ROZDZIAŁ 46
Podjechaliśmy pod Roxy, na twarzy Mary pojawił się grymas niezadowolenia, co właściwie mnie satysfakcjonowało. Weszliśmy do budynku, Mary się nie spodobało.
Nalegała, by zmienić lokal, więc poszliśmy do Rainbow. Usiedliśmy przy stoliku, który zawsze zajmujemy. Chciałem pójść coś zamówić, żeby oderwać się chociaż na chwilę od tej wariatki, ale
Dash i Duff mnie wyprzedzili.
- Wiesz kochanie, jutro jest sobota.. - zaczęła kobieta
- No jest. I co?
- No jak to co, Stevenku? Nasz ŚLUB! - wrzasnęła
- To Ty nie żartowałaś z tym ślubem?! - Mary pokręciła głową
- Wszystko załatwione . Cieszysz się?
- Ale.. jak to sama załatwiłaś? Nie byłem potrzebny?!
- Mam w rodzinie odpowiednią osobę - uśmiechnęła się szeroko i położyła dłoń na moim udzie. Czy w tym pieprzonym L.A. już nie liczy się zdanie Stevena Adlera?!
- Świetnie.. jak ta osoba jest tak samo pieprznięta jak Ty, to już się cholera boję
- Kochanie, daj spokój - przytuliła się do mnie a jej dłoń powędrowała wyżej, do miejsca, które raczej chciałem od niej uchronić. Nie będzie mnie tam
jakaś Mary macać!
- Biedny ten nasz Steven
- Jasne - odparłem między salwami śmiechu. Adler, do którego przytuliła się Mary miał taki wyraz twarzy, że nie mogłem (chociaż się starałem) się powstrzymać,
by się nie zaśmiać. Wyglądał, jakby chciało mu się płakać i wymiotować jednocześnie. No współczuję mu, bo kocham go jak brata, ale jeszcze bardziej kocham ten jego chory "związek" . Niby sobie
nie zasłużył, no bo czym? Gdyby Ona była chociaż trochę młodsza.. no, ale przynajmniej jest zabawnie.
- Duff! Nie śmiej się, On CIERPI - walnęła mnie i ruszyła w stronę baru. Dogoniłem ją, złapałem i mówiąc, że mi się nie wyrwie, zacząłem łaskotać.
Śmiała się próbując uciec.
- Ej, a może byście coś zamówili, a nie się macacie! - krzyknął perkusista
- No już, już
- 3 razy Jack'a Danielsa proszę. Duff, a Mary.. co Ona pije?
- Bo ja wiem, weźmy jej Danielsa, niech się cieszy - odpowiedziałem zerkając na nadal przestraszonego Adlerka
- To 4 razy - poprawiła McRivery i nagle posmutniała
- Dash, coś się stało?
- Nie
- Ej, mała przecież widzę
- Steven nic Ci nie mówił?
- Nie mówił.. ale o czym?
- Jak szukaliśmy Bracket, to Steven.. - zawahała się
- Co Steven? Zrobił Ci coś? - zapytałem gotów wyrwać mu wszystkie kłaki, jeśli okazałoby się, że zrobił Dasshy coś, czego nie powinien
- Nie, nie no nic z tych rzeczy..
- To ma dupek szczęście - odetchnąłem z ulgą
- Tak tylko.. On chyba widział Jeremy'ego. Wiesz Duff, ja .. chciałam o nim zapomnieć, boje się, że On znowu coś zrobi
- Dash, nic się nie stanie, obiecuję. Nie pozwolę, żeby ten skurwiel coś Ci zrobił - patrzyłem w jej niebieskie oczy, Ona błądziła wzrokiem po całym budynku, by chwilę
później spojrzeć w moje oczy. Przytuliłem ją
- Nie chcę Wam przeszkadzać, ale Daniels już czeka. Duff, płacicie teraz, czy później? - zapytał zaprzyjaźniony barman. No ale ma chuj wyczucie, trzeba mu to przyznać
- Co.. yy.. no później - wzięliśmy szklanki, nagle Dash coś sobie przypomniała
- Ej, Duff, przecież ja nie mogę pić!
- Czemu?
- No nie pamiętasz? W ciąży jestem - powiedziała zacieszając prawie jak Steven
- Racja! Zapomniałem, ale Steven pewnie też już nie pamięta..
- Ale Mary na pewno tak..
