OSTRZEŻENIE!

Wszystkie sytuacje zawarte w zakładce ExtraGuns. nie mają żadnych powiązań z opowiadaniem głównym. Bez obaw. :)

piątek, 9 sierpnia 2013

R.49

ROZDZIAŁ 49

   - .. i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.  - po tych słowach wyszliśmy z kościoła, ludzie zaczęli gratulować, sypać ryżem, wsiedliśmy do auta, pięknego, białego Rolls Royca. Po niespełna 20 minutach dojechaliśmy do przepięknego, starego dworka, w którym miało się odbyć nasze wesele. Moje i mojej kochanej Dasshy. Impreza miała być na dworze. Piękna, słoneczna pogoda. Stoły porozstawiane w kilku rzędach, tworzyły razem całkiem duży prostokąt. Na jednym ze stołów stał ogromny, kremowy tort, cały ozdobiony cukrowymi różyczkami, oraz nasze figurki na jego szczycie. Stanąłem trochę za żoną i razem ukroiliśmy pierwszy kawałek tortu, Dash delikatnie mnie nim nakarmiła, później ja umieściłem kawałek ciasta w jej ustach. Goście śmiejąc się razem z nami, zaczęli bić brawo. Każdy, kto trzymał w ręku szampana (a poza  dziećmi, nie było chyba nikogo, kto go nie miał) wzniósł toast, zainicjowany długą i jakże wzruszającą przemową Slasha. Dash ubrana była w długą, czarną suknię, odsłaniającą jej smukłe, opalone ramiona, czyli wręcz przeciwnie do ślubu, na którym była w białej sukience odsłaniającej  kolana i z nieco dłuższym (bo aż do ziemi) tyłem, a jej twarz osłaniał welon. Zaczął się pierwszy taniec, później tańczył już każdy, a co najlepsze Steven tańczył z Hudsonem. Rose, odbijając mi blondynkę, poprosił ją do tańca, ja zabrałem Stradlinowi Brack. Chwilę później jasne jak dotąd niebo przybrało ciemne barwy, rozświetliło się na chwilę, zaczęło grzmieć, nagle zerwał się silny wiatr. Rozpętała się burza, ludzie zaczęli uciekać, chować się pod stołami, w budynku, ktoś wpadł w tort przeskakując przez stół. - Gdzie Dash?! - krzyczałem, pytając przyjaciół, nikt nie wiedział, gdzie jest blondynka. - Gdzie jest moja żona?! - Nagle ciemność. Tak jakbym obudził się w kościele. Reszta Gunsów i Brack siedziała ze mną w ławce. Przed ołtarzem stała otwarta trumna. Podszedłem bliżej i nie mogłem uwierzyć. Leżała w niej moja żona, moja mała Dash, z którą niedawno wziąłem ślub. I znowu ciemność. Cmentarz. Zmrok. Klęczę w deszczu nad wykopanym dołem, a w nim ta sama trumna, na którą nie wiadomo skąd spadł ślubny bukiet kwiatów.. 
- Nieee! Dash! - obudziłem się wystraszony i cały spocony. Deszcz uderzał o szyby. Oddychałem szybko, nieregularnie, już trzeci raz tej nocy budzę się w takim stanie. Śnią mi się same koszmary. Najpierw śniło mi się, że jechałem z Dash samochodem i nagle wypadliśmy z drogi, auto dachując, spadło kilkadziesiąt metrów w dół, McRivery trafiła do szpitala pod jakąś kroplówkę i chuj wie co jeszcze, ja.. umarłem. Kolejny sen to kłótnia. Popchnąłem na ścianę blondynkę, chcącą wyrwać mi z dłoni pistolet. Znowu ciemność. Dash leży na łóżku z raną postrzałową. Sine usta i ziemista skóra wskazują na to, że jest martwa. Broń leży niedaleko jej zimnego ciała. I to wszystko, te wszystkie koszmary śnią mi się jednej nocy. Pytanie: dlaczego? Czy one coś znaczą? Po ostatnim najciężej mi było zasnąć. Poszedłem do łazienki i opłukałem twarz zimną wodą, wyjąłem z szafki jakieś proszki nasenne, z kuchni wziąłem szklankę wody i wróciłem do pokoju. Usiadłem na łóżku, otworzyłem pudełeczko, wysypałem kilka tabletek, które natychmiast połknąłem. Położyłem się i nie mogąc zasnąć, przewracałem się z boku na bok. Chujowe te tabletki. W niczym nie pomagają, wręcz przeciwnie. Gdy zamykam oczy, widzę Dash leżącą w trumnie.

