OSTRZEŻENIE!

Wszystkie sytuacje zawarte w zakładce ExtraGuns. nie mają żadnych powiązań z opowiadaniem głównym. Bez obaw. :)

sobota, 15 czerwca 2013

R.46

ROZDZIAŁ 46

   Podjechaliśmy pod Roxy, na twarzy Mary pojawił się grymas niezadowolenia, co właściwie mnie satysfakcjonowało. Weszliśmy do budynku, Mary się nie spodobało. Nalegała, by zmienić lokal, więc poszliśmy do Rainbow. Usiedliśmy przy stoliku, który zawsze zajmujemy. Chciałem pójść coś zamówić, żeby oderwać się chociaż na chwilę od tej wariatki, ale Dash i Duff mnie wyprzedzili.
- Wiesz kochanie, jutro jest sobota.. - zaczęła kobieta
- No jest. I co?
- No jak to co, Stevenku? Nasz ŚLUB! - wrzasnęła
- To Ty nie żartowałaś z tym ślubem?! - Mary pokręciła głową
- Wszystko załatwione . Cieszysz się?
- Ale.. jak to sama załatwiłaś? Nie byłem potrzebny?!
- Mam w rodzinie odpowiednią osobę - uśmiechnęła się szeroko i położyła dłoń na moim udzie. Czy w tym pieprzonym L.A. już nie liczy się zdanie Stevena Adlera?!
- Świetnie.. jak ta osoba jest tak samo pieprznięta jak Ty, to już się cholera boję
- Kochanie, daj spokój - przytuliła się do mnie a jej dłoń powędrowała wyżej, do miejsca, które raczej chciałem od niej uchronić. Nie będzie mnie tam jakaś Mary macać!

  - Biedny ten nasz Steven
- Jasne - odparłem między salwami śmiechu. Adler, do którego przytuliła się Mary miał taki wyraz twarzy, że nie mogłem (chociaż się starałem) się powstrzymać, by się nie zaśmiać. Wyglądał, jakby chciało mu się płakać i wymiotować jednocześnie. No współczuję mu, bo kocham go jak brata, ale jeszcze bardziej kocham ten jego chory "związek" . Niby sobie nie zasłużył, no bo czym? Gdyby Ona była chociaż trochę młodsza.. no, ale przynajmniej jest zabawnie.
- Duff! Nie śmiej się, On CIERPI - walnęła mnie i ruszyła w stronę baru. Dogoniłem ją, złapałem i mówiąc, że mi się nie wyrwie, zacząłem łaskotać. Śmiała się próbując uciec.
- Ej, a może byście coś zamówili, a nie się macacie! - krzyknął perkusista
- No już, już
- 3 razy Jack'a Danielsa proszę. Duff, a Mary.. co Ona pije?
- Bo ja wiem, weźmy jej Danielsa, niech się cieszy - odpowiedziałem zerkając na nadal przestraszonego Adlerka
- To 4 razy - poprawiła McRivery i nagle posmutniała
- Dash, coś się stało?
- Nie
- Ej, mała przecież widzę
- Steven nic Ci nie mówił?
- Nie mówił.. ale o czym?
- Jak szukaliśmy Bracket, to Steven.. - zawahała się
- Co Steven? Zrobił Ci coś? - zapytałem gotów wyrwać mu wszystkie kłaki, jeśli okazałoby się, że zrobił Dasshy coś, czego nie powinien
- Nie, nie no nic z tych rzeczy..
- To ma dupek szczęście - odetchnąłem z ulgą
- Tak tylko.. On chyba widział Jeremy'ego. Wiesz Duff, ja .. chciałam o nim zapomnieć, boje się, że On znowu coś zrobi
- Dash, nic się nie stanie, obiecuję. Nie pozwolę, żeby ten skurwiel coś Ci zrobił - patrzyłem w jej niebieskie oczy, Ona błądziła wzrokiem po całym budynku, by chwilę później spojrzeć w moje oczy. Przytuliłem ją
- Nie chcę Wam przeszkadzać, ale Daniels już czeka. Duff, płacicie teraz, czy później? - zapytał zaprzyjaźniony barman. No ale ma chuj wyczucie, trzeba mu to przyznać
- Co.. yy.. no później - wzięliśmy szklanki, nagle Dash coś sobie przypomniała
- Ej, Duff, przecież ja nie mogę pić!
- Czemu?
- No nie pamiętasz? W ciąży jestem - powiedziała zacieszając prawie jak Steven
- Racja! Zapomniałem, ale Steven pewnie też już nie pamięta..
- Ale Mary na pewno tak..
- No w sumie.. a chcesz się napić? - zapytałem, właściwie nie wiem po co, przecież wiadomo, że Dash akurat tego nie odmówi.. no chyba, że stałoby się coś naprawdę poważnego. Dziewczyna kiwnęła głową - To pij - stanąłem tak, żeby Mary nic nie widziała a Dash wzięła kilka łyków.
- Duff, ale mamy cztery szklanki..
- Chuj tam, powiemy, że dwie są moje. Chodź ratować Stevena - śmiejąc się poszliśmy do Adlera i Mary.