- No w sumie.. a chcesz się napić? - zapytałem, właściwie nie wiem po co, przecież wiadomo, że Dash akurat tego nie odmówi.. no chyba, że stałoby się coś naprawdę
poważnego. Dziewczyna kiwnęła głową - To pij - stanąłem tak, żeby Mary nic nie widziała a Dash wzięła kilka łyków.
- Duff, ale mamy cztery szklanki..
- Chuj tam, powiemy, że dwie są moje. Chodź ratować Stevena - śmiejąc się poszliśmy do Adlera i Mary.
Wróciłam z Izzym do domu. Nikogo nie było, chłopak korzystając z okazji, że jesteśmy w Hellhouse sami, zaproponował:
- Brack, skoro mamy wolną chatę.. może poszlibśmy na górę..?
- Nie
- No skarbie - podszedł do mnie i objął mnie w pasie
- Nie Izzy, nie chcę
- Jak nie chcesz na górze, to może tutaj, w salonie, co? Albo w kuchni?
- Nie Izzy. Nigdzie, ani tu, ani na górze i w kuchni też nie. NIGDZIE ! - wrzasnęłam
- Właściwie po co ja Cię pytam?! Jesteś moją dziewczyną.. - chwycił mnie mocniej
- Ale nie Twoją własnością - wtrąciłam - Stradlin, co się z Tobą dzieje?
- Ze mną? Ty coś wymyślasz, zgrywasz jakąś cnotkę, nie chcesz się ze mną bzykać, ciekawe, co robiłaś z chłopakami z Metalliki. Przyznaj się, z którym się
kurwiłaś?! - krzyknął, szarpiąc mną - No pytam! Z którym?
- Z żadnym, przysięgam!
- Tak? Przysięgasz nawet.. ciekawe. To co robiłaś w ubraniach któregoś z nich?
- Nic, chciałam się umyć, ale nie wzięłam ze sobą żadnych ubrań, więc James dał mi ciuchy Larsa - tłumaczyłam
- Jasne, nie rób ze mnie idioty, dziwko
- Nie robię, Izzy, mówię prawdę
- Nie kłam! Z którym się pieprzyłaś suko, co? A może z każdym po kolei?!
- Nie.. - uderzył mnie. Policzek zaczął pulsować z bólu, oczy znowu napełniły się łzami. Miałam ochotę uciec, albo się gdzieś schować, to takie upokarzające,
własny chłopak mnie uderzył. Osunęłam się na podłogę i płakałam skulona. Rytmiczny chyba zrozumiał, co zrobił, bo kucnął przy mnie i zaczął przepraszać
- Odejdź. Po prostu daj mi spokój - wydukałam
- Przepraszam, ja.. nie chciałem - dotknął mojej twarzy, gorącego z bólu policzka
- Zostaw.. - jęknęłam
- Przepraszam
- Spieprzaj
- Brack..
- Spierdalaj! - osunęłam się jeszcze bardziej, kładąc się na zimnej podłodze. Izzy przyniósł z kuchni wódkę i bez słowa usiadł obok mnie. Leżałam pod
ścianą i płakałam, jak bezbronne dziecko, któremu ojciec dał klapsa i nakrzyczał. Z tą tylko różnicą, że Izzy nie jest moim ojcem. I nie dał mi klapsa, tylko uderzył w twarz.
Siedziałem obok płaczącej Brack i piłem wódkę. Właściwie sam nie dowierzałem w to, co zrobiłem. Uderzyłem ją. Tylko dlaczego? Nie wiem co robiła z
chłopakami.. może rzeczywiście nic. Kurwa, no nigdy nie pomyślałbym, że mogę ją uderzyć, przecież ją kocham.
Cholera, zwariuję tu! Nie mam fajek, nie mam Danielsa, nie mam GITARY! Nawet nie mam kogo wkurwiać. Ten Travis się nie odzywa, więc nie mam z kim gadać. Zresztą, o czym
miałbym z nim rozmawiać, jak On nawet nie wie, kim są Guns n' Roses.. No ja pierdolę, mam nadzieję, że te pieprzone sukinsyny mnie odwiedzą. Duff powiedział, że przyjdą.. tylko kiedy?!
And when your fears subside and shadows still remain. I know that you can love me, when there's no one left to blame. So never
mind the darkness, we still can find a way. Cause nothin' lasts forever even cold November rain.. Chyba częściej będę musiał tak siedzieć pod chatą Skid Row. Wena mnie tu bierze.
