OSTRZEŻENIE!

Wszystkie sytuacje zawarte w zakładce ExtraGuns. nie mają żadnych powiązań z opowiadaniem głównym. Bez obaw. :)

środa, 24 lipca 2013

R.48 / Slash

ROZDZIAŁ 48

   Wyszedłem z nawaloną Dash z Roxy, zostawiając tam Kirka, który nie mógł rozstać się z alkoholem. Blondynka momentami była lekko zamroczona i zostawała z tyłu, więc często musiałem na nią czekać.
- Dash, chodź
- Nie idę
- Nie wygłupiaj się, chodź
- Nie idę - powtórzyła, opierając się o ścianę jakiegoś budynku
- Czemu?
- Nie mogę
- Dash..
- No nie mogę - niezdarnie usiadła na ziemi. Mimo wszystko wyglądała słodko, kiedy jej blond włosy opadały na twarz pochyloną lekko w dół
- Oj, Dash.. - podszedłem i wyciągnąłem do niej dłoń - wstawaj
- Podnieś mnie - powiedziała jak małe dziecko
- Mała.. - rzekłem niepewnie, wypita wódka i Daniels zaczęły mi szumieć w głowie
- No Michael - spojrzała na mnie i zatrzepotała rzęsami. Boże, że Ona jeszcze pamięta, jak ja naprawdę mam na imię.. nawet mama mówi na mnie Duff! - Podnieś
- No chodź - wypuściłem powietrze, pochyliłem się i pomogłem jej wstać
- Dzięki.. oj - Zachwiała się. Objąłem ją i chciałem iść do domu, ale dziewczyna się zatrzymała
- Dash, co jest?
- Nic
- To czemu stoisz?
- Bo nie chce mi się iść - powiedziała jak mała dziewczynka, uniosła twarz i spojrzała na mnie uśmiechając się zalotnie
- To co.. mam Cię zanieść? - przytaknęła. Ruchem głowy pokazałem, żeby podeszła bliżej. Pocałowała mnie w policzek i wskoczyła na moje plecy
- Chodźmy jeszcze do sklepu
- Po co?
- Po picie
- W domu się napijesz
- Ale przecież w domu nie ma już żadnego alkoholu! - tłumaczyła, jak jakiemuś debilowi
- Tobie na dzisiaj wystarczy
- Nie. Chodźmy do sklepu
- Nie
- Taaak - krzyknęła i zakryła mi oczy dłońmi
- Dash! Bo będziesz szła
- Nie, nie, proszę nie
- No to się uspokój
- Dobrze - powiedziała i zaczęła śpiewać fragmenty piosenek Aerosmith (jak zapominała tekst, zmieniała utwór), słysząc to, po prostu nie mogłem się nie śmiać.


   Wbiegłem do domu. Nigdzie na dole nie widziałem Brack
- Ej, gdzie Bracket? - zapytałem przybitego Stevena, siedzącego w salonie
-  Na górze
- Dzięki ! - podbiegłem do schodów - Ej, co jest? - wróciłem do przyjaciela. Siedział smutny
- No Izzy, jutro jest mój ślub, którego wcale nie chcę. Mary nie kocham. Przyczepiła się do mnie jak rzep psiego ogona i nie chce się odczepić. Co ja mam zrobić? - zapytał prawie płacząc, przetarł ręką oczy i położył się na kanapie.
- Nie wiem stary, naprawdę nie wiem. Porozmawiaj z nią
- Przecież już jej mówiłem, że nie chcę brać z nią ślubu, że jej nie kocham.. do niej to nie dociera kompletnie.
- Jak coś, to pójdziemy z tym na policję, albo wyślemy ją do psychiatryka - uśmiechnąłem się - sorry, muszę pogadać z Brack - poszedłem na górę. Wszedłem do pokoju dziewczyn. Podszedłem do łóżka - Brack, musimy.. - no tak, do kogo ja mówię? Przecież Ona śpi.  Delikatnie ucałowałem jej czoło i wyszedłem z pokoju, zamykając drzwi. Poszedłem do siebie, położyłem się na łóżku i długo myślałem. Kocham Bracket i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Nie chcę też, żebyśmy się kłócili.. nie z takim skutkiem. Nie chcę, żeby mnie zdradzała, choć teraz  naprawdę nie jestem pewien, czy do czegoś doszło między nią a Larsem. Naprawdę w to wątpię. Ale czasu nie cofnę. Nie zmienię tego, że ją uderzyłem. Że nie ufałem. Cholerny dupek ze mnie, przecież Ona mnie kocha. Chwyciłem gitarę i zacząłem brzdąkać. Dźwięki stawały się coraz bardziej płynne, a w głowie pojawiały się słowa. Obym tylko ich nie zapomniał

There wasn't much in this heart of mine
There was a little left and babe you found it
It's funny how I never felt so high
It's a feelin' that I know
I know I'll never forget
Ooh, it was the best time I can remember
Ooh, and the love we shared -
is lovin' that'll last forever..

