ROZDZIAŁ 55
- Już! Wypierdalać mi stąd! - usłyszałam głos Rose'a, więc pobiegłam na górę - Wypieprzać mi stąd! Nie będziecie się tu jebać! - wokalista wyciągnął ze swojego pokoju jakąś dziewczynę (która zresztą wyglądała mi na nieletnią), prawie wyrywając jej przy tym włosy.
- Puść mnie, świrze. To boli! - krzyczała wystraszona.
- Boli? A jak cię pieprzył, to nie bolało?!
- Byłem delikatny. - oświadczył ciemnowłosy kolega lokatorki Rose'a, zbierając przy tym porozrzucane po całej sypialni ubrania swoje oraz kochanki.
- A ja mogę nie być, dlatego wypierdalać! Już! Nie ma was!
- No już, już, co się tak pieklisz, Rose?
- Dla ciebie PAN ROSE, gnojku, rozumiesz? - warknął wkurwiony rudzielec. Para tylko przytaknęła i pospiesznie zbiegła na dół.
- Axl, spokojnie - położyłam dłoń na jego wyjątkowo kościstym ramieniu, by go uspokoić.
- Dash, spokojnie?! Jacyś obcy ludzie pierdolili się w MOIM łóżku! - krzyczał, jego twarz nabrała czerwonej, wręcz bordowej barwy, a on sam, cały się trząsł. - Gdybyś to była ty z McKaganem, albo Izzy i Brack, nie przeszkadzałoby mi to, naprawdę, jesteśmy jak rodzina, ale te małolaty... kto to w ogóle był?!
-Axl, spokojnie - powtórzyłam - Wiesz, jeśli cię to pocieszy, to u mnie w pokoju śpi całe Skid Row.
- Ale ty ich znasz. A ja tych małolatów w życiu na oczy nie widziałem. Źle się czuję. Dash, skończmy to, wywalmy ich. - poprosił cicho, a drgawki się nasiliły. Nie wiedziałam, co robić, już dawno nie widziałam go w takim stanie.
- Axl, proszę cię, nie denerwuj się już tak. Usiądź, albo... nie wiem - odsłoniłam mu oczy, skrywane pod włosami i przykucnęłam przy nim, gdy usiadł na podłodze. - Niełatwo będzie szybko wyprosić tak dużą grupę ludzi, tym bardziej, że oni wszyscy, a przynajmniej większość, mają nas w dupie - chłopak złapał mój nadgarstek i spojrzał na mnie pustym wzrokiem. Jego usta drżały jak cholera - Ale wywalimy ich jak najszybciej się da, obiecuję. Axl, może idź się połóż.
- Nie, nie położę się, bo jacyś ludzie uprawiali seks w moim łóżku.
- Dobrze, to idź do mnie, albo do któregoś z chłopaków. - Rudy wstał i nadal się trzęsąc, poszedł do pokoju Izzy'ego.
- Dash - odwrócił się przy drzwiach - Ale Metallikę i Skid Row możemy zostawić. Nie musimy ich wyganiać.
- Oczywiście - uśmiechnęłam się - Połóż się, ja zaraz do ciebie przyjdę, zobaczę tylko, czy Brack już jest - zeszłam do salonu. Widząc Slasha siedzącego na kanapie, postanowiłam zapytać, czy brunetka wróciła, tak jak godzinę temu obiecała mi przez telefon. Dosiadłam się do Kudłatego - Saul... - gitarzysta powoli odwrócił głowę w moją stronę i chuchnął we mnie dymem z papierosa. - ... ta, no fajnie. Saul, nie wiesz, czy Bracket jest w Hellhouse?
- Jest.
- Aha. Ale gdzie? - musiałam dopytać, bo Mulat pewnie sam by mi tego nie powiedział.
- Szuka Stradlina...
- A Stradlin... gdzie?
- No przecież dążę, by ci powiedzieć, nie?! - oburzył się, wyrzucając ręce do góry, przy czym prawie wyleciała mu fajka, którą trzymał w ustach.
- No więc?