- Sorry Axl, że tak długo, ale musiałem porozmawiać z Bolanem i wytłumaczyć mu, że nie jestem żadną seksowną blondynką, którą można bzykać, tylko zwykłym
Sebastianem Bachem - Baz wyszedł z domu i zaczął się tłumaczyć
- Ok. Ej.. że co? Co Ty mu tłumaczyłeś? Dobierał się do Ciebie? - zapytałem, a na mojej twarzy zaczął pojawiać się coraz szerszy uśmiech. Ach, ta moja wyobraźnia
- Heh Rose, oczy Ci się świecą - zaśmiał się jakby trochę zakłopotany
- Nie o to pytałem
- Wiem
- Więc..?
- Więc.. tak, głównie do moich spodni - spuścił głowę w dół
- Ojeeej, Seba.. ale Cię nie zgwałcił? - objąłem go ramieniem, śmiejąc się
- Śmiej się, śmiej orangutanie. Co tam masz? - wyrwał mi kartkę z dłoni
- Tekst..
- I know that you can love me, when there's no one left to blame. To ballada.. jakaś.. tak?
- T-tak - odpowiedziałem trochę niepewnie
- Spoko
- Spoko?
- No tak
- I.. to wszystko? Nic więcej nie powiesz? - zapytałem zdziwiony. Myślałem, że powie coś więcej, wyrazi jakąś opinię, czy coś, a On mi tylko "Spoko".
- Wiesz, to tylko kawałek, wolałbym zobaczyć cały tekst..
- Jasne, ja Ci pokażę tekst, później Ty z chłopakami napiszecie do niego muzykę.. będziecie pierwsi od nas i wmówicie ludziom, że to Wasz utwór. Ja
Cię Seba znam
- Pewnie.. tak właśnie bym zrobił - potargał mi włosy i poszedł przed siebie
- Czekaj! Gdzie idziemy?
- Do Hellhouse - krzyknął. Dogoniłem go i odwdzięczając się za rozwalenie mojej fryzury, rozczochrałem nieco jego czuprynę.
- Co Ona się tak cieszy? - zapytał Duff, kiedy usiedliśmy do stolika
- Rozmawialiśmy o naszym ślubie - Mary odpowiedziała wpatrzona w Adlera - Wiesz Steven.. bo ja Ci już wybaczyłam tą zdradę..
- Jaką zdradę? - zapytał zdziwiony
- No z tą małą - wskazała na mnie - Więc już Ci wybaczyłam i tak sobie myślę, że możemy razem wychowywać dziecko Twoje i Dash. Ta gówniara jest jeszcze za
młoda, żeby być matką
- Wiesz, Dash jest odpowiedzialna.. - Adler nagle zrobił się cały czerwony
- Odpowiedzialna?! - pisknęła kobieta - Proszę Cię, gdyby była, to nie zaszłaby w ciążę
- A czy to jest tylko moja wina? - zapytałam rozbawiona jej słowami
- A czy ktoś Ci kazał wskakiwać do łóżka mojego Stevenka? - zapytała z pretensją w głosie
- A czy ktoś mu kazał spłodzić dziecko? - wtrącił McKagan
- Ale co ja takiego zrobiłem? - zakłopotany perkusista próbował oderwać od siebie swoją "przyszłą żonę"
- Ty jeszcze pytasz? - oburzona prześladowczyni Adlerka zrobiła naburmuszoną minę i odsunęła się od swojego obiektu westchnień
- Uważasz, że to moja wina?
- Przed chwilą sam powiedziałeś, że Dash jest odpowiedzialna, więc.. czyja?
- A nie pomyślałaś może, że tego wcale nie trzeba zaliczać do przedziału win? - wtrącił basista
- A Twoim zdaniem, do jakiego? Cholernych pomyłek?! - wrzasnęła. W tym momencie całą trójką wybuchliśmy śmiechem, Mary spojrzała na nas jak na idiotów
- I z czego się śmiejecie?
- Z Ciebie. Chyba nam nie zabronisz?
- Mogłabyś nie pyskować?!
- A czy ja pyskuję?
- Ej, no co jest, będziemy bawić się w pytania? Może w końcu ktoś odpowie zdaniem twierdzącym? - Steven wstał i - jak ta sierota ma w zwyczaju - jebnął ręką w szklankę,
oblewając przy tym Mary
- Steven no, to nowa sukienka!