   - Kochanie, śpisz?
- Śpię - odpowiedziała brunetka
- To czemu odpowiadasz? - zapytałem z lekkim zacieszem i delikatnie przejechałem palcem po jej ramieniu
- Bo pytasz. Sorry Izzy, ale chcę spać
- Ok. Idę do kuchni, chcesz coś?
- Spać!
- No dobrze, dobrze, czyli rozumiem, że nic nie przynosić
- Jakiś Ty mądry - fuknęła sarkastycznie i zakryła się kołdrą. Przechodząc obok pokoju McKagana usłyszałem jakieś.. takie jakby stłumione krzyki, więc zajrzałem do niego. Basista wił się na łóżku, ściskając dłońmi kołdrę i poduszkę na przemian. Nieco zaspany chyba trochę spanikowałem i pobiegłem do pokoju.
- Brack! - kucnąłem przy łóżku i lekko szturchnąłem dziewczynę - Coś się dzieje z Duffem!
- Co?
- N chodź - wyciągnąłem zdezorientowaną Bracket spod kołdry i pociągnąłem do pokoju gitarzysty. - Zobacz
- Rzeczywiście - stwierdziła, przecierając oczy - Może coś mu się śni. Lepiej go nie budźmy, bo źle się to może skończyć..
- Ale dlaczego? Jeszcze coś mu się stanie. Obudźmy go
- Nie Izzy.. - próbowała mnie powstrzymać, ale jej się nie udało, bo zdążyłem kilka razy trącić blondyna. Obudził się i momentalnie usiadł, podpierając się z tylu rękoma. Cały zlany potem, ciężko oddychał.
- Duff, stary, co Ci jest? - spytałem zaniepokojony, wystraszonego (chociaż sam nie wiem, może był po prostu oszołomiony) przyjaciela. Ten machnął ręką i jak gdyby nigdy nic położył się, wkładając ręce pod poduszkę
- Nic.. - odpowiedział zobojętniałym głosem.
- Nie kłam - brunetka usiadła na brzegu łóżka - Powiedz prawdę, co się dzieje? Duff.. - chłopak westchnął
- Boję się.. - odpowiedział cicho - Wiem, że to głupie
- Nie rozumiem.. boisz się? Ale czego?
- Przez całą noc mam koszmary, zresztą nieważne. Idźcie spać, bo musimy w miarę wcześnie wyjechać. Dobranoc.
- Ale.. - chciałem dopytać, o co konkretnie chodzi z tymi koszmarami
- Izzy, zostaw.. wiem, że chcesz pomóc, ale lepiej go zostaw - szepnęła brunetka - Chodźmy spać. - wyszliśmy i udaliśmy się w stronę naszego pokoju
- Ja idę jeszcze do kuchni, to chcesz coś? - pokręciła głową i zniknęła w naszej sypialni - Dobra, jak nie to nie. Steven, a Ty coś chcesz? - krzyknąłem, bo akurat u niego drzwi były otwarte
- Nie.. - odpowiedział mi zachrypnięty głos. Zszedłem do salonu, przeszedłem obok kanapy, udałem się do kuchni.. Ale zaraz, zaraz.. Cofnąłem się. Patrzę na kanapę: blond czupryna i koc. I nic więcej. Odchylam koc i nasz Adlerek słodko sobie śpi. No nie mogę, to do kogo ja mówiłem? I co ważniejsze, kto mi odpowiedział?! - Kurwa - syknąłem. Steven powoli otworzył jedno oko
- Nie, nie kurwa, Steven. - zamknął oko a po chwili otworzył drugie - Stradlin..? Czemu stoisz nad moją głową?
- Ktoś jest w Twoim pokoju, Popcorn
- Co?! Gdzie?! Kto?! Izzy, prowadź! - podnosząc się na łóżku wskazał palcem na schody. Schodząc z kanapy zaplątał się w koc i wleciał pod stół. Wstał, otrzepał się, poprawił koszulkę, podciągnął spodnie i gotowy na wojnę poczłapał za mną do swojego pokoju. - Izzy, wchodzimy na trzy. To raz, dwa.. trzy! - wbiegliśmy do środka, jak pojebani.
- Jak myślisz? Kto śpi w Twoim łóżku?
- Nie mam zielonego pojęcia, kurde. Ale oby to była jakaś seksowna, spragniona laska. Miło by było - razem podnieśliśmy kołdrę. Oczywiście nie odbyło się bez hałasu, bo ta sierota ze strachu wpadła w perkusję. Siedział z pałeczkami w dłoni i talerzem na głowie.
- Kto to? - w tych egipskich ciemnościach nie potrafiłem ocenić, kim jest osoba panosząca się w łóżku Stevena.
 - Nie wiem, Mary chyba
- Mogę? - zapytałem, wskazując na pałeczki. Adler, nie znając moich zamiarów, wręczył mi jedną, a ja walnąłem go nią w głowę, a raczej w talerz znajdujący się na jego blond kłakach.
- Ałł. Za co? - niezdarnie rozmasowywał sobie obolałe miejsce
- Za.. - nie dokończyłem, bo do pokoju weszły dziewczyny
- Co Wy do chuja pana odwalacie? - Dash, wyglądająca na lekko skacowaną, zakryła usta Popcornowi, rozpaczającemu nad tym, że dostał w łeb i że będzie musiał oddać perkusję do naprawy.
- Patrzymy, kto śpi u Adlera - odpowiedziałem, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie
- Mary. Przecież to jasne - prychnęła blondynka
- Serio? Ja chyba nawet nie wiedziałem, że Ona jest w Hellhouse!
- Widzisz, a ja się najebałam i jakoś ją zauważyłam. Idiioooci..
- Tak - stanowczo przytaknęła Brack - Chodźmy spać
- Już idę kochanie
- Mówiłam do Dash
- Dobranoc chłopaki! - blondynka porwała Bracket do ich wspólnej sypialni. Ja pierdolę, no zabrała mi dziewczynę!
- Steven.. wygodnie Ci na tej kanapie?
- Da się wytrzymać, a co?
- Nie no, nic. Tylko wiesz, ja mam dzisiaj wolną połowę łóżka, więc możesz tej nocy spać ze mną.. jeśli chcesz, oczywiście
- A co? Nie masz się do kogo przytulić? - zapytał podejrzliwie
- No.. tak jakby
- W sumie, co mi zależy? Idę. Tylko nikomu nie mów, że się zgodziłem
- Jasne, nikomu nie powiem, że ze mną spałeś - wypchnąłem go z pokoju i walnąłem szeroki uśmiech.