- No więc... no nie wiem. - No tak, jak nie wie, to czemu się burzy? Jezu... pomyślałam i przejechałam dłonią wzdłuż twarzy - Ale widziałem Bracket jak szła do łazienki, tutaj na dole.
- Dobra, dzięki. - wchodząc do łazienki zobaczyłam dzieciaki, które ruchały się u Rose'a. Stanęłam obok nich, a kiedy skończyli się całować i rzucili mi złowrogie spojrzenia, nawrzeszczałam na nich : Co wy tu jeszcze do chuja pana robicie?! Nie słyszeliście, co mówił Rose?
- Dla ciebie Pan Rose - zakpiła dziewczyna.
- Słuchaj, gówniaro, uważaj sobie, jasne? Tak? To spierdalaj. Saul! - zawołałam - Weź ich wyprowadź. - Hudson zajął się nieproszonymi gośćmi, a ja weszłam do łazienki. Adler spał z głową obok kibla, a Stradlin słaniał się półprzytomny, opierając się o umywalkę. Brack próbowała do niego gadać, ale chyba mało kontaktował, więc tyle, że sobie pogadała.
- Izzy! Słyszysz, co do ciebie mówię?! Obiecałeś, zarzekałeś się, że bierzesz ostatni dzień, a dzisiaj już niczego nie ruszysz - potrząsała chłopakiem, prawie płacząc. On tylko przewracał oczami. - wróciłam tu dla ciebie. Bo prosiłeś!
- Brack, zostaw go, to teraz i tak nic nie da. Porozmawiasz z nim, jak dojdzie do siebie.
- Dash, on znowu mnie zawiódł, a przecież... obiecał - roztrzęsiona usiadła na podłodze.
- Wiem kochanie, ale daruj mu to... ostatni raz. To przez tą imprezę. A poza tym, on dzisiaj nie chciał nic brać, Steven go namówił, wręcz zastraszył, mówiąc, że odejdzie z zespołu, jeśli Izzy czegoś nie weźmie; i jestem pewna, że Izzy z tym skończy, tylko musisz mu dać trochę czasu. Wiesz co, przepraszam, ale muszę zajrzeć do Rose'a - zostawiłam przyjaciółkę, która załamana przysiadła się do Slasha. Weszłam do pokoju rytmicznego, ale jak się okazało Axla tam nie było. Poszłam więc do pokoju McKagana, którego zresztą jeszcze dzisiaj nie miałam okazji spotkać. Axl leżał skulony na łóżku. - I jak, lepiej się czujesz?
- Poszli już? - zapytał cicho, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek go usłyszał.
- Nie. Nie było czasu, żeby ich wyprosić. Ale ci, których pogoniłeś... - Rudy znowu dostał drgawek - ... Axl, wszystko w porządku?
- Tak, tak... - zbył mnie, ale drgawki nie ustąpiły - A co z tymi, których pogoniłem? Nie dokończyłaś.
- Całowali się na dole, przy łazience, powiedziałam im coś i Saul ich wyprowadził. Axl, na pewno dobrze się czujesz?
- Tak. - odpowiedział dziwnie spokojnie i konwulsje się pogłębiły.
- Axl... - przysunęłam się bliżej leżącego chłopaka.
- Nie. Dlaczego nie było czasu, żeby ich wygonić?
- Bo rozmawiałam z Brack, Axl... Boże, czemu ty się tak trzęsiesz? - spanikowałam. Te jego ataki nigdy nie były tak długie i silne.
- Nie wiem. Ja naprawdę się już uspokoiłem - próbował jakoś zatrzymać albo chociaż złagodzić drgawki, przyciskając do siebie ręce. Wokalista oparł głowę o moje ramię i zamknął oczy; odgarnęłam grzywkę z jego czoła i delikatnie je pocałowałam. Czułam się trochę tak, jakbym była jego matką. Nie minęło 15 minut, a rudy chłopak zasnął mi na piersi. Wyglądał słodko i bezbronnie, a jednocześnie bardzo niespokojnie. Nie wiem jak długo spał i jak długo przy nim siedziałam, ale obudził się dużo bardziej spokojny i szczęśliwy. Oznaczało to, że mogę zejść na dół i poczekać, aż mój chłopak raczy pojawić się w domu. Dzisiaj naprawdę nie miałam zamiaru mu odpuścić. Show must go on, ale nie tym razem. Basista trzeci dzień chodzi nawalony. Ciągle na haju. Doszło do tego, że budzi się chyba tylko po to, by się napić, a jak już zacznie, kończy późno w nocy.