- Ups - zakrył dłonią usta i podał poszkodowanej chusteczki, mówiąc, że - Przecież wyschnie
- Chodź, pojedziemy do mnie a później do jakiejś normalnej restauracji. No chodź
- Ale.. no ale po co do Ciebie? - zapytał przestraszony
- Przecież muszę się przebrać. Chodź
- No już Stevenku, ruszaj ten swój zgrabny tyłek i idź uszczęśliwić ukochaną - zaśmiał się McKagan
- A Wy zostajecie? - zapytał. Po chwili spanikowany szepnął - No proszę, nie zostawiajcie mnie z nią samego, Ona chce mnie zgwałcić. Słyszeliście? Mówi, że musi
się przebrać, ale ja wiem o co jej chodzi. Mam wrażenie, że Ona się ciągle gapi na mój tyłek
- Popcorn, daj spokój. Dzień jest. Nie zgwałci Cię. A nawet jeżeli.. to dla Ciebie chyba sama korzyść.. kiedy Ty ostatnio byłeś z jakąś dziewczyną w łóżku?-
zapytał basista, Adler otworzył usta, ale gitarzysta mu przerwał - Dash się nie liczy, bo chyba do niczego nie doszło
- Kurde. Dobra, pójdę. Ale jak coś, to Wy mi będziecie za psychologa płacić
- Ok, tylko już idź. - pomachaliśmy mu na pożegnanie i zajęliśmy się sobą (w sensie rozmową, no bo czym innym?)
Wszedłem z Sebą do Hellhouse i zobaczyłem Bracket leżącą na podłodze i Stradlina, siedzącego obok z butelką wódki w ręce. Jakaś orgia była, czy jaki
chuj? Nie, no jakby była, to by mnie chyba poinformowali..
- Cześć, co się nie odzywacie? - zapytałem, Brack wstała i nie patrząc ani na nas ani na rytmicznego poszła w stronę schodów - Brack, płakałaś? Coś się stało?
- dziewczyna bez słowa poszła na górę - Izzy, co się stało?
- Nic - odparł obojętnie
- To czemu Ona płakała? - zapytał Bach
- Nie płakała
- Mhm, jasne. Seba, poczekaj tu - pobiegłem na górę, Bracket zamknęła się w łazience. Pukałem, prosiłem, żeby mnie wpuściła, ale nie otwierała. Nawet się
nie odezwała. Zbiegłem do salonu, Sebastian zdążył się już poczęstować Danielsem, stojącym w kuchni i rozsiąść się za moim fortepianem - Stradlin, do cholery jasnej, co tu się dzieje?! Co Ty jej zrobiłeś?!
- wrzasnąłem tak, że Bach upuścił butelkę. Ostatni Daniels w domu.. odkupi nam go!
- Nie Twoja sprawa
- Moja. Mieszkam z Wami! Mów, co się stało?
- Nie interesuj się
- Będę. Izzy, gdyby nic się nie stało, to Brack by nie płakała
- Jak Cię to tak interesuje, to idź do niej. Niech Ci się wyżali, pociesz ją, albo zrób z nią co chcesz - powiedział obojętnie, patrząc ciągle w jeden punkt.
Jego kobieta płacze, a On zachowuje się jak idiota. O ile sobie przypominam, to nigdy taki nie był
- Chciałbym, ale nie chce mnie wpuścić!
- Jaka szkoda. Trudno, sama sobie poradzi
- Co Ty odpierdalasz, Stradlin?! Nie poznaję Cię.. chodź Seba - poszliśmy na górę i próbowaliśmy przekonać Brack, żeby otworzyła te cholerne drzwi. Ale
nic. CISZA.
Mary i Steven wyszli, więc poszedłem po Danielsa dla blondynki. W końcu nie musiała udawać, że jest w ciąży. Usiadłem przy niej, siedziała smutna, całkiem inna,
niż kiedy zostawiałem ją idąc po alkohol.
- Dash, coś się stało? Źle się czujesz?
- Nie, tylko.. jak Steven wyjechał z tym gwałtem, to przypomniało mi się, że Sabo.. - zamilkła i spuściła głowę w dół. Nie wiedziałem, co mam zrobić.
Przytulić, czy nie dotykać i tylko coś powiedzieć.. albo w ogóle nic nie mówić
- Ten idiota zawsze powie coś, czego nie powinien - powiedziałem wreszcie
- Ale.. przecież gadaliście przy mnie o gwałtach i nic, a teraz nagle..