   Ja pierdolę, chyba o mnie zapomnieli, a ten dwumetrowy chuj - Duff, obiecał, że przyjdą! Dobrze, że chociaż ten Travis tu jest, na początku uważałem, że to psychopata i.. w sumie nic się nie zmieniło, nadal tak uważam. Ale cieszę się, że tu jest, bo bez niego pewnie ja też zmieniłbym się w żądnego krwi i kobiecych ciał (co w sumie nie byłoby chyba takie złe) psychola. A tak, to przynajmniej mam z kim pogadać, Travis może nie gada zbyt dużo, ale lubi słuchać. Problem w tym, że ja też, więc czasem nasze konwersacje dochodzą do tego momentu, w którym jeden z nas nie wie już, co ma gadać, drugi nie ma czego słuchać, a przy okazji sam nie jest skory do zwierzeń.
- Hudson, śpisz? - zapytał blondyn z czerwoną grzywką
- No
- Śpisz?!
- Noc jest, więc to chyba normalne
- O czym myślisz?
- Nie myślę. ŚPIĘ.  - odparłem, modląc się, by dał mi już święty spokój i pozwolił mi zasnąć
- Ej, a może - usiadł na moim łóżku - może byśmy stąd jakoś uciekli?
- Jaja sobie robisz? - oparłem się na łokciach, odrywając twarz od poduszki i odwróciłem głowę, by spojrzeć na wariata, z którym dzielę celę - Policjant śpi przy kratkach
- No właśnie, śpi - zaczął się szczerzyć - Ma mocny sen, nie usłyszy
- No i jak chciałbyś uciec, co? Nawet nie ma okna.. Bam, daj spokój, idź spać bo gadasz głupoty - ponownie wtuliłem twarz w poduszkę, wkładając pod nią ręce
- Dlaczego głupoty? Masz pilnik do paznokci, albo jakikolwiek inny?
- Ta, może piłę od razu? - zapytałem z irytacją w głosie
- Nie, pilnik by wystarczył
- Travis, Ty naprawdę uważasz, że takim byle gównem przeciąłbyś kraty?
- No, a co, Ty tak nie uważasz? - zapytał zdziwiony, pokręciłem głową. Zaczął się śmiać
- Co?
- Nabrałeś się. Ja wcale nie chciałem uciekać, zastanawiam się tylko, czy któryś z gliniarzy mógłby nam dać jakieś karty, czy coś, bo nie ma co robić.
- Karty, to dobry pomysł. Pytaj, pytaj, ja idę spać. Dobranoc. - odwróciłem się twarzą do ściany, przykryłem kocem i próbowałem zasnąć. Travis przez chwilę gadał coś do siebie i również wskoczył do swojego łóżka.

   Wstałam, zbudzona ze snu jakimś hukiem, coś jakby ktoś rzucał talerzami i.. patelnią? Zeszłam na dół, Duff siedział przy telefonie, jakby czekał, aż ktoś zadzwoni, nawet mnie nie zauważył. Weszłam do kuchni i zobaczyłam Stevena klęczącego na podłodze. Jak się okazało, patelnia leżała obok szafki, Adler sprzątał z ziemi rozbity talerz, a po całej kuchni walała się jajecznica
- Hej Steven, co się stało?
- Robiłem śniadanie i wypadł mi talerz - odpowiedział, nie spuszczając wzroku z naczynia
- I patelnia..
- Wszystko mi z rąk dzisiaj leci.. kurwa, o ja pierdolę, Dash, straciłem pół palca! - zaczął wrzeszczeć, widząc krew
- Pokaż - przykucnęłam obok blond pudla trzymającego palec w ustach - No pokaż. Nic Ci nie jest, panikujesz jak zwykle - potargałam mu włosy, poszłam po wodę utlenioną i jakiś plaster, żeby ta sierota przestała jęczeć, że umiera. Później sprzątnęłam rozbity talerz, a resztę kazałam posprzątać blondasowi, w końcu jajecznicą i patelnią pociąć się nie mógł.
- Steven, właściwie czemu Ty robiłeś śniadanie o 6 rano?
- Bo ja wiem, nie mogłem spać
- Dobra, mniejsza z tym - machnęłam ręką - Co chcesz zjeść, naleśniki, czy jajecznicę?
- Naleśśśniki - zaklaskał w dłonie, ciesząc się jak dzieciak. Jaki ten nasz Adlerek słodki, szkoda, że nie jest młodszy, fajnie byłoby mieć takiego mini Stevenka biegającego po domu. Eh, marzenia.. Wyjęłam wszystkie potrzebne składniki, zmieszałam je i zaczęłam produkcję naleśników. - Dash, wiesz, że bardzo seksownie w tej chwili wyglądasz?
- Też byś tak wyglądał, jakbyś smażył naleśniki
- No wiem - wstał i zaczął się wyginać na wszelkie możliwe strony - w końcu mam taki seksowny tyłeczek
- Pewnie
- Dash, mogłabyś tu przyjść? - a może jednak pan McKagan mnie zauważył?
- Już idę. Popcorn, pilnuj naleśników
- Po co? Same się pilnują
- Adler.. - weszłam do salonu - No co jest, Duff?
- Chyba trzeba się przejść do Saula, nie? - zapytał dalej czatując przy telefonie
- No przydałoby się, rozmawialiśmy już o tym.. tylko kiedy?
- Dzisiaj
- Ale.. no Duff, a jezioro? A Brack i Izzy..?
- Wyjedziemy kilka godzin później, nic się nie stanie. Obiecałem Kudłatemu, że go odwiedzimy.. więc jak, idziesz ze mną?
- Jeszcze pytasz?! Pewnie, że idę! Sorry, muszę wracać do kuchni, bo Ta sierota pewnie siedzi na dupie i..
- Jeżeli już, to na seksownym, zgrabnym tyłeczku! - wtrącił perkusista
- Tak, tak.. ale siedzisz? No właśnie.. i za karę nie dostaniesz żarcia. - wróciłam do robienia śniadania - Duff, chcesz naleśnika?
- Jeszcze pytasz?! - krzyknął uśmiechnięty - Tylko jak możesz, to weź mi przynieś, bo ja czekam na telefon
- Pewnie.. zrób, podaj i może jeszcze zjedz? - mówiłam do siebie - Adler, zanieś mu to, tylko nie podjadaj! - podałam talerz z naleśnikami perkusiście, który - jak to ta sierota ma w zwyczaju - prawie się wraz z tymi naleśnikami przywitał z podłogą. Prawie, bo na szczęście nasz super-pudel ma całkiem sprawną koordynację ruchową i zdążył ręką złapał klamkę, co automatycznie pozwoliło mu przeżyć tą "jakże trudną i pełną przygód" drogę do salonu.

