OSTRZEŻENIE!

Wszystkie sytuacje zawarte w zakładce ExtraGuns. nie mają żadnych powiązań z opowiadaniem głównym. Bez obaw. :)

środa, 25 grudnia 2013

Last Christmas I gave you my heart, but the very next day you gave it away - nie mam pomysłu na tytuł.

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałam Wam życzyć (ha! i tu jest mały problem, bo nie jestem dobra w składaniu życzeń i zazwyczaj ograniczam się do czegoś w stylu "Dziękuję i wzajemnie", ale tu nie mam się do czego odnieść, żeby napisać "wzajemnie".) więc chciałam Wam życzyć, żeby te święta były cudowne, pełne prezentów i fajnie spędzonych chwil, żeby Wasze marzenia się spełniły no i najważniejsze - cierpliwości do mnie :D . No i czego tam sobie jeszcze chcecie. Aa no i jeszcze życzę Wam, sobie i każdemu fanowi Gn'R, żeby chłopcy jeszcze chociaż raz zagrali w składzie : Rose, Slash, McKagan, Stradlin i Adler. 
Wesołych Świąt! 

Dash.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ * * * ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

***

   Boże Narodzenie - ah, jak ja kocham święta! - pomyślałem, wesoło zeskakując ze schodów. Z kuchni dobiegały mnie krzyki, mącące moje zadowolenie. Przekraczając drzwi, a raczej miejsce, w którym powinny być, ujrzałem rytmicznego i jego dziewczynę, wściekłą zresztą, bo to głównie Ona krzyczała.
- Co się tak wydzieracie od rana? Brack, makowiec nie wyszedł? Karpia nie będzie? - zaśmiałem się.
- Adler, zamknij się, bo Ci zaraz przypierdolę. - warknęła i z zaciśniętą pięścią zbliżała się w kierunku mojej skromnej, biednej i nadzwyczaj słodkiej osoby.
- Brack, zostaw.. - Izzy próbował zatrzymać brunetkę, chwytając nadgarstek jej uniesionej ręki, odwróciła się gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie, Stradlin!
- O co Ci chodzi? Okres masz? - gitarzysta próbował zażartować.
- O nic! Po prostu.. o nic. - wyszła z kuchni, a później z domu.
- O co Ona się tak focha? - zapytałem przyjaciela, równie zmieszanego, jak ja. Wzruszył ramionami.
- Nie wiem, o to, że zjadłem kawałek ciasta? Przecież to głupie.
- Dziewczyny są głupie.. Dobra, nie przejmuj się, święta są. Chodźmy przebrać Saula za świętego Mikołaja! Chodźmy, chodźmy. - ponagliłem.

   - Saul, Saul! No chodź, Izzy, chooodź!
- Idę przecież.. - ze snu wyrwały mnie śmiechy perkusisty i przeciągane, jakby niechętne odpowiedzi rytmicznego. Gitarzysta i ten drugi oszołom, wbiegli do mojego królestwa, rozwalając na wstępie fortecę z poduszek, ustawioną przy i trochę na moim łóżku (wczoraj był u nas Martin z synem, a ja bawiłem się z małym).
- Hudson! Wstawaj, leniuszku!
- Leniuszku? I po chuj mam wstawać, jak jest.. - urwałem i wymacałem zegarek stojący na szawce, ukryty pod wczorajaszą koszulką - 9:57..? Chłopaki! Kurwa, czego Wy ode mnie chcecie prawie nad ranem?!
- Nie denerwuj się. - uroczy Adlerek próbował załagodzić sytuację i uśmiechając się przyjaźnie usiadł na moim łóżku. Wgapiał się we mnie, prawie że maślanymi, świecącymi oczkami, nie mówiąc ani słowa, powodując tym u mnie wielką niezręczność.
- No co? Co tak patrzysz? Wiem, że jestem przystojny, ale na Boga, Adler! Ja naprawdę nie jestem gejem!
- Ale czy ja coś mówię? - zapytał, kładąc dłoń na klacie w geście zaskoczenia.
- No właśnie nic.. I to mnie - szczerze mówić PRZERAŻA! Adler!
- Mrrrauu..! - zamruczał, robiąc dziwnie koci ruch ręką i szczerząc przy tym zęby, zatrzepotał uwodzicielsko rzęsami.
- Adleeer!
- O tak, skarbie, tak będziesz krzyczał w nocy.
- Geju, wypierdalaj mi stąd! Nic nie będę krzyczał. - próbowałem zepchnąć go z łóżka, ale widząc jego miny, zacząłem się śmiać i nie miałem siły, by cokolwiek zrobić.
- Ale kochanie, no kotek, podsuń się, poleżymy razem. - perkusista również zaczął charakterystycznie dla siebie zacieszać i nawet Stradlin, jak dotąd wycofany, siedzący pod ścianą się rozpogodził. I to tak, że tarzał się po podłodze, wydając przy tym dziwne dźwięki.
- O kurwa, pedały! Kocham Was!
- Czyli też jesteś pedałem! Wskakuj do nas, przecież się zmieścimy. No i w trójkę będzie ciekawiej! - blond pudel zachęcał, poklepując ręką po kołdrze.
- Nie Stevie, ja mam dziewczynę.
- Ale chwilowo jej nie ma.
- Sorki chłopaki. - uśmiechnął się.
- Oh, no dobra.. a mogło być tak pięknie. Ahh. - Popcorn się rozmarzył.
- Ej, ale poważnie. Co chcecie?  - zapytałem, gdy wszyscy trochę się uspokoiliśmy i nie śmialiśmy się już tak, jak wcześniej.
- Mamy dla Ciebie propozycję.. nie do odrzucenia! - od razu zaznaczył blondyn.
- Ale jaką?
- Noo.. przebierzemy Cię za świętego Mikołaja, prawie się nadajesz, może trochę za chudy jesteś, ale to się jakoś nadrobi, wpieprzysz wszystko, co dziewczyny zrobiły na święta, popijesz wódą, to Ci wszystko w środku spęcznieje i powinno być ok, a jak nie, to dokleimy Ci poduszkę, czy coś. - mówił na jednym wdechu perkusista.
- Dobra, ale pod jednym warunkiem - uniosłem nieco palec wskazujący ku górze. Zgodziłem się. Pewnie nie myśleli, że tak szybko mnie namówią. No ale, oferują wódkę, więc jak tu się nie zgodzić? - będziecie moimi elfami. - no przecież sam z siebie nie będę debila robił.
- Izzy. - popatrzyli na siebie, zabawnie pokiwali głowami "porozumiewając się" i odpowiedzieli razem:
- Zgoda! Ale wódkę dzielimy na trzech.
- O Jezu, to kupi się więcej. Stoi? - wyciągnąłem rękę do gitarzysty.
- Jasne. - podał mi dłoń.
- Steve?
- Spoko. Jej, ale będzie fajnie! - zacieszał, zacierając ręce.

   Wyszedłem z pokoju wkurwiony, bo ktoś mnie obudził. A sen miałem całkiem fajny - koncert na Wembley, stadion cały wypełniony fanami, wszyscy już są na scenie, tylko ja rucham się z jakąś panienką. Kurwa, to było takie piękne, takie realistyczne.. ale nie, ktoś musiał mi to przerwać!
- Zaraz, zaraz.. co ja słyszę? - szepnąłem do siebie i przybliżyłem ucho do drzwi pokoju McKagana.
- Michael.. - usłyszałem ciężko oddychającą, wręcz momentami jęczącą Dash, ale kim u diabła jest Michael?! Wbiłem do pokoju, nie zważając na krzyki i protesty kochanków.
- Axl! - McRivery zeszła z blondyna i zakryła się kołdrą.
- Duff?!
- A kogo się spodziewałeś? Erica Claptona? - basista wygiął kącik ust w geście uśmiechu.
- No.. nie, bardziej Jacksona, przecież Dash powiedziała "Michael".
- No ja mam na imię Michael, debilu. - oburzył się. Przyłożyłem dłoń do czoła.
- Faktycznie..! Dash, to już nie mogłaś wysapać "Duff"? Wystraszyłem się.
- Wypierdalaj! - rzuciła we mnie poduszką i zaczęła muskać ustami szyję basisty.
- No niee.. mogę popatrzeć? Ja sobie tu, o tu - usiadłem po turecku przed łóżkiem - usiądę i będę cichutko, jak myszka obserwował Wasze poczynania, co? Kto wie, może później napiszę o tym piosenkę? - uśmiechnąłem się zachęcająco.
- Wypierdalaj, Rose! - krzyknęli oboje.
- A gdybym tak sobie stanął za drzwiami i posłuchał troszeczkę Waszych jęków? To takie podniecające..
- Idź stąd świrze!
- Dobra. Nie to nie.- zrobiłem naburmuszoną minę i skrzyżowałem ręce na brzuchu - I znowu będę musiał oglądać filmy dla dorosłych.. CAŁKIEM SAM! - zaakcentowałem i wyszedłem, trzaskając drzwiami. - Wy nie macie serca!

   - Chłopaki, jesteście pewni, że to dobry rozmiar? - Slash próbował wcisnąć się w kostium "tego od prezentów" .
- Pewnie.. - perkusista zachowywał spokój, ale: - Izzy, pomóż! - Popcorn potrzebował pomocy przy zapięciu guzika. Cała sytuacja wyglądała, jak na żywca wyjęta z komedii : siedzieliśmy w trójkę, w jednej małej, ciasnej przymierzalni, Adler nogę miał opartą o ścianę, przed którą stał gitarzysta, obie ręce na guziku, ja trzymałem ubrania Slasha, bo "pod żadnym pozorem nie mogą leżeć na tej zasyfionej podłodze! Nie wiadomo, kto próbował się tu bzykać."
- Ale jak, przecież ubrania..?
- Oj, jebnij to tam. - wskazał na mały stołeczek w jednym z rogów "pomieszczenia".
- Ja Ci dam "jebnij to tam"! Jeszcze jedno zbędne słowo i Ty zostaniesz świętym Mikołajem!
- Dobrze Saul, nie denerwuj się tak, bo się nie dopniesz.
- Ughh..!
- Wciągnij brzuch.
- Ejj, nie uważacie, że to "I Ty zostaniesz świętym Mikołajem" zabrzmiało trochę jak w reklamie?
- Ale masz zapłon, Izzy. Brawo.
- Nie chciałem Wam po prostu przeszkadzać, Hudson.
- Jasne.
- Dobra, bierzemy to, lepszego rozmiaru nie znajdziemy. Zdejmujesz i zakładasz znowu w domu, czy tak wracasz do Hellhouse?
- Stradlin..
- Ok, rozumiem, że tak wracasz.
- W sumie - westchnął - jak mam się w to cholerstwo później jeszcze raz wbijać, to może rzeczywiście lepiej w tym zostanę. - wyszedł z przymierzalni, ja wyszedłem za nim.
- Saul, a Twoje ciuchy?
- Trzymałeś je tak długo, że te kilka minut w kolejce i droga do samochodu nie powinny Ci sprawić problemu, skarbie.
- Jasne.. o, Adler, potrzymaj. - wcisnąłem szmaty Slasha w ręce perkusisty, wychodzącego z przymierzalni i wesoło podgwizdując ruszyłem w stronę kasy i Slasha bajerującego sprzedawczynię.
- Aaaa, dostałem 25% zniżki, czaisz?! - wyszeptał gitarzysta.
- To normalne, święta są, czym Ty się podniecasz, debilu?
- Taa, no święta, ale świąteczna zniżka wynosi 15%, a ja dostałem 25!
- Zaśpiewałeś kolędę? Powiedziałeś wierszyk do świętego?
- Nie, to zniżka za wygląd, za moją śliczną twarzyczkę.
- Za wygląd, hm.. mogę się z tym zgodzić, nie codziennie w L.A. widzi się Mulata przebranego za świętego Mikołaja, w dodatku w sklepie, ale co do tej Twojej twarzyczki.. no stary, nie wiem, czy przećpane oczy są śliczne.
- Nie mam przećpanych oczu - podbiegł do najbliżej stojącego lusterka i zaczął się przyglądać swojej twarzy. - no jak Boga kocham, nie mam.
- Zacznijmy od tego, czy kochasz..
- Co?
- Nic, tak tylko do siebie gadam.. gdzie ten Adler?
- Jestem, jestem.
- Łoo.. co Ci się stało?
- Co?
- No to .- zaprowadziłem go do lustra, przy którym nadal stał Slash.
- I kto tu ma przećpane oczy? - prychnął.
- Slash, ja nie o oczach mówię, chociaż.. faktycznie - Steven, brałeś coś teraz?
- Nie, no skąd, co miałbym wciągnąć w sklepie?
- Nie wiem, nieważne. Czemu Ty masz granatową twarz?!
- Nie wiem..
- Gdzie jest ten pieprzony blondyn, który mnie podglądał? - usłyszeliśmy nieco piskliwy głos i po chwili naszym oczom ukazała się supermodelka Stephanie Seymour - prawdopodobny powód granatowości Adlerka.
- Ups, mnie tu nie ma i nigdy nie było. - schował się za manekinem.
- Gdzie.. czy ja Was przypadkiem nie znam? - kobieta zatrzymała się przed nami i przejechała palcem po dolnej wardze.
- Możliwe, że gdzieś nas widziałaś - uśmiechnął się Slash. - albo słyszałaś.
- Czekaj, czekaj, Wy jesteście.. jak Wy się nazywacie.. zaraz sobie przypomnę.. - nawinęła kosmyk włosów na palec - wiem! - wskazała na nas palcem, ale natychmiast przyłożyła go do ust, uśmiechaliśmy się, kiwając głowami - Metallica?
- Jezu.. - Adler zza manekina westchnął cicho i uderzył dłonią w czoło.
- Metallica, tak?
- Nie, ale zgaduj dalej.
- Yyym, ok - położyła dłoń na karku i znowu zaczęła bawić się włosami. - Skid Row? - pokręciliśmy przecząco głowami - Bon Jo.. niee, ich ostatnio widziałam, wyglądali inaczej, no nie wiem, Iron Maiden? Led Zeppelin? - Ona chyba nie wie, co mówi, wymienia po prostu zespoły, których nazwy gdzieś usłyszała.
- Nie.
- Queen? - no teraz to pojechała! Nie wierzę. Chyba czas zakończyć ten cyrk.
- Nie, nie Queen. Jesteśmy troszkę młodsi. To może mała podpowiedź, co? - zapytałem.
- Nie! Poczekaj, ja wiem! - pisnęła i podskakując klasnęła w dłonie.
- No, słuchamy..
- Aerosmith!? Tak, Aerosmith, prawda? Od razu poznałam!
- Nie, Aerosmith też nie. Jesteśmy Guns n' Roses.
- Aaa, no tak, głupia ja. - o, serio? - Macie takiego fajnego wokalistę, jak on ma.. ten, no - zaczęła kręcić dłonią - Morrison? Nie, to w Bee Gees. On się nazywał..
- Yyym, wiesz, Morrison to jednak The Doors. - słusznie zauważył "święty".
- Ah tak, The Doors, no przecież. Swoją drogą nieźle się ten Morrison trzyma. A ten Wasz wokalista, to Alex.. Alex..
- Axl. Axl Rose.
- No tak, nie mam pamięci do nazwisk.
- I do zespołów. - szepnąłem do gitarzysty.
- A więc Axl Rose.. przystojny mężczyzna. I taki słodki.. - zrobiła rozmarzoną minę i przygryzła dolną wargę, pomalowanych mocno czerwoną szminką ust.
- Tak, bardzo słodki.. - powiedziałem ironicznie. - nie znasz go, jak się wkurzy, to już taki słodki nie jest.
- No nie wiem, może Wy go znacie lepiej. Ten blondyn, który mnie podglądał też jest od Was?
- Tak, to nasz perkusista, prywatny, domowy pudel.. ale jego tu wcale nie było..! - szybko zaprzeczył Hudson.
- Jasne, miło było Was poznać chłopaki. Pozdrówcie Alexa.
- Axla.
- Tak, właśnie jego. Axla - zachichotała. - i tego podglądacza też. Paa.
- Narka. - odpowiedzieliśmy, próbując odwzorować jej piskliwy i słodki do bólu głosik. - Adler, możesz wyjść. Jak Ty żeś ją podglądał?
- Oj, no normalnie, tyle, że ta zasłona chuj wie czemu farbuje i stąd ta moja granatowa mordka. Ależ irytująca jest ta panienka, nie? Jak można nas pomylić z Zeppelinami albo Queenem? Albo może raczej, jak można ich pomylić z nami.
- Dla nas to zaszczyt.
- Tak, ale to nie zmienia faktu, że Ona jest MEGA GŁUPIA.
- Chodźmy stąd, nie mam ochoty na jeszcze jedną rozmowę z nią, a właśnie się tu zbliża. - powiedziałem i wychodząc, pociągnąłem za sobą przyjaciół.
- Zaraz, a co z Waszymi strojami elfów? - zapytał Saul, gdy wsiadaliśmy do auta.
- Odwiedzimy inny sklep, na pewno nie wrócimy tam, gdzie jest ta cała Seymour.. chyba, że bardzo chcesz, Steve.
- Nie, nie trzeba, jeszcze mnie oskarży, że ją prześladuję, czy coś..