  Wróciłam z Izzym do domu. Nikogo nie było, chłopak korzystając z okazji, że jesteśmy w Hellhouse sami, zaproponował:
- Brack, skoro mamy wolną chatę.. może poszlibśmy na górę..?
- Nie
- No skarbie - podszedł do mnie i objął mnie w pasie
- Nie Izzy, nie chcę
- Jak nie chcesz na górze, to może tutaj, w salonie, co? Albo w kuchni?
- Nie Izzy. Nigdzie, ani tu, ani na górze i w kuchni też nie. NIGDZIE ! - wrzasnęłam
- Właściwie po co ja Cię pytam?! Jesteś moją dziewczyną.. - chwycił mnie mocniej
- Ale nie Twoją własnością - wtrąciłam - Stradlin, co się z Tobą dzieje?
- Ze mną? Ty coś wymyślasz, zgrywasz jakąś cnotkę, nie chcesz się ze mną bzykać, ciekawe, co robiłaś z chłopakami z Metalliki. Przyznaj się, z którym się kurwiłaś?! - krzyknął, szarpiąc mną - No pytam! Z którym?
- Z żadnym, przysięgam!
- Tak? Przysięgasz nawet.. ciekawe. To co robiłaś w ubraniach któregoś z nich?
- Nic, chciałam się umyć, ale nie wzięłam ze sobą żadnych ubrań, więc James dał mi ciuchy Larsa - tłumaczyłam
- Jasne, nie rób ze mnie idioty, dziwko
- Nie robię, Izzy, mówię prawdę
- Nie kłam! Z którym się pieprzyłaś suko, co? A może z każdym po kolei?!
- Nie.. - uderzył mnie. Policzek zaczął pulsować z bólu, oczy znowu napełniły się łzami. Miałam ochotę uciec, albo się gdzieś schować, to takie upokarzające, własny chłopak mnie uderzył. Osunęłam się na podłogę i płakałam skulona. Rytmiczny chyba zrozumiał, co zrobił, bo kucnął przy mnie i zaczął przepraszać
- Odejdź. Po prostu daj mi spokój - wydukałam
- Przepraszam, ja.. nie chciałem - dotknął mojej twarzy, gorącego z bólu policzka
- Zostaw.. - jęknęłam
- Przepraszam
- Spieprzaj
- Brack..
- Spierdalaj! - osunęłam się jeszcze bardziej, kładąc się na zimnej podłodze. Izzy przyniósł z kuchni wódkę i bez słowa usiadł obok mnie. Leżałam pod ścianą i płakałam, jak bezbronne dziecko, któremu ojciec dał klapsa i nakrzyczał. Z tą tylko różnicą, że Izzy nie jest moim ojcem. I nie dał mi klapsa, tylko uderzył w twarz.

  Siedziałem obok płaczącej Brack i piłem wódkę. Właściwie sam nie dowierzałem w to, co zrobiłem. Uderzyłem ją. Tylko dlaczego? Nie wiem co robiła z chłopakami.. może rzeczywiście nic. Kurwa, no nigdy nie pomyślałbym, że mogę ją uderzyć, przecież ją kocham.

  Cholera, zwariuję tu! Nie mam fajek, nie mam Danielsa, nie mam GITARY! Nawet nie mam kogo wkurwiać. Ten Travis się nie odzywa, więc nie mam z kim gadać. Zresztą, o czym miałbym z nim rozmawiać, jak On nawet nie wie, kim są Guns n' Roses.. No ja pierdolę, mam nadzieję, że te pieprzone sukinsyny mnie odwiedzą. Duff powiedział, że przyjdą.. tylko kiedy?!

  And when your fears subside and shadows still remain. I know that you can love me, when there's no one left to blame. So never mind the darkness, we still can find a way. Cause nothin' lasts forever even cold November rain.. Chyba częściej będę musiał tak siedzieć pod chatą Skid Row. Wena mnie tu bierze.
- Sorry Axl, że tak długo, ale musiałem porozmawiać z Bolanem i wytłumaczyć mu, że nie jestem żadną seksowną blondynką, którą można bzykać, tylko zwykłym Sebastianem Bachem - Baz wyszedł z domu i zaczął się tłumaczyć
- Ok. Ej.. że co? Co Ty mu tłumaczyłeś? Dobierał się do Ciebie? - zapytałem, a na mojej twarzy zaczął pojawiać się coraz szerszy uśmiech. Ach, ta moja wyobraźnia
- Heh Rose, oczy Ci się świecą - zaśmiał się jakby trochę zakłopotany
- Nie o to pytałem
- Wiem
- Więc..?
- Więc.. tak, głównie do moich spodni - spuścił głowę w dół
- Ojeeej, Seba.. ale Cię nie zgwałcił? - objąłem go ramieniem, śmiejąc się
- Śmiej się, śmiej orangutanie. Co tam masz? - wyrwał mi kartkę z dłoni
- Tekst..
- I know that you can love me, when there's no one left to blame. To ballada.. jakaś.. tak?
- T-tak - odpowiedziałem trochę niepewnie
- Spoko
- Spoko?
- No tak
- I.. to wszystko? Nic więcej nie powiesz? - zapytałem zdziwiony. Myślałem, że powie coś więcej, wyrazi jakąś opinię, czy coś, a On mi tylko "Spoko".
- Wiesz, to tylko kawałek, wolałbym zobaczyć cały tekst..
- Jasne, ja Ci pokażę tekst, później Ty z chłopakami napiszecie do niego muzykę.. będziecie pierwsi od nas i wmówicie ludziom, że to Wasz utwór. Ja Cię Seba znam
- Pewnie.. tak właśnie bym zrobił - potargał mi włosy i poszedł przed siebie
- Czekaj! Gdzie idziemy?
- Do Hellhouse - krzyknął. Dogoniłem go i odwdzięczając się za rozwalenie mojej fryzury, rozczochrałem nieco jego czuprynę.