   Powoli obudziło mnie coś, co łaskotało, a raczej drażniło mój nos. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Bama, siedzącego na moim łóżku z jakimś cholernym piórkiem w łapie. Jezu, oby On nie był jakiś homoseksualny, bo mój tyłek mógłby tego nie wytrzymać, nie chcę, żeby jakiś prawie nieznany mi koleś, który nawet NIE KOJARZY GNR, pchał mi się w dupę. Mniejsza o to.. ale czemu On trzyma rękę na moim udzie i dziwnie się uśmiecha?!
- Travis, co Ty robisz? Pojebało Cię?!
- Chciałem Cię obudzić, słońce tak pięknie świeci.. chyba nie chcesz przespać tak idealnego dnia? - zapytał ze słodkim uśmiechem
- Tak, chcę. Właśnie chcę przespać tak IDEALNY dzień. Travis, Ty coś brałeś? Masz tu narkotyki? Weź się podziel, co?
- Nie mam nic. Po prostu chciałem Cię obudzić
- Po cholerę? - w moim głosie mocno wyczuwalne było błaganie połączone z pretensją
- Przepraszam - powiedział cicho, spuszczając głowę w dół - Chciałem usłyszeć Twój głos - wgapiałem się w niego przez chwilę, a później zacząłem się śmiać
- Jaja se robisz?
- Nie Saul, naprawdę chciałem Cię usłyszeć
- Weź spieprzaj człowieku! - przestraszony zsunąłem jego rękę z mojej nogi i odwróciłem się do niego tyłem. Ale pomyślałem, że to w zaistniałej sytuacji może nie jest najlepszy pomysł i przewracając się na drugi bok, kazałem mu spadać z mojej poniekąd pryczy. Posłusznie z niej zszedł, usiadł na podłodze w kącie i bacznie mnie obserwował. Zaczął mnie trochę przerażać, od początku mówiłem, że to psychopata! I to gorszy nawet od Rose'a!

   Blondyni jedli na dole śniadanie a ja postanowiłam się w końcu ubrać. Poszłam na górę, ale łazienka była zajęta, więc zapukałam kilka razy. Po chwili wyszła z niej moja współlokatorka z łóżka.
- Hej Dash, Ty już na nogach? - zapytała, jeszcze nie do końca przebudzona i przetarła oczy
- Tak, Steven trochę hałasował.. nie słyszałaś?
- Nie. A co zrobił?
- Nic tylko.. stłukł talerz, spadła mu patelnia i przy okazji zapaćkał całą kuchnię jajecznicą.. w sumie nic takiego - machnęłam ręką
- Taa, cały Steven. Chyba trzeba budzić chłopaków, nie uważasz?
- Nie. Niech śpią, Ty też się jeszcze połóż
- Czemu?
- Musimy z Duffem coś jeszcze załatwić..
- Idziecie do Saula? - przytaknęłam, wchodząc do łazienki - Poszłabym z Wami, ale dla mnie 6:40 to stanowczo za wcześnie.. Ale pozdrówcie go ode mnie - uśmiechnęła się i nucąc coś wróciła do naszego pokoju. Zamknęłam się w łazience, rozebrałam i wskoczyłam pod prysznic. Gorąca woda. Uwielbiam stać pod gorącą wodą, jakoś tak mnie odpręża. Miałam dziwnym sen, śniło mi się, że próbowałam zaciągnąć McKagana do łóżka, a On kompletnie nie chciał o tym słyszeć. Chociaż, może to nie był sen? Najebałam się tak, że teraz sama dokładnie nie wiem, co wczoraj robiłam, aż dziwne, że głowa jakoś specjalnie mnie nie napierdala.
- Dash, wyłaź! -usłyszałam lekko zdenerwowany głos perkusisty
- Co? Przecież dopiero weszłam
- Muszę skorzystać. Wyłaź - powiedział błagalnie
- Na dole też masz łazienkę!
- Ta, dzięki. Zepsuta jest
- Popcorn, tam tylko wody nie ma w kranie
- No właśnie, a chcesz, żebym ręce wodą z kibla mył?!
- Ty i tak nie myjesz - zaśmiałam się
- Myję - warknął oburzony - Wyłaź!
- Idź na dwór
- Nie. Chyba, że mnie z chaty wyniesiesz, albo wyrzucisz przez okno. Dash, no proszę Cię wyłaź, dłużej nie wytrzymam!
- O matko - niechętnie wyłączyłam wodę, owinęłam się ręcznikiem i otworzyłam drzwi. Adler gorączkowo przestępował z nogi na nogę, zaciskając przy tym zęby - Steven, Steven..
- Siiikuuu.. - poleciał do kibla, trzaskając drzwiami. Zeszłam do salonu i usiadłam na oparciu kanapy
- Dash - basista odwrócił głowę w moją stronę - O Dash, jak Ty ładnie wyglądasz, taka mokra w tym ręczniku..
- Wal się - uśmiechnęłam się delikatnie i usiadłam obok blondyna - Chciałeś coś?
- Tak. Dzwonił wujek Richard i mamy to jezioro tyko dla siebie na całe cztery dni.. znaczy wstępnie są to cztery dni, ale zawsze można przedłużyć.. cieszysz się? - zapytał, obejmując mnie
- No pewnie. Boże, jak ja tak dawno tam nie byłam.. mam nadzieję, że nadal jest tam tak pięknie - rozmarzyłam się, wtulona w ramiona McKagana.
- No, już jestem. Tęskniliście? - Steven ze swoim wiecznym zacieszem rozsiadł się w fotelu
- Jasne.. - potwierdziłam sarkastycznie.
- Taa -  dodał McKagan
- Dobra, idę się ubrać i wychodzimy, Duff
- A musisz się ubierać? Nie możesz iść tak? - zapytał zacieszając niczym Adler.
- Duff, brałeś coś dzisiaj?
- No nie
- Mam nadzieję. - poszłam na górę.

