Strony .

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

R.53

    ROZDZIAŁ 53

      Dash przez całą noc ma koszmary. Budzi się z krzykiem, a gdy pytam, co jej się śniło, albo nie potrafi odpowiedzieć w miarę sensownie, albo nie potrafi  odpowiedzieć wcale.  Dlatego w środku ciemnej (światło  nadal nie świeci, a latarkę wzięli chłopcy) nocy, powędrowałam do pokoju, gdzie spali pijani Gunsi. Obudziłam Duffa, mówiąc "Weź idź do Dash, krzyczy mi ciągle, spać nie mogę!". Nietrzeźwy, wstał i gadając coś do siebie, zataczając się wyszedł z pokoju. Nie obyło się oczywiście bez kłótni ze ścianą, bo przecież "Przejść nie mogę, Adler przesuń się, grubasie. No nijak cię nie można obejść. Kiego chuja tyle żresz?"
- Duff.. nie chcę cię martwić, ale to nie jest Adler.. - powiedziałam, powstrzymując śmiech. Chłopak odwrócił się i wrzasnął oburzony:
- No jak nie Adler? Brzydki, gruby i śmierdzi. Adler!
- Nie Duff, to nie Adler, to ściana.
- Ściana? Aaa, to dlatego - uniósł palec wskazujący - obejść nie można. Ale wiesz Brack? Byłem święcie przekonany, że to on.. śmierdzi tak samo.
- Przestań, Adler nie śmierdzi.. Aż tak bardzo. - zaśmiałam się.
- Co ja? - zachrypniętym głosem zapytał obiekt naszej rozmowy.
- Nic, nic, Adlerku. Śpij.
- Aaa - uśmiechnął się. To jest dopiero uśmiech od ucha, do ucha. - To śpię.
- To idę do Dash. Tylko tu z Izzym..
- Tylko z Izzym co? - zapytałam, gdyż od dłuższej chwili nie odpowiadał.
- Ale co?
- No gadałeś coś.
- Co? Ja coś mówiłem? - zapytał zaskoczony. Oj, nie dobrze, traci pamięć.
- No.. zacząłeś tak : Tylko tu z Izzym..
- .. nie szalejcie za bardzo. Chyba to chciałem powiedzieć. Ale nie jestem pewny. Ale chyba tak.
- Aha, ok. Ty z Dash też nie szarżuj.
- O to się nie martw. Dziś nie dam rady. Ja nie wiem, czy ja w ogóle dojdę.. - wyszedł z pokoju.
- Nie wątpię..
- .. do pokoju czy dojdę - wrócił - nie myśl sobie nie wiadomo czego.
- Jasne Duff, jasne. Idź, bo jak obudzi się sama, to może być źle.
- Już idę. Lecę. - szybko, znaczy na miarę swoich nietrzeźwych możliwości, podreptał do dziewczyny. Ja położyłam się obok Stradlina, przykrywając się jego ramieniem. Zasnęłam.
Wstałam koło 11, obudzona delikatnym pocałunkiem Stradlina. Chłopak siedział pochylony nade mną i uśmiechając się, patrzył w moje oczy. Położyłam dłonie na jego przedramionach.
- Jak się spało kochanie?
- A o którą część snu pytasz? Dash kilka razy budziła mnie krzykami, ale jak zamieniłam się z Duffem, było dobrze. Nawet można powiedzieć, że się wyspałam.
- To ty nie spałaś tu od początku..? - zaprzeczyłam ruchem głowy - Nevermind. Jesteś głodna? Chłopaki robią śniadanie.
- Jasne.
- To chodź, ubieraj się i idziemy jeść.
- Czekaj.. jesteśmy sami w pokoju?
- Tak.
- To wykorzystajmy to jakoś!
- Już zamykam drzwi, kochanie! - zamknął je i zacieszając, wskoczył do łóżka.