  - Co Ona się tak cieszy? - zapytał Duff, kiedy usiedliśmy do stolika
- Rozmawialiśmy o naszym ślubie - Mary odpowiedziała wpatrzona w Adlera - Wiesz Steven.. bo ja Ci już wybaczyłam tą zdradę..
- Jaką zdradę? - zapytał zdziwiony
- No z tą małą - wskazała na mnie - Więc już Ci wybaczyłam i tak sobie myślę, że możemy razem wychowywać dziecko Twoje i Dash. Ta gówniara jest jeszcze za młoda, żeby być matką
- Wiesz, Dash jest odpowiedzialna.. - Adler nagle zrobił się cały czerwony
- Odpowiedzialna?! - pisknęła kobieta - Proszę Cię, gdyby była, to nie zaszłaby w ciążę
- A czy to jest tylko moja wina? - zapytałam rozbawiona jej słowami
- A czy ktoś Ci kazał wskakiwać do łóżka mojego Stevenka? - zapytała z pretensją w głosie
- A czy ktoś mu kazał spłodzić dziecko? - wtrącił McKagan
- Ale co ja takiego zrobiłem? - zakłopotany perkusista próbował oderwać od siebie swoją "przyszłą żonę"
- Ty jeszcze pytasz? - oburzona prześladowczyni Adlerka zrobiła naburmuszoną minę i odsunęła się od swojego obiektu westchnień
- Uważasz, że to moja wina?
- Przed chwilą sam powiedziałeś, że Dash jest odpowiedzialna, więc.. czyja?
- A nie pomyślałaś może, że tego wcale nie trzeba zaliczać do przedziału win? - wtrącił basista
- A Twoim zdaniem, do jakiego? Cholernych pomyłek?! - wrzasnęła. W tym momencie całą trójką wybuchliśmy śmiechem, Mary spojrzała na nas jak na idiotów - I z czego się śmiejecie?
- Z Ciebie. Chyba nam nie zabronisz?
- Mogłabyś nie pyskować?!
- A czy ja pyskuję?
- Ej, no co jest, będziemy bawić się w pytania? Może w końcu ktoś odpowie zdaniem twierdzącym? - Steven wstał i - jak ta sierota ma w zwyczaju - jebnął ręką w szklankę, oblewając przy tym Mary
- Steven no, to nowa sukienka!
- Ups - zakrył dłonią usta i podał poszkodowanej chusteczki, mówiąc, że - Przecież wyschnie
- Chodź, pojedziemy do mnie a później do jakiejś normalnej restauracji. No chodź
- Ale.. no ale po co do Ciebie? - zapytał przestraszony
- Przecież muszę się przebrać. Chodź
- No już Stevenku, ruszaj ten swój zgrabny tyłek i idź uszczęśliwić ukochaną - zaśmiał się McKagan
- A Wy zostajecie? - zapytał. Po chwili spanikowany szepnął - No proszę, nie zostawiajcie mnie z nią samego, Ona chce mnie zgwałcić. Słyszeliście? Mówi, że musi się przebrać, ale ja wiem o co jej chodzi. Mam wrażenie, że Ona się ciągle gapi na mój tyłek 
- Popcorn, daj spokój. Dzień jest. Nie zgwałci Cię. A nawet jeżeli.. to dla Ciebie chyba sama korzyść.. kiedy Ty ostatnio byłeś z jakąś dziewczyną w łóżku?- zapytał basista, Adler otworzył usta, ale gitarzysta mu przerwał - Dash się nie liczy, bo chyba do niczego nie doszło
- Kurde. Dobra, pójdę. Ale jak coś, to Wy mi będziecie za psychologa płacić
- Ok, tylko już idź. - pomachaliśmy mu na pożegnanie i zajęliśmy się sobą (w sensie rozmową, no bo czym innym?)

