybiegliśmy z domku. - Dash!
- dziewczyna dopiero wsiadała do auta.
- Co jest?
- Masz
zapałki, czy coś?
- Nie, a
co, palić się zachciało i nie ma ognia?
- No. -
odpowiedzieliśmy chórem.
- Nie mam.
- Nosz kurwa mać. - załamałem ręce. - To kupcie i wracajcie szybko.
-
Jasne.
W drodze do sklepu byliśmy świadkami
wypadku. Policja, straż, karetka.. dwa samochody. Jeden-większy, czarny, w
stylu busa, roztrzaskany na drzewie, drugi-czerwony, który zapewne dachował,
leżał do połowy w rowie. Straż rozcinała karoserię czarnego auta, by wyjąć
ciało kierowcy. Dash powoli przejeżdżała przez miejsce zdarzenia, by w końcu
zatrzymać się kilka metrów przed wypadkiem. Policjant nadzorujący ruchem
podszedł do wozu dziewczyny i kazał odjechać. Ta przez chwilę jakby nie
słyszała, co mundurowy do niej mówi.
- Dash -
położyłem rękę na jej kolanie, dziewczyna, jak wybudzona z jakiegoś transu,
potrząsnęła głową i spojrzała na mnie. - jedź.
- Tak..
tak. - kiwnęła głową i przekręciła kluczyk.
- Jak
myślicie, co tam się stało? - zapytała Mary.
- A nie
widziałaś? Wypadek był. - warknęła blondynka.
- Naprawdę?
To dobrze, że powiedziałaś, bo chyba bym nie zauważyła. - prychnęła.
- Cieszę
się, że mogłam Ci jakoś pomóc. - uśmiechnęła się sztucznie. - Po chuj zadajesz
tak tępe pytania?
- Nie wiem.
- To się
nie odzywaj.
- Nie będę.
- I dobrze!
Po 25
minutach dojechaliśmy do najbliższego sklepu –jak się okazało - wielobranżowego
Dash, została w samochodzie, ja i Mary poszliśmy do sklepu. Kobieta wydawała
się nie odnajdywać w tej sytuacji, błądząc między półkami, zachowywała się jak
dziecko we mgle.
- Steven,
czego ja miałam szukać? – zapytała zakłopotana, rozglądając się dookoła.
- Wódki,
Danielsa i przede wszystkim Jima Beam’a.
- Co.. o
Boże! – schowała się za mną i spuściła głowę w dół.
- Co się
stało?
- Powiedz
mi, że się przewidziałam.
- Ale co?
Kogo zobaczyłaś? – nieco spanikowałem, bo od razu przypomniał mi się Jeremy.
- Powiedz
mi, czy tam jest mój mąż? – zapytała drżącym głosem, wskazując na wejście do
budynku.
- Nie wiem,
nie znam Twojego męża. Masz męża?!
- Mam.
- Nie
jesteś rozwódką?
- Widzisz,
tak jakoś.. no nie. – ściszyła głos.
-
Zajebiście, to mnie tu nie ma i nigdy nie było! – ruszyłem przed siebie.
- Steven,
ale kochanie, nie zostawiaj mnie. Steven! Steve.
- Eh..
Adler, będziesz tego żałować. – powiedziałem do siebie. Przypomniałem sobie,
jak Axl kiedyś mówił, że pobił go jakiś gach pewnej dziwki, z którą zresztą
chyba chciał być. Odwróciłem się na pięcie. – Co?
- No
proszę, nie zostawiaj mnie samej..
- Nie
jesteś sama. Jesteś w sklepie. Tu jest mnóóóstwo ludzi.
- Steve.
Proszę. Ja się go boję.
- Boisz
się? Ale czego? Przecież to Twój mąż.
- Ale On
mnie bił. Dlatego od niego odeszłam.
- Wiesz,
przykro mi, że Cię to spotkało, ale co ja mam do tego? Co mam zrobić?
- Po prostu
tu bądź.
- Ale..
- Moją
córkę też bił.. i nie tylko.
- Co znaczy
nie tylko? Mary? – oczy kioskarki nagle zrobiły się szkliste. – Co znaczy nie
tylko? Odpowiedz.