    Myślicie, że elfy mają granatową skórę? - perkusista przyłożył głowę do szyby.
- Już bardziej gobliny, nie Izzy?
- Możliwe.
- Ej, ale ta Stephanie ma niezłą dupę i nogi całkiem.. fajne.
- Czy ja wiem, Adler, to i tak nie zmienia faktu, że wydaje mi się pusta. Jeszcze ten jej piskliwy głosik.. masakra.
- Ej, ale przecież Dash i Brack też są śliczne - aż dziwi mnie, że Izzy o tym nie wspomniał, w końcu Brack jest jego dziewczyną. - i też robiły w tej samej branży, co Seymour.
- Ale kiedy to było, Hudson. Już pewnie o tym nie pamiętają..
- Może. O patrzcie: Świąteczne stroje, prezenty i inne... Izzy, skręć tutaj. - wskazałem palcem na zjazd, prowadzący do sklepu. Gitarzysta zaparkował na parkingu i wyszedł z auta, za nim wyszedł Popcorn.
- Slash, idziesz?
- Zostaję, nie będę łaził w tym stroju po sklepie. - Po 10 minutach muzycy dalej nie wracali, podgłośniłem radio, bo właśnie leciało "Last Christmas" Wham, rozglądałem się na prawo i lewo, obserwując ludzi ganiających do sklepu i wybiegających z niego, aż w pewnym momencie ujrzałem, że z auta, które przed chwilą ktoś zaparkował obok naszego wozu wysiada nie kto inny, jak nasza kochaana, uroczaa, najmądrzeejsza, jedyna w swoim rodzaju Steph Seymour! Ona nas śledzi, czy jaki chuj? Jak ja się cieszę, że nie poszedłem z nimi. Po mniej więcej kwadransie wróciły moje elfy. Weszli pośpiesznie do auta.
- Mamy te kostiumy, kupiliśmy dwa ostatnie. - zacieszał Adler.
- Zgadnij kogo spotkaliśmy..
- Seymour.
- Skąd wiesz? - nie dowierzał Steven.
- Widziałem ją.
- Nie mogłeś nas jakoś ostrzec? Ona ryje mi psychikę. - Stradlin schował twarz w dłoniach. - Pierdolę, wracajmy do domu. - przekręcił kluczyk w stacyjce i pojechaliśmy do Hellhouse.

    - Chłopaki, gdzie Brack? - McRivery zeskoczyła ze schodów i podbiegła do McKagana, siedzącego na fotelu. Blondyn złapał ją za rękę i posadził na kolanie.
- Nie wiem, ale wcześniej słyszałem, jak kłóciła się z Izzym. - wyszedłem z kuchni i rzuciłem się na kanapę.
- Właśnie, a Izzy, Adler i Slash? Gdzie ich wszystkich wymiotło? Przecież już prawie 20! Trzeba zacząć już wszystko ustawiać, pomożecie mi?
- Jasne, tylko mów, co mamy robić.
- Na początek mnie puść. - uśmiechnęła się, basista mocniej zacisnął ręce na jej brzuchu i z uśmiechem spojrzał głęboko w jej niebieskie oczy.
- Muszę?
- Nie, ale jeśli będziemy tu tak siedzieć, to będziesz głodny.
- Mogę być. Zresztą, kto powiedział, że nic nie zjem? Axl, poradzisz sobie sam? - rzucił mi pytające spojrzenie. Wstałem z kanapy.
- Pewnie, tylko Dash będzie mnie musiała trochę poinstruować.
- Słyszałaś? Powiesz mu tylko, co ma zrobić i On to zrobi, wszystko przygotuje! - Duff odgarnął włosy zakrywające szyję oraz dekolt dziewczyny i zaczął składać pocałunki na miejscach jeszcze chwilę temu zakrytych blond włosami. Zostawiłem ich i poszedłem do kuchni. Wyjąłem talerze, wziąłem sztućce i wróciłem do salonu.
- Dash, a gdzie ja właściwie mam to rozkładać?
- Nie wiem, zmieścimy się w salonie?
- Chuj, rozkładaj to tu, najwyżej się przeniesie. I idź już, proszę. - basista.. no jednym słowem zaczął macać blondynkę. Wróciłem do kuchni, zaniosłem do pokoju wszystko, co było przyszykowane.
- Dash, a ciasto?
- Ciasto nie.
- Ok. - nigdzie nie mogłem znaleźć alkoholu, więc stając przy wyjściu, znowu krzyknęłem - Daaash, gdzie wódka? - dziewczyna przewróciła oczami.
- To pytanie chyba do Duffa, nie? W lodówce. Daniels w szafce. Czegoś jeszcze nie wiesz?
- Nie, wszystko już wiem. Nie przeszkadzajcie sobie, gołąbeczki.
- Zaraz znowu przylezie.. - gitarzysta położył głowę w zagłębieniu szyi dziewczyny, Ona gładziła jego włosy.
- Na pewno.
- Daash!
- Co?!
- A nic, sprawdzam łączność. - zaśmiałem się.

   Axl krząta się po kuchni, a ja i Dash mamy czas dla siebie, no chyba, że ta sierota ma pytania. Usłyszałem silnik samochodu i do domu wbili zaginieni: Steven, Izzy i.. Slash? Tak, to chyba On.Tylko czemu jest przebrany za świętego Mikołaja? Nieważne.
- Jest Brack? - Stradlin wszedł do kuchni.
- Nie ma.
- Cholera jasna.. - szurając nogami poszedł na górę. Slash wyjął z lodówki puszkę coca coli, otworzył ją, wszedł do salonu i upadł na fotel, zanurzając usta w napoju. Adler z jakąś paczką poszedł do łazienki.
- Slash, właściwie czemu Ty jesteś przebrany za świętego Mikołaja?
- Bo są święta, Dash.
- Ok, ale czemu akurat Ty, a nie Popcorn albo na przykład Duffy?
- Właśnie, dlaczego nie ja?
- Nie nadajesz się.
- Pff, bo Ty się nadajesz.
- Słyszałem, że tak. Znaczy, prawie się nadaję. Zazdrościsz, nie? Mam własne elfy.
- Co?
- No elfy mam. Prywatne. Dwa.
- Co? - powtórzyłem.
- No Izzy i Steve robią za moich pomocników. - wyszczerzył zęby.
- Hudson, bierz mi stąd te buciory! - Rose ręką zepchnął ze stołu nogi gitarzysty.
- A renifery gdzie masz?
- A renifery zrobię sobie z Ciebie i Bracket. - uśmiechnął się.
- No na pewno.. nie pozwolę z mojej Dash zrobić jakiegoś renifera. No chyba, że mojego. - spojrzała na mnie z wyrzutem, delikatnie musnąłem jej usta - No przecież żartuję. - dalej patrzyła na mnie, jak wcześniej - Wesołych świąt, kochanie! - rozłożyłem ręce i wyszczerzyłem zęby.
- Idiota.. - pocałowała mnie. Adler wyszedł z łazienki, dopiero teraz zauważyłem, że ma granatowy ryj.
- Saul, to się nie zmywa. - zrobił smutną minę. Zabawnie wygląda w tym zielonym stroju elfa. - A jak ja już taki zostanę?
- Trudno, będziesz miał nauczkę, żeby więcej nie podglądać. No i dalej będziemy Cię kochać.
- Kogo On podglądał? - zapytała blondynka.
- Aaa zgadnij.
- No nie wiem. Ciebie?
- Nie. Stephanie Seymour. A właśnie, Axl, masz pozdrowienia.
- Co? Ale.. no jak? Gdzie Wy ją spotkaliście?
- W sklepie, jak szukaliśmy dla mnie stroju. Poszliśmy z Izzym do kasy, a ten niewyżyty seksualnie pudel poszedł gdzieś pod przymierzalnie, w której była Steph i nawet nie chcę wiedzieć, co prócz podglądania tam robił..
- Zamknij się, musiałbym mieć Twój charakter.
- Jakie pozdrowienia? Od kogo? - rudzielec wynurzył się z kuchni.
- Od Stephanie Seymour, maleńki.
- Od kogo?
- Od tej supermodelki, no Stephanie Seymour, Axl,przecież wiesz, która to.
- No coś kojarzę. Ale co.. przecież Ona mnie nie zna, to jakie pozdrowienia? - usiadł na oparciu fotela, w którym siedział Slash.
- Osobiście może Cię nie zna, ale.. uważa, że jesteś przystojny i taaki słodki, nie Adler?
- No pewnie. Boże, Ona jest taka tępa.. Axl, bierz się za nią, mózgi macie podobne.
- Bardzo śmieszne, Steve. Bardzo.
- No ja się uśmiałem.
- Tak? A spójrz w lustro.
- Spadaj.
- Chłopaki, no nawet w Wigilię musicie? Slash, bo dalej nie rozumiem, skąd u Stevena ten granatowy kolor?
- A więc już Ci mówię Dash.. nic niezwykłego, poprostu zasłona farbowała. W ogóle - Kudłaty zaczął się śmiać . - rozwala mnie to, co powiedziała.
- Czyli co? - zapytał Rudy.
- "Morrison całkiem nieźle się trzyma."
- Przecież On od 16 lat nie żyje. - słusznie zauważyła Dasshy.
- A dla Seymour żyje i ma się dobrze. Szkoda mi jej, żyje w takim kłamstwie, biedaczka.. To kiedy jemy?
- Wołaj swojego drugiego elfa i zaczynamy. - powiedziałem. Dash walnęła mnie w ramię.
- A Brack? Nie zaczekamy a nią?
- Pewnie zaraz przyjdzie. Izzy, elfie! Złaź na dół. - krzyknął Slash. Rytmiczny zszedł tak jak wszedł, czyli szurając nogami, z głową spuszczoną ku dołowi, ale już w stroju pomocnika świętego Mikołaja. - Gdzie Twoja dziewczyna?
- Nie wiem. - smutny usiadł przy stole. - Zaczynamy bez niej?
- Oj, na pewno zaraz wróci. Głodny jestem, dzielmy się już tym opłatkiem. - zachęcił Axl. Złożyliśmy sobie życzenia, zjedliśmy, dobraliśmy się do alkoholu, Slash poszedł pod choinkę.
- Ho ho ho! Elfiki moje, czy są tu jakieś grzeczne dzieci? - mówił niskim głosem. - Oj, elfie Izzy, nie smuć się tak, Twoja księżniczka zaraz wróci.
- Oby..
- Dobra, rozdawaj te prezenty, przygłupie!
- Uuu, ktoś tu dostanie rózgę i tym kimś będzie wredna RUDA MAŁPA!
- Ty, święty! Ty się lepiej nie odzywaj i dawaj prezenty!
- Nie ma mowy, Ty nie dostaniesz, jesteś niegrzeczny!
- Wal się, poczekam, aż pójdziesz spać. - uśmiechnął się i przyłożył butelkę Danielsa do ust. Slash chwycił jeden z prezentów. - O, to dla Adlera.. chcesz teraz?
- Dawaj. - zacieszał.
- Ten jest dla.. o! Dla mnie! Wzruszyłem się.. - Hudson udał, że wyciera łzę. W tej chwili do domu weszła Bracket. Izzy wstał z podłogi, zdjął z głowy zieloną czapkę i natychmiast podszedł bo brunetki, objął ją w pasie i spojrzał w jej oczy.
- Gdzie byłaś? Martwiłem się.
- Przepraszam. I za tą dzisiejszą kłótnię też przepraszam. Nic nie zrobiłeś, a ja się na Ciebie wydarłam.. - spuściła wzrok, chłopak uniósł jej twarz, chwytając delikatnie za podbródek i chciał pocałować, ale się odsunęła - Mam coś dla Ciebie, Izzy - wyciągnęła pudełeczko, wręczyła je gitarzyście i przytuliła go - wesołych świąt, kochanie.