     - Ty. - Slash przysiadł się do stołu i wycedził, przeżuwając kanapkę. - Duff, co się w nocy działo z Dasshy? Słyszałem, jak Brack mówiła, że krzyczy.
- Nie wiem. Miała chyba jakieś koszmary. Może z raz kontaktowała, kiedy do niej gadałem. Powiedziała wtedy, że chce do domu.
- Dziwne, nie?
- No.
- A ona śpi? - zapytał nucący dotychczas Steven.
- Tak.
- Ej no, tak nie może być! Ostatni dzień tu jesteśmy, a ona śpi? Trzeba coś zrobić, jakoś się rozerwać..
- Ty już się wczoraj rozerwałeś.. mój mąż ci w tym pomógł, pamiętasz? - smętnie zapytała Mary.
- Tak, pamiętam, do tej pory mnie łeb napieprza. Ale ja nie takie rozerwanie miałem na myśli.
- A jakie? Impreza, narkotyki i dziwki? - Slash mielił kolejną kanapkę. Czemu on gada tylko wtedy, jak coś żre?! Pluje na wszystkie strony!
- No.. nie do końca. Bardziej w stronę alkoholu chciałem pójść, ale to też dobre. - kioskarka słysząc te słowa, spojrzała na perkusistę i pokazała, żeby puknął się w głowę.
- Już wczoraj piliście.
- Ale jutro wyjeżdżamy.
- Steve, nie denerwuj mnie.
- Dobra, wy się tu kłóćcie, a ja zajrzę do Dash. - poszedłem na górę, by zobaczyć, co z dziewczyną. Wchodząc po schodach, usłyszałem kochających się Bracket i Izzy'ego. Przeszedłem obok pokoju, jak najciszej w tamtej chwili potrafiłem i wszedłem do blondynki. Leżała, wpatrując się w sufit.
- Co tam, mała? Wyspałaś się?
- Nie wiem. Głowa mnie boli..
- Bo przesadziłaś wczoraj z alkoholem. - usiadłem na łóżku obok stale leżącej dziewczyny i uśmiechnąłem się, odgarniając włosy z jej czoła.
- Serio? Dużo wypiłam? Nic nie pamiętam.
- No, po takim romansie z Jackiem Danielsem i przyjaźni z ruską wódką, jakoś wcale mnie to nie dziwi. Tego, co było w nocy też nie pamiętasz?
- Ale.. co było?
- Nie pamiętasz. - stwierdziłem i położyłem się obok niej.
- Duff, co działo się w nocy? - przewróciła się na bok, oparła na łokciu, a drugą rękę położyła na mnie. - Duff, co było w nocy?
- Budziłaś się z krzykiem, raz nawet powiedziałaś, że chcesz do domu..
- Boże, Duff, nie strasz mnie! Myślałam, że coś gorszego.. Ale naprawdę, budziłam się z krzykiem?
- Tak. Ale nie gadajmy teraz o tym, ostatni dzień tu jesteśmy, chłopaki chcą to jakoś wykorzystać i na początek zrobili śniadanie.
- Świetnie.. - zerwała się z łóżka - .. ale nie jestem głodna.
- Musisz coś zjeść.
- Nie chcę.
- Dobrze, nie będę cię zmuszał. Ale nie myśl sobie, że zaczniesz dzień od wódki, dopóki nie zjesz śniadania, nie wypijesz ani kieliszka! Zrozumiano?
- Oczywiście.
- Cieszę się. Chodźmy, umieram z głodu. - ponagliłem i zeszliśmy na dół.