- Duff, gdzie byłeś? - zapytałam, gdy zataczając się, wszedł do Hellhouse. Nawet nie musiałam długo czekać. - Duff...!
- Łaziłem po Sunset Strip, maleńka - objął mnie jedną ręką w pasie, w drugiej trzymał niepełną butelkę wódki. Próbowałam go odepchnąć, ale dałam sobie spokój, bo chłopak tak się kiwał, że nawet lekki podmuch wiatru mógłby go przewrócić, a co dopiero umyśle pchnięcie.
- Puść mnie. Śmierdzisz wódką i papierosami. Cały tym przesiąknąłeś.
- Przestań. Jaką wódką w ogóle?! Jestem - urwał. Bełkotał coś niezrozumiale przyciszonym głosem - trzeźwy.
- Trzeźwy, tak? To chodź, chodź tutaj - pociągnęłam go za sobą na środek salonu - Proszę, stań tutaj i - ustawiłam go obok schodów, a sama stanęłam obok drzwi łazienki - chodź do mnie. Zrobimy mały test. Tylko idź w linii prostej.
- Ok, przecież to nic trudnego.
- Chodź, chodź - ponagliłam z uśmiechem. Blondyn szedł powoli zbaczając z toru. Skończyło się na tym, że zamiast pod łazienką, znalazł się przy oparciu kanapy.
- I co Duff, nic trudnego?
- Nie czepia-a-aj się-ę, daltonistą jestem! - jąkając się, usiadł na oparciu.
- Ale co ma twój rzekomy daltonizm do tego, jak chodzisz?
- Aa duż - kiwał się, kiwał, aż kiwnął. Do tyłu. I wylądował na kanapie, uderzając przy tym ręką w stolik - o. Ała. Dużo daltonizm mój ma!
- Hahahaha, Duffy, nic ci nie jest? - podeszłam do chłopaka, próbując powstrzymać śmiech. Bo cała miniona sytuacja wyglądała komicznie: najebany Duff, próbujący za wszelką cenę udowodnić swoją trzeźwość nagle znika z pola widzenia.
- Nie. Znaczy tak. Czy nie? Dash, krwawię?
- Niee... czekaj, pokaż się, dzieciaku. No nie krwawisz.
- Dzieciaku? Dzieciaku? - złapał mnie za biodra i przyciągnął do siebie. Siedziałam miedzy jego nogami, oparł ręce na moich udach, złączając dłonie, a jego podbródek spoczął u mnie na ramieniu - Uważasz mnie za dzieciaka?
- Czasami tak się zachowujesz. Zresztą, Duff, każdy z nas jest dzieckiem. Ja na przykład dzieckiem będę zawsze... no, przynajmniej mam taką nadzieję.
- Dobra, jestem dzieckiem. W sumie nie przeszkadza mi to. Ale dzieci też się całują, nie? - musnął mój policzek ustami.
- Michaelu Andrew McKagan, jebiesz wódką. Odsuń się.
- Dobrze - westchnął i odchylił się do tyłu, opierając plecy o oparcie. Wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów, wziął jednego i zapalił, a opakowanie rzucił na brzeg kanapy.
- Axl, a ty gdzie? - zapytałam, gdy zbiegł do salonu, teraz o wiele bardziej spokojny, niż jakiś czas temu, ale jednak trochę poddenerwowany. - Wszystko w porządku?
- Tak. Mam coś do załatwienia, wrócę niedługo. - rzucił i wyszedł z Hellhouse.