_______________________________________________
Taki mały prezent - miał być fajny, a wyszedł.. sami oceńcie. A ja idę spać xd dobranoc. I sorry za błędy lub niezrozumiałe fragmenty (jak są). 

Eee, tak wgl ten blog o Bieberze już nie istnieje ( ;D ) , nie wiem, czy wspominałam.. XD

Dash.

czwartek, 19 grudnia 2013

..Sweet home Alabama, Lord, I'm comin' home to you.. - czyli chyba wracam.

Jestem! Przepraszam za moją zbyt długą nieobecność, cholernie się z tym czuję. Serio. 
Ale zrozumcie - ostatnia klasa gimbazy, egzaminy próbne, jakieś projekty i Bóg wie, co jeszcze. Tym nauczycielom się w dupach poprzewracało. No ale it doesn't matter. Mam nadzieję, że skoro już prawie święta i do szkoły wracamy 7 stycznia, to może uda mi się nadrobić zaległości.. jak będę zarywać noce. xd 
Starałam się odpisać na każdy komentarz, ale było ich tyle, że jeżeli na czyjś nie odpowiedziałam, to przepraszam. Możecie mi to zgłaszać, nie obrażę się. A i kolejnymi komentarzami nie pogardzę. :D Więc komentujcie w miarę możliwości. Jeszcze tylko 76 komentarzy i dobijemy do 900! :D
Dziękuję, że o mnie nie zapomnieliście, że piszecie, domagacie się kolejnych rozdziałów i że jesteście.

btw. planuję mały prezent na święta, taki bonusik, mam nadzieję, że zdążę. 
   
Wiem, że o czymś zapomniałam, tylko nie wiem, o czym. Trudno, zrobię reedit.  
Kocham Was.
Dash.

sobota, 2 listopada 2013

R. 51

ROZDZIAŁ 51

   Pierwsza noc minęła bez większych ekscesów, nawet Brack przespała ją całą spokojnie, leżąc przy moim boku (nieświadomie, ale zawsze). Był tylko jeden problem - kiedy wszedłem do domku, biedny Steve uciekał i chował się przed wredną Mary. Aż mi się go szkoda zrobiło. No i nie dają mi spokoju koszmary Duffa. Obudził się raz, czy dwa, wrzeszcząc (co dziwne, nikt prócz mnie go nie słyszał). Nie wszyscy już wstali, moja brunetka siedziała przed domkiem, więc postanowiłem do niej wyjść.
- Cześć. - rzuciłem, siadając na bujanym fotelu, stojącym na czymś w stylu tarasu, czy też może bardziej werandy.
- Hej. - odpowiedziała krótko. Wygląda tak ślicznie w jasnych, krótkich szortach, w za dużej (bo mojej) bluzce z logo Rolling Stones i włosami spiętymi w kucyk.
- Mogę? - zapytałem, wskazując kubek stojący na poręczy przed dziewczyną. Kiwnęła głową. Zbliżyłem naczynie do ust i gdy otworzyły się drzwi, nie mogłem uwierzyć. Z tej mojej niewiary mało nie zadławiłem się herbatą! Z domku wyszedł sam Saul Hudson! Skąd On się tu w ogóle wziął? - Bracket? Co było w tej herbacie?
- Nie wiem, ale na mnie chyba też zadziałało.
- Weź mnie uszczypnij. - dziewczyna spełniła moją prośbę, szczypiąc mnie w przedramię. - Aałł! Ale nie tak mocno. - rozmasowałem obolałą rękę. 
- Przepraszam, ale chciałeś.. - spojrzała na mnie wzrokiem pełnym wyrzutów sumienia.
- Cześć. - powiedział krótko Mulat, unosząc przy tym lekko otwartą dłoń.
- Cześć? - odparliśmy razem. - O kurwa - złapałem się za głowę - mocna ta herbata musiała być! Ja nie tylko widzę, ale i słyszę człowieka, który siedzi w areszcie kilka godzin drogi stąd! - z niedowierzaniem, pełen wątpliwości potrząsnąłem kilka razy głową, przetarłem oczy myśląc: Spoko, otworzę oczyska i będzie dobrze, przecież go tu nie ma. To jakaś ściema. Ale jak się okazało, nawet owe przetarcie oczu i kilka mocniejszych potrząśnięć głową nie wystarczyło, bo Saul nadal stał przede mną i szczerzył zęby.  
- Noo.. cześć, hej, siema, hejo, hejka, witajcie, dzień dobry, serwus, się macie..?! Co jeszcze mam powiedzieć, żebyście zrozumieli? - zaatakował nas chyba każdym możliwym powitaniem, a my i tak staliśmy wryci. Dosłownie jak byśmy zobaczyli ducha. - Czołem skurwiele! - no nie, nie każdym. - No powiecie coś, czy będziecie tak stać? Ej? No.. - uciął i pomachał nam dłońmi przed oczami.
- Slash? - niepewnie zapytała dziewczyna. Chłopak delikatnie pokiwał głową, odwracając twarz lekko w lewo, a jego usta układały się w coraz śmielszy uśmiech. - Slash! Co Ty tu robisz? - nagle rzuciła mu się w ramiona. 
- No.. jestem.
- Ale jak? Dlaczego? A areszt?
- Oj Izzy, jak się ma znajomości, to nawet z aresztu da się wyjść. - zażartował. A przynajmniej jego zachowanie na to wskazywało.
- Slash, a jakie Ty masz znajomości? - brunetka oderwała głowę od jego torsu, następnie uniosła ją do góry, by zmierzyć gitarzystę dociekliwym wzrokiem. Chłopak pogładził jej włosy i uśmiechnął się.
- Martin mnie wyciągnął. Głównie dzięki Dash i McKaganowi.
- Co? To Dash i McKagan o tym wiedzieli? Czy tylko my nie wiedzieliśmy, że Cię wypuścili i że przyjechałeś? - zapytała dziewczyna.
- No gdyby nie Oni, nie wyszedłbym tak szybko, albo nie wyszedłbym wcale. Poza Wami i nimi tylko Axl wie, że tu jestem. No, i Martin, ale przecież go tu nie ma.
- Tylko. - prychnąłem. - Czyli wychodzi na to, że tak na dobrą sprawę teraz tylko Steven nic nie wie.
- Tak? No możliwe. - zacieszał.

   Przed chwilą się obudziłem. Ku mojemu zdziwieniu spałem na podłodze.. i chuj wie czemu, na moich kolanach spoczywała głowa Mary!
- Adler, Adler - szturchnąłem rękę perkusisty, zwisającą z łóżka. - weź, z łaski swojej ze mnie swoją kobietę.
- Coo? - Wybudzony ze snu Steven podniósł głowę.
- Ej, Steve, z drugiej strony jestem.
- Aa.. - odwrócił łeb w moją stronę i spojrzał nieprzytomnym wzrokiem. Wyglądał jak taki słodki, nieogarnięty pudel. - AAA! - wrzasnął. - Co Ona Ci robi?!
- No właśnie to próbuję ogarnąć. Leży na moich kolanach, tylko nie wiem dlaczego, ale dojdę do tego, bo boję się, że w nocy mogła mnie wykorzystać. Takie z niej zwierzę drapieżne!
- Ciebie. Dobrze, że nie mnie. - wtulił głowę w poduszkę. - Dobranoc.
- Pudlu, dobranoc? Noc? Jest po dziesiątej! Rano!
- Iii..? - poduszka stłumiła pytanie blondyna. 
- Śniadanko! - klasnąłem i zacząłem zacierać ręce.
- Śniadanko? - ponownie uniósł głowę - Jest śniadanko? -  zapytał z zacieszem na ryju.
- Noo nie, trzeba zrobić..
- Spoko, obudź mnie jak już zrobisz. - włożył ręce pod poduszkę i zakończył rozmowę, dosłownie wciskając głowę w poduchę. No ale przecież ja nie będę robić śniadania. O nie, nie, nie. Nie jestem kucharką, pomyślałem więc, że obudzę Duffa lub Dash. Poszedłem do pokoju obok, bo w tym ich nie było.
- Dash, Dasshy. - szepnąłem, szturchając ramię blondynki śpiącej na brzegu łóżka.
- Axl, spierdalaj stąd. - syknął basista. - Daj spać.
- Śpij, nie Ciebie budzę. - odparłem półtonem.
- Zostaw ją, co chcesz? - zsunął moją dłoń z ciała dziewczyny. 
- Chcę żeby mi coś zrobiła.
- Sam sobie zrób!
- No nie mogę.
- Twój problem, Ona niczego Ci nie będzie robić.
- Ale to tylko śniadanko. McKagan, spokojnie, ja wiem o czym sobie pomyślałeś. Znam Cię. Ale to nie to. - wyszczerzyłem zęby i rozczochrałem i tak już potargane włosy gitarzysty. Swoją drogą, ciekawe co Oni robili, że On taki potargany jest..
- Niczego sobie nie pomyślałem.
- Taa, jasne, wmawiaj to sobie.
 - No o niczym nie pomyślałem. A śniadanie sam sobie zrób. Albo poproś Brack, ewentualnie Mary, chociaż jej to bym nie radził, chyba, że chcesz, żeby Cię przypadkiem otruła. Dobra, dobre rady udzielone, a teraz spieprzaj. Życz mi słodkich snów. Albo zboczonych. Jak wolisz. - odwrócił się i schował głowę pod poduszkę.
- Dobra, idę. Zboczonych snów, McKagan. - wyszedłem z pokoju w poszukiwaniu Brack, bo rzeczywiście, spożycie posiłku, zrobionego przez Mary mogłoby być ryzykowne. Swoją drogą śniło mi się chyba, że Slash tu był. A może to nie był sen? Czułem jego obecność, dotyk. Kurde. Zszedłem na dół po drewnianych schodach i wyjrzałem przez uchylone drzwi. Stradlin, wyglądający na głęboko zamyślonego, w miarę możliwości bujał się na fotelu, popijając herbatę, a Bracket przytulała się do Hudsona. Hudson! Czyli to nie był sen! O kurwa. A ja mu powiedziałem, że go kocham.
- Cześć wszystkim. Ktoś chętny zrobić mi śniadanko? - uśmiechnąłem się szeroko i zatrzepotałem rzęsami, nawijając kosmyk swoich zajebiście rudych włosów na palec.
- A co Axelku? Rączek nie masz? - zapytał rytmiczny.
- A no nie mam.
- To spieprzaj do McRivery i McKagana. - warknął.
- Coś Ty taki nieprzyjemny? Byłem u nich, ale Duff mnie wyjebał i kazał zostawić Dash..
- Duff Cię.. - na twarzy Slasha pojawił się dziwny uśmiech. - WYJEBAŁ? - Powoli kiwnąłem głową, ale za chwilę zorientowałem się, o co mu chodzi i zacząłem kręcić nią przecząco.
- Nie w tym sensie, Saul! Wyjebał, ale nie tak, jak myślisz. Slash, zboczeńcu, no z czego się tak śmiejesz?
- Z niczego. Powiedz mi tylko, czy bolało.
- Nie. Ej! Ale czemu miałoby boleć? Nie wyruchał mnie przecież!
- Sam przed chwilą powiedziałeś, że Cię wyjebał.
- Ale nie w dupę! Znaczy.. ugh! Nie doszło między nami do żadnego stosunku! Saul, rozumiesz? Nie było seksu analnego - chłopak chciał coś wtrącić, ale go uprzedziłem. - i oralnego też nie! Saul, żadnego. Ż A D N E G O. Żadnego. Żadnego. - powtarzałem ciągle, chodząc w kółko i gestykulując. Przyjaciele zaczęli się ze mnie śmiać. Zatrzymałem się i spojrzałem po kolei na każdego z nich. - Co?
- Nic, nic. - odpowiedział kudłaty gitarzysta, tylko On był w stanie cokolwiek powiedzieć. Izzy i Brack prawie pękli ze śmiechu. - Chodź, zrobimy to śniadanie. - Wróciliśmy do środka i poszliśmy do kuchni. - Wiesz Rudy, gdybyś siedział w areszcie z jakimś kolesiem i nie miał kogo nawet pocałować, to też słowo "wyjebał" kojarzyłbyś tylko z jednym. 