  Wszedłem z Sebą do Hellhouse i zobaczyłem Bracket leżącą na podłodze i Stradlina, siedzącego obok z butelką wódki w ręce. Jakaś orgia była, czy jaki chuj? Nie, no jakby była, to by mnie chyba poinformowali..
- Cześć, co się nie odzywacie? - zapytałem, Brack wstała i nie patrząc ani na nas ani na rytmicznego poszła w stronę schodów - Brack, płakałaś? Coś się stało? - dziewczyna bez słowa poszła na górę - Izzy, co się stało?
- Nic - odparł obojętnie
- To czemu Ona płakała? - zapytał Bach
- Nie płakała
- Mhm, jasne. Seba, poczekaj tu - pobiegłem na górę, Bracket zamknęła się w łazience. Pukałem, prosiłem, żeby mnie wpuściła, ale nie otwierała. Nawet się nie odezwała. Zbiegłem do salonu, Sebastian zdążył się już poczęstować Danielsem, stojącym w kuchni i rozsiąść się za moim fortepianem - Stradlin, do cholery jasnej, co tu się dzieje?! Co Ty jej zrobiłeś?! - wrzasnąłem tak, że Bach upuścił butelkę. Ostatni Daniels w domu.. odkupi nam go!
- Nie Twoja sprawa
- Moja. Mieszkam z Wami! Mów, co się stało?
- Nie interesuj się
- Będę. Izzy, gdyby nic się nie stało, to Brack by nie płakała
- Jak Cię to tak interesuje, to idź do niej. Niech Ci się wyżali, pociesz ją, albo zrób z nią co chcesz - powiedział obojętnie, patrząc ciągle w jeden punkt. Jego kobieta płacze, a On zachowuje się jak idiota. O ile sobie przypominam, to nigdy taki nie był
- Chciałbym, ale nie chce mnie wpuścić!
- Jaka szkoda. Trudno, sama sobie poradzi
- Co Ty odpierdalasz, Stradlin?! Nie poznaję Cię.. chodź Seba - poszliśmy na górę i próbowaliśmy przekonać Brack, żeby otworzyła te cholerne drzwi. Ale nic. CISZA.

  Mary i Steven wyszli, więc poszedłem po Danielsa dla blondynki. W końcu nie musiała udawać, że jest w ciąży. Usiadłem przy niej, siedziała smutna, całkiem inna, niż kiedy zostawiałem ją idąc po alkohol.
- Dash, coś się stało? Źle się czujesz?
- Nie, tylko.. jak Steven wyjechał z tym gwałtem, to przypomniało mi się, że Sabo.. - zamilkła i spuściła głowę w dół. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Przytulić, czy nie dotykać i tylko coś powiedzieć.. albo w ogóle nic nie mówić
- Ten idiota zawsze powie coś, czego nie powinien - powiedziałem wreszcie 
- Ale.. przecież gadaliście przy mnie o gwałtach i nic, a teraz nagle..
- Nie myśl o tym. Sabo już więcej nic Ci nie zrobi. Nikt więcej Cię nie skrzywdzi. A jeśli tak, to będzie miał ze mną do czynienia, a uwierz, prawie dwumetrowy wkurwiony basista potrafi być niebezpieczny - uśmiechnęła się delikatnie i położyła głowę na moim ramieniu.

  - Brack, otwórz. Proszę.. - delikatnie pukałem do drzwi
- A jest już Dash?
- Nie
- Wyjdę dopiero, jak Dash wróci
- Dobra. Jak chcesz. Chodź - szepnąłem do Seby i udałem się w stronę mojego pokoju. Usiedliśmy na łóżku
- To co teraz zrobimy? - zapytał, podpierając dłońmi głowę
- Będziesz udawał Dash
- Co?!
- Ciszej - przyłożyłem palec do ust
- Sorry. Co? - ponowił pytanie
- No będziesz udawał McRivery
- Nie, nie będę przebierał się w babskie ciuchy
- A kto Ci się każe przebierać? Przecież przez drzwi nie widać
- Aaa rozumiem, ale myślisz, że uwierzy?
- Jak się postarasz. W najgorszym wypadku, będzie trzeba znaleźć naszą blondynkę.

  - Steven, wchodź. Przecież nie będziesz stał pod drzwiami
- Poczekam
- No nie wygłupiaj się. Chodź, chodź skarbie - Mary wciągnęła mnie na siłę do mieszkania - Poczekaj tu chwilę, zaraz wrócę - tłumaczyła jak matka małemu dziecku i poszła do pokoju. Uciekać, czy zostać? UCIEKAM! Podszedłem do drzwi i już miałem wychodzić, nagle Mary wparowała do salonu - A co Ty robisz?
- Yyy, a no tak.. patrzę, rozglądam się.
- No to siadaj - pociągnęła mnie w stronę kanapy. Usiadłem, stanęła przede mną i zaczęła się rozbierać, zdjęła sukienkę(nie powiem, jak na jej wiek wyglądała całkiem ok. Naprawdę, myślałem, że jest gorzej a tu takie, można powiedzieć, zaskoczenie), usiadła na mnie okrakiem i przejechała dłonią po moim torsie. Zbliżyła się do mnie i przejechała kilka razy ustami i językiem po mojej szyi. Chwilę później jej ręce powędrowały już do moich spodni - no do rozporka konkretniej - i jednocześnie musnęła kilkakrotnie moje usta. Kiedy uporała się z rozporkiem, zaczęło robić się niebezpiecznie
- Mary, zejdź ze mnie - wydukałem z trudem spychając z siebie napaloną kobietę. Nigdy bym nie pomyślał, ale mnie podnieciła (to pewnie przez ten alkohol. Nie, więcej nie piję!). Ale kurde, no nie mogłem pozwolić, by do czegoś więcej między nami doszło
- Daj spokój, Steven - wstała z kanapy, podeszła do mnie i pocałowała, przygryzając moją wargę a jej dłoń powędrowała ku mojej męskości
- Ubieraj się i jedziemy do tej restauracji
- Ale Steven.. - szepnęła
- Proszę.. - powiedziałem błagalnie i ponownie ją odepchnąłem
- Dobrze - odparła.