     Wróciłem z porannego joggingu. To niesamowite, jak świeże jest tu powietrze. Zupełnie inaczej, niż w mieście, spaliny, hałasy. A tu jest cudownie. Mógłbym tutaj zostać na zawsze. Aż chce się żyć. Wszedłem do domku i boom! -  czar prysł. Jebie gorzałą, że ja pierdolę, no ale dobra, to przemilczę.
- Ale tu syf..
- To posprzątaj. - Nie, no nie przemilczę. Hudson idąc w stronę łóżka, wlazł w butelkę po wódzie, wylewając przy tym resztki trunku na moją, powtarzam: MOJĄ bandanę, leżącą chuj wie czemu na podłodze.
- Kurwa, Slash! Jak łazisz, sieroto? Jebie tu, jak możecie tutaj siedzieć?!
- Jezu, Axl, nie drzyj na mnie japy, co ja ci zrobiłem?
- Przepraszam Saul, nie chciałem.. - skruszony podszedłem do kudłatego gitarzysty i przytuliłem go tak mocno, jak potrafiłem.
- Ok, nic się nie stało.. - przejechał dłonią po moich włosach - Tylko panuj nad sobą. - patrząc podejrzliwie, ostrożnie odsunął mnie od siebie.
- Pewnie.
- Cześć wszystkim. - McRivery i McKagan zeszli z góry i usiedli na kanapie. - To co dzisiaj robimy? Słyszałam, że coś planujecie.
- Jasne, Steve ma genialny plan. - Slash również usiadł na kanapie, a ja obok niego, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Jaki?
- Pijemy dzisiaj!
- Piliśmy wczoraj. - słusznie zauważyła blondynka i przykładając dłoń do głowy, oparła ją o McKagana.
- Ojej, maleńka, jeszcze główka boli? - zaśmiał się basista, przykładając dłoń do czoła dziewczyny.
- Zamknij się.
- Oj, nie denerwuj się.
- Słyszałam, że śniadanko zrobione. - Bracket i Izzy zeszli do kuchni.
- Już zjedzone.
- No cooo?! Który skurwysyn zeżarł?! Przyznawać się, ale już, dopóki jeszcze jestem spokojna!
- Noo.. ja, znaczy my. Znaczy ja i Slash.. Tylko nie bij! - Popcorn zakrył twarz rękoma. Dziewczyna roześmiała się.
- No co ty, Adler. Przecież żartuję. Nawet nie jestem głodna. Co dziś robimy?
- Czy to jedyne pytanie na dzisiaj? Zmieńcie płytę, ludzie! - Hudson wyrzucił ręce do góry.
- Ale nie powiedziałeś, jaki plan ma Adler. Chyba, że coś przegapiłam..
- Serio, Dash? Przecież mówiłem.
- A no, bez kitu. Ale ja już nie chcę, nie mam siły pić.
- Ale kto ci każe? My pijemy, ty możesz nam tylko dolewać.
- Ha, ha, zabawne, Hudson, zabawne. - powiedziała ironicznie.
- Wiem, skarbie.
- Ale picie, to może rzeczywiście nienajlepszy pomysł, Dash budziła się w nocy i nawet tego nie pamięta. Założę się, że to skutki spożycia alkoholu.
- McKagan, ale przecież powiedziałem, że Dash może nie pić.
- Mimo wszystko wymyślmy coś innego.
- Jak coś wymyślicie, dajcie znać, ja idę się przewietrzyć. - Dasshy wyszła z domku, Duff wyszedł chwilę po niej.

     Wyszłam na taras, słońce ładnie świeciło, totalne przeciwieństwo wczorajszej pogody. Usiadłam na podłodze, pozwalając promieniom słonecznym ogrzewać moją twarz. Basista wyszedł z domku, usiadł obok i objął mnie ramieniem.
- Pięknie tu, co? - zapytał spokojnym, ściszonym głosem.
- Tak, chyba że akurat pada, gaśnie światło, a za oknem ktoś stoi. - odpowiedziałam ironicznie, zsunęłam z siebie jego rękę i pochyliłam się nieco, by oprzeć łokieć na kolanie.
- Dash, nikt tam nie stał, wypiłaś za dużo i miałaś zwidy. To samo z tym budzeniem się..
- Nie wiem, może. To co dzisiaj robimy? Wymyślili już coś?
- Nie wiem, ale chyba znowu będziemy pić.
- Super. - nie bardzo zadowolona wstałam i wróciłam do środka.

