OSTRZEŻENIE!

Wszystkie sytuacje zawarte w zakładce ExtraGuns. nie mają żadnych powiązań z opowiadaniem głównym. Bez obaw. :)

wtorek, 26 stycznia 2016

R.61


ROZDZIAŁ 61

     Dash zasnęła wyczerpana po dłuższym czasie natrętnego dobierania się do mnie. Nie, że nie miałem ochoty... Nie no, nie miałem, wiedziałem, że w rzeczywistości jest na mnie zła, i że nakręca ją koka. Chwilę przed wzmożonymi atakami napaści seksualnej, dziewczyna była przecież w zupełnie innym, nie pozwalającym na myślenie o seksie, stanie. Była załamana, wystraszona i niespokojna. Próbowałem coś z tym zrobić, jakoś jej pomóc, ale po chwili wszystko to minęło i McRivery zaczęła się do mnie przesadnie tulić, żeby nie powiedzieć - wieszać na mnie. Rozbierała się pospiesznie, obsypując mnie gorącymi pocałunkami, na początku chciałem ją z siebie zrzucić, nie poddawała się jednak, a ja dałem się ponieść chwili i emocjom dziewczyny, pozwoliłem zdjąć z siebie koszulkę. Bo przecież nigdy niczego nie pragnąłem tak jak jej. Przywarła nagimi piersiami do mojego torsu, ogrzewając mnie piekącym wręcz ciepłem. Odwzajemniłem kolejny pocałunek i chwyciłem jej włosy by odciągnąć głowę dziewczyny, przygryzłem przy tym jej dolną wargę. Naruszyłem ranę na jej ustach i poczułem smak ciepłej krwi. Nic sobie z tego nie robiła, przywarła do mnie mocniej, na tyle mocno, że plecami wylądowałem na łóżku. Dash ścisnęła udami moje biodra, ale nie nie oderwała ust od pocałunku. Błądziłem dłońmi po jej ciele, po delikatnej skórze - od ramion, poprzez kręgosłup i biodra, do ud i pośladków, zaciskając co chwilę dłonie pod którymi wyczuwałem miękką skórę.

     
     Obudził mnie znajomy śmiech i dopóki nie otworzyłem i trzy razy nie przetarłem oczu, nie byłem pewny czy to sen, czy naprawdę słyszę to co słyszę. To nie sen! Znajome loki na znajomej twarzy! Pełne usta ułożone w uśmiech odsłaniający zęby i ten połyskujący kolczyk w nosie. Slash stał w wejściu  mojego pokoju, oparty o futrynę białych drzwi.
- Cześć Rudzielcu!
- Saul! To naprawdę ty!? Co ty tu... Kurwa, jak?! I co cię tak bawi?
- Ty. Spałeś tak słodko, że nie mogłem się powstrzymać! I jeszcze ten kciuk...
- Jaki kciuk?!
- Ten, który ssałeś - odparł najpoważniej jak tylko w tej chwili umiał, a gdy skończył, ponownie wybuchł śmiechem. Zmarszczyłem brwi i cisnąłem w niego poduszką. Złapał ją i rozłożył ramiona.
- Tęskniłeś, prawda? No chodź tu.
- Wiedziałem, że wrócisz! Oni nie wierzyli, ale ja... - wyskoczyłem z łóżka, rzuciłem się na Slasha i poprawiłem włosy, które mi rozczochrał.