  Nadal siedzieliśmy w Rainbow i piliśmy. Nagle Dash zaczęła szybciej oddychać, patrząc przed siebie i nie odpowiadając na moje pytania
- Dash, co się stało? - zapytałem jeszcze raz
- Wracajmy do domu
- Ale co się stało?
- Jeremy. On tam jest - wskazała palcem na stolik pod ścianą i odwróciła głowę patrząc na mnie przerażonymi oczami
- Ale tam nikogo nie ma
- Co?! Przecież.. przecież On.. no był tam!
- Uspokój się i oddychaj.
- Ale On tam był - wydukała drżącym głosem. Dzieje się z nią coś niedobrego. Mam nadzieję, że to tylko przez alkohol
- Chodź. Wracamy do domu - zabrałem roztrzęsioną dziewczynę z Rainbow.

________________________________
W końcu się udało! Wstawiłam rozdział ;D Dziękuję, że czekaliście i nie zapomnieliście o moim blogu <3 
Mam nadzieję, że to, co wstawiłam, nie jest jakieś najgorsze i choć trochę Wam się spodoba :) Myślę, że nie ma błędów, a jak są to przepraszam. 
P.S. już prawie 600 komentarzy, za co bardzo Wam kurde dziękuję ! ;D ;* 

Dash.

środa, 12 czerwca 2013

...

Kurde. Przepraszam, że nic nie dodaję, ale nie mogę się skupić na pisaniu. Rozdział jest mniej więcej w połowie, także w tym tygodniu na 100% się pojawi (znaczy chyba się pojawi). Miałam wstawić dzisiaj, ale byłby cholernie krótki itd. .. rozumiecie.
btw. jakby kogoś to obchodziło, to mam sprawny aparat, więc myślę, że w najbliższym czasie będę mogła wstawić zdjęcie rysunku, który narysowałam (Axl - brystol - kojarzycie?) :)

No i chciałam podziękować Michelle Rose, za to, że o mnie nie zapomniała.
No i każdemu, kto to wgl jeszcze czyta. Kocham Was <3

Dash. 

niedziela, 2 czerwca 2013

R.45

ROZDZIAŁ 45

- O kurwa, więcej tyle nie piję.. - podnosząc się z łóżka, powiedziałem do Axla siedzącego w moim pokoju. Właśnie, co On tu robi do cholery? Nie zapraszałem go, a siedzi tu już z pół godziny!
- Nieźle się wczoraj urżnąłeś - oznajmił rudowłosy chłopak, siedzący na krześle
- Bywało gorzej. Dash i Steven już wrócili?
- Tak - odpowiedział krótko, nie spuszczając ze mnie wzroku. Z trudem wyszedłem z pokoju
- Izzy, czekaj - Rudy poszedł za mną. Dash i Adler siedzieli w salonie dyskutując, kiedy mnie zobaczyli, przerwali rozmowę.
- Co jest? Znaleźliście Brack? - zapytałem wchodząc do kuchni. Blondynka i Popcorn wymienili porozumiewawcze spojrzenia i kiedy wróciłem do salonu, Dash zaczęła niepewnie
- Tak..
- Świetnie! - wrzasnąłem, karcąc się chwilę później za zbyt głośny okrzyk. Położyłem palce na skroniach, rozmasowując je - Gdzie jest?
- Wiesz, nie było jej w Rainbow, ani w Roxy..
- Dash, do rzeczy. Gdzie jest moja Bracket?
- U Metalliki
- Gdzie?!
- Dobrze słyszałeś, u Metalliki - powtórzyła dziewczyna
- Ale.. jak to? Rozmawiałaś z nią?
- Rozmawiałam
- Co powiedziała? - zapytałem trochę wystraszony tym, że moja dziewczyna spędziła noc z chłopakami z Mety
- Że jeśli naprawdę się martwiłeś to.. - zaczął Adler
- Martwiłem
- To idź po nią! - dodał zacieszając
- No to idę - poczłapałem na górę, by skompletować garderobę, wróciłem na dół i wyruszyłem z Hellhouse.