   Po wizycie Rose'a, dalej walnąłem się spać. Nie mogłem zasnąć, wyjąłem głowę spod poduszki, spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie, naprzeciwko łóżka. Obraz mi się rozmazywał. Przetarłem oczy. 11:17. No pięknie. Pół dnia stracone. Spojrzałem na blondynkę. Może i stracone, ale w końcu Dash śpi obok. Nie jest tak źle. - pomyślałem. Tylko kurwa dobrze byłoby już wstać. Trzeba pomyśleć nad jakimiś atrakcjami, żeby przez cały dzień nie siedzieć na dupie w chacie. Wyszedłem z łóżka tak, żeby nie obudzić Dasshy i powędrowałem na dół w poszukiwaniu mojej torby z ciuchami. Była w salonie. Albo raczej - saloniku. Małe to cholerstwo. Ale przytulne, jak na pomieszczenie w domku osadzonym praktycznie w lesie. Wyjąłem z torby między innymi skórzane spodnie i poczłapałem do łazienki. Umyłem się, ubrałem i wróciłem do salonu. Rudy i Slash urzędowali w kuchni, co wyglądało nieco chaotycznie - wszędzie porozwalane żarcie, brudne talerze, nawet nie wiem jakim cudem w tak krótkim czasie zabrudzili ich tyle! Mimo chaosu i dzikich wrzasków chłopaków, odważyłem się zapytać:
- Co robicie?
- Śniadanko! - Axl entuzjastycznie zaklaskał w ręce.
- Taa.. - smętnie dodał Slash. - Syf się zrobił, żarcia tyle, jak dla tabunu żołnierzy, wracających z poligonu, kto to zje? I kto posprząta? - zaczął marudzić.
- No my! My to zjemy! - entuzjazm wokalisty mnie powala. Z czego ten chuj tak się cieszy? No gorzej niż Adler. - A do sprzątania zatrudnimy ukochaną Stevenka. W końcu COŚ tu robić musi, nie? No, mądry ja. - rudzielec pogłębił się w samouwielbieniu, wychwalając siebie i wszystkie swoje czyny. Przykład? Proszę bardzo:
- Axl, co będzie na śniadanie? - zapytałem.
- Jajecznica, zrobiona przeze mnie, do tego kanapeczki z : serem, pomidorem, ogórkiem, ewentualnie dżemem-również mojego autorstwa (!) oraz herbata lub kawa-jak kto woli- też zrobiona przez moją niewiarygodnie skromną osobę..
- A w takim razie, co robił Slash?
- Nic, ja tylko.. - zaczął.
- Łaziłeś za mną ze ściereczką i marudziłeś, że syfię. - wtrącił Rose, Mulat przewrócił oczami.
- .. ja tylko poprawiałem to, co Axl spieprzał, czyli dosmażyłem jajek, bo Rudy zrobił porcję jakby tylko dla siebie, dałem więcej masła na kanapki, bo Rose stał się strasznie oszczędny i - zamieszał termosem - posłodziłem herbatę, bo ktoś tu o tym zapomniał.   
- Ale i tak głównie łaziłeś ze ściereczką. - wokalista zostawał przy swoim.
- Dobra, wszystko gotowe? Można jeść? - spojrzałem na chłopaków.
- Na mnie nie patrz. - Hudson uniósł ręce do góry. - W końcu to Axl jest tu WIELKIM kucharzem i doskonale o wszystkim wie. - dodał z przekorą w głosie. Zwróciłem się wyłącznie do Axla, chłopak wzruszył ramionami.
- To ja idę ich obudzić.. - poszedłem na górę. 

   - Dash - ktoś dotknął mojego ramienia. - wstawaj, śniadanie. - otworzyłam oczy, Duff delikatnie odsłaniał mi twarz z włosów, które ją zakryły.
- Ale śniadanie..  mam zrobić? - zapytałam mało ogarnięta, no ale przecież dopiero wstałam.
- Nie! Nie, nie.. - uśmiechnął się. - Wszystko już jest, więc za 10, no góra 15 minut widzę Cię na dole, mała. - basista wyszedł z pokoju i poczłapał do pomieszczenia obok. Usłyszałam krzyki Mary, typu "Wyjdź stąd! Nie jestem ubrana!" , "ZBOCZENIEC! Steven, zrób coś!" a po chwili śmiech McKagana, wyrzuconego z pokoju, oczywiście przez "uroczą" kioskarkę, wyklinającą pod adresem gitarzysty. Chłopak zszedł na dół. Zeszłam za nim, wzięłam z salonu torbę z ubraniami i wróciłam na górę, do łazienki. Umyłam się i kiedy stałam w samej bieliźnie Mary postanowiła wbić mi do łazienki. Drzwi oczywiście były zamknięte, ale kobieta nie dawała za wygraną i krzyczała, szarpiąc klamkę.
- Wpuść mnie gówniaro!
- No chyba śnisz. - jęknęłam. - Muszę się ubrać.
- Otwórz drzwi!
- Nie.
- Otwórz.
- Jezu.. - przekręciłam klucz. - Zadowolona? - odwróciłam się i zaczęłam szperać w torbie.
- Bardzo. Tylko gdybyś tak jeszcze wyszła..
- Jasne.
- No więc.. - wskazała drzwi.
- Nie.
- Nie?
- Nie, nie wyjdę, póki się nie ubiorę.
- To się ubieraj. Szybciej! Nie mam czasu.
- Nie masz czasu? A co niby robisz, hę? Dołujesz Stevena? Tylko to potrafisz.
- Nie Twoja sprawa co robię. Ja się w Twoje życie, dziecko nie wtrącam. 
- Oh, skończ już.. - pospiesznie wyszłam z łazienki, zabierając ze sobą wszystkie swoje rzeczy.  Na korytarzu trafiłam na Pudla, który we mnie wpadł. Jak zwykle z zacieszem na twarzy.  Oczywiście stałam w bieliźnie.
- O Dasshy, jak Ty ślicznie dziś wyglądasz.. - przyjrzał mi się dokładnie, a jego usta wyginały się w dziwny uśmiech.
- Daruj sobie. Wyglądałabym o niebo lepiej, gdybym się ubrała..
- To w czym problem? Czemu się nie ubrałaś?
-  Czemu? Bo Twoja towarzyszka życia wpieprzyła mi się do łazienki, bezczelnie mnie poganiając! - wykrzyczałam, gestykulując.
- Nie przejmuj się, tak jest dobrze. Jak dla mnie możesz chodzić nawet nago. - zaśmiał się i objął mnie w pasie. Walnęłam go lekko w głowę.
- Niestety, przy Tobie chodzić nago nie może. To byłoby dla niej niebezpieczne. - McKagan wyszedł z pokoju.
- Niebezpieczne? - zapytał perkusista, nie wypuszczając mnie z rąk.
- No tak. Taki niewyżyty pudel, który nie ma nikogo, kogo mógłby bzykać, nie przepuści żadnej okazji, czyż nie? - wyjaśnił.
- Wiesz Duff? Rozgryzłeś mnie, nie przepuszczę żadnej! - śmiejąc się szaleńczo złapał mnie za tyłek. Basista natychmiast oderwał ode mnie jego ręce i spojrzał na chłopaka wzrokiem, z którego można było wyczytać : Nie rób tego. Nie masz prawa. - Spokojnie obrońco, spokojnie, nie zgwałcę jej.
- No nie wiem. Dash, idź się ubrać. - posłał mnie do pokoju i zszedł z blondynem do kuchni.   

   Zebraliśmy się wszyscy w kuchni. Niby miło i fajnie, ale Dash musiała poruszyć temat wczorajszej butelki Beam'a.
- Mary, nie wiem, czy pamiętasz, ale wczoraj wylałaś zawartość NIENARUSZONEJ butelki Jima Beam'a i ..
- Iii..? - przerwała kobieta.
- I chcę Ci uświadomić, że Twoim zasranym obowiązkiem jest mi ją odkupić.
- Moim przepraszam czym?
- Obowiązkiem. Wylałaś-odkupujesz, proste?
- A czemu ja? Kim Ty w ogóle jesteś dziecko, by mi rozkazywać? - zdenerwowana uniosła głos, który stał się nieco piskliwy.
- Słuchaj, odkupujesz, albo wylatujesz, dotarło?
- Może.
- Może? To już - złapała ja za przedramię - bierz kasę i zasuwaj do najbliższego sklepu z alkoholem! - popchnęła ją przed siebie.
- Nie ma mowy, sama nie pojadę! Nie znam się na tym Waszym winie..
- Jim Beam to NIE WINO. - odpowiedziała z zażenowaniem blondynka. - Steve, pojedziesz z nią?
- Muszę?
- Nie musisz.
- To dobrze. - odetchnął z uśmiechem, odstawiając kubek z herbatą.
- Ale.. - McRivery stanęła za perkusistą siedzącym na krześle i oparła ręce na jego ramionach. - ..Cię o to proszę.
- Dobra, ale jedziesz z nami. Tak do towarzystwa.
- No niech Ci będzie.
- I jedziemy Twoim autem, nie tym różowym gównem Mary, bo wstyd! - Adler podszedł do drzwi, Mary pierdoliła coś pod nosem.
- Ok. - odpowiedziała śmiejąc się Dash. Cała trójka wyszła z domu. Usiadłem na podłodze obok Duffa. Chłopak wyjął z kieszeni fajki, otworzył pudełko i wyciągnął je w moją stronę, poczęstowałem się papierosem i podziękowałem, basista również wziął jednego, włożył w usta i sięgnął do kieszeni swojej koszuli. Chyba nie znalazł tego, czego szukał, bo przewrócił oczami i rękoma zaczął poklepywać kieszenie spodni.
- Ty, Izzy, masz ognia? - wycedził z papierosem w ustach.
- Nie, chyba.. - przeleciałem kieszenie. - Nie.
- Chłopaki?
- Ja nie mam. - odezwał się Axl siedzący z Saulem na schodach.
- Poczekajcie, ja mam. - oznajmił Mulat. Zaczął sprawdzać kieszenie. Nic. Pusto. Wstał i podszedł do okna, przy którym, na ścianie wisiała jego ramoneska. Wsadził dłoń do kieszeni. Wyjął i nic. Obmacał dokładnie kurtkę. - A nie, jednak nie mam.
- Kurwa, Izzy! - blondyn spojrzał na mnie, nadal siedział z papierosem w ustach.
- Myślisz, że jeszcze są?
- Nie wiem, samochodu jeszcze nie słyszałem.
- Módlmy się, aby byli! - wstaliśmy z podłogi i pospiesznie wybiegliśmy z domku. - Dash! - dziewczyna dopiero wsiadała do auta.
- Co jest?
- Masz zapałki, czy coś?
- Nie, a co, palić się zachciało i nie ma ognia?
- No. - odpowiedzieliśmy chórem.
- Nie mam.
- Nosz kurwa mać. - załamałem ręce. - To kupcie i wracajcie szybko.
- Jasne. 

   W drodze do sklepu byliśmy świadkami wypadku. Policja, straż, karetka.. dwa samochody. Jeden-większy, czarny, w stylu busa, roztrzaskany na drzewie, drugi-czerwony, który zapewne dachował, leżał do połowy w rowie. Straż rozcinała karoserię czarnego auta, by wyjąć ciało kierowcy. Dash powoli przejeżdżała przez miejsce zdarzenia, by w końcu zatrzymać się kilka metrów przed wypadkiem. Policjant nadzorujący ruchem podszedł do wozu dziewczyny i kazał odjechać. Ta przez chwilę jakby nie słyszała, co mundurowy do niej mówi. 
- Dash - położyłem rękę na jej kolanie, dziewczyna, jak wybudzona z jakiegoś transu, potrząsnęła głową i spojrzała na mnie. - jedź.
- Tak.. tak. - kiwnęła głową i przekręciła kluczyk.
- Jak myślicie, co tam się stało? - zapytała Mary.
- A nie widziałaś? Wypadek był. - warknęła blondynka.
- Naprawdę? To dobrze, że powiedziałaś, bo chyba bym nie zauważyła. - prychnęła.
- Cieszę się, że mogłam Ci jakoś pomóc. - uśmiechnęła się sztucznie. - Po chuj zadajesz tak tępe pytania?
- Nie wiem.
- To się nie odzywaj.
- Nie będę.
- I dobrze!
Po 25 minutach dojechaliśmy do najbliższego sklepu –jak się okazało - wielobranżowego Dash, została w samochodzie, ja i Mary poszliśmy do sklepu. Kobieta wydawała się nie odnajdywać w tej sytuacji, błądząc między półkami, zachowywała się jak dziecko we mgle.
- Steven, czego ja miałam szukać? – zapytała zakłopotana, rozglądając się dookoła.
- Wódki, Danielsa i przede wszystkim Jima Beam’a.
- Co.. o Boże! – schowała się za mną i spuściła głowę w dół.
- Co się stało?
- Powiedz mi, że się przewidziałam.
- Ale co? Kogo zobaczyłaś? – nieco spanikowałem, bo od razu przypomniał mi się Jeremy.
- Powiedz mi, czy tam jest mój mąż? – zapytała drżącym głosem, wskazując na wejście do budynku.
- Nie wiem, nie znam Twojego męża. Masz męża?!
- Mam.
- Nie jesteś rozwódką?
- Widzisz, tak jakoś.. no nie. – ściszyła głos.
- Zajebiście, to mnie tu nie ma i nigdy nie było! – ruszyłem przed siebie.
- Steven, ale kochanie, nie zostawiaj mnie. Steven! Steve.
- Eh.. Adler, będziesz tego żałować. – powiedziałem do siebie. Przypomniałem sobie, jak Axl kiedyś mówił, że pobił go jakiś gach pewnej dziwki, z którą zresztą chyba chciał być. Odwróciłem się na pięcie. – Co?
- No proszę, nie zostawiaj mnie samej..
- Nie jesteś sama. Jesteś w sklepie. Tu jest mnóóóstwo ludzi.
- Steve. Proszę. Ja się go boję.
- Boisz się? Ale czego? Przecież to Twój mąż.
- Ale On mnie bił. Dlatego od niego odeszłam.
- Wiesz, przykro mi, że Cię to spotkało, ale co ja mam do tego? Co mam zrobić?
- Po prostu tu bądź.
- Ale..
- Moją córkę też bił.. i nie tylko.
- Co znaczy nie tylko? Mary? – oczy kioskarki nagle zrobiły się szkliste. – Co znaczy nie tylko? Odpowiedz.
- On.. – zaczęła płakać, pierwszy raz zrobiło mi się jej szkoda, dlatego ją przytuliłem. - .. ja nie mogłam nic.. nie mogłam nic zrobić. Kilka razy wylądowałam w szpitalu, ale i tak najbardziej skrzywdził naszą córkę. Ja naprawdę chciałam go powstrzymać, ale nie mogłam, naprawdę. Nie potrafiłam, nie.. – tłumaczyła, łkając.
- Spokojnie.. – kątem oka zobaczyłem, że jej mąż idzie w naszym kierunku. Odsunąłem ją od siebie. Jak mam dostać w ryj, to już mimo wszystko lepiej, żeby On nie dostała.
- Kogo moje piękne oczy widzą? Mary, kochanie! – wysoki brunet, około 50-tki nachylił się, by pocałować żonę w policzek. – Dlaczego płaczesz? – otarł łzę z jej twarzy. Kobieta ostrożnie odchylała głowę do tyłu i zapewne bojąc się uderzenia, przymknęła oczy. – Czy ten młodzieniec coś Ci zrobił, skarbie? – położył dłoń na jej ramieniu i spojrzał na mnie, jak na mordercę. – Pytałem, czy coś Ci zrobił! – szarpnął nią tak, że prawie straciła równowagę.
- Ej! A może mną tak szarpniesz? – zareagowałem na nagły przypływ agresji.
- Z chęcią! Ale może później, najpierw zajmę się SWOJĄ żoną, powinna wiedzieć, gdzie jej miejsce. – ponownie zaczął nią szarpać, wrzeszczał a ludzie robiący zakupy nawet nie zareagowali, nie słyszeli? A może nie chcieli nic usłyszeć? Kurwa, czy tu nie ma nawet ochrony?