     Dash ma chyba zły humor. Trzeba to poprawić, w końcu ostatni dzień tu jesteśmy i wszyscy musimy mieć dobre wspomnienia z pobytu nad jeziorem.
- To co, pijemy? - nagle spod ziemi wyrósł nie kto inny, jak ten pudel Adler. Jakiś taki podjarany, jak zwykle z mega zacieszem na ryju, ale jakoś dziwnie mrugał paczadłami.
- Jasne. To znaczy chyba - spojrzałem na niezbyt zadowoloną blondynkę - bo może dziewczyny mają jakiś lepszy pomysł. Macie? - rzuciłem spojrzenie Dash i brunetce, opierającym się o szafkę. Obie zaprzeczyły ruchem głowy.
- To co, pijemy? - powtórzył równie rozemocjonowany, jak przed chwilą, albo nawet jeszcze bardziej. Mówił tak niewyraźnie i szybko, plując przy tym na wszystkie strony, że obawiałem się powodzi.
- Boże, Adler, hamuj ślinotok! - ostentacyjnie otarłem twarz.
- Że co?
- No hamuj tę fontannę, stary.
- Dopppsz, jusz nie pluję.* - odpowiedział (oczywiście dalej tocząc ślinę i plując na wszystkie strony) ku naszej uciesze. Nawet Dash się śmiała i to chyba najgłośniej. Poszła do kuchni i wróciła z butelką Nightraina.
- To co Adlerek, pijemy?
- Ale.. Nightrain.. ale.. ale.. skąd go masz, wspaniała niewiasto? - zapytał z błyszczącymi oczkami, klękając jakby porażony świetnością tego taniego, ale jakże mocnego trunku.
- A nie pytaj.
- Całe wieki tego nie piłem. Mo-mogę?
- Jasne.
- Dziękuję. - delikatnie wyciągnął ręce ku górze i równie delikatnie ujął w nie butelkę, chuchając i dmuchając, by tylko nie spadła. Miałem wrażenie, że zaraz nam się tu zacznie modlić.
- Ej, a może powinniśmy napisać piosenkę w hołdzie..
- Moim? Dla mnie napiszecie piosenkę? - Rudy przerwał Mulatowi.
- Tak Axl, na pewno dla ciebie, chuju.
- Ej, to zabolało.
- Przepraszam. - Hudson podszedł do urażonego i jednocześnie smutnego Rose'a i pocałował go delikatnie w czoło. - Już lepiej?
- Nie.. - odpowiedział cicho, pociągając nosem i wbił wzrok w podłogę. Gitarzysta go przytulił.
- A teraz?
- Może być.
- O Jezu, jakie gaje. Aż muszę się napić. - Izzy wyrwał butelkę z ręki perkusisty. - Temu złożymy hołd. - uniósł Nightraina.
- Ej, oddawaj!
- Czekaj, łyka wezmę.
- Nie, popierdoleńcu! Dawaj, już! Brack, a on mi zabrał piciuu. - oskarżył rytmicznego dziecinnym głosem (Boże, co ja tu robię?!)  wskazując na niego palcem. Bracket zabrała Stradlinowi butelkę dosłownie sprzed nosa.
- No wiesz co Izzy, jak możesz? Nieładnie. Czy on ci zabiera zabawki? - pytam po raz drugi: what the fuck am I doing here?!
- Boże, przecież starczy dla wszystkich.. ruszcie tyłki do kuchni i zaczynamy zabawę! - Dash pobiegła do kuchni.

     Mniej więcej do godziny 19 kręciliśmy się po podwórku i nie piliśmy tak naprawdę dużo, bo stwierdziliśmy, że lepiej zacząć pod wieczór. Dziewczyny i tak się opalały i od około 15 potrzebowały "czasu na relaks". Dobra, daliśmy go im. W międzyczasie pozbieraliśmy drewno na ognisko. Tak, żeby był nastrój i żeby było miło. Siedzieliśmy z chłopakami, ogrzewając się ogniem, gdy Dash i Bracket wyszły z domku.
- A gdzie Mary?
- Została w środku. - brunetka usiadła mi na kolanach.
- Powiedziała, że chce się wyspać.
- Oooou yeah! Tak! - Popcorn aż podskoczył z radości. - No co? Nie będzie zrzędzenia, przemocy psychicznej i molestowania mnie seksualnie!
- Kochanie, pijesz? - spojrzałem na radosną twarz brunetki. Zaprzeczyła kręcąc głową. - Dlaczego?
- Izzy - objęła moją twarz delikatnymi, ale cholernie zimnymi dłońmi. - a będziesz mnie pilnował, żebym nie wypiła za dużo?
- Tak. Ale najpierw cię ogrzeję, bo masz lodowate ręce. - objąłem dłońmi jej dłonie. Później Dash i McKagan zabrali się za wódkę, Rose i Hudson pili Danielsa, Adler męczył Nightraina, a ja i Brack wszystko po kolei.

     O ja pierdolę, chyba nigdy jeszcze się tak nie najebałam. Izzy miał mnie pilnować, ale koło 2 się zmył i zostawił mnie ze Slashem, Dash i McKaganem. A weź z nimi nie pij.. no nie da się! Nawet nie chcieli mnie puścić.. Jaki tu syf. I oczywiście są wszyscy, tylko nie mój Stradlin! Rozejrzałam się po podwórku: Axl z paczką Marlboro w dłoni zasnął na ławce pokrytej pustymi butelkami, Steven śpi jak zwykle tam, gdzie jego miejsce, czyli pod stołem, Saul z końcówką papierosa w ustach drzemie na ławce obok stołu, a Dash i Duff.. nie wiem, gdzie są. Ja obudziłam się przy zgaszonym ognisku. Z bólem głowy i nudnościami poczłapałam do domku.
- Izzy.. - zawołałam cicho.
- Co jest? - odpowiedział zaspany, nie wynurzając głowy zza oparcia kanapy.
- Niedobrze mi.
- To idź do łazienki.
- Ale nie, nie aż tak. Głowa mnie boli, miałeś mnie pilnować. Spili mnie tam, wiesz że picie z nimi nigdy nie kończy się po trzech łykach.
- Przepraszam. Chodź tu. - podsunął się aż do oparcia, położyłam się obok niego, kładąc głowę na jego ramieniu. Boże, jak mi się kręci w głowie. Nie wytrzymam. 
- Stradlin.
- Co?
- Zabiję cię kiedyś.  
- Dobrze. Ale teraz spróbuj zasnąć, mała. - było mi ciepło, całkiem wygodnie, tylko ta głowa i ogólne złe samopoczucie.. Chyba zasnęłam. Stradlin zasnął na pewno.
____________________________________________    