  Siedziałam z Adlerem w salonie, Izzy przed chwilą wyszedł z domu, Slash siedzi w areszcie, Duff na górze a Axl się gdzieś zapodział. A przecież jeszcze niedawno tu był. Ten chuj to znika i pojawia się jak murzyn na przejściu.
- Steven - zaczęłam niepewnie, przerywając ciszę, która ogarniała cały salon, o ile nie całe Hellhouse - to nie mógł być Jeremy, prawda?
- Nie wiem Dash, możliwe, że mi się poprostu przewidziało, może to nie był On.. nie wiem - zadzwonił telefon - No co znowu?! - chłopak podniósł słuchawkę - No.. o Jezu, Mary? Czego Ty ode mnie chcesz, kobieto?! Jaką randkę, popieprzyło Cię? Daj mi spokój! Jezu.. no dobra - smutny odłożył słuchawkę - Duff! - zawołał. Basista zbiegł na dół
- No, co chcesz Steven?
- Co powiesz na randkę?
- Z Tobą? Steven, pedale! Nie ma mowy!
- Oj, chyba nie jesteś w jego guście, Stevenku - pomyślałam uśmiechając się do siebie
- Duff, debilu. Nie ze mną, znaczy.. w sumie to ze mną też.. w pewnym sensie
- Zaczynam się bać, ale mów dalej - McKagan usiadł na kanapie obok mnie
- Ok. Więc dzwoniła ta wariatka, Mary i wymyśliła, że musi ze mną pogadać i w tym celu chce iść ze mną na randkę. A że jesteście moimi przyjaciółmi i ja Was bardzo kocham i nie chce iść z nią sam, to chcę Wam zaproponować podwójną randkę. Co Wy na to?
- Zwarowałeś, nie? Ty to masz zryty łeb - zaczęłam się śmiać
- Nie Dash, nie zwariowałem, ale mało mi do tego stanu brakuje, dlatego proszę Was.. no chodźcie ze mną na tą cholerną randkę! - powiedział błagalnie, klękając przed nami
- Ja nie mam nic przeciwko, mogę iść - bez większego namysłu odparł gitarzysta
- McKagan, kocham Cię, skarbie! - perkusista dosłownie rzucił się na Duffa i zaczął go całować po policzkach, czole, dłoniach i gdzie się jeszcze dało - Dash, proszę. Wszystko zależy od Ciebie, pójdziesz?
- Hmm.. - udawałam, że bardzo, bardzo mocno się zastanawiam - a mnie też tak będziesz całował?
- Tak!
- A postawisz mi pomnik?
- Tak!
- No to myślę, że ostatecznie mogę się zgodzić
- No - krząknął McKagan, zatrzymując Popcorna, pchającego się z ustami w moją stronę - To o której ta randka?
- Za 45 minut
- Tak wcześnie?! - krzyknęłam chórem z basistą
- No później, to Ona śpi
- Ok, ale.. - zaczęłam nerwowo - w co ja się ubiorę?!
- No i się zaczęło.. - cicho odparł gitarzysta
- Nie musisz się stroić - odpowiedział perkusista
- A zobacz, Steven nie ma problemu, jak go znam, to się nawet nie przebierze
- Bingo, McKagan! A co się będę stroił. Dla Mary? Nawet się nie umyję - zacieszając, skorzystał z faktu, że Duff wyszedł do kuchni, dosłownie przyssał się do mojego policzka
- Fuu, no Steven! Obśliniłeś mnie chuju! - wrzasnęłam, basista wybiegł z kuchni grożąc perkusiście nożem
- Steven, nie przysysaj się tak do niej, bo powiem Mary, że ją zdradzasz
- Pierdolić to, mam ją gdzieś - perkusista ponownie się do mnie przystawiał, ale zakryłam się poduszką, którą chcąc nie chcąc, pocałował
- Steven, daj spokój. Idę się jakoś ogarnąć, bo widzę, że zostało nam jakieś pół godziny
- Idę z Tobą Dash - McKagan wyruszył za mną.

  Mam nadzieję, że Brack jest u chłopaków i wróci do domu. Kurwa, stoję pod ich chatą 10 minut i boję się zapukać. Nie wiem, czego mam się spodziewać.
- Cześć.. Izzy. Co Ty tu robisz? - zapytał wychodzący z domu Kirk
- Stoję - odparłem - Jest u Was Bracket?
- Jest. Zawołać ją? - kiwnąłem głową, gitarzysta zaczął wołać dziewczynę
- Kirk, czemu się tak drzesz? Stoję z 3 metry od Ciebie
- A, sorry Brack. Do Ciebie - wrócił do domu, zostawiając nas samych.. pod drzwiami, no pełna kultura.
- Hej kochanie - zacząłem niepewnie, nawet nie patrząc jej w oczy - Przepraszam. Wrócisz do domu?
- Ty w ogóle wiesz, za co mnie przepraszasz? - fuknęła, krzyżując ręce
- Tak. Za moje wczorajsze zachowanie. Wybaczysz mi to?
- Nie wiem
- A wrócisz do domu?
- Nie - odpowiedziała stanowczo
- Ale skarbie.. - powiedziałem załamującym się głosem. Ale nie, nie zamierzam płakać
- Nie Izzy, nie wrócę do domu.. a przynajmniej na razie nie zamierzam wracać. Cześć - przerwała mi, odwróciła się i znikła za drzwiami. Świetnie, znowu wszystko się pierdoli. Brack ma mnie chyba dość, Slash siedzi w areszcie, a do Stevena przyjebała się ta cała Mary.. chociaż to jest akurat całkiem zabawne. No i jeszcze ten wszechobecny Jeremy. Nigdy nie wiadomo, gdzie i kiedy się skurwiel pojawi. Pierdolę to wszystko, idę do domu. Ale ja tu jeszcze wrócę
- Wrócę po Ciebie Brack, słyszysz?! Wrócę.. - kurwa, pomyślałem to, czy powiedziałem? W ogóle, czemu Ona była w ubraniach Ulricha?