- On.. –
zaczęła płakać, pierwszy raz zrobiło mi się jej szkoda, dlatego ją przytuliłem.
- .. ja nie mogłam nic.. nie mogłam nic zrobić. Kilka razy wylądowałam w
szpitalu, ale i tak najbardziej skrzywdził naszą córkę. Ja naprawdę chciałam go
powstrzymać, ale nie mogłam, naprawdę. Nie potrafiłam, nie.. – tłumaczyła,
łkając.
-
Spokojnie.. – kątem oka zobaczyłem, że jej mąż idzie w naszym kierunku.
Odsunąłem ją od siebie. Jak mam dostać w ryj, to już mimo wszystko lepiej, żeby
On nie dostała.
- Kogo moje
piękne oczy widzą? Mary, kochanie! – wysoki brunet, około 50-tki nachylił się,
by pocałować żonę w policzek. – Dlaczego płaczesz? – otarł łzę z jej twarzy.
Kobieta ostrożnie odchylała głowę do tyłu i zapewne bojąc się uderzenia,
przymknęła oczy. – Czy ten młodzieniec coś Ci zrobił, skarbie? – położył dłoń
na jej ramieniu i spojrzał na mnie, jak na mordercę. – Pytałem, czy coś Ci
zrobił! – szarpnął nią tak, że prawie straciła równowagę.
- Ej! A
może mną tak szarpniesz? – zareagowałem na nagły przypływ agresji.
- Z chęcią!
Ale może później, najpierw zajmę się SWOJĄ żoną, powinna wiedzieć, gdzie jej
miejsce. – ponownie zaczął nią szarpać, wrzeszczał a ludzie robiący zakupy
nawet nie zareagowali, nie słyszeli? A może nie chcieli nic usłyszeć? Kurwa,
czy tu nie ma nawet ochrony?
Jezu,
jakoś długo ich nie ma. Nie chcę siedzieć tu sama, za dużo myślę. Ciekawi mnie
ten wypadek. Wyszłam z auta i weszłam do sklepu. Nudną, słodką muzyczkę,
lecącą z radia zagłuszały jakieś krzyki. Ale o co chodzi? Sprzedawczynie stoją
normalnie przy ladach, klienci też zachowują się spokojnie, to co jest? Weszłam
w głąb i między półkami z włoskim winem, a psim żarciem (dziwny układ mają w
tym sklepie) zobaczyłam blond czuprynę, łudząco przypominającą mi kłaki Adlera.
Ale co On miałby robić? Bić się z Mary? Nie. Podbiegłam do spanikowanej Mary,
kobieta zalewała się łzami, zakrywając co chwilę oczy. Jakiś mężczyzna okładał
Popcorna pięściami. Tak nie może być! Perkusista leżał na podłodze, próbując
rękoma chronić głowę przed ciosami. Tajemniczy brunet siedział na nim a nikt
nawet nie zwrócił uwagi? Czy ci ludzie są ślepi?! Jakiś koleś stoi kilka metrów
dalej i przygląda się, jakby był w kinie na pieprzonym filmie! Dosłownie, tylko
popcornu i fotela brakuje.
- Hej! Co
Ty robisz? Zejdź z niego! – doskoczyłam do przyjaciela i jak się okazało, męża
Mary. Próbowałam odciągnąć mężczyznę, ale był zbyt silny. Nie dawałam rady,
podeszłam do chłopaka, który się przyglądał. – No co tak stoisz? Czemu ich nie
rozdzielisz?!
- Bo to nie
moja sprawa, po co mam się mieszać? – odpowiedział z kpiącą miną.
- Po co
masz się mieszać? Może po to, żeby się NIE POZABIJALI skurwielu?! Zresztą
mniejsza z tym, jesteś zwykłym dupkiem, cholernym idiotą! – wykrzyczałam mu to
prosto w twarz i wróciłam do mężczyzn. – Zostaw go, słyszysz? Zostaw!
- Odsuń
się, bo Ty też dostaniesz! – warknął mężczyzna.
- W dupie
to mam, jeżeli jeszcze raz go uderzysz, to obiecuję, że własnoręcznie Cię
uduszę, a reszta Gunsów tak skopie Ci dupę, że do końca życia nie usiądziesz!!