- Mały rudy oszołom.
- Przestań się śmiać, martwię się o niego.
- Nie masz o co. Zawsze był jebnięty.
- Nie o to chodzi.
- A o co? - ponownie objął mnie rękoma, przywierając torsem do moich pleców i kładąc podbródek na moim ramieniu.
- Nie widziałeś go dzisiaj. Wygonił ze swojego pokoju jakąś parę, później miał straszne drgawki, nie wiedziałam co się z nim dzieje, naprawdę, dawno nie widziałam go w takim stanie. Duff, boję się o niego. - odwróciłam się i przytuliłam do chłopaka, splatając ręce na jego karku.
- Spokojnie, maleńka. - szepnął i gładził delikatnie moje włosy. Nie przeszkadzało mi już, że czuję wódkę, ważne że ze mną był i trzymał mocno w ramionach- Nic mu nie będzie. Spokojnie.
Kiedy Dash zostawiła mnie samego w pokoju McKagana po tym, jak się przebudziłem, wróciłem do swojego pokoju. Ciężko mi było patrzeć na łóżko, w którym kilka godzin temu kochały się jakieś dzieciaki, dlatego ominąłem je szerokim łukiem. Usiadłem na parapecie. Z okna widziałem dziesiątki ludzi, bawiących się na naszym podwórku. Co oni tu w ogóle robią? Nie powinno ich tu być. Nie tak długo. Poczułem się słabo, zszedłem z parapetu i osunąłem się na podłogę. Pod łóżkiem zobaczyłem kartkę. Pomyślałem: Nie, nie będę sprawdzał, pewnie wypadła któremuś z tych dzieciaków. Ale po chwili ciekawość zwyciężyła. Wyciągnąłem rękę i złapałem kartkę. Trzymałem ją przez chwilę w dłoni, zanim zdecydowałem się ją rozłożyć i przeczytać jej zawartość. Po szybkim ogarnięciu tekstu wzrokiem zauważyłem, że adresatem wiadomości byłem ja. Przeczytałem ją jeszcze raz. Tym razem uważnie.
No, no, niezłą tu macie imprezę. Całe LA u Was gości. Pokój też masz świetny, ciekawe, czy łóżko wygodne... Chciałabym je przetestować. Razem z Tobą, Axl. Podobasz mi się. Jeśli chcesz się spotkać, przyjdź jak najszybciej do Rainbow. Będę tam do późna, kotku. Całuję. Czekam.
E.B.
Wróciłam z podwórka. Nie mogę znieść, że pod Hellhouse roi się od tylu nieznanych mi ludzi. Jestem tu zaledwie kilka godzin, a czuję się zmęczona. Psychicznie zmęczona. I nie wiem, czy to ci ludzie sami w sobie tak na mnie działają, czy działa tak zachowanie Izzy'ego. Dosiadłam się do świeżej pary.
- Jak ja ci Dash zazdroszczę.
- Czego? - zapytała zaskoczona (a może wystraszona moją obecnością) i przestała bawić się włosami McKagana.
- Normalnego chłopaka.
- Duff, normalny? Mój Duff?
- Dzięki skarbie...
- Oj, przecież wiesz, że cię kocham. - musnęła jego usta w odpowiedzi na sarkazm.
- Racja, tu nikt nie jest normalny i Duff nie jest wcale wyjątkiem. Ale miałam na myśli to, że on nie ćpa dniami i nocami.
- No nie, bo nie ma czasu. Dniami i nocami PIJE.
- Nie przesadzaj, kochanie...
- Nie przesadzam, Duff. Nawet teraz jesteś pijany. Od początku naszego związku, który trwa już 3 dni, ciągle jesteś pod wpływem i...
- Ciii - wpił się w usta dziewczyny - wynagrodzę ci to.
- No to próbuj... - uśmiechnęła się zachęcająco i przygryzła jego wargę. Basista przejechał dłonią po jej szyi, a następnie po piersi i uśmiechnął się, gdy oderwali od siebie usta.
- Ale nie tutaj, maleńka.