     - Lisa? Eee, hej. Wiesz, całkiem miło było w nocy i...
- LISA?! - wściekła Mary zaczęła okładać mnie pięściami, podniosła z podłogi słuchawkę, którą przed chwilą upuściłem i wrzasnęła - Jak mogłaś? Jak mogłaś mi to zrobić?! Miło było w nocy? Lisa, przecież to mój narzeczony!! Jak... mogłaś... - wypuściła powoli słuchawkę z dłoni, delikatnie opadła na kanapę i schowała twarz w dłoniach. Po chwili spojrzała na mnie - A ty? Steven, jak mogłeś? Kocham cię! - zalała się łzami. Zdezorientowany najpierw szukałem wzrokiem ucieczki, ale szkoda mi się zrobiło płaczącej kioskarki i w końcu usiadłem przy niej. Wziąłem głęboki oddech i powoli wypuściłem powietrze z ust.
- Mary, musimy porozmawiać. Może ja będę mówić... Posłuchaj, ja ci nie chcę dawać żadnych złudnych nadziei. Nigdy ci nie dawałem, tak myślę. Mary, ja cię nie kocham.
- Steven, nie zgrywaj się.
- Mówię poważnie. Nie licz na nic więcej niż przyjaźń... Ale z tą przyjaźnią to też nie przesadzaj, nie? - szybko chciałem wycofać się z tego, co przed chwilą powiedziałem.
- Stevie, ja wiem że ci głupio, ale ja ci wybaczam to, co zrobiłeś z Lisą. Tej suce nie wybaczę. Ale tobie, kochanie, zawsze. No, daj buziaka - rzuciła się na mnie z ustami ułożonymi w dzióbek i czekała aż ją pocałuję. Pokręciłem głową i odepchnąłem ją delikatnie.
- Mary, ty nic nie rozumiesz. Jak ja mam ci to inaczej wytłumaczyć?
- Skarbie, nie musisz mi niczego tłumaczyć. Ja ci wybaczyłam, teraz tylko czekajmy na nasz ślub.
- Ale ja cię nie kocham.
- Miłość przyjdzie z czasem - zadowolona przytuliła się do mojego ramienia.

 
      - Da się na dzisiaj załatwić?
- Nie wcześniej niż na 17.
- Doskonale! Będę! Do widzenia! - pożegnałem się z przemiłą ekspedientką i gwiżdżąc wyszedłem ze sklepu.
- Cześć Axl.
- Kto mówi Axl, gdy idę ja? O, siemanko! - przywitałem się z Bachem i Bolanem - Chłopaki, mam sprawę, bo wiecie... - przekazałem im pewną informację - ...To jak, przyjdziecie?
- No pewnie! Mów tylko, na którą mamy być.
- Eee, generalnie to przyjdźcie, o której chcecie, tylko nie wcześniej niż 18.
- Będziemy.
- Świetnie! Muszę coś jeszcze załatwić, spadam - pożegnaliśmy się i poszedłem dalej. Chodząc po Sunset Strip, w pewnym momencie ujrzałem znajomą twarz, wyłaniającą się zza budynku jakiegoś klubu. Na początku nie byłem pewien, ale całkiem szybko ogarnąłem, że była to Erica. Szła w zupełnie innym kierunku, niż ja, więc postanowiłem pobiec za nią. Gdy już ją dogoniłem, złapałem jej ramię. Wrzasnęła.
- Co do... Axl? Oszalałeś?! Puść mnie. Wiedziałam, że wrócisz - wygięła prawy kącik ust, odsłaniając część białych zębów.
- Po prostu zobaczyłem, że idziesz i postanowiłem podejść - czułem, że się czerwienię.
- Mhm - przejechała zgrabnym palcem po moim udzie, rozzłościło mnie to trochę - Podobało ci się ostatnio, prawda?
- Erica...
- Tak, skarbie? - zapytała słodkim głosem, warknąłem.
- Nie mów tak do mnie!
- O co ci chodzi? Ostatnio nie narzekałeś.
- Mówiłem ci, że kogoś kocham - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
- I co? Ja mówiłam, że zmienisz zdanie i proszę, wróciłeś.
- Jesteś szurnięta! - sam nie wiem dlaczego, ale uderzyłem ją w twarz. Później popchnąłem, straciła równowagę i nim się obejrzałem, leżała na chodniku. Upadając, uderzyła o ogromny kosz, stojący tuż pod ścianą budynku. Na jej jasnych spodniach nagle pojawiła się plama krwi. Powiększała się. Nikogo nie było w pobliżu, spanikowałem i uciekłem, zostawiając ją samą.


    - Skarbie, nie śpisz? Wiesz, kto wrócił?! - wbiegłem do sypialni, blondynka leżała na łóżku. Powoli pokręciła głową na znak, że nie wie, a chwilę później jakby ją olśniło?
- Slash?!!
- Tak!
- Jezu, Duff, tak się cieszę! - rzuciła mi się na szyję i zaraz pociągnęła mnie na dół.
- Saaaaauuul! - wskoczyła Mulatowi na plecy.
- Cześć, mała.
- Jak dobrze, że cię wypuścili!
- Też się cieszę - uśmiechnął się.