- Nie myśl o tym. Sabo już więcej nic Ci nie zrobi. Nikt więcej Cię nie skrzywdzi. A jeśli tak, to będzie miał ze mną do czynienia, a uwierz, prawie dwumetrowy wkurwiony
basista potrafi być niebezpieczny - uśmiechnęła się delikatnie i położyła głowę na moim ramieniu.
- Brack, otwórz. Proszę.. - delikatnie pukałem do drzwi
- A jest już Dash?
- Nie
- Wyjdę dopiero, jak Dash wróci
- Dobra. Jak chcesz. Chodź - szepnąłem do Seby i udałem się w stronę mojego pokoju. Usiedliśmy na łóżku
- To co teraz zrobimy? - zapytał, podpierając dłońmi głowę
- Będziesz udawał Dash
- Co?!
- Ciszej - przyłożyłem palec do ust
- Sorry. Co? - ponowił pytanie
- No będziesz udawał McRivery
- Nie, nie będę przebierał się w babskie ciuchy
- A kto Ci się każe przebierać? Przecież przez drzwi nie widać
- Aaa rozumiem, ale myślisz, że uwierzy?
- Jak się postarasz. W najgorszym wypadku, będzie trzeba znaleźć naszą blondynkę.
- Steven, wchodź. Przecież nie będziesz stał pod drzwiami
- Poczekam
- No nie wygłupiaj się. Chodź, chodź skarbie - Mary wciągnęła mnie na siłę do mieszkania - Poczekaj tu chwilę, zaraz wrócę - tłumaczyła jak matka małemu
dziecku i poszła do pokoju. Uciekać, czy zostać? UCIEKAM! Podszedłem do drzwi i już miałem wychodzić, nagle Mary wparowała do salonu
- A co Ty robisz?
- Yyy, a no tak.. patrzę, rozglądam się.
- No to siadaj - pociągnęła mnie w stronę kanapy. Usiadłem, stanęła przede mną i zaczęła się rozbierać, zdjęła sukienkę(nie powiem, jak na jej wiek wyglądała
całkiem ok. Naprawdę, myślałem, że jest gorzej a tu takie, można powiedzieć, zaskoczenie), usiadła na mnie okrakiem i przejechała dłonią po moim torsie. Zbliżyła się do mnie i przejechała kilka razy ustami i
językiem po mojej szyi. Chwilę później jej ręce powędrowały już do moich spodni - no do rozporka konkretniej - i jednocześnie musnęła kilkakrotnie moje usta. Kiedy uporała się z rozporkiem, zaczęło robić
się niebezpiecznie
- Mary, zejdź ze mnie - wydukałem z trudem spychając z siebie napaloną kobietę. Nigdy bym nie pomyślał, ale mnie podnieciła (to pewnie przez ten alkohol. Nie, więcej
nie piję!). Ale kurde, no nie mogłem pozwolić, by do czegoś więcej między nami doszło
- Daj spokój, Steven - wstała z kanapy, podeszła do mnie i pocałowała, przygryzając moją wargę a jej dłoń powędrowała ku mojej męskości
- Ubieraj się i jedziemy do tej restauracji
- Ale Steven.. - szepnęła
- Proszę.. - powiedziałem błagalnie i ponownie ją odepchnąłem
- Dobrze - odparła.
Nadal siedzieliśmy w Rainbow i piliśmy. Nagle Dash zaczęła szybciej oddychać, patrząc przed siebie i nie odpowiadając na moje pytania
- Dash, co się stało? - zapytałem jeszcze raz
- Wracajmy do domu
- Ale co się stało?
- Jeremy. On tam jest - wskazała palcem na stolik pod ścianą i odwróciła głowę patrząc na mnie przerażonymi oczami
- Ale tam nikogo nie ma
- Co?! Przecież.. przecież On.. no był tam!
- Uspokój się i oddychaj.
- Ale On tam był - wydukała drżącym głosem. Dzieje się z nią coś niedobrego. Mam nadzieję, że to tylko przez alkohol
- Chodź. Wracamy do domu - zabrałem roztrzęsioną dziewczynę z Rainbow.
________________________________
W końcu się udało! Wstawiłam rozdział ;D Dziękuję, że czekaliście i nie zapomnieliście o moim blogu <3
Mam nadzieję, że to, co wstawiłam, nie jest jakieś najgorsze i choć trochę Wam się spodoba :) Myślę, że nie ma błędów, a jak są to przepraszam.
P.S. już prawie 600 komentarzy, za co bardzo Wam kurde dziękuję ! ;D ;*
Dash.