   Jezu, jakoś długo ich nie ma. Nie chcę siedzieć tu sama, za dużo myślę. Ciekawi mnie ten wypadek. Wyszłam z auta i weszłam do sklepu. Nudną, słodką muzyczkę, lecącą z radia zagłuszały jakieś krzyki. Ale o co chodzi? Sprzedawczynie stoją normalnie przy ladach, klienci też zachowują się spokojnie, to co jest? Weszłam w głąb i między półkami z włoskim winem, a psim żarciem (dziwny układ mają w tym sklepie) zobaczyłam blond czuprynę, łudząco przypominającą mi kłaki Adlera. Ale co On miałby robić? Bić się z Mary? Nie. Podbiegłam do spanikowanej Mary, kobieta zalewała się łzami, zakrywając co chwilę oczy. Jakiś mężczyzna okładał Popcorna pięściami. Tak nie może być! Perkusista leżał na podłodze, próbując rękoma chronić głowę przed ciosami. Tajemniczy brunet siedział na nim a nikt nawet nie zwrócił uwagi? Czy ci ludzie są ślepi?! Jakiś koleś stoi kilka metrów dalej i przygląda się, jakby był w kinie na pieprzonym filmie! Dosłownie, tylko popcornu i fotela brakuje.
- Hej! Co Ty robisz? Zejdź z niego! – doskoczyłam do przyjaciela i jak się okazało, męża Mary. Próbowałam odciągnąć mężczyznę, ale był zbyt silny. Nie dawałam rady, podeszłam do chłopaka, który się przyglądał. – No co tak stoisz? Czemu ich nie rozdzielisz?!
- Bo to nie moja sprawa, po co mam się mieszać? – odpowiedział z kpiącą miną.
- Po co masz się mieszać? Może po to, żeby się NIE POZABIJALI skurwielu?! Zresztą mniejsza z tym, jesteś zwykłym dupkiem, cholernym idiotą! – wykrzyczałam mu to prosto w twarz i wróciłam do mężczyzn. – Zostaw go, słyszysz? Zostaw!       
- Odsuń się, bo Ty też dostaniesz! – warknął mężczyzna.
- W dupie to mam, jeżeli jeszcze raz go uderzysz, to obiecuję, że własnoręcznie Cię uduszę, a reszta Gunsów tak skopie Ci dupę, że do końca życia nie usiądziesz!!    
- Pewna jesteś? To lepiej uważaj, bo mogę Cię tak przeruchać, że to TY do końca życia nie usiądziesz, rozumiesz laluniu? – złapał dłonią mój podbródek.
- Nie. – uderzył mnie w twarz. Nagle obudziła się we mnie jakaś lwica, czy coś podobnego. Nie mówię, że nie lubię się czasem z kimś pobić, ale z takim kolesiem..? Chyba mnie pojebało. – Wiesz co, przesadziłeś skurwysynie. Lepiej z niego zejdź, bo naprawdę coś może Ci się stać!
- Nie rozśmieszaj mnie maleńka. – ponownie jego pięść przywitała się z twarzą blondyna. Niewiele myśląc, złapałam jakąś puszkę z piwem, ale zorientowałam się, że może lepsza będzie szklana butelka. Wzięłam jedną i roztrzaskałam ją na głowie męża kioskarki. Mężczyzna wstał, odwrócił się w moją stronę i śmiejąc się, wziął zamach, żeby mnie walnąć, ale otworzyłam puszkę i prysnęłam w niego jej zawartością. Brunet zaczął przecierać oczy, wykorzystując to, że nic nie widzi, najmocniej jak tylko na daną chwilę potrafiłam kopnęłam go centralnie w to miejsce, które raczej trzeba chronić przed jakimikolwiek mocnymi uderzeniami. Zgiął się, wtedy kopnęłam go w kolano, upadł na podłogę.
- Mary, biegnij po ochronę!
- Ale Steven..
- Idź! – wrzasnęłam. – Steven, kurwa żyjesz? – zapytałam półprzytomnego przyjaciela. Ten wydobył z siebie tylko jakiś jęk. Mary przyszła z ochroną, strasznie „zaangażowaną” zresztą. No kurwa, wyglądali, jakby mieli jakieś pretensje, że ktoś w ogóle śmiał ich wezwać. – Możecie ruszyć tyłki?! Kurwa, co z Wami wszystkimi jest?
- Czemu się pani tak denerwuje? – zapytał jeden z ochroniarzy.
- Ja pierdolę, żartujesz sobie ze mnie? Czy Wy do chuja pana jesteście normalni? Jesteście ochroną. Ochrona jest po to, by pilnować porządku! Zabierzcie stąd tego popaprańca! – wskazałam na mężczyznę leżącego na podłodze.   
- Skoro od tego jesteśmy.. Chodź Mark. – wyższy z ochroniarzy ręką dał koledze znak, by podszedł z nim do mężczyzny. Mimo tego, że mąż Mary się burzył, pomogli mu wstać.
- To kurwa karygodne, że ochrona ma w dupie bezpieczeństwo klientów sklepu! – ponownie zaczęłam ich opierniczać. – Steven, wstaniesz? – zapytałam zamroczonego blondyna, siedzącego pod półką, o którą się opierał.
- Nie mamy w dupie bezpieczeństwa klientów. – łagodnie odpowiedział szatyn. – Nikt nas wcześniej nie poprosił o pomoc, nawet nie zawiadomił, więc nie interweniowaliśmy..
- Kurwa co? Nikt Was nie poprosił? Nie zawiadomił? Przecież łazicie po całym sklepie! Nic nie zauważyliście? Nie wierzę. Ciągle się opierdalacie. Nawet teraz. Powinniście z nim coś zrobić, bo może Wam uciec. Idioci. Chodź Steve. Mary, pomóż mi go podnieść.
- Już. – ciągle spanikowana i wystraszona kioskarka nachyliła się, by Adler mógł się o nią oprzeć. Zrobiłam to samo, powoli wyszliśmy ze sklepu. Wpakowałyśmy jakoś Adlera do samochodu, na tylne siedzenie. Mary usiadła obok niego. Kurwa, byłam tak zdenerwowana, że musiałam zapalić.
- Poczekajcie tu, zaraz wrócę. – przeszłam przez parking, pchnęłam ciężkie, szklane drzwi, ochroniarze rozmawiali ze sprawcą bójki, brunet, gdy mnie zobaczył, posłał mi szyderczy uśmiech.
- Pamiętasz, co powiedziałem? Jak Cię dopadnę, to już nigdy nie usiądziesz. – zagroził.
- Nie rozśmieszaj mnie. Weźcie go stąd, to psychopata. – zwróciłam się do ochrony.
- Tak kochanie, obiecuję, znajdę Cię. – uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- Pierdol się człowieku. – warknęłam i podeszłam do lady.
- Z Tobą chętnie. Już niedługo, maleńka.
- Jasne. – prychnęłam.
- Coś podać?
- Butelkę Danielsa, Jim Beam’a i 2 paczki Marlboro. A i wódkę. Swoją drogą powinniśmy Was pozwać. Mój przyjaciel jest półprzytomny.
- A co się stało? – zapytała słodka blondyneczka i podała mi zakupy.
- No nie mogę, jak co się stało? Czy Wy naprawdę jesteście ślepi? Jacyś nierozgarnięci. Ten idiota – głową wskazałam męża Mary – pobił mojego przyjaciela. – nie pytając, ile mam do zapłaty, rzuciłam kasą w sprzedawczynię, mówiąc – Reszty nie trzeba. – schowałam papierosy do kieszeni, wzięłam 2 butelki whiskey, wódkę i wyszłam z budynku. Poszłam do samochodu, otworzyłam drzwiczki, wsiadłam. Odłożyłam butelki na siedzenie i spojrzałam do tyłu, na Stevena. Nie wyglądał dobrze: przymknięte, lekko opuchnięte oczy, rozcięta warga, potargane włosy, porwana koszulka. Odwróciłam się i przekręciłam kluczyk.

   Moja głowa.. co się stało? Chyba.. no nic nie pamiętam. Byłem w sklepie, spotkaliśmy męża Mary i co? On mnie pobił? I jak znalazłem się w samochodzie? Kurwa!  

   Siedziałem z Saulem w salonie, Rudy, Izzy i Bracket grali na górze w karty. Do domu wpadła Mary..
- Chłopaki! Pomóżcie!
- Co się stało? – wstaliśmy z kanapy. Kobieta wybiegła na dwór, wyszliśmy za nią, stała przy aucie Dash. – Ej, co się stało?
- Mąż Mary pobił Stevena. – beznamiętnie odpowiedziała blondynka.
- Ale.. jak to..? – Slash zajrzał do środka. – Popcorn? Żyjesz? Kurwa, weź się odezwij.
- Chodź, może go jakoś wyciągniemy. – zaproponowałem. Wyjęliśmy perkusistę z wozu i zaprowadziliśmy do domu. Położyliśmy go na kanapie. Hudson zawołał Brack. Dziewczyna razem z Mary zajęła się obolałym blondynem. Wyszedłem na dwór, do blondynki. Siedziała na masce samochodu. – Co się dokładnie stało?
- Sama do końca nie wiem, Mary i Steve poszli do sklepu, długo nie wracali, więc poszłam sprawdzić, co z nimi. Weszłam tam, usłyszałam jakieś krzyki, ale nikt, zrozum, dosłownie nikt nie zwracał na to uwagi. Ten głupi chuj okładał pięściami Adlera! Nie wiem tylko dlaczego.. – wyjęła z kieszeni kurtki paczkę Marlboro. Wyciągnęła jednego papierosa, włożyła w usta i próbowała go podpalić. Dłonie jej się cholernie trzęsły a zapalniczka nie chciała działać. Zdenerwowana rzuciła nią o ziemię. – A miałam kupić zapalniczkę.. - Wyjąłem wcześniej znalezioną w torbie zapalniczkę ze spodni i przykładając do papierosa przekręciłem kółko, by go zapalić.
- Dash, przecież Ty nie palisz. – stwierdziłem.
- Tym razem muszę. Wiesz, jak jechaliśmy do sklepu, trafiliśmy na wypadek. Ktoś rozbił się na drzewie, drugi samochód wleciał do rowu, ogólnie chujowy dzień.. – pokiwała głową, ściszając głos. Przysunąłem się do niej i objąłem ją, opierając dłoń nad jej biodrem.
- Ale mała, dzień się jeszcze nie skończył.        
- Wiesz co jej mąż mi powiedział? Że.. to śmieszne, ale powiedział, że mnie wyrucha tak, że do końca życia nie usiądę, groził, że mnie znajdzie, już niedługo.. – wtuliła głowę w moje ramię.
- Słuchaj, jeżeli coś takiego zrobi, to obiecuję, że ja i każdy kolejny Guns zrobi z nim to samo. – musnąłem ustami jej czoło. Dziewczyna zamknęła oczy. Siedzieliśmy w milczeniu, w idealnej ciszy, którą śmiał przerwać grzmot. Chwilę później błysnęło. I znowu cisza.
- Nie chce mi się już palić, chcesz? – zapytała. Kiwnąłem głową i wziąłem papierosa. Pojedyncze kropelki deszczu zaczęły spadać z nieba. Spaliłem go szybko i poszliśmy do domku. Deszcz rozpadał się na dobre.   

_________________________________________________
W końcu! Kurwa, w końcu udało mi się wstawić rozdział! Kurde, przepraszam, że to tak długo trwało. Normalnie już pierdolca dostawałam przez tego głupiego neta! Gdyby nie on, notka pojawiłaby się kilka dni wcześniej..  
Dziękuję, że o mnie nie zapomnieliście (Boże, który raz już Wam za to dziękuję..?) i mam nadzieję, że rozdział się spodobał. 
P.S. przepraszam za ewentualne błędy + bardzo proszę o komentarze - bardzo motywują i przywracają wiarę w bloga i chęć do kontynuowania historii. :)

btw. Od czwartku mam biografię Axla autorstwa Micka Walla. :D Ktoś jeszcze jest w jej posiadaniu? :p

Dash.

poniedziałek, 14 października 2013

No dobra, dobra, przecież wiem..

Więc tak : chcę wszystkich przeprosić za te moje długotrwałe znikanie z bloggera (no i dziękuję, że nie zapomnieliście - głównie Michelle Rose, która mnie tu zastrasza xd) , ale brak czasu i chęci. -.-  Oczywiście piszę, jak tylko mam czas, więc myślę, że rozdział powinien niedługo się pojawić, ale NIC nie obiecuję. Ogólnie trudno mi się skupić i myśleć o pisaniu, bo moje myśli wciąż kręcą się wokół pewnych wydarzeń, które nie dają mi spokoju.. cholera, nie mogę zapomnieć. Ale (możliwe) będą one też częścią wątków którychś bohaterów - tego jeszcze nie wiem, może coś z własnych doświadczeń (tych akurat) kiedyś wykorzystam.

Wgl zostałam poproszona o pomoc przy blogu mojej przyjaciółki (link xd) - jedyny problem to fakt, iż jest On o ... Justinie Bieberze! .. tak, ja też nie mogę uwierzyć, że dałam się w to wciągnąć, z drugiej strony jednak sama zaproponowałam jej prowadzenie bloga, w sensie prowadzenie przez nią. Tak nieskromnie powiem, że tworzyłam cały wygląd bloga i jestem odpowiedzialna za dwie z czterech głównych postaci oraz pewnie niektóre wydarzenia w kolejnych rozdziałach. Niemniej jednak chcę zapewnić, że patience&communityproperty stawiam i zawsze stawiać będę na pierwszym miejscu, więc nie martwcie się, że go porzucę albo jeszcze bardziej zaniedbam.  

Chyba wszystko - jak nie, zrobię reedit . 