- Gdzie ten idiota? - zapytałam prawie płacząc, mając na myśli Izzy'ego oczywiście i włączyłam telewizor. W powtórce wieczornych wiadomości mówili właśnie o zabójstwie jakiejś młodej dziewczyny; włączyłam radio, stojące na stoliku przede mną i tam mówili o tym samym.
W Rainbow usiadłem na stałym miejscu Gunsów. Przy stoliku w rogu pomieszczenia. Nie widziałem stamtąd żadnej dziewczyny. Położyłem dłonie na blacie stolika i jeszcze raz przeczytałem treść karteczki. Wyraźnie napisane: Jeśli chcesz się spotkać, przyjdź jak najszybciej do Rainbow. Będę tam do późna, kotku. Właściwie nie wiedziałem, kiedy wiadomość została napisana, i czy nie zostałem wrobiony. Przecież nikt nie przychodził. Żadna kobieta. Zrezygnowany miałem już wychodzić, kiedy dobiegł mnie kobiecy głos.
- Axl, przyszedłeś. Nie mogę uwierzyć. Chodź, usiądziemy tam. - złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą w miejsce, przy którym przed chwilą samotnie siedziałem. Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Dopiero teraz zauważyłem, że ma rude włosy do ramion. Rude, jak ja. - Jestem Erica. Erica Bloodwine.- wyciągnęła do mnie dłoń nad stołem. A więc Erica, hm...- Pewnie nie wiesz, o co chodzi, prawda?
- Wybacz, nie bardzo...
- Wiesz, znajomi prawie siłą zaciągnęli mnie na imprezę do waszego domu. I wiesz? Na początku nie wierzyłam, że to naprawdę wy. Że to naprawdę ty. Byłam kiedyś na waszym koncercie. Chyba Slash i Duff zeskoczyli ze sceny i kogoś gonili, a raczej próbowali. Ale nie wiem, o co chodziło. - Ja wiedziałem. Koncert graliśmy, kiedy Jeremy porwał Dash i przyprowadził ją na występ. Dziewczyna, Erica, usiadła obok mnie. Bardzo blisko. Nasze kolana (moje, okryte materiałem jeansów, i jej, nagie, bo miała na sobie krótką, jasną sukienkę) się stykały. Przysunęła usta do mojego ucha i szepnęła - Podobasz mi się, Rose - poczułem znajomą już słodycz jej perfum, a oczy mimowolnie powędrowały ku jej dekoltowi. - Chodźmy stąd. - zaproponowała.
- Gdzie?
- Do hotelu.
- Odpada. Nie mam przy sobie kasy.
- To tutaj, na zaplecze.
- Ale...
- Bez obaw. Nikt nam nie będzie przeszkadzał i nikt też się o tym nie dowie... - położyła dłoń na moim udzie i musnęła zmysłowo usta.
- No dobra. - powiedziałem, gdy zamknęła drzwi zaplecza. Zrobię to. Trzeba dbać o fanów. - Ale wiedz, że kogoś kocham.
- Niedługo może zmienisz zdanie.
- Wątpię. Ale próbuj, może się przekonam. - zachęciłem. W radiu włączonym w pomieszczeniu mówili o zabójstwie jakiejś laski. Nie wiem, co to za sprawa, ale ciągle o tym trąbią. Sięgnąłem ręką, by ściszyć radio. Nie bardzo widział mi się seks z historyjką o trupie w tle.
Duff i Dash zniknęli na górze, a do salonu weszli Slash i Kirk, widocznie podirytowani tym, że nasi goście wszędzie za nimi chodzą. Izzy dopiero teraz wynurzył się z łazienki, zostawiając w niej Stevena. Podeszłam do niego, ale chyba nawet tego nie zauważył, bo od razu poszedł na górę. Udałam się za nim, powstrzymując łzy, które napływały mi do oczu. Dogoniłam go, gdy wchodził do pokoju. Usiadł na łóżku, wyciągnął ze spodni torebeczkę z kokainą i dopiero po kilku minutach dostrzegł, że nad nim stoję.