     Przebiegłem dość spory kawałek i zatrzymałem się przy budce telefonicznej. Nie miałem tego w planach. Chwilę walczyłem ze sobą, aby w końcu do niej wejść. Znalazłem w kieszeni jakieś monety, wrzuciłem je do automatu i wykręciłem numer pogotowia. Cholera, no odbierzcie. Szybciej!
- Pogotowie ratunkowe, słucham? 
- Pomocy, zróbcie coś. ...młoda kobieta... przy Rainbow... na tyłach budynku... Nie mam pojęcia czemu, ale krwawi, pomóżcie jej! - spanikowany, z trzęsącym się głosem, nie potrafiłem zbudować poprawnego zdania.
- Proszę podać swoje dane osobowe.
- Wolałbym zostać anonimowy. Pomóżcie jej!
- Dobrze, już wysyłam karetkę. Na pewno nie poda mi pan swoich danych? Halo? ...proszę pana, halo? - zapytała ponownie, wypuściłem słuchawkę, wyszedłem z budki i powoli osunąłem się na ziemię przy ścianie jakiegoś budynku. Przejechałem dłońmi po twarzy, wziąłem kilka głębokich wdechów, wstałem i chwiejnym krokiem poszedłem w dół ulicy.


   - O, Axl, wróciłeś. - Dash uśmiechnęła się na mój widok - Coś się stało?
- Nic. Która godzina?
- Piętnasta trzydzieści. Co jest?
- Nic. Idę spać. Obudzisz mnie za godzinę?
- Jasne.
- Super, dzięki. - smętnym krokiem udałem się na górę. Wszedłem do swojego pokoju i walnąłem się na łóżko. Schowałem głowę pod poduszkę. Cały czas przed oczami miałem obraz Eriki i pełno krwi. O co do cholery chodzi? Nagle poczułem, że powieki mam jak z ołowiu i zasnąłem. Dash obudziła mnie tak, jak chciałem, postanowiłem powiedzieć przyjaciółce o swoich planach i poprosiłem, żeby mi przy ich realizacji pomogła. Wciąż dręczył mnie obraz Eriki.


    Kiedy już jechaliśmy do domu, Axl poprosił mnie, żebym zatrzymała się pod sklepem jubilerskim. Wyskoczył z auta, przebiegł przez ulicę i za piętnaście minut był już z powrotem.
- Co tam masz?
- Dowiesz się jak wrócimy do domu - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Chwilę później jednak wydawał się być zakłopotany. Jakby coś go dręczyło. - Możemy już jechać?
- Jasne. Axl, na pewno wszystko w porządku?
- Ta.


   Siedziałem ze Slashem w salonie, w telewizji leciała właśnie powtórka koncertu Stonesów, emitowanego jakiś czas temu.
- Duff, kiedy my w końcu z nimi zagramy?
- Nie wiem, nie ustalaliśmy jeszcze?                          
- Nie pamiętam - Hudson dopił colę z puszki, zgniótł ją i rzucił pod drzwi, które nagle otworzyły się z impetem. Aż podskoczyliśmy.
- Słyszałem, że cię wypuścili, sukinsynie. Jak to, kurwa, możliwe?
- Nie mają dowodów,bo jestem niewinny, więc po co mieliby mnie dalej trzymać? Kto ci tu w ogóle pozwolił wejść, Sabo?
- Chuj cię to obchodzi, Slash. Lepiej powiedz, gdzie jest Anastasia, bo jakoś do tej pory nie wróciła. Co z nią zrobiłeś?
- Sabo, kurwa! Nic! Nic jej nie zrobiłem. Nie mam pojęcia gdzie jest, zrozum to w końcu. To twoja dziewczyna, trzeba było jej pilnować!
- Slash, mógłbyś - Dash weszła do Hellhouse - Sabo? Co ty tu robisz? Nieważne. Wypierdalaj, i tak nie masz nic ciekawego do powiedzenia. Slash, pomożesz mi w czymś? Chodźmy na górę - blondynka położyła dłonie na barkach gitarzysty i popychając go w stronę schodów, odwróciła ku mnie głowę i puściła oczko uśmiechając się delikatnie. Spojrzałem na nieproszonego gościa.
- No, nie słyszałeś? Wypierdalaj - lekceważąco wygiąłem kącik ust.
- Jesteście posrani. WSZYSCY. - wychodząc, trącił wchodzącego do domu Rose'a.
- Nie ma Slasha? - zapytał niemal szeptem.
- Dash zabrała go na górę.
- Świetnie! Pomożesz?