- Pewna
jesteś? To lepiej uważaj, bo mogę Cię tak przeruchać, że to TY do
końca życia nie usiądziesz, rozumiesz laluniu? – złapał dłonią mój podbródek.
- Nie. –
uderzył mnie w twarz. Nagle obudziła się we mnie jakaś lwica, czy coś
podobnego. Nie mówię, że nie lubię się czasem z kimś pobić, ale z takim
kolesiem..? Chyba mnie pojebało. – Wiesz co, przesadziłeś skurwysynie. Lepiej z
niego zejdź, bo naprawdę coś może Ci się stać!
- Nie
rozśmieszaj mnie maleńka. – ponownie jego pięść przywitała się z twarzą
blondyna. Niewiele myśląc, złapałam jakąś puszkę z piwem, ale zorientowałam
się, że może lepsza będzie szklana butelka. Wzięłam jedną i
roztrzaskałam ją na głowie męża kioskarki. Mężczyzna wstał, odwrócił się w moją
stronę i śmiejąc się, wziął zamach, żeby mnie walnąć, ale otworzyłam puszkę i
prysnęłam w niego jej zawartością. Brunet zaczął przecierać oczy, wykorzystując
to, że nic nie widzi, najmocniej jak tylko na daną chwilę potrafiłam kopnęłam
go centralnie w to miejsce, które raczej trzeba chronić przed jakimikolwiek
mocnymi uderzeniami. Zgiął się, wtedy kopnęłam go w kolano, upadł na podłogę.
- Mary,
biegnij po ochronę!
- Ale
Steven..
- Idź! –
wrzasnęłam. – Steven, kurwa żyjesz? – zapytałam półprzytomnego przyjaciela. Ten
wydobył z siebie tylko jakiś jęk. Mary przyszła z ochroną, strasznie
„zaangażowaną” zresztą. No kurwa, wyglądali, jakby mieli jakieś pretensje, że
ktoś w ogóle śmiał ich wezwać. – Możecie ruszyć tyłki?! Kurwa, co z Wami
wszystkimi jest?
- Czemu się
pani tak denerwuje? – zapytał jeden z ochroniarzy.
- Ja
pierdolę, żartujesz sobie ze mnie? Czy Wy do chuja pana jesteście normalni?
Jesteście ochroną. Ochrona jest po to, by pilnować porządku! Zabierzcie stąd
tego popaprańca! – wskazałam na mężczyznę leżącego na podłodze.
- Skoro od
tego jesteśmy.. Chodź Mark. – wyższy z ochroniarzy ręką dał koledze znak, by
podszedł z nim do mężczyzny. Mimo tego, że mąż Mary się burzył, pomogli mu
wstać.
- To kurwa
karygodne, że ochrona ma w dupie bezpieczeństwo klientów sklepu! – ponownie
zaczęłam ich opierniczać. – Steven, wstaniesz? – zapytałam zamroczonego
blondyna, siedzącego pod półką, o którą się opierał.
- Nie mamy
w dupie bezpieczeństwa klientów. – łagodnie odpowiedział szatyn. – Nikt nas
wcześniej nie poprosił o pomoc, nawet nie zawiadomił, więc nie
interweniowaliśmy..
- Kurwa co?
Nikt Was nie poprosił? Nie zawiadomił? Przecież łazicie po całym sklepie! Nic
nie zauważyliście? Nie wierzę. Ciągle się opierdalacie. Nawet teraz.
Powinniście z nim coś zrobić, bo może Wam uciec. Idioci. Chodź Steve. Mary, pomóż mi go
podnieść.
- Już. –
ciągle spanikowana i wystraszona kioskarka nachyliła się, by Adler mógł się o
nią oprzeć. Zrobiłam to samo, powoli wyszliśmy ze sklepu. Wpakowałyśmy jakoś
Adlera do samochodu, na tylne siedzenie. Mary usiadła obok niego. Kurwa, byłam
tak zdenerwowana, że musiałam zapalić.