No i reedit. xd Właśnie mi się przypomniało, że mam małą prośbę (dla mnie wielką), a więc : apeluję o pozostawianie komentarzy, to dla mnie BARDZO ważne! Dziękuję za uwagę. :p 

*reedit again. Przypomniało mi się coś, mianowicie Liebster Blog Award - kurde, powinnam odpowiedzieć na pytania, dać pytania i nominować blogi. Nie było okazji i czasu do tego, teraz już raczej tego nie zrobię (nie wiem nawet, czy to jeszcze aktualne) ale na pewno nominowałabym Michelle Rose i jej blog oraz Your-Sweet-Child z jej blogiem.
PEACE .

Dash.

niedziela, 15 września 2013

R.50


Ja pierdolę, no przepraszam, że aż tyle czekaliście. Przez tą jebaną szkołę nic mi się nie chce, trudno mi się zabrać do pisania + jeszcze różne prywatne sprawy, przez które nie mogę się na niczym skupić. 
Dziękuję bardzo za nominacje od Michelle Rose oraz Your-Sweet-Child do Liebster Blog Award (chociaż za cholerę nie wiem o co chodzi ;D nawet co do nazwy nie jestem pewna XD), ale na to poświęcę kolejną notkę (jak mi się uda, to jeszcze dzisiaj), bo teraz nie mam czasu. Nie wiem też, czy nie zawieszę bloga - oczywiście bardzo bym tego nie chciała. ;c
A. - możesz mnie zabić, miałam dodać nowy wczoraj..
Jeszcze raz bardzo przepraszam no i co? I życzę miłego czytania. I sorry za błędy, jak jakieś są. 

Dash.
____________________________________________

ROZDZIAŁ 50

   Jedziemy już godzinę a ja nie mogę usnąć. Niewygodnie mi, kręcę się, wiercę i przekręcam a i tak  w żadnej pozycji nie jest mi wygodnie. Szlag by to trafił! Wymyślili sobie wyjazd nad jezioro! Rano, kurwa! Jakby nie wiedzieli, że śpię..
- Rose, co się tak wiercisz? - Duff kontrolował moje ruchy, spoglądając w lusterko.
- Kierujesz, to kieruj.. Wiercę się, bo mi niewygodnie! - warknąłem, kładąc nogę na oparciu fotela Dash.
- Kurwa, Rose weź nogę i przestań kopać w moje oparcie! - oburzyła się blondynka.
- Nie!
- Axl!
- Nie, bo nie mogę zasnąć!
- I co, myślisz, że jak położysz nogę przy mojej głowie, to chuju zaśniesz?!
- Taak! - walnąłem szeroki uśmiech, pokazując wszystkie zęby.
-  A spójrz na Brack, siedzi w jednym miejscu, nie rzuca się na wszystkie strony, śpi spokojnie, nie uprzykrzając innym życia, Rose! Bierz z niej przykład.
- Nie uprzykrza innym życia?! Mnie uprzykrza! Śpi, a ja nie mogę!
- Axl, nie drzyj tak tej japy, bo kierowcy dziwnie się patrzą..
- Ty tam kierujesz, to kieruj, dobrze? - jedyna odpowiedź, na jaką było mnie stać, jeśli chodzi o McKagana. - Bracket! Budź się, jesteśmy na miejscu! - szturchnąłem dziewczynę, na co Dash odwróciła się i pierdolnęła mnie butelką.
-  Debilu.. - syknęła. - Nie budź jej!
- Dobra. - przyłożyłem głowę do szyby. - Duff, włącz radio.
-  Przecież jest włączone.
- To czemu nic nie słyszę?! - wrzasnąłem i zamachałem rękoma.
- Bo ciągle krzyczysz! Zamknij się, to posłuchamy muzyki.
- Dobra, nic kurwa nie można powiedzieć, bo od razu "zamknij mordę, ciągle krzyczysz"! Pewnie, jasne, nie będę się odzywać, bo po co? A dajcie Wy mi wszyscy spokój! - mówiłem sam do siebie.. no, a przynajmniej tak mi się przez chwilę wydawało, później zwątpiłem, bo basista i McRivery zaczęli śmiać się jak pojebani, spojrzałem na Brack i Ona też się śmiała, a raczej uśmiechała .- Ty, ej Brack, wcale nie śpisz!
- Śpię.
- Nie pierdol, nie śpisz!
- Rose, no co Ty mówisz, przecież Ona śpi. - wtrąciła Dash.
- Nie śpi!
- No śpi. - potwierdził McKagan.
- Nie róbcie ze mnie wariata! Nie śpi!
- Ale kto tu z Ciebie robi wariata, słonko? - zaśmiała się dziewczyna Izzy'ego.
- Ty! Oni! Wasza diaboliczna trójka!
- Uspokój się rudy świrze.. - podsumował blondyn.

   Izzy siedzi kompletnie nieobecny z policzkiem przyklejonym do szyby. Żadne słowa do niego nie docierają. Mary wyklepuje o kierownicę rytm jakiegoś szajsu lecącego w radiu, a ja się cholernie nudzę, już nie mogę się doczekać, kiedy będziemy na miejscu. Chociaż, jakby się tak zastanowić, jak sobie pomyślę, że prawdopodobnie będę musiał spać w jednym domku z Mary, to wcale mi się nad to jezioro nie spieszy.
- Izzy, nie nudzisz się? - spróbowałem jeszcze raz zagadać do przyjaciela, ten wydał z siebie tylko jakiś dziwny jęk, który miał chyba zaprzeczyć. - To nudzisz się, czy nie?
- No przecież Ci mówię, że nie. - z lekką pretensją w głosie oderwał się od okna.
- Pogadajmy, co?
- O czym? - zapytał znudzony, podpierając głowę ręką spoczywającą na kolanie.
- O naszym ślubie! - wtrąciła czarownica. Wziąłem głęboki oddech, by nie powiedzieć czegoś niepotrzebnego i wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
- Mary, nie rozmawiam teraz z Tobą, ROZUMIESZ?! Izzy, pograjmy w coś.
- Nie mam ochoty, z wiedźmą, yy znaczy ze swoją przyszłą, kochaną żoną pograj.
- Nie.. -  wcisnąłem się w siedzenie i skrzyżowałem ręce na brzuchu.
- No nie obrażaj się, Popcorn. Pozbędziemy się jej. - szepnął i uśmiechnął się blado. Westchnąłem.
- Pogadajmy o Tobie i Brack. - zaproponowałem.
- A o czym tu gadać? Chyba ma mnie centralnie w dupie. Nie chce ze mną rozmawiać, patrzeć na mnie, przebywać w moim towarzystwie.. i to wszystko moja wina. Boję się, że będzie chciała to skończyć, że ze mną zerwie.. - stopniowo ściszał głos, a ostatnie słowa były prawie niesłyszalne.
-  Jak ja bym chciał, żeby Mary nie chciała ze mną gadać, patrzeć i ze mną przebywać.. eh, marzenia. - spuściłem głowę w dół, ale natychmiast ją podniosłem i spojrzałem na smutnego przyjaciela, próbując go pocieszyć, uśmiechnąłem się i powiedziałem najbardziej wiarygodnie, jak tylko potrafiłem. - Stradlin, do góry łeb, będzie dobrze, nie zerwie z Tobą. Kocha Cię. To tylko taki Wasz mały kryzys, zobaczysz.. niedługo znowu będziecie tak szczęśliwi, że będziesz miał ochotę rzygać tęczą!
- Mam nadzieję.. - spojrzał na mnie z wymuszonym uśmiechem.

   - Slash - usłyszałem głos Martina. - wyłaź, wracasz do domu.
- Już, zaraz! - krzyknąłem i usiadłem obok Travisa. - No Bam.. to czas się żegnać, miło było Cię poznać - wyciągnąłem do niego rękę.- gdyby nie Ty, pewnie bym tu z nudów zwariował, a tak to chociaż było zabawnie.. czasami.
- Mi również było miło. - uścisnął moją dłoń. - Wiesz.. - zaczął cicho i spojrzał mi w oczy. - będzie mi Cię brakować, naprawdę będę tęsknić.    
- No przestań, Bam, no co Ty.. oj, no chodź tu. - przytuliłem go, zwykły przyjacielski uścisk, co w sumie chyba nie było najlepszym pomysłem, bo skoro to gej, mogłem mu tym dać na coś nadzieję.. no ale co miałem zrobić? Jeszcze by mi się chłopak rozpłakał. - Przecież stąd wyjdziesz, a później będziesz mógł nas odwiedzać, kiedy tylko będziesz chciał.
- Naprawdę? Wpuścisz mnie do domu? - uśmiechnął się, a jego oczy nagle stały się radosne i świecące.
- No pewnie! Kolegi miałbym nie wpuścić? Zresztą, poczekaj.. - zapytałem policjanta, gadającego z bratem Dash, czy ma jakąś kartkę i długopis. Gliniarz wręczył mi to, czego potrzebowałem, wróciłem do Travisa. Położyłem kartkę na kolanie i zacząłem pisać nasz numer, a pod nim dopisek: Hellhouse :) - Trzymaj, zadzwoń kiedy Cię wypuszczą.
- Dzięki. Zadzwonię od razu jak wyjdę. - chłopak ponownie wylądował w moich ramionach, tym razem z własnej inicjatywy. Długo nie mógł ich opuścić, a ja też nie chciałem go odpychać, bo myślę, że On właśnie tego potrzebował.
- Hudson!
- No już idę, Martin. - Delikatnie odkleiłem od siebie Travisa, uśmiechnąłem się i potargałem mu grzywkę. - Cześć. - rzuciłem odchodząc.
- Saul..
- Tak?
- Kocham Cię. - wyszeptał.
- Trzymaj się. - odpowiedziałem nieco zmieszany.

   - Już? Już jesteśmy? - Rose nagle zmienił podejście do wyjazdu i z bycia wrednym stał się strasznie podekscytowany, niemalże skakał na siedzeniu. Za oknami, po każdej stronie pojawiały się coraz piękniejsze widoki, Axl siedział, przyklejony do szyby i zadowolony jak mały dzieciak, co chwilę klaskał w ręce, pokazywał palcem i pytał, czy widzimy to, czy tamto. Chyba dawno go takiego nie widziałem.
- Nie Axl, jeszcze nie jesteśmy.
- A długo jeszcze?
- Z pół godziny.. mniej więcej. - McRivery zamknęła oczy i rozmasowała skronie.
- Axl.. aa co Ty robisz? - spytałem, widząc jak rudzielec klęczy, odwrócony tyłem na siedzeniu i macha sobie do (prawdopodobnie) kochanego Adlerka.
- Macham. - odpowiedział zadowolony.
- No to widzę, ale.. dlaczego?
- O jeny, McKagan, po co tyle pytań? - jego głos już nie był tak radosny. - Macham, bo chcę porozumieć się z Popcornem.
- Machając? To o czym tam gadacie? - zapytałem.
- Nie gadamy, tak sobie machamy. - znowu brzmiał radośnie.
- Ej, ale nie podrywaj go, On się żeni. - zaśmiała się Brack.
- Wiem, wiem. - zacieszał Rose.

   W końcu jestem w Hellhouse! Droga do domu ciągnęła się niemiłosiernie, już myślałem, że wyskoczę z samochodu i pobiegnę do chaty! Nawet nie pamiętam ile siedziałem w areszcie. Pierwsze co zrobiłem, to polazłem do kuchni, do lodówki bo prawie mnie w tym burdelu nie karmili, pewnie schudłem i wcale mnie to nie cieszy.
- Slash, tu jest chyba kartka do Ciebie.. - Martin usiadł na kanapie.
- Już idę. - wyjąłem z lodówki puszkę coli, ser i masło, zrobiłem sobie kanapki i poczłapałem do salonu. - Pokaż. - Wyciągnąłem ręką po kartkę trzymaną przez policjanta.
Siema Slash! Masz tu mapę, myślę, że trafisz. Weź ciuchy i wszystko co Ci potrzebne na 4 dni (no może więcej) i jak możesz weź moją gitarę, no i Stradlina też, bo nie mieliśmy na nie miejsca, a Izzy pisze jakąś piosenkę.. Dobra, chuj, nieważne. Uważaj na siebie. 
Duff 
No spoko, mam zabrać gitary, mam mapę, mogę jechać! Chuj, najwyżej zbłądzę, no trudno. Tylko co ja mam jeszcze wziąć? Kurde..
- Mogę?
- Yy co? A, tak. - odparłem widząc, dłoń brata blondynki nad talerzem z kanapkami. - Poczekaj tu, idę się spakować.
- Spoko. Zostawić Ci coś?
- Jedz. Ale colę mi zostaw, albo.. wezmę ją ze sobą. Jak coś to kuchnia jest do Twojej dyspozycji. - Pobiegłem na górę do swojego pokoju. Wyciągnąłem jakąś torbę, kilka koszulek, choć pewnie będę chodził bez nich, skórzane spodnie, 3 pary spodenek, bieliznę, buty miałem na sobie, wziąłem tylko klapki, z których i tak pewnie nie skorzystam, ale lepiej mieć, niż nie mieć. - Cholera.. - powiedziałem do siebie. - A śpiwór mam brać? Kurna no nie wiem. Dobra, wezmę, i tak jadę samochodem, więc nie zrobi mi to większej różnicy. - Wyciągnąłem śpiwór spod łóżka, pobiegłem jeszcze tylko do łazienki po szczoteczkę do zębów i już byłem gotowy. No nie, nie byłem. Jeszcze fajki, ale to załatwię jak będę jechał. Zniosłem bagaże do samochodu, później wróciłem po gitary. Martin już zdążył się zadomowić, bo rozłożył się na kanapie i otoczony był przeróżnym żarciem.  Ale nie przeszkadza mi to, w końcu wyciągnął mnie z aresztu.
- Gotowy?
- Tak, ale chyba jeszcze trochę odpocznę. Jest coś w TV? - usiadłem obok mężczyzny i dopchałem się do ciastek, które jadł.
- Nie wiem, szukam.
- To szukaj.. - wgryzłem się w ciastko z czekoladowym nadzieniem. - Wiesz Martin, nie mam pojęcia jak miałbym Ci się odwdzięczyć..
- Nie musisz, zrobiłem to głównie dla Dash.
- No tak, wiem, ale.. jak będziesz miał do mnie jakąś sprawę, to wal od razu, ok? Mam u Ciebie ogromny dług wdzięczności.