   Wyszliśmy z Dash z domu. Po tych nocnych koszmarach wolałem iść z buta, zamiast wsiadać z nią do samochodu. Co prawda blondynka jakiś czas się burzyła, że nie chce iść piechotą, ale jakoś ją przekonałem. - Duff, ale Oni nas do niego wpuszczą?
- Bo ja wiem. Chyba nie mają innego wyjścia. - wchodząc na komisariat, przepuściłem dziewczynę w drzwiach. - Przecież Twój brat jest policjantem
- Ale nie tutaj
- Ale jest
- Ale nawet nie ma go w L.A. ..
- Jest
- Co? - zatrzymała się na środku korytarza
- Widziałem go wczoraj, jak szukałem Ciebie i Kirka.
- To czemu mi nic nie powiedziałeś?
- Przepraszam, wypadło mi to z głowy.
- Dobra, chodź - powiedziała oschle. Idąc, spotkaliśmy jakiegoś policjanta i zapytaliśmy, czy możliwe jest odwiedzenie przyjaciela. Gdy dowiedział się, że z nikim tego wcześniej nie ustaliliśmy, powiedział, że nie i pomimo naszych pytań (oraz krzyków i protestów Dash), odszedł. Później pytaliśmy jeszcze innych gliniarzy, ale każdy miał nas w dupie i nas zbywał. Zrezygnowani usiedliśmy pod ścianą.
- Siostra? Nie no, nie wierzę, co Ty robisz na komisariacie? - Martin przyklęknął przy blondynce - Duff, co wyście znowu zrobili? - warknął, patrząc na mnie podejrzliwie
- Ej, weź się uspokój, stary. Przyszliśmy do Saula, ale nie chcą nas wpuścić.
- Do Saula? A co On zrobił?
- Zgwałcił dziewczynę Dave'a Sabo.. - odpowiedziała cicho McRivery
- Co? Ale dlaczego?
- Myślę, że to zemsta, za to, że Snake zgwałcił Twoją siostrę, Martin.
- Przecież tak nie może być.. Dash, wracasz do domu, do rodziców! Ewentualnie będziesz mieszkać u mnie
- Co? Ale Martin.. pojebało Cię? Czemu? - zapytała, drżącym głosem
- Nie pozwolę na to, żebyś mieszkała z takimi ludźmi! Gwałty, rzeki alkoholu, podejrzane typy, jakiś Jeremy, porwania, nekrologi, Dash, nie chcę, żeby coś Ci się stało. A Ty Duff, miałeś na nią uważać, obiecałeś, tylko dlatego, mogła z Wami mieszkać. Ale to koniec, wraca do domu - Martin, jak to starszy brat, jest strasznie nadopiekuńczy, ja też nie chcę, żeby coś jej się stało, ale nie wyobrażam sobie, że miałaby się od nas wyprowadzić..
- Martin.. ale ja nie chcę! -  próbowała być stanowcza i się nie rozkleić, ale i tak zaczęła płakać, głupio się czuję w takich sytuacjach, nie wiem co mam robić, tym bardziej, że dużo zrobić nie mogę, bo przecież Oni są rodzeństwem, moje zdanie najmniej się liczy
- Nie rycz.. mała, no nie płacz. To dla Twojego dobra - chciał ją przytulić
- Dla mojego dobra?! Dla mojego dobra chcesz, żebym wyprowadziła się od przyjaciół? Dobrze wiesz, że są dla mnie jak rodzina  - odepchnęła go
- Porozmawiamy o tym później, jak chcecie to zaprowadzę Was do Slasha - powiedział spokojnie, pomagając wstać siostrze
- Później wyjeżdżamy - odpowiedziała ozięble i ruszyła przed siebie
- McKagan, gdzie jedziecie? - szepnął, gdy szliśmy kilka kroków za Dash
- Nad jezioro, chcemy naprawić związek Stradlina i Bracket. Martin, proszę, nie zabieraj jej do domu, pozwól jej zostać, naprawdę obiecuję.. przysięgam, że się nią zaopiekuję
- Już kiedyś mi to obiecałeś. Nie chcę jej narażać
- Obiecuję, że już nic jej się nie stanie
- Dobra, chodź
- Czyli zostaje w Hellhouse?
- Jeszcze nad tym pomyślę. Poczekajcie tutaj - podszedł do jakiegoś policjanta siedzącego przy biurku, Dash opierając się o parapet, patrzyła przez okno.
- Nie uważasz, że to niesprawiedliwe, że jedziemy bez Saula? - zapytała
- Trochę na pewno, ale co mamy zrobić? Przecież go nie wypuszczą
- Wiem. Duff, ja chyba nigdzie nie jadę..
- Jedziesz. I nawet nie chcę słyszeć sprzeciwów, rozumiesz?
- Ale..
- Dash, rozumiesz? - kiwnęła głową
- Dobra, chodźcie
- Czekaj! Przecież Kirk miał iść z nami! - przypomniała Dash - Gdzie tu jest jakiś telefon?
- Za Tobą, mała - dziewczyna odwróciła się, podniosła słuchawkę i wykręciła numer do Metalliki. Rozmawiała chwilę, a później oświadczyła, że Hammett za jakieś pół godziny będzie na miejscu. Gitarzysta, jak obiecał, tak też zrobił. Pojawił się na komisariacie 30 minut po rozmowie z McRivery.
- To możemy już iść? - zapytał Martin, po czym wskazał nam drogę do Hudsona.