- Co tu robisz?
- Obiecałeś...
- Nie zawracaj mi głowy. Mam ważniejsze sprawy, niż jakieś tam obietnice. Chcę się cieszyć, nie smucić, a to, moja droga - uniósł niewysoko zamknięty narkotyk - ma mi w tym pomóc.
- Jak możesz? Mówiłeś, że chcesz wziąć ze mną ślub, bardzo tego chciałam, ale teraz nie wiem, czy jeszcze chcę...
- Whatever - odparł tonem, który nic nie wyrażał - Nikt cię do niczego nie zmusza. Nie ty, to inna. Niedługo będę tak sławny, że będę mógł mieć każdą. Już teraz laski chcą się pieprzyć po koncertach. - nie wytrzymałam. Uderzyłam go w twarz. Po chwili jego policzek pokrył się czerwonymi śladami, które połączyły się w odcisk mojej dłoni. Uniósł lewy kącik ust w obłędzie - Powtórz. - wyszeptał - Powtórz. Boisz się? Przecież cię nie uderzę, słonko. - Bałam się. Wiedział o tym. Izzy był zdolny, do tego, by mi oddać. Już kiedyś od niego dostałam. Chciałam się powoli wycofać, ale chłopak to przewidział, rzucił torebeczkę na łóżko i złapał moje nadgarstki, mocno zaciskając na nich dłonie. Nie wiem, co było później. Przed oczami zaczęły mi się pojawiać czarne punkciki, które w pewnym momencie zlały się w jedną dużą i ciemną plamę. Gdy się ocknęłam, leżałam na łóżku. Stradlin siedział na jego lewym rogu, plecami do mnie. Gdy usłyszał moje jęknięcie, odwrócił głowę do tyłu i spojrzał na mnie. Nadal niezadowolony. Pewnie narkotyki znowu przestały działać. Jest jeszcze druga opcja: nie wziął kolejnej działki. Ale w to nie wierzę. Spojrzałam na swoje ręce. Na nadgarstkach pojawiło się kilka mniejszych i większych siniaków. Odwróciłam twarz w prawo i zamknęłam oczy, by nie widzieć chłopaka. Niestety, ciągle miałam go przed oczami. Zaciskałam powieki mocniej, jakby to miało go wymazać, ale obraz Izzy'ego tylko się utrwalał. Poddałam się i otworzyłam oczy. Nie odważyłam się jednak na niego spojrzeć.
Leżałem z Ericą na zimnej podłodze zaplecza. Właściwie nie wiem, dlaczego, przecież stoi tam kanapa. Jej ciepła dłoń spoczywała na moim nagim torsie. Podniosła się, wbijając mi przy tym łokieć w żebra. Usiadła na mnie, odgarnęła do tyłu włosy, lecące jej na twarz i uśmiechnęła się słodko.
- Powiesz mi, kogo kochasz?
- Hm, nie, nie sądzę. Myślę, że to nie twoja sprawa. - wygięła się, gdy przejechałem palcem tuż pod jej żebrami.
- Dlaczego?
- Po prostu - położyłem dłoń na ramieniu Eriki i jeździłem kciukiem po jej szyi i obojczyku. Miała delikatną skórę. Drugą dłoń zacisnąłem nad jej pośladkiem.
Dash usnęła w moich ramionach, niedługo po tym, jak skończyliśmy się kochać. Pocałowałem ją nad ustami i zszedłem do salonu, w którym na dobrą sprawę nie było gdzie nogi postawić. Zobaczyłem rytmicznego, wgapiającego się tępo w ekran wyłączonego telewizora. Szturchnąłem go i gdy się odwrócił, pokazałem, żebyśmy poszli na górę. Nie chciałem rozmawiać przy wszystkich, chuj wie, kto śpi naprawdę, a kto tylko udaje.
- Izzy, masz jeszcze ten podobno zajebisty towar?
- Mówisz o tym? - wyjął z kieszeni torebeczkę z białym proszkiem. - Zabierz ode mnie to gówno.