Ktoś otworzył drzwi. To była Brack. Zaspana oparła się o ścianę, dłonią przeczesała włosy.
- Co Ty robisz? - zapytała półgłosem. Chyba ją obudziłem
- Cześć kochanie. Gram. Usiądziesz?
- Nie mam ochoty
- Proszę, musimy porozmawiać
- Nie chcę
- Ale Brack..
- Nie teraz - wyszła z pokoju.

I think about you
Honey all the time my heart says yes
I think about you
Deep inside I love you best
I think about you
You know you're the one I want
I think about you
Darlin' you're the only one
I think about you..                                            


   -Duff weź mnie.. - wydukała
- Co?! - zapytałem zdziwiony słowami przyjaciółki
- Weź mnie postaw
- Aaa - zatrzymałem się, dziewczyna zsunęła się z moich barków
- Berek! Gonisz! - krzyknęła i zaczęła uciekać
- Co? - stałem przez kilka sekund, a potem ruszyłem za blondynką. Dogoniłem ją po przebiegnięciu z dwóch lub trzech metrów, w sumie trudno nie było - Mam Cię - stanąłem za nią i objąłem w pasie, odwróciła się, patrzyła na mnie uśmiechnięta i powoli zbliżała się do moich ust. Zetknęliśmy się w delikatnym pocałunku i pomimo procentów szalejących w mojej głowie, przypomniałem sobie, że McRivery nie jest trzeźwa i pewnie nie do końca wie, co robi. A ja nie chciałem jej w żaden sposób wykorzystać. - Chodźmy do domu
- Eh, no dobrze
- Proszę, proszę. Kochanka mojego przyszłego męża. - Z Rainbow wyszła Mary -  Jesteś pijana! A przecież jesteś w ciąży! Steven wie?
-  Wie
- Patologia! Jesteś kompletne nieodpowiedzialna! - wrzasnęła zbulwersowana -  Dobrze, że jutro wszystko się skończy.. Steven przeprowadzi się do mnie - odeszła, mówiąc do siebie
- Raz się człowiek nawali i od razu patologia - blondynka krzyknęła, rozkładając ręce - Masz fajki, Duff?
- Nie mam. Ale przecież Ty nie palisz
- W sumie, to bez znaczenia. I tak nie chciało mi się palić.
- Chodź Dash. Chodź, chodź.. - odwróciłem ją w dobrą stronę i mogliśmy iść do domu. Żeby było szybciej poszliśmy przez park. A w parku trafiliśmy na Dave'a Sabo. Akurat bzykał na ławce jakąś laskę, nawet nas nie zauważył.  


   Dopiero wstałam, Dash miała wyjść na kilka godzin i jeszcze nie wróciła. Duff i Axl też się chyba gdzieś zmyli, bo nigdzie ich nie widzę, nawet nie słyszę, Izzy wyje coś na górze.. Tylko Steven  siedzi przygnębiony.
- Ej, Popcorn, co jest? -zapytałam, kładąc dłoń na ramieniu wiecznie zacieszającego, teraz jednak smutnego przyjaciela
- Mary.. ślub jutro.. zabiłbym się, tylko nie chce mi się ruszać dupy z kanapy
- Aa. O co w ogóle chodzi z tą Mary? Bo ja nie ogarniam
- Ja też nie, przyjebała się, bo przez przypadek dałem jej swój numer.. a miałem go dać jej córce - powiedział cicho, i podparł głowę rękoma, które spoczywały na jego kolanach
- Chyba nasz numer, Steven. Nasz
- Nasz - powtórzył po mnie, delikatnie się przy tym uśmiechając - A co z Tobą i Izzym? - zapytał zaciekawiony
- Nie wiem. Myślę, że coraz gorzej. Nie wiem, co mam robić
- No to oboje mamy problem
- Tak.. - stwierdziłam i położyłam głowę na ramieniu przyjaciela. Siedzieliśmy w milczeniu i w prawie perfekcyjnej ciszy. Prawie, bo rytmiczny przeniósł się teraz z gitary, na perkusję siedzącego ze mną pudla. Otworzyły się drzwi, a naszym oczom ukazał się jakże "słodki" obrazek - McRivery tak najebana, że aż prowadzona przez McKagana, który też wyglądał na pijanego, ale nie w takim stopniu, jak blondynka. Weszli do domu, Dash śmiała się z czegoś, Duff ją podtrzymywał
- Duff, ile wypiłeś? - zapytał perkusista
- Za mało ..- odpowiedział cicho
- A Ty Dash?
- ZA MAŁO ! - krzyknęła zacieszając - Jest wódka?
- Nie ma, dla Ciebie już nie ma - powiedziałam, zaniepokojona stenem przyjaciółki
- Dlaczego? - zapytała, siadając na podłodze, robiąc smutną minę i wywijając przy tym dolną wargę, aby uczynić smutek wiarygodniejszym
- Dash, wypiłaś zbyt dużo
- Aj tam, pierdolisz Brack. Napiłabyś się ze mną
- Dash, miałyśmy pogadać
- To chodźmy na miasto, przecież tam też można pogadać - skierowała się w stronę drzwi i kiedy już miała wychodzić  basista chwycił ją mocno, nie chcąc wypuścić z domu - Duff, no co Ty robisz? Puść mnie, chcę pójść się napić
- Wypiłaś wystarczająco dużo, mała. Chodź na górę
- Na górę? Kuszące.. ok! - chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą, zostawiając mnie samą ze Stevenem.