-
Poczekajcie tu, zaraz wrócę. – przeszłam przez parking, pchnęłam ciężkie,
szklane drzwi, ochroniarze rozmawiali ze sprawcą bójki, brunet, gdy mnie
zobaczył, posłał mi szyderczy uśmiech.
-
Pamiętasz, co powiedziałem? Jak Cię dopadnę, to już nigdy nie usiądziesz. –
zagroził.
- Nie
rozśmieszaj mnie. Weźcie go stąd, to psychopata. – zwróciłam się do ochrony.
- Tak
kochanie, obiecuję, znajdę Cię. – uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- Pierdol
się człowieku. – warknęłam i podeszłam do lady.
- Z Tobą
chętnie. Już niedługo, maleńka.
- Jasne. –
prychnęłam.
- Coś
podać?
- Butelkę
Danielsa, Jim Beam’a i 2 paczki Marlboro. A i wódkę. Swoją drogą powinniśmy Was
pozwać. Mój przyjaciel jest półprzytomny.
- A co się
stało? – zapytała słodka blondyneczka i podała mi zakupy.
- No nie
mogę, jak co się stało? Czy Wy naprawdę jesteście ślepi? Jacyś nierozgarnięci.
Ten idiota – głową wskazałam męża Mary – pobił mojego przyjaciela. – nie
pytając, ile mam do zapłaty, rzuciłam kasą w sprzedawczynię, mówiąc – Reszty
nie trzeba. – schowałam papierosy do kieszeni, wzięłam 2 butelki whiskey, wódkę
i wyszłam z budynku. Poszłam do samochodu, otworzyłam drzwiczki, wsiadłam.
Odłożyłam butelki na siedzenie i spojrzałam do tyłu, na Stevena. Nie wyglądał
dobrze: przymknięte, lekko opuchnięte oczy, rozcięta warga, potargane włosy, porwana
koszulka. Odwróciłam się i przekręciłam kluczyk.
Moja
głowa.. co się stało? Chyba.. no nic nie pamiętam. Byłem w sklepie, spotkaliśmy
męża Mary i co? On mnie pobił? I jak znalazłem się w samochodzie? Kurwa!
Siedziałem z Saulem w salonie, Rudy, Izzy i
Bracket grali na górze w karty. Do domu wpadła Mary..
- Chłopaki!
Pomóżcie!
- Co się
stało? – wstaliśmy z kanapy. Kobieta wybiegła na dwór, wyszliśmy za nią, stała
przy aucie Dash. – Ej, co się stało?
- Mąż Mary
pobił Stevena. – beznamiętnie odpowiedziała blondynka.
- Ale.. jak
to..? – Slash zajrzał do środka. – Popcorn? Żyjesz? Kurwa, weź się odezwij.
- Chodź,
może go jakoś wyciągniemy. – zaproponowałem. Wyjęliśmy perkusistę z wozu i
zaprowadziliśmy do domu. Położyliśmy go na kanapie. Hudson zawołał Brack.
Dziewczyna razem z Mary zajęła się obolałym blondynem. Wyszedłem na dwór, do
blondynki. Siedziała na masce samochodu. – Co się dokładnie stało?
- Sama do
końca nie wiem, Mary i Steve poszli do sklepu, długo nie wracali, więc poszłam
sprawdzić, co z nimi. Weszłam tam, usłyszałam jakieś krzyki, ale nikt, zrozum,
dosłownie nikt nie zwracał na to uwagi. Ten głupi chuj okładał pięściami
Adlera! Nie wiem tylko dlaczego.. – wyjęła z kieszeni kurtki paczkę Marlboro.
Wyciągnęła jednego papierosa, włożyła w usta i próbowała go podpalić. Dłonie jej
się cholernie trzęsły a zapalniczka nie chciała działać. Zdenerwowana rzuciła
nią o ziemię. – A miałam kupić zapalniczkę.. - Wyjąłem wcześniej znalezioną w torbie zapalniczkę ze spodni i
przykładając do papierosa przekręciłem kółko, by go zapalić.
- Dash,
przecież Ty nie palisz. – stwierdziłem.