  - Zajebiście, można powiedzieć, że idę na randkę z Dash. Szkoda tylko, że to wszystko takie ustawione, wolałbym randkę bez tych popierdoleńców.
- Duff, mówiłeś coś? - McRivery weszła do pokoju
- Nie, znaczy.. nie. Ja tak tylko do siebie - odpowiedziałem zmieszany
- Aha. Chodź już, Mary przyjechała.
- Świetnie. Ale nie jedziemy wszyscy jednym samochodem, nie? - zapytałem podążając za blondynką
- Nie wiem. My chyba pojedziemy moim, a Steven z Mary
- Co ja z Mary? - zapytał zdezorientowany perkusista
- Jedziesz z nią samochodem
- No, a Wy z nami
- Nie, my jedziemy moim..
- No Dash, nooo.. Nie róbcie mi tego
- Ale Stevenku, my Ci nie będziemy przeszkadzać - odpowiedziałem zacieszając
- Pierdol się wielkoludzie! - warknął
- No, no kurduplu. Uważaj na słowa - powiedziałem czochrając jego pudlowatą fryzurkę
- Bo co? Weź te łapy - zamachał rękoma
- Bo na randce będziesz całkiem sam ze swoją ukochaną Mary
- Dobra, dobra Duff, przepraszam. Chodźmy już - wypchnął nas z Hellhouse.

  Nie no kurwa, ja tu chyba pierdolnę, no zwariuję i jeszcze kogoś niechcący zabiję. Nawet mnie nie karmią chamy jedne, a tym razem nie ma Kirka, który mógłby się ze mną podzielić batonikiem. ZDECHNĘ.. zdechnę.. zdechnę z głodu kurwa! I czemu siedzę za kratkami? Przecież nie mają żadnych dowodów, mogliby mnie wypuścić z tego cholernego aresztu! W sumie dobrze, że to tylko areszt a nie prawdziwe więzienie, tylko czemu wepchnęli mi tu jakiegoś obłąkanego skurwiela? Całe życie z psychopatami. W domu Axl, tutaj.. no właśnie, jak On się w ogóle nazywa?
- Ej Ty, jak masz na imię? - zapytałem odchodząc od drzwi. Szczerze mówiąc, trochę się zdziwiłem, że tak łatwo mi poszło, przecież nic nie piłem i tak od razu, bez jakiegoś większego zastanawiania się, zagadałem i to do PSYCHOPATY!
- Travis, ale znajomi mówią na mnie Bam - znajomi czyli kto? Pielęgniarki z psychiatryka?! I co to w ogóle ma znaczyć? Bam.. mniejsza z tym. Chłopak z nieźle potarganymi blond włosami i czerwoną grzywką, kolczykiem w wardze, w jakiejś rozciągniętej koszulce Sex Pistols i ciemnych spodniach wyciągnął dłoń w moją stronę - A Ty? No, jak się nazywasz?
- Saul Hudson, znaczy bardziej znany jestem jako Slash.. - zacząłem, czekając trochę na okrzyk typu "Serio? Slash?! Nie poznałem, dasz autograf?"
- Bardziej znany..? Pierwszy raz słyszę o kimś takim, jak Slash - nie no nie mogę, co z nim jest nie tak?! To On nie zna Gunsów? Wiem, że może jeszcze nie jesteśmy jacyś mega znani, ale w L.A. zaczynamy się powoli liczyć.. chyba
- Dobra, nie szkodzi. Za co tu siedzisz?
- Bo ja wiem, zgarnęli mnie z ulicy, wsadzili do radiowozu i zamknęli tutaj.. a Ty? - zapytał wyciągając rękę w stronę moich włosów
- Za to, że.. - zacząłem, patrząc, jak jego dłoń zbliża się do moich loczków - .. zgwałciłem pewną dziewczynę - dodałem cicho
- Gwałt? U mnie na ulicy i w domu takie rzeczy dzieją się praktycznie codziennie, ale nieważne.. - zamilkł siadając na podłodze. Wgapialiśmy się w siebie, jak pojebani.

  - A co Oni tu robią? - zapytała Mary
- Jadą z nami
- Ale osobnymi samochodami - McKagan zaczął się szczerzyć
- Po co? Stevenku, kochanie.. chciałam z Tobą porozmawiać.. - zaczęła się do mnie niebezpiecznie zbliżać
- Dobrze, porozmawiamy. Oni też muszą porozmawiać, więc pomyślałem, że fajnie byłoby zrobić podwójną randkę
- Tak.. bardzo fajnie - kobieta odpowiedziała z sarkazmem
- To gdzie jedziemy? - zapytała śmiejąca się McRivery
- Wybór miejsca zostawiam Waszej trójce
- No to Roxy - klasnąłem w dłonie
- Roxy.. dobra, myślałam nad jakimś bardziej romantycznym miejscem..
- Sama, powiedziałaś, że mamy wybrać
- Tak kochanie, tak powiedziałam. Wsiadaj - wskazała na samochód
- Duff, kto prowadzi? Ty czy ja?
- Ja mogę
- Ok - blondynka rzuciła kluczyki basiście. Boże jak ja mu zazdroszczę, On jedzie sobie z Dash i to jakimś normalnym samochodem. A ja? Ja muszę jechać jakimś różowym gównem. Kurwa, kto widział, żeby stara baba jeździła różowym autem? I kto widział, żebym ja jeździł czymś takim?! Nie, no ja się kiedyś chyba naprawdę zabiję.