"Dopppsz, jusz nie pluję." * to zamierzone, nie wkradł się żaden błąd. :D

Finally! Finally! Skończone! Alleluja, kuźwa! Bardzo przepraszam, że tak długo to trwało, dobija mnie to, że tak długo ostatnio piszę te rozdziały, ale to dlatego, że przez długi czas do nich nie wracam (nie chce mi się włączać laptopa, bo wiem, że jak już włączę, to długo nie wyłączę, a przez to nie wyrabiam się z innymi rzeczami), a poza tym wiele materiału mam na kartkach i nie cierpię tego przepisywać. Whatever. Nie zamierzam Was zanudzać. I hope you liked it.

Ogłoszenia parafialne
Po pierwsze: Zwracam się z prośbą - jeśli przeczytałaś/-eś tę notkę, proszę zostaw komentarz, opinię, jakiś znak, COKOLWIEK! To motywuje.. i miło jest przeczytać coś na temat tym moich wypocin. Więc wiecie, co robić. :)
Po drugie: dziękuję za każde wejście i każdy komentarz, a komentarzy mamy (w tej chwili) uwaga 912! 
Po trzecie: jesteście WIELCY! 
I po czwarte: Kocham Was. <3 

.. a uściskałabym Was mniej więcej tak: 


albo tak:

                                                                                                                                               


.. no takich ruchów bym nie robiła, wydają mi się nieco.. niepokojące. xd
                                                                                                        
                                                            



                                                                                                                    Peace,
Dash         

niedziela, 20 kwietnia 2014

Wesołego Axla !

Jak tam - już po świątecznym śniadanku, czy może przed? Sądzę, że po, a nawet jeśli nie, to smacznego (hm, smacznego - i tak pewnie przeczytacie to wieczorem, jutro, pojutrze albo za tydzień. Whatever, może akurat wtedy będziecie coś jeść?)

Nie mam pojęcia, czego Wam życzyć drodzy Czytelnicy, więc życzę pogodnych i mile spędzonych świąt oraz mokrego dyngusa! :3

Wstawiam Wam bardzo wielkanocną wersję GN'R - obrazek zamieszczony przez koleżankę na mojej facebook'owej ścianie. :)

   

                                   Alleluja!

Dash

piątek, 18 kwietnia 2014

It's so easy, so fuckin' easy.. ale czy na pewno? Cz.2


     Od wypadku McKagana minęły ponad 2 tygodnie, a chłopak nadal był w śpiączce. Gunsi musieli wstrzymać prace nad nową płytą, bo przecież basista nie mógł wejść do studia. W gazetach zaczęły pojawiać się plotki o rozpadzie zespołu, a nawet o śmierci Duffa. Coraz częściej sami muzycy zastanawiali się nad wstrzymaniem, albo nawet zakończeniem kariery. W licznych wywiadach, których wtedy udzielali (zwłaszcza Slash), a które zazwyczaj kończyły się już po dwóch pytaniach : Czy to prawda, że zakończyliście rozdział pod tytułem "Guns n' Roses"? ;  Wiadomo już, co było powodem wypadku, a co za tym idzie śmierci Waszego basisty, Duffa McKagana? - wszyscy udzielali zgodnych odpowiedzi, zaprzeczając rzekomej śmierci blondyna, a także jakimkolwiek rozpadom w zespole. Raz, gdy Axl i Dash wychodzili ze szpitala, jakiś natrętny dziennikarz nie dawał im spokoju, pytając o to, co zwykle od tygodni, Rose nie wytrzymał i rzucił się z pięściami na mężczyznę. Wrzeszcząc i wyzywając roztrzaskał aparat o głowę dziennikarza. Następnego dnia w gazecie, w której pracował irytujący mężczyzna ukazał się artykuł o "Niepohamowanej agresji wokalisty Guns n' Roses". Kiedy McRivery, Bracket i reszta mieszkańców Hellhouse czytali o wyczynach Rudego, ten siedział w studiu. Wrócił koło 15, wkurwiony i mokry od deszczu. 
- Widzieliście to?! - rzucił gazetę na stół.
- Tak Axl, czytaliśmy. Chyba trochę przesadziłeś..
- Adler, przesadziłem? Chuj sam się prosił. - warknął - Dash już nie daje rady, nikt z nas nie umie sobie z tym poradzić, a on tak bezczelnie znowu pyta o to samo. Duff żyje! A oni wszyscy go uśmiercają! Tak nie można.. - bezsilnie opadł na fotel, Dash po kilku niespokojnych ruchach z płaczem pobiegła na górę. Bracket natychmiast poszła za nią. 
- Czyli rozumiem, że będziemy się sądzić, tak? - Steven zatarł ręce. - Jak ten dziennikarz się nazywa? 
- Anthony Tasso. 
- Stradlin, a ty skąd wiesz?
- Gdybyś przeczytał artykuł do końca, też byś wiedział..
- Dobra, nieważne, nie chciało mi się. Ale ten Anthony zapłaci za swoje. - Adler podszedł do okna. 