- Tym razem
muszę. Wiesz, jak jechaliśmy do sklepu, trafiliśmy na wypadek. Ktoś rozbił się
na drzewie, drugi samochód wleciał do rowu, ogólnie chujowy dzień.. – pokiwała
głową, ściszając głos. Przysunąłem się do niej i objąłem ją, opierając dłoń nad
jej biodrem.
- Ale mała,
dzień się jeszcze nie skończył.
- Wiesz co
jej mąż mi powiedział? Że.. to śmieszne, ale powiedział, że mnie wyrucha tak,
że do końca życia nie usiądę, groził, że mnie znajdzie, już niedługo.. –
wtuliła głowę w moje ramię.
- Słuchaj,
jeżeli coś takiego zrobi, to obiecuję, że ja i każdy kolejny Guns zrobi z nim
to samo. – musnąłem ustami jej czoło. Dziewczyna zamknęła oczy. Siedzieliśmy w
milczeniu, w idealnej ciszy, którą śmiał przerwać grzmot. Chwilę później
błysnęło. I znowu cisza.
- Nie
chce mi się już palić, chcesz? – zapytała. Kiwnąłem głową i wziąłem papierosa. Pojedyncze
kropelki deszczu zaczęły spadać z nieba. Spaliłem go szybko i poszliśmy do
domku. Deszcz rozpadał się na dobre.
_________________________________________________
W końcu! Kurwa, w końcu udało mi się wstawić rozdział! Kurde, przepraszam, że to tak długo trwało. Normalnie już pierdolca dostawałam przez tego głupiego neta! Gdyby nie on, notka pojawiłaby się kilka dni wcześniej..
Dziękuję, że o mnie nie zapomnieliście (Boże, który raz już Wam za to dziękuję..?) i mam nadzieję, że rozdział się spodobał.
P.S. przepraszam za ewentualne błędy + bardzo proszę o komentarze - bardzo motywują i przywracają wiarę w bloga i chęć do kontynuowania historii. :)
btw. Od czwartku mam biografię Axla autorstwa Micka Walla. :D Ktoś jeszcze jest w jej posiadaniu? :p
Dash.
niedawno trafiłam na twojego bloga i mam taki zaciesz na ryju :D
OdpowiedzUsuńrozdział zajebisty ale mam nadzieje że rozwiniesz wątek Slash x Axl :)
p.s. kiedy nowy rozdział?
dash gdzie się podziałaś?
UsuńKurczę, przepraszam, i cieszę się z tego, iż masz zaciesz ;D Spróbuję dzisiaj wszystko Wam wyjaśnić (chociaż w sumie chyba nie ma co wyjaśniać..).
UsuńYeeeeeeeeeeeeeeey!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńHappy New Year Babe!
xD
Można się domyślić, że zaciesz mam niesamowity! :D
Ale Tina już tak ma, świrować potrafi xD
Nie uśmiercaj Adlerka! :<
I wypierol mi stąd Mary! Popierdolona dziw**! xD
Ciekawi mnie, co u pana Kapelusznika, nie wiesz przypadkiem? :P
Tak więc ten, no...
Skontaktujesz się ze mną drogą mail'ową?
Na my-damn-fantazy. blogspot.com podany jest mój e-mail ;)
Byłoby miło gdybyś napisała, bo mam do Cb sprawę :D
Pisz, pisz dalej! Doszczętnie rozwal mi psychikę!!!! xD
Yeaaaaa! \m/
xD
"Happy New Year Babe!" ? XD Do Nowego Roku jeszcze trochę zostało xdd
UsuńNie, no nie mam zamiaru robić mu niczego złego. Nawet nie chcę go dręczyć, ale nie może być zawsze słodko, nie?
Jestem pewna, że Mary zrobiłoby się przykro, gdyby ktoś tak do niej powiedział.. ale kogo to obchodzi? ;D
"Pisz, pisz dalej! Doszczętnie rozwal mi psychikę!!!!" - hahahaha, jak ja kocham takie komentarze! Wtedy to ja mam meega zaciesz! ;D ;*
Zajebisty rozdział!!!!!!!!!!! Jestem wielką fanką twojego opowiadania.Było jednym z pierwszych opowiadań o gunsach które przeczytałam i poprostu KOCHAM <3 Nie mogę się doczekać następnego rozdziału! No i momentu kiedy Dash będzie z Duffem.