- Gówno? Nie rozumiem, mówiłeś, że to dobry towar...
- Najlepszy, ale chyba rozpierdala mi związek. Bierzesz?
- Nie wiem...
- Weź. Starczy na ostatnią krechę. I wypierdolmy stąd tych ludzi. Co tu się w ogóle dzieje? Ten koleś, od którego zwinąłem towar, ma w kieszeni jeszcze kilka takich torebeczek, a ja więcej nie mogę, Bracket mnie zabije. - spojrzałem podejrzliwie na przyjaciela, zastanawiając się, co zrobić - Albo ja niechcący zabiję ją. - dodał szeptem, mówiąc bardziej do siebie, niż do mnie.
- Dobra, dawaj. Wyrzucimy tych ludzi rano. - schowałem torebeczkę w spodniach.
- Dzięki, stary. Chyba ratujesz mi dupę.
- Obym tylko nie naraził swojej. - zajrzeliśmy do pokoi na górze, obudziliśmy Slasha, później ekipę ze Skid Row i powiedzieliśmy, że jak tylko wstaną, mają wygonić niechcianych gości z Hellhouse. Chyba zrozumieli ten prosty komunikat. W razie czego wstąpiliśmy jeszcze do pokoju Axla, ale zastaliśmy tam nie Rose'a, a Jamesa Hetfielda. I jemu też powiedzieliśmy, co ma zrobić. Nie szukaliśmy już reszty Metalliki, tylko poszliśmy spać. W łóżku przytuliłem się do blondynki.
- Gdzie byłeś? - zapytała, gdy moja zimna ręka spoczęła na jej boku. Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w tył głowy.
- Przed pokojem. Gadałem z Izzym, śpij już, skarbie.
- Siema. Gdzie wszyscy? - rozejrzałem się zdziwiony, gdy po wejściu do domu nie zobaczyłem nikogo, poza McKaganem siedzącym w fotelu z puszką piwa w jednej ręce i pilotem w drugiej. Przed Hellhouse ku mojemu serio wielkiemu zdziwieniu też nikogo nie było. Został tylko jeden wielki SYF.
- Nie ma. Zmyli się.
- O której skończyła się impreza? - opadłem na kanapę.
- Nie wiem, ale koło 11 Slash i Kirk jeszcze kogoś wyganiali.
- Wyganiali? Mówiłeś, że się zmyli...
- Większość wyszła dobrowolnie. - wziął łyk piwa.
- Mniejszość, McKagan, mniejszość. - Saul usiadł na łóżku, oparłem głowę na jego ramieniu - Axl, gdzie byłeś?
- Ee, łaziłem po Sunset. A co, stęskniłeś się? - spojrzałem w górę, w jak zwykle skryte pod lokami oczy gitarzysty. Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Hudsona, a jego głowa ruchem zaprzeczyła jakąkolwiek tęsknotę pod moim kątem. Czułem jednak, że to tylko gra i może to głupie, ale kochając się z Ericą Bloodwine myślałem o Slashu. Miałem go przed oczami, wyobrażałem sobie, że to jego całuję, dotykam. W jej oczach widziałem jego oczy.
- Dash się martwiła. - wtrącił Duff. Pogłośnił telewizor, gdy zaczęły się wiadomości i wtedy Dash zeszła na dół, miała na sobie koszulę basisty.
- O cześć, Axl. Martwiłam się o ciebie, gdzie byłeś?
- Kręciłem się po parku.
- Mówiłeś, że po Sunset.
- No tak, Slash, po Sunset, a przed samym powrotem do domu, łaziłem po parku, nie wspomniałem o tym?
- Jakoś nie bardzo. Coś tu kręcisz, rudy aniołku...
- Dobra, w tej chwili to nieważne. Michaelu Andrew McKagan, znowu pijesz? Tak wcześnie?!
- Uwielbiam, jak tak do mnie mówisz. - zadowolony basista cmoknął w stronę dziewczyny - To na kaca, maleńka. Łeb mnie napierdziela.
- Jasne.