   - Hudson gwiazdorze, do Ciebie.. po autografy - zawołał kpiąco jeden z policjantów i otworzył drzwi "klatki"
- Wal się chuju - powiedziałem do siebie - Kto?
- Kto? - zawtórował mi gliniarz
- McRivery, McKagan i Hammett - usłyszałem głos blondynki, a po chwili zobaczyłem ją przepychającą się przez mur stworzony przez dwóch policjantów - Oj, no przepuście mnie - powiedziała błagalnie i pojawiła się przed moimi oczami - Cześć Saul
- Panno McRivery, nie będziecie tu gadać, pójdziecie do specjalnej sali - wtrącił starszy z mundurowych
- Pierdol się. Travis?! - zapytała z niedowierzaniem, przechylając się lekko w bok, Bam wyszedł przede mnie a uśmiech to miał tak szeroki, jakby miał banana w ustach
- A no Travis. Chodź tu mała, dawno Cię nie widziałem! - rozłożył ręce, a blondynka wylądowała w jego ramionach
- Co? Skąd Wy się kurwa znacie?!
- Z Seattle, Saul - Duff podszedł do mnie, trącąc policjantów, Kirk szedł za nim utorowaną drogą. Basista dosłownie mnie przytulił - Sorry, że tak późno - szepnął. Teraz przyszedł czas na Dasshy, odkleiła się od Travisa i przytuliła do mnie, Duff natomiast przywitał się z Bamem, Hammett tylko się przyglądał. Kurde, jak ja dawno nie dotykałem dziewczyny, w areszcie sami kolesie.. aż strach się po mydło schylać w trakcie kąpieli
- Zaraz, zaraz.. jesteście znajomymi, a Ty nie znasz Guns n' Roses?! - wrzasnąłem zdziwiony
- Nie powiedziałem, że nie znam Guns n' Roses, tylko, że nie znam kogoś, kim jest Slash
- Jak do chuja, znając Gunsów MNIE możesz nie znać?
- O Jezu, no nie wiem, wcześniej Cię chyba nie widziałem, mogłeś powiedzieć, że grasz z Mike'm
- A skąd miałem wiedzieć, że Ty go znasz?!
- Nie wiem, ale mogłeś powiedzieć chociaż, że grasz w Guns n' Roses
- Nie pytałeś, czy gdzieś gram, więc nie mówiłem, no a skoro nie wiesz kim jest SLASH, to co Ci miałem mówić?
- Saul, daj spokój, Travis słucha i obraca się w gronie punkowców, więc nie miej mu za złe tego, że nie wie kim jesteś - oznajmił McKagan
- Dobra. Tak w ogóle, to cześć Kirk. Masz jakiegoś batonika na zbyciu? Albo cukierka chociaż? Bo trochę głodny jestem
- Dla Ciebie? Stary! Zawsze - wyjął z kieszeni jeszcze nie zaczętą czekoladę
- Ja pierdolę, Hammett, kocham Cię! - pchałem się z pyskiem do jego ust, ale w ostatniej chwili pomyślałem, że to może trochę gejowskie i po prostu poklepałem go po ramieniu. - Duff, pozwól - ruchem głowy przywołałem blondyna pod  ścianę - On jest gejem?
- Ale kto?
- Travis
- No co Ty, Slash, zwariowałeś? Bam gejem? Niee!
- To dobrze - odetchnąłem
- Chociaż.. długo nie mieliśmy kontaktu, wiele się mogło zmienić.. A co Cię naszło na takie pytanie? - uśmiechnął się szeroko i położył dłoń na moim ramieniu
- No bo wiesz.. dzisiaj rano obudził mnie jakimś pieprzonym piórkiem. Jeździł mi nim po nosie.. i miał rękę na moim udzie! A później mi powiedział, że chciał usłyszeć mój głos..
- Wiesz, Ty przed chwilą chciałeś chyba pocałować Kirka, więc..
- Ale z czystej sympatii, znaczy przyjaźni. Dał mi czekoladę!
- Travis siedzi tu tylko z Tobą, to kogo ma budzić?
- No mnie, chociaż nie musi tego robić.. na pewno nie piórkiem
- Saul, długo tu będziesz siedział? - zapytał gitarzysta Metalliki
- Dopóki mnie nie wypuszczą.
- A kiedy Cię wypuszczą?
- Jeju, Kirk.. nie wiem, czy w ogóle..
- Wypuszczą. Załatwię to - Dash podeszła do Martina, rozmawiającego z gliniarzami.