OdpowiedzUsuńI wgl biedny Adlerek.. Mam nadzieję, że szybko z tego wyjdzie... No i mam nadzieję, że ta pierdolona Mary w końcu się od niego odpierdoli ;) Ale to zostawiam już twojej wyobraźni. Jednak wiedz , że szczerze nie przypadła mi do gustu ;P
Życzę weny! I zapraszam na mojego bloga :http://slash-gotten.blogspot.com/
Kurde, czemu nikt nie lubi Mary? ;c xd
UsuńDzięki za komentarz, nwm co mam więcej napisać. ;p
"So nice to see your face again
OdpowiedzUsuńTell me how long has it been
Since you've been here?" <--- myślę,że to odpowiednie słowa na przywitanie się ;) Może oprócz tej twarzy, no bo nigdy Cię nie widziałam, ale uznaje, że ogarnęłas o co chodzi.
Tak więc, może zacznę od opierdalania - ja się normalnie martwiłam! Nie zostawiaj nas (fanów) nigdy więcej na tak długo! Proszę!
A teraz wracając do opowiadania:
1. Zajebiście!
2. Genialnie!
3. Cudownie!
4. Napisałabym jeszcze kilka takich określeń, ale mi się nie chce (lenistwo ponad wszystko!)... ;)
No, w każdym razie, bardzo, ale to bardzo mi się podobało! Tylko zastanowiło mnie jedno, bo mi się wydawało, że Dash tak jakoś się zamyśliła przy tym wypadku, aż pomyślałam, że ktoś kogo zna tam zginął, ale zapewne to tylko moje odczucie. :)
Biedny Adler. I wgl przez tą całą akcję to już nie wiem co myśleć o tej całej Mary, ogólnie rzecz biorąc, to straaasznie mnie wkurza, ale przez to, co robił jej i jej córce ten mąż to mi się jej szkoda zrobiło.. Ale myślę, że i tak jakby poszła w cholerę xd
Rozwaliła mnie ta akcja, jak Izzy i Bracket zobaczyli Slasha, po prostu mistrzostwo! "Bracket? Co było w tej herbacie?
- Nie wiem, ale na mnie chyba też zadziałało."
"Spoko, otworzę oczyska i będzie dobrze, przecież go tu nie ma. To jakaś ściema. Ale jak się okazało, nawet owe przetarcie oczu i kilka mocniejszych potrząśnięć głową nie wystarczyło, bo Saul nadal stał przede mną i szczerzył zęby.
- Noo.. cześć, hej, siema, hejo, hejka, witajcie, dzień dobry, serwus, się macie..?! Co jeszcze mam powiedzieć, żebyście zrozumieli? - zaatakował nas chyba każdym możliwym powitaniem, a my i tak staliśmy wryci. Dosłownie jak byśmy zobaczyli ducha. - Czołem skurwiele! - no nie, nie każdym. - No powiecie coś, czy będziecie tak stać? Ej? No.. - uciął i pomachał nam dłońmi przed oczami." Rozwaliło mnie totalnie, jesteś moim mistrzem! :D
Tak więc, życzę weny i pozdrawiam. I obyś dodała następny szybciej, bo jak nie, to wiesz, że Cię z Michelle Rose znajdziemy! ;**
Oczywiście! Słowa odpowiednie, jak najbardziej.. tym bardziej, że ubóstwiam "Gotten" <3 .
UsuńPierdzielę, do tej pory nie mogę się przyzwyczaić, że mam fanów! Nawet dziwi mnie, że ktoś jest w stanie to czytać.
Hmm, czy to tylko Twoje odczucie, to jeszcze nie wiem, może coś się okaże. :)
Wiesz, jeszcze nie wiem, czy mąż Mary będzie tu "tym złym". Mam pewne plany, ale co z tego wyjdzie, to się okaże.