   Siedzieliśmy z Dash u mnie w pokoju i rozmawialiśmy o koncertach, które Guns n Roses mają zagrać jako support The Rolling Stones i nagle dobiegły nas wrzaski, docierające prawdopodobnie z salonu:
- Pomocy! Slash! Dasshy, chodźcie tu! Pomocy! - słysząc krzyk Axla, wybiegłem z pokoju. Chwila, coś mi tu nie pasuje.. Zatrzymałem się w połowie schodów, z prawą stopą w powietrzu. Salon pełen był ludzi, gdy mnie zobaczyli, zaczęli śpiewać Sto lat, dopiero po chwili ogarnąłem, co się dzieje, zszedłem kilka schodków i usiadłem na trzecim od dołu, niedowierzając, że pamiętali o moich urodzinach, w dniu, w którym ja o nich zapomniałem. Wstałem uśmiechnięty i pobiegłem do przyjaciół. Wszyscy składali mi życzenia, śmiali się i klepali po ramieniu, tylko Axl siedział wycofany przy swoim fortepianie, stojącym przy oknie. Przedarłem się przez tłum gości i podszedłem do niego.
- Hej, Axl, chłopaki mówią, że to ty wszystko zorganizowałeś. Dziękuję - uśmiechnąłem się, gdy nieśmiało na mnie spojrzał.
- Mam dla ciebie prezent, Saul. Wszystkiego najlepszego - wręczył mi małe białe pudełeczko. Otworzyłem je. W pudełeczku był srebrny wisiorek z wężem układającym się w symbol nieskończoności.
 - Wow, Axl! Ej, dzięki! Piękne to jest. Dziękuję - w jego zielonych oczach ujrzałem coś w rodzaju ulgi, a jego usta lekko uniosły się w uśmiechu.
- To nie wszystko! - wstał energicznie, złapał za rękaw mojej ciemnej koszuli i pociągnął mnie za rękę ku wyjściu. Na zewnątrz, naprzeciwko schodów, stał mój stary bmx, ozdobiony wielką czerwoną kokardą. Axl spojrzał na mnie, szczerząc zęby. Odwzajemniłem uśmiech, dałem mu białe pudełeczko i pobiegłem do drugiego prezentu.
- Skąd żeś go wytrzasnął? Ha, niewiarygodne! Tyle lat go nie widziałem! - usiadłem na siodełku, po chwili zszedłem, podbiegłem do rudego chłopaka i go przytuliłem. Przez chwilę jego ręce zwisały bezczynnie, aż w końcu zaczęły obejmować moje biodra. Głowa Axla spoczęła spokojnie na moim ramieniu. - Dziękuję, aniołku.

___________________________________
Przepraszam, że znowu tak późno, i że rozdział znowu nie jest jakoś specjalnie długi (ani w ogóle taki, jaki bym chciała), ale chciałam go już wstawić. Mam pewne plany na następny i mam ferie, więc mam też nadzieję, że pomimo mojego lenia wstawię nowy rozdział w najbliższym czasie. Ale nic nie obiecuję.
***********************************
Choć grudzień 2015 i styczeń 2016 nie były zbyt radosne z powodu śmierci legend takich jak Lemmy, czy Bowie, a także m.in. kolegi chłopaków z Velvet Revolver, wokalisty - Scotta Weilanda, to jednak jakaś radosna wiadomość obiegła świat. Otóż, kurde, it's happening! Guns n' Roses powracają w oryginalnym składzie! No, prawie. Na razie tylko Axl, Duff i Slash, ale miejmy nadzieję, że reunion będzie pełne i powrócą również Izzy i Steven. A jak nie Adler, to chociaż Matt. Dobre i to. Nie wiem jak wy, ale ja się z tego powodu strasznie cieszę. Czekałam na to długo.
************************************
Tradycyjnie, proszę o pozostawienie komentarza, lubię je czytać, więc nie szczędźcie klawiatury! :D
Mam nadzieję, że tym razem komentarzy będzie więcej, niż ostatnio. :) I że pojawią się szybciej.
Dla sprostowania, ciężko jest wrócić do  historii, żeby było w miarę spójnie, jeśli nie pisało się przez tak długi czas, więc niestety, efekty są takie jak widać.
************************************
Peace,

Dash.