   - Kiedy go wypuścicie?
- Na razie prowadzimy śledztwo
- Jakie kurwa śledztwo? Żałuję, że nie powiadomiłam Was o tym, że Sabo mnie zgwałcił.
- Dash, tym też się zajmiemy - powiedział Martin - ale wydaje mi się, że jest już za późno, niczego mu nie udowodnią. Ale dobrze wiesz, że tego tak nie zostawię, Snake za to zapłaci, jeszcze nie wiem jak, ale zapłaci
- Martin, nie zajmuj się Sabo, wyciągnij stąd Slasha! Proszę..
- Dasshy, uspokój się. - brat mnie przytulił - Chłopaki, da się coś z tym zrobić?
- Jest podejrzany o gwałt. Nie może tak po prostu chodzić sobie po mieście.
- Jaki gwałt?! On by tego nie zrobił, gdyby nie Sabo! - ponownie zaczęłam krzyczeć
- Możecie zapłacić kaucję.. ale jak udowodnimy mu gwałt, będzie musiał wrócić.
- Kaucję? Ile?
- Dash, ja się tym zajmę. Idź, powiedz chłopakom, jaka jest sytuacja - Martin wysłał mnie do muzyków.
- Chłopaki, jest szansa, że Saul wyjdzie
- Co? Ale jak? - ożywił się Hudson
- Trzeba wpłacić kaucję. Tylko, że jak udowodnią Ci gwałt, znowu Cię zamkną..
- Ile wynosi kaucja? - zapytał basista
- Nie wiem. Martin powiedział, że się tym zajmie. Bam, a Ciebie za co zamknęli?
- Za niewinność kurwa. Zgarnęli mnie z ulicy, bez żadnych wytłumaczeń, tak po prostu. Tylko że ja nic nie zrobiłem!
- To tak jak w Seattle kiedyś, pamiętasz? - Duff spojrzał na Travisa - Zamknęli nas, bo szliśmy trochę nawaleni    
- Jak mógłbym zapomnieć? Matka to mnie chciała zabić - chłopak na samo wspomnienie tej sytuacji się uśmiechnął
- Ej, ja tego nie pamiętam.. dlaczego?
- Nie pamiętasz, bo się najebałaś. To był pierwszy raz, kiedy tyle wypiłaś, Dash
- Tak? Ale mnie nie zamknęli, nie?
- No jak nie? Zamknęli, tylko, że jak powiadomili Twoich rodziców, że siedzisz w takim stanie w areszcie, to Oni od razu po Ciebie przyjechali i musieli Cię wypuścić - wytłumaczył Travis
- Aaaa już pamiętam. Miałam karę na wychodzenie z Wami gdziekolwiek, nawet na ogródek nie mogłam.
- Wychodzić.. Ty się z nami spotykać nie mogłaś, dziewczyno!
- Ale Duff i tak do mnie w nocy przychodził..
- Pamiętam. Wchodziłem przez okno.. po drzewie. No i raz musiałem na tym drzewie przez 45 minut bez ruchu siedzieć, bo Twojemu bratu zachciało się z Tobą w karty grać
- No i wtedy wszystko się wydało - dodał Bam - Przyszedłem do Ciebie wieczorem, Twoja mama poszła ze mną do Twojego pokoju, patrzy : otwarte okno, wygląda przez nie, a Ty sobie na drzewie siedzisz - zaczął się śmiać
- Taa.. i wtedy ja miałem karę, bo niby podglądałem Dash
- I wtedy to ja musiałam skakać po drzewach, żeby się do Ciebie dostać. Brakuje mi tych czasów
- Mi też. Ale teraz też jest dobrze, no może z małymi wyjątkami
- Dobra, wszystko załatwione. Jutro wpłacę kaucję, Saul będzie mógł wyjść - oznajmił Martin
- Naprawdę? Dziękuję braciszku! - rzuciłam mu się na szyję
- Dzięki, stary
- Nie ma sprawy, Slash. Tylko więcej nie rób takich głupot
- Się wie
- Dobra, w takim razie my już Cię Saul zostawiamy, bo mamy mały wyjazd. Jutro dołączysz, nie?
- Wyjazd? Ale o czym Ty gadasz, Duff?
- Jedziemy nad jezioro. Dojedziesz do nas jutro, nie mów, że nie
- No dojadę, tylko powiedz, gdzie to jezioro?
- Pamiętasz, jak kiedyś byliśmy z moim wujkiem na wakacjach? To tam, w domu zostawię Ci mapę
- Ok. Podrzućcie mi teraz fajki, bo jeden z tych skurwieli mi zajebał, a ja muszę zapalić.
- Dobra, na razie masz moje - basista wyciągnął z kieszeni koszuli Marlboro i wręczył je Kudłatemu - Dobra, idziemy, bo jak dalej będziemy się tak zbierać, to zajedziemy tam na wieczór. Cześć, chłopaki - pożegnaliśmy się z Travisem i Hudsonem i udaliśmy się do domu.    