   Weszliśmy na górę. Dash jest tak pijana, że chyba nie dokońca wie, co dokładnie się z nią dzieje. Zaprowadziłem ją do jej pokoju
- Dash, kładź się spać
- A położysz się ze mną? - uśmiechając się, usiadła na łóżku. Usiadłem obok
- Nie, Dash
- Dlaczego? - jej dłoń powoli przesuwała się po mojej klatce, ta pieprzona krew zaczęła przepływać w moim ciele (głównie do jednego miejsca), alkohol szumiał w głowie, podniecenie rosło.. ale rozsądek nie dawał mi spokoju. Przecież jej nie przelecę. Nie wykorzystam.. - Duff, dlaczego? - zapytała ponownie
- Dash, bo ja nie chcę, żebyś zrobiła coś, czego później będziesz żałować - zsunąłem z siebie jej dłoń, która majstrowała już coś przy moim rozporku. Wyszedłem z pokoju. Jutro będę tego żałować. Ba, już zaczynam.. 
- McKagan, ale ja chcę! - wyszła za mną
- Jesteś pijana
- Nie jestem
- Jesteś
- Nie prawda - stanęła za mną, a jej dłonie ponownie zsuwały się do mojego rozporka
- Dasshy, przestań - z trudem odciągnąłem ją od siebie i zszedłem na dół. Blondynka zrobiła to samo.


   Dopiero co McKagan wrócił do Hellhouse z Dash, a już Hammett - równie nawalony jak McRivery, wbił nam do chaty jak do siebie. Wiem, że basista i blondynka są zajebiści, ale żeby stęsknić się tak po kilkudziesięciu minutach od rozstania?!
- Siemka..  - gitarzysta Metalliki usiadł obok mnie na kanapie
- No cześć Kirk, mógłbyś się ode mnie odsunąć? Albo chociaż na mnie nie chuchać? Przecież jak ja się tego nawdycham, to będę pijany! - fuknąłem, odwracając twarz Hammetta w drugą stronę
- A tssak, jasne. Nie możesz być pi-ijany, bo jutro wyjeż-ż-żdzasz - zaraz, czy On powiedział, że jutro wyjeżdżam?!
- Co?! Ale gdzie? Kirk, weź.. no nie śpij chuju. Gdzie wyjeżdżam? - szturchnąłem chłopaka, który przymknął oczy. Oburzył się i powiedział, że nie wie, że Dash i Duff mówili coś o Mary.. ja mam nadzieję, że nie chodzi o żadną podróż poślubną z tą wiedźmą, czy coś w tym rodzaju! A właśnie - Duff i Dash, dopiero wchodzili na górę i już tu lezą..
- Cześć Kirk! Jak ja Cię dawno nie widziałam - McRivery uściskała Hammetta
- Ej Duff, bo Ty z tej Waszej trójki jesteś chyba teraz najbardziej rozgarnięty, choć jak tak na Ciebie patrzę, to sam nie wiem.. możesz mi powiedzieć GDZIE JA JUTRO WYJEŻDŻAM?!
- Wyjeżdżamy Stevenku
- Wyjeżdżamy. Wyjeżdżamy?! O czym Ty mówisz, McKagan? - zapytałem, udając zdenerwowanie, choć tak naprawdę humor mi się poprawił
- Jedziemy nad jezioro, skarbie! - krzyknął podekscytowany
- Co?
- No nad jezioro. Tylko Ty chyba jutro bierzesz ślub, nie? To ja nie wiem, Mary zabierasz ze sobą, czy zostawiasz? - zaczął się chichotać
- Ale.. jak, czemu nad jezioro? Co Wy wymyśliliście? - dopytywałem, ale nie dostałem odpowiedzi, bo Dash zaciągnęła basistę na schody - Brack, słyszałaś? - szturchnąłem brunetkę, która śmiała się z żartów Hammetta
- Co słyszałam?
- Jedziemy nad jezioro!
- No Hammett coś mówił
- Ale Duff potwierdził. Tylko nie wiem, po co jedziemy - zacząłem się zastanawiać (tak, ja też czasem myślę!). Do Hellhouse, kompletnie bez pukania wbiegła Mary. Ależ my tu dzisiaj mamy ruch
- Steven! Ta panienka.. Dash jest pijana! - wrzasnęła gestykulując
- Serio? - zrobiłem zdziwioną minę i dodałem znudzony, wskazując palcem na blondynkę siedzącą z gitarzystą na schodach - Przecież widzę
- I mówisz to tak spokojnie?!
- Nie zabronię jej - wzruszyłem ramionami - Od jakiegoś czasu jest już dorosła, wiesz?
- Ale Ona jest w ciąży!
- W ciąży?! Dash, czego ja się tu dowiaduję. Kto jest ojcem? Duff czy James? Czy może ja? - zacieszał gitarzysta Metalliki
- Steven mówi, że On.. - wybuchnęła śmiechem a każdy, kto był w pobliżu, patrząc na blondynkę, śmiał się razem z nią. Tylko Mary przyglądała jej się wściekłym wzrokiem.
- Dobra, nie obchodzi mnie ta mała dziwka. Stevenku, jutro wszystko się skończy, weźmiemy ślub, wprowadzisz się do mnie.. może postaramy się o potomstwo..
- Mary, zwariowałaś? Za stara jesteś na potomstwo - odpowiedziałem. Brzuch zaczął mnie boleć ze śmiechu - A tak poza tym, ja jutro wyjeżdżam
- No to dobrze, to pojadę z Tobą. To będzie taka nasza podróż poślubna, chociaż może bardziej przedślubna. Datę ślubu zmienię, nie martw się. - zadowolona z siebie przysiadła się do mnie. - To o której wyjeżdżamy? I gdzie?
- Nad jezioro!
- Zamknij się Kirk - fuknąłem
- Nad jezioro? Pięknie! To idę się spakować i do Was wracam, pa kochanie - pchała się z pyskiem w stronę mojej zacnej mordki, ale zrobiłem  sprytny unik i szybko odprowadziłem ją do drzwi.