  Cieszę się, że Izzy po mnie przyszedł, bo to chyba jednak o czymś świadczy. Nie wiem czemu tak go potraktowałam, chcę wrócić do domu, przytulić się do niego.. i chcę, żeby wszystko było dobrze. Chcę żeby było normalnie.. zaraz, normalnie? Z Gunsami? No chyba mnie pojebało.
- I co, rozmawiałaś z Izzym? - Lars usiadł obok mnie podając mi piwo
- Tak
- I co?
- I nic
- No jak nic?
- No normalnie. Nic
- Ale jest gorzej niż było.. czy lepiej..?
- Nie wiem, chyba gorzej. Izzy chciał, żebym wróciła do domu..
- A Ty? Czego chcesz?
- Chcę wrócić, ale to chyba nie ma sensu. Będę musiała wyprowadzić się z Hellhouse, przynajmniej na jakiś czas.. odpocząć od tego wszystkiego, co się dzieje.. wrócę do Seattle, pomieszkam u rodziców..
- Myślisz, że to dobry pomysł?
- Nie wiem, no ale Lars, co mam zrobić? Kocham Stradlina, ale nie jestem pewna, czy On na pewno kocha mnie..
- Przyszedł tu, chce, żebyś wróciła, co Twoim zdaniem, to oznacza? Bo ja myślę, że to jest właśnie oznaka miłości
- Nie wiem
- Oj Brack, dobrze wiesz - szepnął przytulając mnie - Idę do sklepu, chcesz coś?
- Nie, nie chcę
- Ok - wyszedł z domu uśmiechając się. Chwilę później ktoś zapukał do drzwi, Kirk i James grali w karty, więc otworzyłam, bo pewnie żaden z nich dupy by nie ruszył .
- Izzy, już Ci mówiłam, że nie wracam - Stradlin stał przede mną ze smutną miną
- Dlaczego?
- Bo nie
- Brack, proszę. Ja Cię kocham
- Nie Izzy, nie wrócę. W ogóle planuję powrót do Seattle, do rodziców
- Co? Nie, nie zrobisz mi tego!
- Sorry Izzy.. ale tak będzie lepiej, muszę odpocząć
- Nie! Brack, nigdzie nie jedziesz, wracasz do Hellhouse!
- Izzy..
- Co Izzy? Nie możesz mi tego zrobić, nie możesz mnie zostawić! Rozumiesz?
- Ale..
- Żadne ale. Brack, jak wyjedziesz, to.. ja nie będę miał już po co żyć, zabiję się, zobaczysz
- Izzy przestań, to jest szantaż
- Nie Brack, to nie szantaż. Naprawdę coś sobie zrobię - jak dotąd rozsądny Stradlin nagle zaczął wariować, zaczął gadać totalne głupoty, mimo iż był trzeźwy. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. No bo jeżeli On naprawdę byłby w stanie coś sobie zrobić? Nie darowałabym sobie tego
- Izzy, posłuchaj, nie wyjadę na zawsze - powiedziałam cicho
- Nie wyjedziesz w ogóle, wracasz ze mną do Hellhouse
- Nie
- Tak! - złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę. Chłopcy nic nie słyszeli, bo głośno słuchali muzyki
- Izzy puść, to boli
- Puszczę jak wrócisz ze mną do domu
- Izzy, nie wrócę
- Pewna jesteś?! - złapał mocniej moje nadgarstki i znowu zaczął krzyczeć, że jak wyjadę, to się zabije. Nie poznawałam go. Przecież On nigdy taki nie był. Po kilku minutach szarpaniny postanowiłam ustąpić
- Dobra Izzy, uspokój się. Wrócę z Tobą do Hellhouse
- Naprawdę?!
- Tak
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę - nachylił się, by mnie pocałować, ale odsunęłam się
- Poczekaj tu, powiem chłopakom, że wracam do domu. - poszłam do pokoju Jamesa i próbując opanować płacz, oznajmiłam chłopakom, że wracam do domu.
- Ale.. pogodziłaś się z Izzym? - zapytał Hammett
- Ej Brack, Ty płaczesz?
- Nie.. nie. Dzięki chłopaki, za wszystko, naprawdę. Cześć - wybiegłam. Łzy pojawiające się w moich oczach sprawiały, że prawie nic nie widziałam. Kiedy byłam już za drzwiami Izzy chciał mnie objąć, wyrwałam się spod jego ramienia i szłam przed siebie ocierając łzy. Nie rozumiem go. Raz jest delikatny, cichy.. a chwilę później staje się agresywny, krzyczy.. co się z nim dzieje?

___________________________________
Kurde wiem, że długo czekaliście. Przepraszam. Wybaczycie mi to? W sumie nie macie innego wyjścia xd  
Miałam dodać wczoraj, ale zbyt późno wróciłam do domu xd dzisiaj w dzień nie wyszło przez projekt z polaka i szczerze mówiąc, już myślałam, że dzisiaj nie dodam. Pamiętajcie, że ja się tak poświęcam dla WAS! ;D <3 A już dawno mogłam położyć się spać.. i rozdział dodać jutro