- No tak. Ojej, nie dąsaj się, królewno. Nieładnie tak. Chodź do mnie. - blondynka usiadła basiście na kolanie.
- Nie nazywaj mnie królewną.
- Dobrze, księżniczko.
- Duff!
- Ale co? Miało nie być królewno, prawda chłopaki? - zgodnie pokiwaliśmy głowami, Dash nazwała nas debilami; wyrwała puszkę z dłoni McKagana i zaczęła pić. - Dash McRivery, znowu pijesz? Tak wcześnie?
- To na kaca, maleńki. - uśmiechnęła się i puściła oczko, a później wzięła jeszcze kilka łyków. Chłopak odciągnął puszkę od jej ust i postawił obok fotela.
- Tylko nie maleńki.
- Oj, właśnie maleńki, maleńki, malusi taaki, że o jeju.
- Zobaczymy na górze. Chyba masz coś z pamięcią. Albo ze wzrokiem, kochanie.
- Chyba nie.
- Dobra, bądź już cicho - zakrył dłonią jej usta - to może będę dla ciebie w nocy łaskawy. - ugryzła go.
- Chyba ja będę łaskawa dla ciebie. Jeśli się uspokoisz i będziesz grzeczny, ma się rozumieć.
- Siedź już cicho, mała. - pocałował ją, gdy specjalnie wymieniała jego nieco naciągnięte wady. W tv wrócili do sprawy zamordowanej dziewczyny. Jak się okazało, chodziło o Maryse, dziewczynę zabitą jakieś pół roku temu, jeśli dobrze kojarzę. Była prostytutką, oraz stałą partnerką jakiegoś rockmana. Teraz powiązali jej śmierć z zabójstwem Alicii Highrisk, 23-latki, która od niedawna spotyka, a raczej spotykała się z gitarzystą Poison, C.C. DeVille'em. Obie były dziewczynami członków zespołów rockowych, obie były młode, i obie były blondynkami. To dość przerażające. Pokazali jej zmasakrowane ciało. Dash skryła twarz w dłoniach. Znała ją. Nie wiem skąd, ale twierdzi, że się znały. Blondynka słyszała o zabójstwie jakiejś młodej kobiety, ale nikt nie wiedział, że to Alicia. Media nie podawały nazwiska przez kilka dni, bo ciało i twarz były tak zmasakrowane, że trudno było je zidentyfikować. Alicia została uznana za zaginioną dwa dni temu, kiedy po dwudniowej nieobecności w domu, nikt nie wiedział, gdzie się znajduje. Dopiero sekcja zwłok i identyfikacja pozwoliła stwierdzić, że to ona. Jej chłopak, C.C. DeVille, rozpoznał tatuaż na lędźwiach, który ukrywała przed rodzicami, by ostatecznie po pijaku się nim przed całą rodziną pochwalić. Dash wiedziała o tym tatuażu. Zanim w wiadomościach o nim powiedzieli, modliła się, by zmarła dziewczyna go nie posiadała. Stało się jednak inaczej i blondynka zaniosła się płaczem. Basista próbował ją uspokoić. On też już skojarzył zabitą dziewczynę. Pochodziła z Seattle.
_________________________________
Trochę krótki chyba. Ale napisany w jeden dzień (poza początkiem, który napisałam z pół roku temu xd)! Także taki mały bonusik z mojej strony, dawno tak szybko nie wstawiałam rozdziałów (właściwie chciałam go wstawić dzień po wstawieniu 54 rozdziału). Coraz większy kryminał się z tego robi. Tak mi się wydaje.
Dziękuję za komentarze. :3
I znowu zwracam się z prośbą (niedługo będziecie ją znali na pamięć): jeśli przeczytałaś/-eś tę notkę, proszę zostaw komentarz, opinię, jakiś znak, COKOLWIEK! Obserwuj.To motywuje.. i miło jest przeczytać coś na temat tym moich wypocin. Więc wiecie, co robić. :)
btw. ten i poprzedni rozdział, to chyba jedne z najlepszych w moim dorobku.
Peace,
Dash