     Gdy Bracket weszła do pokoju, na początku nie mogła ogarnąć, gdzie jest jej przyjaciółka, bo Dash siedziała skulona przy łóżku. Od razu jak ujrzała blond włosy, podeszła do dziewczyny. 
- Tu jesteś kochana.. musisz się chować? - uklęknęła przy niej, uśmiechając się, ale dziewczyna nawet na nią nie spojrzała, wręcz przeciwnie - odwróciła głowę w prawą stronę i dłonią zakrytą rękawem siwej bluzy McKagana (od ponad tygodnia nie mogła się z nią rozstać, nie chodziła w niej tylko wtedy, kiedy musiała ją wyprać) wytarła z policzka łzę czarną od tuszu do rzęs. - Płaczesz? Dash, nie masz powodu, będzie dobrze, zobaczysz.
- Brack? Dobrze? Ty chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz. A gdyby Izzy leżał w szpitalu? Nie płakałabyś? - zapytała z wyrzutem, a z jej oka ponownie spłynęła łza, którą natychmiast wytarła. Brunetka przytuliła McRivery.
- Pewnie, że bym płakała, kochanie, wiem, że to dla ciebie trudne. Dla nas wszystkich. Ale to nie koniec świata, musisz wierzyć, że on z tego wyjdzie. - Brack sama nie wierzyła. Nie tak mocno, jak na początku. Z każdym nowym dniem, wątpiła coraz bardziej. Ale musiała pocieszać Dash. Musiała ją motywować. W przeciwnym razie, gdyby basista nie przeżył, straciłaby dwójkę przyjaciół, którzy są dla niej, jak rodzina. To tak, jakby straciła rodzeństwo, którego na dobrą sprawę nigdy naprawdę nie miała.
- Tak. Wiem. - odpowiedziała oschle, wstając - Wiesz, idę się przejść. - wyszła z pokoju, Brack wyszła chwilę później i stanęła na schodach, by obserwować przyjaciółkę.
- O której wrócisz?
- Nie wiem. - założyła ramoneskę  i wyszła.
- Myślę, że nie powinniśmy jej samej zostawiać. Trzeba mieć na nią oko, bo jeszcze coś sobie zrobi. Pójdę za nią. - Slash wziął kurtkę, fajki i powoli wyszedł.

     Hudson szedł za blondynką od dobrych 20 minut. Zapalił już trzeciego papierosa. Dziewczyna snuła się po Sunset, nie wiedząc gdzie iść, po czym udała się do parku. Chodziła uliczkami, nie zawracając uwagi na ludzi i na deszcz. Szła bez celu. Saul stale jej pilnował. Spotkał Larsa, wracającego z zakupów. Perkusista Metalliki chwilę wcześniej zagadał do dziewczyny, ale nie odpowiedziała, nie zatrzymała się, nawet nie spojrzała na Ulricha.
- Siema, Saul. Co jej? Naćpała się..? - zapytał nieco rozbawiony, wskazując ruchem głowy na blondynkę. Mulat westchnął.
- Nie. Wiesz w jakim stanie jest Duff.. ona sobie z tym nie radzi. Słuchaj Lars, jeśli nie masz nic do roboty i chcesz ze mną porozmawiać, to chodź, muszę jej pilnować, boję się, że coś sobie zrobi. Nawet niechcący, bo skoro ominęła cię, nawet nie patrząc, to..
- Jasne, rozumiem. Nie mam nic do roboty, tylko James i Kirk będą siedzieć w chacie głodni.. ale chuj, Dash jest ważniejsza. Nic im się nie stanie, jak trochę pogłodują, nie?
- No raczej. - zaśmiali się i podążyli za McRivery.