Hhaha, mnie też ten fragment rozwala. ;D
Uuu. Groźba? :D ;3
Awww coż za świetny rozdział Dashy :** I wg ten wygląd bloga *o* Świetny :)
OdpowiedzUsuńWszystko mi się podobało. Wg przez ten rozdział zmieniłam podejście do Mary. Wcześniej traktowałam ją jak taką czepiającą się sukę, a teraz zrobiło mi się jej troszkę szkoda. Czekam na kolejne rozdziały. Jestem pod wielkim wrażeniem, bo tyle Cię nie ma i nie tracisz formy kochana. Tylko gratulować umiejętności, naprawdę :*
Pozdrawiam serdecznie <3
Dziękuję Michelle <3
UsuńCzyli hm.. może jest szansa, że ktoś polubi kioskarkę.. ?
Kiedy następny? ;c proosze,odpowiedz <3
OdpowiedzUsuńTego jeszcze nie wiem. Przepraszam,że dopiero odpisuję.. ;*
Usuńjak ja kocham Guns'ów...<3
OdpowiedzUsuńJa też ;] <3
UsuńZapraszam do mnie, pojawił się OneShot o Guns'ach :D
OdpowiedzUsuńmy-damn-fantazy.blogspot.com
Ooo, to już czytam :D
UsuńUhuhuhu, po raz pierwszy piszę komentarz na Twym blogu. Od czego tu zacząć? Jesteś moją ulubioną blogerką, jakby idolką. Jednym słowem jesteś przekurwista. Kocham kocham kocham Cię. Co do rozdziału to zajebisty, z resztą tak jak każdy. Parę razy się prawie zeszczałam w gacie, ale nie, nie , nie przyznałam się do tego. Nie ważne... Teraz błagam Cię o nie czytanie tego, co jest w nawiasie. (Justin Bieber? Serio? Co Ty robisz ze swoim życiem dziecko? Kurwa, zaczęłam narzekać na Dash, zgolcie mi za to włosy i zabierzcie słodycze.)
OdpowiedzUsuńNo, to wszystko. Życzę dużo weny :)
Ohohoh, jak mi miło to czytać :)
UsuńWybacz, przeczytałam to w nawiasie - Justin Bieber - na szczęście blog już nie istnieje i w sumie ja nie zdążyłam mieć zbyt wielkiego wkładu w jego treść ;D
Hej, to moj pierwszy komentarz na twoim blogu. Odkrylam go bodajze przedwczoraj lub przedprzedwczoraj i przeczytalam calosc :) Czytalam w nocy, na lekcjach, w wolnym czasie i dotrwalam!
OdpowiedzUsuńNa poczatek powiem ci, ze troche irytowalo mnie to, ze Dash zachowuje sie jak dziwka, ale widze, ze teraz zaczelo sie tylko droczenie z chlopcami wiec pozytywnie!
Poza tym czasem nie moglam sie polapac kto i co mowi w dialogach, ale widze, ze z biegiem czasu i to poprawilas :D
Na razie jest ladnie, pieknie, nie moge sie doczekac (chyba jak kazdy) czegos miedzy Dash i Duffiem. No prosze cie, nie badz okrutna, zeswataj ich! Poza tym brakuje mi nieco Bacha, ale to chyba tylko moja prywatna obsesja.
W kazdym razie uwielbiam, kocham, czcze. I czekam z niecierpliwoscia na nowy, bo jak widze date dodania tego to mam ochote sie do ciebie przejsc i ci wpierdolic! :D
Pozdrawiam :*
Podziwiam, podziwiam. :)
UsuńNo tak, teksty po dialogach nie zawsze łatwo pisać, tym bardziej komuś niedoświadczonemu, no ale skoro już da się zrozumieć, o co chodzi, to się cieszę.
Szczerze, to ja też chciałabym, żeby Dash i McKagan byli już razem, ale mam trochę materiału, w którym nie mogą być jeszcze parą i chcę go wykorzystać.. a to nie jest takie łatwe, tym bardziej, że ostatnio piszę na bieżąco.
Taa, czemu mnie to nie dziwi (chęć wpierdolenia mi) ? XD ;3
btw. Heh, wiesz, że napisałaś komentarz w dniu urodzin mojego brata? xD
DASH I ZNOWU CIĘ NIE MA ;___;
OdpowiedzUsuńPROSZĘ, WRACAJ !
Próbuję ..
Usuń