    Za jakieś 15 minut będziemy na miejscu. Nie mogę się doczekać, tak bardzo chcę, żeby między mną a Brack się ułożyło. Kiedy tracimy ważną osobę, dopiero wtedy uświadamiamy sobie, jak bardzo jest dla nas ważna. W czasie drogi złapałem wenę i napisałem kilka wersów do nowej piosenki:
I say baby you been lookin' real good
You know that I remember when we met
It's funny how I never felt so good
It's a feeling that I know
I know I'll never forget
Ooh, it was the best time I can remember 
Ooh, and the love we shared-
is lovin' that'll last forever.
- Co tam bazgrzesz? - Machający (niezmiennie od jakichś 15 czy 20 minut) Adler, spojrzał na mnie kątem oka.
- Nic, tak tylko.. coś piszę.
- Aha. Patrz, jaki ten rudzielec jest zabawny, ciągle do mnie macha.
- No.. widzę. - Przyłożyłem twarz do szyby.

   Jejku, jejku, jejku! Już prawie jesteśmy! Ale fajnie, cieszę się jak mały dzieciak. Właśnie przejeżdżamy obok jeziora, już widzę domki, jeszcze chwila i będziemy na miejscu!
- Kurwa, co jest?! - wrzasnąłem, gdy coś uderzyło w tył samochodu. Odwróciłem się i zobaczyłem, że różowe auto Mary jest jakoś zbyt blisko wozu Dash. Czyli w nas uderzyła.. dobrze, że jesteśmy już na miejscu.
- Nie, no nie wierzę. - Cicho jęknęła blondynka. Wyszła z samochodu, podeszła do auta kobiety i otworzyła drzwiczki. Mary siedziała, patrząc tępo przed siebie z dłońmi na kierownicy.  - Co Ty zrobiłaś?! Nie umiesz jeździć? Kurwa, no ja nie mogę.
- Prze-przepraszam Cię Dash.. ja.. nie chciałam. - Powiedziała załamującym się głosem.
- Nie chciałaś.. kurwa! - McRivery podeszła do swojego samochodu, by sprawić ewentualne szkody. - Masz szczęście, że tak lekko walnęłaś i to tylko zadrapanie, bo chyba bym Cię zabiła.
- Dasshy, nie denerwuj się. Jesteśmy nad jeziorem, mamy się bawić, będzie fajnie! - Próbowałem ją zarazić swoim entuzjazmem.
- Wiem Axl, nie denerwuję się. - Uśmiechnęła się. - Ale przyjechaliśmy tu głównie po to, by pogodzić Izzy'ego i Brack.
- Co Brack? - Zapytała brunetka.
- A nic, nic. - Objąłem ją na chwilę. - To co, rozpakowujemy się? Kto z kim w domku? Układ jak w czasie podróży?  
- Axl, czy Ty masz ADHD? - Zapytał wyższy z blondynów. - Cieszysz się, jakbyś pierwszy raz nad jeziorem był. Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo z ust ukochanej Stradlina wydobyło się coś w stylu propozycji.
- To może dziewczyny w jednym domku, a Gunsi w drugim?
- Oj nie, ja muszę być z moim Stevenkiem! - Oburzyła się wiedźma.
- Ej, ale może ja NIE CHCĘ być z Tobą w jednym domku, co?
- Mnie średnio się ten Twój układ podoba, Bracket. - Odezwał się rytmiczny.
- Są trzy domki.. - Zaczął Duff. - Nie kurwa, co ja pierdolę? - Uderzył się otwartą dłonią w czoło. - Cztery domki są! Proponuję więc, by zrobić tak, że mieszkamy w dwóch domkach, a dwa, które zostaną puste zajmą ewentualnie ci, którzy będą chcieli trochę.. prywatności. - Duff z jakimś dziwnym uśmiechem spojrzał na Dash, Izzy na Brack. Czyli co? 2 domki, teoretycznie puste są już zajęte? - To kto z kim?
- Ja z Dash na pewno! - Określiła się dziewczyna.
- Ej, może rzeczywiście zrobimy tak, że dziewczyny w jednym, chłopcy w drugim? - Zaproponowała blondynka.
- Dobra. I tak będziemy spać tam, gdzie zaśniemy. - W wypowiedzi Adlera usłyszałem nutkę nadziei.
- Dobra, Popcorn ma rację, nie ma co się zastanawiać i tak będziemy spać, tam gdzie zaśniemy, więc może przestaniemy nad tym myśleć, rozpakujemy jakoś rzeczy, czy tam po prostu zaniesiemy je do którejś chaty i zrobimy ognisko, czy coś, co? - Izzy otworzył bagażnik i zaczął wyjmować torby. McKagan natychmiast mu pomógł. Ja z blond pudlem poszedłem szukać jakichś gałęzi na ognisko. Obok jeziora, za domkami jest las, więc nie trudno było znaleźć jakieś drewno. Dziewczyny zajęły się jedzeniem i co dużo ważniejsze-alkoholem.

  Dobra, jesteśmy na miejscu, tylko szkoda, że nie śpię w jednym domku z Dasshy.. no ale jak to powiedział nasz w chuj mądry Adler: i tak będziemy spać tam, gdzie zaśniemy, więc jest szansa, że zasnę gdzieś blisko niej. Jezu, ja ją kocham, ale Ona pewnie będzie zajęta godzeniem Brack i Stradlina. Mogliby sobie sami poradzić, w końcu nie są już dziećmi, a Dash mogłaby zająć się mną. A właśnie, ciekawe kiedy Saul dotrze na miejsce.. i czy dotrze w ogóle?

*w tym samym czasie*
   Wyjechałem z Hellhouse około 18:20, wstąpiłem do sklepu po kilka paczek papierosów oraz kilka butelek czegoś mocniejszego (chociaż pewnie Duff o tym pomyślał.. no ale-nie zmarnuje się przecież!). Jadąc ulicami Los Angeles ujrzałem dość ciekawy widok: Kirk, idący podtrzymując się każdej napotkanej ściany oraz Lars na plecach Hetfielda. Kilka metrów za nimi ciągnęło się Skid Row, ale nie całe, tylko Baz i Scotti.
- Gdzieś Was podwieźć chłopaki? - Zapytałem, zatrzymując się przy Metallice. W prawdzie miałem tylko dwa wolne miejsca, ale skoro Ulrich i James tak się lubią, to jakoś się razem z tyłu zmieszczą. Kirk z dziwnym uśmiechem, kręcąc głową, usiadł pod jakimś budynkiem, Lars kategorycznie zaprzeczył, grożąc palcem, a James zaczął wydawać z siebie jakieś dziwne dźwięki, jak zapytałem, co mu jest, odpowiedział:
- Lars. Lars mi jest. Dupę ma ciężką!
- Kto?!
- No Ty, grubasie!
- Tylko nie grubasie, dobrze? - Oburzony perkusista walnął wokalistę po głowie.
- Lars, kurwa! Bo Cię zrzucę!
- James, pocałujesz mnie?
- Zrzucę Cię..
- Ok. Ale pocałujesz? - Chłopak ułożył usta w dzióbek i zaczął cmokać.
- Nie! Nie jestem jakimś pieprzonym pedałem, rozumiesz? - Wszyscy wokół Metalliki nagle się zatrzymali i spojrzeli na Jamesa.
- Ja też nie.. nie jestem. - Oznajmił na wszelki wypadek Ulrich. - Ale pocałujesz? - Szepnął.
- Ale możesz się odpierdolić?!
- Ale muszę?
- Ale wkurwiasz, wiesz?
- Ale ja lubię wkurwiać. - Zacieszał perkusista.
- A w ryj chcesz? - Zagroził mu blondyn.
- Kto się lubi, ten się czubi! - Ni stąd ni zowąd zakrzyknął Scotti.
- Jasne..
- Tak James, tak, Hill ma rację! - Uśmiechnięty Lars przytulił (tak jak tylko pozwalały mu na to warunki) się do przyjaciela, obejmując jego szyję i kładąc dłonie, na jego klacie.
- Dobra, idźcie się pedalić gdzie indziej. - Rzucił Seba.
- A czy ktoś tu się chce pedalić?! - Patrzeć na tych debili-no bezcenne!
- Tak drogi Hetfieldzie. Ty i Lars, czy też jak Ty go pieszczotliwie nazywasz-Grubas.. - Zaśmiał się Hammett. A ja myślałem, że On już nie kontaktuje.
- Hammett, czy Ty nie chcesz przypadkiem dostać w..
- Dobra, ej, to podwieźć kogoś? - Przerwałem wokaliście Metalliki, bo robiło się niebezpiecznie. Seba i Kirk podnieśli łapy do góry. - Dobra, wbijać. A Ty James, gdybyś niczego do Larsa nie czuł, już dawno kazałbyś mu zejść. - Zacząłem się śmiać. Hammett i Bach wsiedli do samochodu, w równie świetnym humorze, jak ja, a Hetfield, którego twarz nabrała jak na razie lekko czerwonej barwy, dosłownie zrzucił z siebie perkusistę, zdjął buta (tylko nie wiem czemu buta Larsa) i rzucił w moje auto.. no, a przynajmniej próbował, ale zdążyłem odjechać i owy but nie doleciał.

   Ta Mary nam tu tylko przeszkadza. Plącze się po kuchni, rządzi się i mądrzy. Szkoda mi Adlerka, biedak musi się z nią męczyć. No i martwię się o McKagana, te jego nocne koszmary..
- Nie Mary, oddaj mi to! - Usłyszałam jak Dash krzyczy do kobiety. - No daj!
- Nie ma mowy! Żadnego alkoholu, rozumiesz gówniaro? - Warknęła.
- Nie, nie rozumiem. Oddaj mi to! Oddaj.
- Nie.
- No daj to kurwa! - Blondynka zaczęła szarpać się z Mary. Kobieta jakimś cudem odeszła od dziewczyny i ostentacyjnie wylała zawartość butelki do zlewu. - No co Ty zrobiłaś? Pojebało Cię?! - Podeszła i szarpnęła wiedźmę, zaciskając dłoń na jej nadgarstku.
- Zostaw mnie! To boli!
- Tak? A może mnie zabolało, jak wylewałaś Jima Beam'a, co? Nie pomyślałaś o tym?!
- Dash, uspokój się. - Podeszłam do przyjaciółki i delikatnie odciągnęłam ją od kioskarki. - Nic takiego się nie stało, mamy tego od chuja, jedna butelka mniej czy więcej nie zrobi różnicy.
- Brack! - McRivery położyła dłonie na moich ramionach i spojrzała prosto w oczy. - TO BYŁA JEDNA Z DWÓCH, POWTARZAM DWÓCH (!) BUTELEK JIMA, ROZUMIESZ?!
- Jedna z dwóch?! To została tylko jedna? - Zapytałam. Dash pokiwała głową. - Kurwa, no Mary, jaka Ty głupia jesteś.. - Przetarłam twarz dłonią. Blondynka usiadła na podłodze i skryła twarz w dłoniach.
- Przecież mówiłam! Od początku mówiłam, że Ona nie jest normalna! Mary, nie potrzebujemy Cię tu, Steve Cię nie kocha, zrozum to w końcu..
- Kłamiecie! Nie lubicie mnie, dlatego tak mówicie. Steve mnie kocha, nie może beze mnie żyć..
- Chyba z Tobą.. - Poprawiła dziewczyna.
- Słucham?
- Powiedziałam, że.. - wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy, próbowała się uspokoić. - Nie ważne. Już nic.

  Gdy już wybraliśmy dokładne miejsce na ognisko, ułożyliśmy drewno i jakieś gazetki Mary, żeby łatwiej było rozpalić, Adler zapytał:
- Rudy, a masz zapałki, czy coś? - Zacząłem przeszukiwać kieszenie.
- No.. nie.. ale zaraz się skombinuje. Izzy, daj zapałki.
- Aktualnie nie mam przy sobie.
- Kurwa. Duff, chodź tu. Zapałki dawaj.
- Łap. - Basista rzucił pudełeczko w naszą stronę. Popcorn wyjął jedną zapałkę i przejechał nią po boku pudełka. Zgasła. Druga-zgasła. Trzecia. To samo.
- Oh, daj to sieroto! - Wyrwałem zapałki z rąk perkusisty. - Widzisz, jak to się robi?
- O Jezu, bo Ty w innym miejscu siedzisz.
- A co to ma do tego?
- Wiatr Ci zapałek nie gasi. - Wytłumaczył.

   Siedziałem ze Stradlinem na moście centralnie nad wodą, Adler z Rosem coś do siebie krzyczeli, śmiali się a my od kilku minut siedzieliśmy w milczeniu. Postanowiłem to przerwać.
- Izzy..
- Tak?
- Poradzisz sobie sam z Bracket?
- To znaczy? - Odwrócił twarz w moją stronę i odgarnął włosy opadające mu na oczy.
- To znaczy.. Dash będzie Ci potrzebna?
- A co? Masz co do niej jakieś.. plany? - Uśmiechnął się podejrzliwie i uniósł brew.
- Nie.. dlaczego? - Kurwa, no rozgryzł mnie.
- Widziałem, jak na nią spojrzałeś, gdy mówiłeś o tych wolnych domkach i prywatności.
- Eh. To jak, potrzebujesz jej?
- Nie wiem. Ale nawet jeśli będzie mi pomagać, to co? Przecież Tobą też może się zająć.
- Ta, no jasne.
- Izzy, Duff! -  Zacieszający Popcorn zaczął nas wołać. Poszliśmy do przyjaciół. I Mary.
- Duff. - Szturchnął mnie rytmiczny. - A Ty nie potrzebujesz jakiejś pomocy z Dash?
- Pomocy? Ale co Ty możesz zrobić?
- Mogę z nią porozmawiać..
- Nie Izzy, to się może źle skończyć. Nie chcę, żebyście wylądowali w łóżku.
- Jak chcesz. Ale jakby coś, to mów.
- Dzięki. Będę pamiętać. - Odszedłem od gitarzysty. Podszedłem do dziewczyn. Gadały o Izzym. Brack nie jest zdecydowana  w kwestii związku z rytmicznym. - Dash, możemy pogadać?
- Możemy. - Odparła jakby zdenerwowanym głosem. - Co jest?
- Wkurzona jesteś. - Stwierdziłem. - Coś się stało?
- Mary mnie wkurwia. Nie ważne. Chciałeś coś ode mnie? Bo jak nie to.. wiesz, próbuję gadać z Brack na temat Izzy'ego.
- Pogodzą się. Myślę nawet, że sami dadzą sobie radę..
- Może.. - Odwróciła się, by odejść. Przeszła kilka kroków, stanęła i powoli odwróciła głowę w moją stronę. - Duff, czy ja Ci się wczoraj.. jakoś.. narzucałam?
- No trochę byłaś natrętna - Zaśmiałem się. - no ale natrętności Mary, to Ty skarbie nie pobijesz!
- Jezu Duff, przepraszam. Nie pomyśl sobie o mnie czegoś złego..
- Nie przepraszaj, przecież nie masz za co. Znam Cię i niczego złego o Tobie nie pomyślałem i nie pomyślę, chodzi tylko o to, że nie chciałem, żebyś tego później żałowała..
- Ale.. nie no doba, już nic. Chodź, bo wypiją całą wódkę! - Złapała mnie za rękę i pociągnęła do siedzących przy ognisku przyjaciół.