     Muzycy stale pilnowali Dasshy. Dziewczyna weszła do Roxy, wyszła, poszła do Troubadour'a, nie zabawiła tam jednak dłużej, niż 10 minut i opuściła budynek. Kręciła się po Sunset.
- Lars, chuju, gdzie ty się do cholery jasnej szlajasz? Kiszki nam z głodu marsza grają. - James wyleciał z Rainbow.
- Właśnie kurwa, co ty sobie myślisz? - Hammett opuścił bar.
- O Jezu, no pilnuję Dash.
- Pilnujemy. - poprawił Slash, rozglądając się za dziewczyną. - I chyba ją.. zgubiliśmy.
- Widzicie?! To przez was! Się sracie z tym żarciem. Wyszliście do Rainbow, to o jakąś budkę z hamburgerami też mogliście zahaczyć, nie?
- Jasne. A ty, skoro już zaoferowałeś się, by zrobić zakupy, mogłeś je chociaż do domu dostarczyć, nie? 
- Dobra Kirk, daj spokój. Czemu właściwie pilnujecie Dash? Coś się stało?
- Wiesz James, strzeżonego Pan Bóg strzeże, jak to się mówi. Wolę mieć ją na oku, nie wiadomo, co teraz chodzi jej po głowie. 
- Ach tak, ta sprawa z Duffem. Kurwa, przecież on żyje. Nie rozumiem, dlaczego media podają informacje o jego "śmierci", szukają sensacji, a nie myślą, co czują jego bliscy.
- Chcą się wzbogacić czyimś kosztem. - Kirk uzupełnił wypowiedź Hetfielda.
- Właśnie.. - gitarzysta Guns n' Roses skupił wzrok na jednym punkcie - chłopaki, ja lecę, bo Dash mi ucieka. Cześć. - szybkim krokiem opuścił Metallikę i podążył za blondynką. McRivery zatrzymała taksówkę i wsiadła do niej. 

     Dziewczyna, z głową pełną myśli wsiadła do auta. Kiedy taksówkarz kolejny raz zapytał o cel, podniosła wzrok i wybełkotała nazwę szpitala. Mieli już odjeżdżać, ruszyli powoli i ktoś nagle otworzył tylne drzwiczki. Wystraszony kierowca i zdziwiona, wybudzona z transu Dash krzyknęli razem "Co do cholery?" w odpowiedni dla swojego stanu sposób. Slash wsiadł do samochodu.
- Spokojnie, ja do przyjaciółki. Cześć Dash. 
- Saul, co ty tu robisz?
- Pilnuję cię.
- A! Teraz poznaję, Slash, tak? - kierowca odwrócił głowę do tyłu, po chwilowym wpatrywaniu się w lusterko. - Czy Kirk? Nigdy was cholera nie mogę rozróżnić..
- Tak, Slash. - chłopak nie spuszczał wzroku z blondynki.
- Czyli.. Guns n' Roses, czy Metallica?
- Kurwa, ogarnij się pan! Slash=Gn'R, Kirk=Metallica! Chyba logiczne, nie?! 
- Dobra, rozumiem. Po prostu obaj tacy trochę pudlowaci jesteście. Nieważne. Przyjmij moje najszczersze kondolencje. - Dash, po usłyszeniu słów mężczyzny, nic nie mówiąc wyszła z taksówki. 
- Kurwa, ale Duff żyje! ŻYJE! Nie róbcie z niego trupa, bo to rani. - wyleciał za przyjaciółką. - Dash, poczekaj - chwycił ją za rękę - poczekaj. Uspokój się.
- Daj mi spokój. - wyszarpała się. W tej chwili miała w sobie naprawdę dużo siły, wystarczająco, żeby wyrwać się z dość mocnego uścisku Mulata. Niestety psychicznie była słaba. Słaba na tyle, że bez większego zastanowienia wbiegła na ruchliwą ulicę. Slash na chwilę stracił ją z oczu, ale gdy już ją znalazł, dostrzegł, że przed dziewczyną, z piskiem opon, zatrzymuje się osobowe auto. Właściciel wychyla się przez otwarte okno i krzyczy na blondynkę. Dziewczynę stojącą w bezruchu, oddychającą szybko, niespokojnie. 
- Porąbało cię? Jak leziesz idiotko?
- Dobra, zamknij się, palancie - gitarzysta wbiegł na ulicę - chodź - i ściągnął z niej McRivery. - Co ty wyprawiasz? Oszalałaś? Chcesz się zabić? - wrzasnął z wyczuwalną troską w głosie.
- Rozumiesz, że nie ma szans, żeby się wybudził?
- Są.
- Lekarze mówią, że to jakiś 1% .
- Ale jednak zawsze. Dash, trzeba wierzyć. A co jeśli się zabijesz, a on z tego wyjdzie? Jak będzie bez ciebie żył? 
- A jak ja mam żyć bez niego?
- Dash, on żyje! - mocno przytulił płaczącą już przyjaciółkę. Dłonią gładził jej włosy i szeptał, że wszystko będzie dobrze. - Pojedźmy do niego, co? Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Złapali kolejną taksówkę i pojechali do szpitala. Po upływie 45 minut byli już na miejscu. Udali się na odpowiednie piętro, dziewczyna od razu pobiegła do basisty, Saul natomiast zagadał lekarza, który wyszedł przed chwilą od McKagana.