   Dzisiaj jedziemy nad jezioro, cholernie się cieszę, bo może Brack w końcu będzie chciała ze mną normalnie gadać. Brakuje mi jej, ale to wszystko przeze mnie, więc nie mogę mieć do nikogo pretensji. Mieliśmy wyjechać rano, a jakoś nie widzę, żeby ktoś się szykował. Za to słyszę jakieś krzyki. Zszedłem na dół, Rose śmiał się jak popierdolony, leżąc na podłodze, uderzał o nią pięściami, Mary siedziała spokojnie na kanapie, malując paznokcie, a Steven stał nad nią, wrzeszcząc i gestykulując
- Przyjmę Twoje nazwisko, kochanie
- No tssaa.. jasne! Jeszcze kurwa tego brakowało, żebyś mi takie zajebiste nazwisko spierdoliła swoją wiedźmowatą osobą!
- Steven, ale nasze dzieci i tak będą nosiły Twoje nazwisko, będziemy rodziną, więc przy swoim nazwisku nie zostanę
- Nie będziemy rodziną! Nie będziemy mieć dzieci! I NIE BĘDZIESZ NOSIĆ MOJEGO NAZWISKA, rozumiesz?! Nie ma mowy, kurwa, nie zgadzam się! - krzyczał, chodząc to w prawą, to w lewą stronę, trzymając się za głowę, wyglądał, jakby chciał wyrwać sobie wszystkie włosy
- Stevenku, ale co Ty mówisz? Będziemy mieli dzieci.. dwójkę, albo trójkę uroczych dzieciaków! - Mary wstała z kanapy i ucieszona przytuliła się do Adlera, który natychmiast ją odepchnął. Upadła na fotel.
- Nie będziemy małżeństwem, jasne?! - poszedł do kuchni. Do Hellhouse wszedł Duff, zaraz za nim Dash, blondynka, słysząc lamentującego perkusistę, od razu udała się do kuchni.
- Wszyscy gotowi? - zapytał basista
- Bo ja wiem, Mary gotowa od wczoraj, Adler ryczy w kuchni, a Brack i Rose.. nie mam pojęcia
- To chodź, sprawdzimy i przy okazji weźmiemy bagaże. - poszliśmy na górę. Jak się okazało, Axl smacznie sobie spał, a Brack siedziała w moim pokoju na parapecie i słuchając jakiejś płyty Aerosmith, patrzyła przez okno.
- Duff, budź rudzielca, a ja zajmę się Bracket. - wszedłem do pokoju, wystraszona dziewczyna spojrzała na mnie i szybkim ruchem otarła łzę, która spadła na jej policzek - Brack, Ty płaczesz?
- Nie. - zeszła z parapetu - Duff i Dash już są?
- Tak. Zaraz wyjeżdżamy, Brack.. - zatrzymałem ją, gdy wychodziła - ..porozmawiaj ze mną
- Nie.
- Ty, Izzy, weź coś zrób, bo Rudy się burzy, nie wiem, wyciągnij go z łóżka, czy coś. Ja idę pozbierać rzeczy dziewczyn - McKagan poszedł do sypialni Dash i mojej dziewczyny. Powlokłem się do Rose'a. Leżał, cały przykryty, spod kołdry widać było tylko kawałek czoła i wystającą, zgiętą nogę.
- Rose, budź się, jedziemy nad jezioro - szturchnąłem jego kolano
- Jezu.. - zaczął mamrotać coś niezrozumiałego, stłumionego kołdrą
- No nie Jezuj mi tu, tylko podnoś tyłek z łóżka, idź się ogarnąć i jedziemy! - jakoś wyszarpałem mu z rąk kołdrę, a jak mnie zignorował, przywaliłem mu po łbie poduszką
- Kurwa, Izzy - usiadł na łóżku - Odpier.. - znowu przyjebałem mu poduszką - Już wstaję - niechętnie zszedł (sturlał się) z łóżka, wziął jakieś ciuchy i poczłapał do łazienki - Moje torby są przy krześle, weź znieś je do samochodu.    
- Jasne.. w końcu po to tu jestem - powiedziałem do siebie, wziąłem bagaże wokalisty i zszedłem na dół.

   - Steven, co jest? - pochyliłam się nad rozpaczającym Popcornem i położyłam dłoń na jego ramieniu
- Mary - odpowiedział krótko
- Oj Steven, potraktuj to jak zabawę, jak wrócimy, to się tym zajmiemy, co? Chodź - wyciągnęłam rękę w jego stronę - No chodź - wyszliśmy z kuchni
- Jak jedziemy? - zapytała brunetka
- Nie wiem Brack, jest nas siódemka, jedziemy moim samochodem i samochodem Mary.. chyba się pomieścimy, nie?
- Ja kieruję Twoim autem - Duff zniósł ostatnie torby do salonu - Więc jadę z Tobą, Brack, zabierasz się z nami? - dziewczyna twierdząco pokiwała głową - Steven jedzie z Mary - perkusista, z wymalowaną na twarzy rozpaczą, kręcił głową - Tak, Steven. Zostaje Izzy i Rose. To jak?
- Obojętnie - Axl odpowiedział znudzony, schodząc powoli po schodach
- To ja jadę z Duffem
- Nie, Dash proszę, niech On jedzie z Mary - szepnęła Bracket
- Sorry Izzy, ale dzisiaj Rose jedzie z nami
- Ale..
- Izzy.. - spojrzałam wzrokiem, który mam nadzieję zrozumiał, bo chciałam go nim przeprosić
- Jasne.. - wyszedł z domu, Duff położył mapę i jakąś kartkę zapewne z wiadomością do Slasha na stole w kuchni, chłopcy wzięli torby i wyszli na dwór, z Brack wyszłyśmy ostatnie, przekręciłam klucz w zamku, Rose i Stradlin wkładali walizki do bagażnika mojego wozu (bo oczywiście Mary cały bagażnik miała zasrany swoimi duperelami), zapakowaliśmy się do aut i wyjechaliśmy.

________________________________________
Przepraszam Was bardzo, że znowu tak długo czekaliście na nowy, nie wiem, dlaczego tak długo zajmuje mi pisanie tych rozdziałów, cholera ;/ W każdym bądź razie, dziękuję, że o moim blogu nie zapomnieliście i czasami tu wchodzicie, jednocześnie proszę Was o komentowanie, taki komentarz to dla Was nic wielkiego, a mnie strasznie cieszy i motywuje. :) Hm, to chyba wszystko na dzisiaj, mam nadzieję, że nie ma błędów (a jak są, to przepraszam) a  rozdział choć trochę się spodobał. Kocham Was ;*

Dash.

niedziela, 4 sierpnia 2013

3.08.13

W związku z tym, że dzisiaj James Hetfield ma urodziny (Jezu, no teraz to już wczoraj kurde, ale jak zaczynałam to jeszcze było dzisiaj), wstawiam to:

 ..wstawiłam też na besty, (na główną pewnie nie ma szans) a później się zorientowałam, że cholera "TH" nie dopisałam, ale chuj tam xD Liczą się chęci ;D 

I to: 


P.S. James miał wczoraj (jak moja mama xd), ja mam dzisiaj ;D
Dash.