   Kurwa, ściemnia się, a ja pomyliłem drogę i oczywiście dopiero w jej połowie zorientowałem się, że kurwa źle jadę! No chuj by to zajebał, teraz się wracaj człowieku! Ja nie wiem, czy ja już nawet z mapy korzystać nie umiem?

   - Duff, Slash miał dzisiaj przyjechać? - Szepnęłam do blondyna tak, by nikt nie usłyszał, w końcu przyjazd Hudsona miał być dla reszty wielką niespodzianką. - Ciemno się robi, a jego wciąż nie ma.
- Nie wiem, zależy o której go wypuścili. Może chciał się przespać w domu i przyjedzie jutro. Będzie na pewno, wie jak tu przyjechać.

   Siedzimy przy tym ognisku już z 2 godziny, a mnie dosłownie zżerają komary! Wiem, że jestem słodki, ale chcę jeszcze pożyć, najlepiej z dala od tych małych latających krwiopijców. (I od tej paskudnej wiedźmy-siedzi, przyklejona do mojego ramienia, mimo tego, iż wiele razy odpychałem ją i dawałem do zrozumienia, żeby przestała mnie dotykać.) I tylko do mnie tak lecą? No przynajmniej nie widzę, żeby ktoś jeszcze tak chaotycznie jak ja machał rękami, głową i czym tylko się jeszcze da. Izzy próbuje zagadać do Brack, ale ta raczej go zbywa. Dash i Duff gadają coś cicho między sobą, nie wiem, czy coś się między nimi dzieje? Bo siedzą jakoś blisko, Dasshy położyła głowę na jego ramieniu, blondyn bawi się jej włosami.. Swoją drogą, to dziwne-powinna być jedna osoba nie pijąca w tym towarzystwie (Mary), a są dwie. Czemu Dash nie pije? Może.. może rzeczywiście jest w ciąży? Myślę, że w żadnym innym wypadku nie odmawiałaby alkoholu. Poczułem, że muszę to sprawdzić.
- Stradlin, McKagan, pozwólcie na chwilę. - Wstałem z wielkim trudem odpychając kioskarkę. Przyjaciele podążyli za mną do domku, w którym od niedawna odpoczywał Rose. - Słuchajcie.. - zacząłem.
- Co jest? - Zapytał Izzy.
- Nie mogłeś zamarzyć sobie rozmowy z nami w innym momencie? Fajnie mi się siedziało z Dash. Mogłem sobie pomarzyć, pofantazjować.. ale nie, Ty musiałeś coś wymyślić.
- Dobra Duff.. Tu właśnie o Dash chodzi. Nie uważacie, że to dziwne, że Ona nie pije?
- Rzeczywiście, już kilka razy odmówiła jakiegokolwiek alkoholu..
- Nie wypiła nic, oprócz soku. - Słusznie zauważył rytmiczny.
- Chłopaki, a może Ona jest.. w ciąży?! Przyznawać się, który z Was mógł coś zmajstrować? - Zapytałem zatroskany o przyszłość przyjaciółki i oczywiście o samą przyjaciółkę.
- Co na nas patrzysz? Rose ostatni z nią spał.. - Stradlin wskazał palcem na Axla leżącego na łóżku z rękoma pod poduszką. - Znaczy pod uwagę można wziąć jeszcze Jamesa.. nie wiem, czy kogoś jeszcze.. no ewentualnie można pomyśleć o całej Metallice, nie wiem, może ktoś ze Skid Row?
- Izzy, nie rób z niej dziwki, ok? - Oburzył się basista.
- Ok, nie robię przecież. Ja tylko próbuję odgadnąć, co się mogło stać.
- Ja nic nie zrobiłem. - Rose w końcu postanowił zabrać głos w tej sprawie i oczywiście ratować swój tyłek, twierdząc, że jest niewinny.
- Nie ma co, trzeba zapytać Brack, Ona powinna wiedzieć. Pójdę po nią. - Izzy wyszedł z domku, a po chwili wrócił z dziewczyną, która nie była skora do rozmowy z nim, On mimo to próbował zacząć ich temat.
- Izzy, daj mi spokój. Jeżeli przyprowadziłeś mnie tu po to, żeby gadać o NAS, to ja stąd idę! - Skrzyżowała ręce na brzuchu i spuściła głowę w dół.
- Nie denerwuj się Brack, chcemy tylko zapytać o Dash. - Uspokoiłem sytuację.

   No zajebiście Gunsi poszli do domku, zapierdolili mi Brack ale zostawili Mary. No świetnie! Jak ja się z jej towarzystwa cieszę.. aż mam ochotę się pociąć łyżeczką.
- Myślisz, że Steven bardzo mnie kocha? - Kioskarka odrywała kolejne płatki z jakiejś stokrotki.
- Taa, jasne.
- To cudownie!
- Kobieto, On Cię przecież nienawidzi. Daj mu spokój..

   - Co? Dash w ciąży? Pojebało Was? - Zaczęłam się śmiać, bo to było śmieszne.
- No tak. Znaczy "tak", że Dash jest w ciąży, nie że nas pojebało. - Wyjaśnił Popcorn.
- A niby czemu miałaby być w ciąży..?
- No NIC NIE PIŁA! Znaczy nie piła alkoholu. - Mniejszy z blond pudli sprostował swoją wypowiedź. - I to mnie niepokoi. Nigdy nie odmawia. Nigdy.
- Jejku Steven, Ty naprawdę myślisz, że jak raz odmówiła picia, to jest w ciąży..?
- No a nie?! No przecież Ona już powinna być nawalona! A jest trzeźwa jak noworodek!
- Steven.. noworodek? Yy no nieważne. Ale to, że jest trzeźwa nic nie znaczy, może w tej chwili nie ma ochoty na picie, co?
- A masz pewność, że to tylko brak ochoty? Masz pewność, że Ona czegoś przed nami nie ukrywa? - Głos w rozmowie zabrał Pan Rose. - Zresztą, Ona zawsze ma ochotę, żeby się napić!
- Chłopaki, uspokójcie się. Dzisiaj Dash prawie pobiła Mary i to dlatego, że wylała jedną z dwóch butelek Jima Beam'a. Wystarczy Wam ta informacja? Już wierzycie, że nie jest w ciąży?
- Mary wylała? - Zapytał mój JESZCZE chłopak. Kiwnęłam głową, nawet na niego nie patrząc.
- I Dash prawie ją pobiła? Czemu prawie? Nie mogła jej PRAWIE zabić?
- Nie Stevie, nie mogła. A prawie pobiła, bo ją w odpowiednim momencie odciągnęłam.
- No dziękuję bardzo. A mogłem mieć takie piękne życie, gdybyś tego nie zrobiła. - Rozczarowany perkusista wyszedł z domku. Zaraz za nim chłopcy, a na końcu ja. Tylko Rose został, tłumacząc, że boli go głowa i chce się przespać. McKagan ponownie usiadł obok Dash, która chyba zaczęła przysypiać, Steven usiadł jak najdalej Mary, ale ta i tak go dopadła, a Izzy próbował zbliżyć się do mnie.

   - Poopowiadajmy sobie może jakieś straszne historie, co? - Zaproponowała Bracket.
- Tak, to dobry pomysł! Lubię się bać, kiedy wiem, że mogę skryć się w bezpiecznych ramionach ukochanego! - Uśmiechnięta Mary spojrzała w ciemne niebo, na którym zaczęły pojawiać się już gwiazdy.
- Że niby kto jest tym Twoim ukochanym? - Zapytał Adler.
- No Ty, kochanie.
- Ja.. idę spać. - Wstał i lekko pijany szurając nogami, poczłapał do domku.
- Ja chyba też. - Brack chciała wstać, ale blondynka dosłownie ściągnęła ją na dół.
- Sieeedź. Chciałaś strasznych historii.
- Dobra, ale muszę Ci coś powiedzieć. - Westchnęła i zaprowadziła McRivery z dala od ogniska. Po kilku minutach wróciły. Dash ponownie usiadła obok mnie, a Brack jak najdalej od Stradlina. Blondynka, biorąc butelkę Danielsa, dołączyła do grona pijących.  

   Jak Oni mogli pomyśleć, że jestem  w ciąży? To zabawne. Przecież to, że nie piłam, nie musiało oznaczać, że jestem w ciąży. Mogło to być zaskoczeniem, mogli być w lekkim szoku - oczywiście, ale żeby od razu podejrzewać, że będę matką?
- Dash, o czym tak myślisz? - Szturchnął mnie dziwnie szczęśliwy basista.
- A o niczym..
- To czemu się tak uśmiechasz? - Rytmiczny pociągnął z butelki pokaźny łyk Danielsa i z racji tego, że był już nawalony, zaczął śpiewać (choć w tym stanie, to może bardziej wyć) kawałki Stonesów i Aerosmith. Duff, który też już trochę wypił (choć nie aż tyle, ile Stradlin) śmiał się i sam nie wiedział z czego. Mary uznała, że wszyscy jesteśmy bandą pijaków i w złym humorze poszła spać.. oczywiście - na nieszczęście Stevena - do domku, w którym schował się perkusista. Zostaliśmy w czwórkę, ale wydaje mi się, że Brack też zaraz się zmyje, bo zasypia.
- A czemu On tak się śmieje? - Wskazałam na chichoczącego blondyna.
- Bo jestem pojebany! - Zrobił smutną minę, ale zaraz znowu zaczął się śmiać.
- Brack, uśmiechałam się? - Brunetka zaprzeczyła i wstała.
- Idę spać, dobranoc wszystkim.. Tobie Izzy też. - Zaspana poszła do domku - tego w którym byli już Adler, Rose i Mary. Oznacza to chyba, że wszyscy będziemy tam spać.
- To ja też już pójdę. Może Bracket pozwoli mi się położyć obok niej, albo chociaż pod jej łóżkiem.. Dobranoc. - Chłopak zataczając się poszedł do domku. Zostaliśmy przy ognisku sami - tylko ja i Duff. I ciemna, wyjątkowo chłodna noc.
- Jak myślisz, pogodzą się?
- Nie wiem, pewnie tak. Ale wydaje mi się, że muszą zrobić to sami, poradzą sobie bez nas. Już samo to, że wymyśliliśmy to jezioro wystarczy, dalej naprawdę nie musimy im pomagać.
- Tak myślisz?
- Tak myślę. - Objął mnie, przeszedł po mnie jakiś dziwny dreszcz. Usłyszeliśmy skrzypnięcie otwierających się drzwi i ujrzeliśmy postać. Axl, jeszcze dobudzający się wyszedł z domku z głową spuszczoną w dół i rękoma w kieszeniach bluzy McKagana, która sięgała mu do połowy ud i skutecznie zakrywała prawie całe spodenki wokalisty.
- Co tam, Axl? - zapytałam.
- Niiic.. - odpowiedział przeciągając i usiadł przy dogasającym już ognisku. Siedziałam z Duffem w milczeniu, obserwując Rose'a, który wyglądał na smutnego. Chłopak patrzył na iskry, lecące czasem z ogniska. W pewnym momencie uniósł nieco twarz do góry, chyba poczuł, że na niego patrzymy. - Co? - zapytał niepewnym głosem. Przez chwilę żadne z nas nic nie odpowiedziało, nagle postanowiłam coś powiedzieć.
- Yy. No nic. Smutny jesteś?
- Nie.
- To co jest? - odezwał się basista.
- Słyszałem, że byliście u Saula.. - zamilkł i ponownie zatrzymał się wzrokiem na ogniu. - Czemu mnie nie wzięliście?
- Nie było czasu. Axl, spałeś.
- To trzeba było mnie obudzić.
- Ale mogłeś go odwiedzić.. kiedy tylko chciałeś, mogłeś pójść.
- Dobra, nie ważne. - westchnął. I znowu siedzieliśmy w milczeniu.

    Ee, no co to ma być? Mieliśmy być sami, a ktoś mi się tu jakimś rzęchem wpieprza! Nie, to nie rzęch. Ej no kurwa, nie wierzę, widzę loki Slasha?! A.. ja przecież nic nie piłem.
- Dash. - szturchnąłem blondynkę. - Czy Ty widzisz to co ja?
- No pewnie. -wstała i podbiegła do gitarzysty. - Saul, przyjechałeś. - zacieszała, rzucając mu się na szyję.
- Hej mała.
- No co tak stoisz, Axl? Chodź. - Duff pociągnął mnie w stronę przyjaciół.
- Odsuń się.. - szepnąłem, odsuwając McRivery od Hudsona i sam uwiesiłem mu się na szyi, po czym oplotłem nogami jego biodra, gdy uniósł mnie lekko do góry. Nie mogłem uwierzyć, dopiero co narzekałem, że McKagan i Dasshy nie wzięli mnie ze sobą, żeby odwiedzić Kudłatego, a teraz jestem do niego przyklejony. Zatopiłem dłoń w jego ciemnych włosach.
- Cześć.. Axl. - powiedział niepewnie gitarzysta. Chciał mnie puścić, ale na to nie pozwoliłem, przytuliłem się do niego mocniej.
- Ciiii.. - ułożyłem głowę na jego ramieniu. - Cieszę się, że jesteś. - Hudson przeniósł mnie bliżej ogniska i usiadł na ławce,a ja na jego kolanach. - Saul, kocham Cię. - szepnąłem niezrozumiale, kładąc głowę w zagłębieniu jego szyi.
- Co?
- A nie, nic.