    - Duff, kochanie. Proszę cię, zrób coś, obudź się do cholery, bo już nie daję rady. Nie wytrzymam bez ciebie dłużej. Boże, to moja wina - mówiła coraz mniej słyszalnym szeptem, powstrzymując łzy - gdyby nie ta kłótnia, nigdzie byś nie pojechał, nie wsiadłbyś do tego cholernego samochodu. Duff, przepraszam.. Otwórz oczy, proszę. Otwórz. - położyła głowę na jego ręce i pozwoliła płynąć łzom. Poczuła ucisk na dłoni. Myślała, że tylko jej się wydaje, ale ucisk był coraz mocniejszy, podniosła głowę i poczuła go po raz kolejny. Duff. To on ściskał jej rękę. Kolejny raz. Mocniej. Odwróciła głowę i zawołała Slasha. Pochłonięty rozmową z lekarzem, nie zwrócił uwagi na krzyki dziewczyny. 
- Slash! - zawołała jeszcze raz. Spojrzał w jej stronę, ale nie przyszedł. Uwolniła dłoń z niemożliwe silnego uścisku McKagana, wybiegła z sali ku Slashowi i doktorowi. - Slash! Duff..! Duff, on ścisnął moją dłoń!
- Dash, kochanie wiem, że byś tego chciała, ale na pewno ci się wydawało. - ochłodził entuzjazm blondynki, lekarz również nie wyglądał na kogoś, kto uwierzył w historię McRivery.
- Co.. nie! Nie, Saul. Dlaczego mi nie wierzycie? Przysięgam, przysięgam, że to zrobił, ścisnął moją dłoń!
- To jest.. przepraszam. - lekarz wbiegł do sali, w której leżał gitarzysta. Dash miała rację. Duff ścisnął jej dłoń. Doktor wbiegł do sali, bo zauważył, że Duff otworzył oczy. Dziewczyna i Mulat chcieli tam wejść, ale zatrzymała ich wezwana przed chwilą przez lekarza pielęgniarka. Dash usiadła na podłodze, oparła się o ścianę. Hudson patrzył co dzieje się z jego przyjacielem. Po kilkunastu minutach czekania, pozwolono im do niego wejść. Lekarz ostrzegł, że basista może być mało rozmowny i oszołomiony, ponieważ mimo wszystko jest osłabiony i nie do końca wie, co się wydarzyło.    

________________________________________
Nie wiem, co dalej będzie z tym dodatkiem. Może powstanie kolejna część? Nie wiem. Whatever. Mam nadzieję, że w jakimś tam stopniu się podobało. Za ewentualne błędy przepraszam. Proszę, zostawcie komentarz po przeczytaniu, zależy mi na tym, a wam nie zajmie to wiele. :) I przepraszam za tak długą przerwę. :(

But touch my tears with your lips, touch my world with your fingertips.. Yy, sorry, wsłuchałam się w Queen..

                                                                                                                              Peace        
Dash. 

Kontakt z Dash.

Kontakt do mnie dla zainteresowanych. 

gg: 37437380
e-mail: gunspanther@gmail.com

Możecie mnie opierdalać za lenistwo, wspierać psychiczne, ewentualnie wręcz przeciwnie - rozpierdalać jeszcze bardziej. Whatever. Jak chcecie.

Tylko się podpisujcie, żebym wiedziała, kto mnie nęka. xD Żarcik.. taki mały. Nieśmieszny. Wiem.
             
                                                                                                                                                 Peace                  
Dash.