   - Dash, idź spać. Ja idę pogadać z Izzym o jutrzejszym wyjeździe - ponownie zaprowadziłem przyjaciółkę na górę
- To ja idę z Tobą
- Nie, Ty możesz co najwyżej porozmawiać z Brack
- A z Izzym? No weź, Duff..
- Noo.. chodź.. - Jezu, jaki ja jestem uległy. Weszliśmy do sypialni rytmicznego, ale tam go nie było, więc szukaliśmy go po pokojach, weszliśmy do Rudego, później do Saula, ale Stradlina tam nie było. Poszliśmy do Adlera i zobaczyliśmy Izzy'ego leżącego na łóżku z jakąś kartką w ręce. Schował ją natychmiast, gdy nas zobaczył. - Cześć Izzy. Mamy dla Ciebie propozycję
- Jaką?
- Chodzi o to, że.. - zacząłem
- Szykuje się wyjazd - wtrąciła McRivery - Tylko.. nie wiem, po co my tu do Ciebie przyszliśmy - stała zamyślona przed łóżkiem, przeczesując włosy
- Oj Dash, mówiłem, żebyś poszła spać. Izzy, chodzi o to, że my Wam, to znaczy Tobie i Brack chcemy pomóc. No i ten wyjazd ma się do tego przysłużyć, tylko musimy wiedzieć, czy masz ochotę w ogóle gdzieś jechać, rozumiesz?
- Właściwie tu nie ma niczego do rozumienia. I nie ważne, czy masz ochotę, czy nie i tak JEDZIESZ - Dash usiadła obok gitarzysty
- Skoro tak mówisz, to chyba rzeczywiście nie mam wyjścia.. A gdzie jedziemy?
- Nad jezioro - odpowiedziałem - Także pakuj się i jutro rano wyjeżdżamy
- A Brack wie?
- Dash ma z nią porozmawiać, więc się dowie.
- Noo.. to ja idę do Brack - dziewczyna wyszła z pokoju.


   O Matko, jak mi się kręci w głowie, no ale jak mam porozmawiać z Bracket, to porozmawiam. Zeszłam do salonu i usiadłam w fotelu. Kirk zasnął przyklejony do Adlera, Brack miała z tego niezły ubaw, bo gitarzysta gadał coś przez sen.
- Ej Brack, musimy porozmawiać
- Mówiłam Ci to już wcześniej
- Tak, ale nie o to chodzi. Jest sprawa, właściwie chodzi o wyjazd
- No wiem, jedziemy gdzieś ze Stevenem i Mary
- Tak. Znaczy raczej Steven jedzie z nami. Stradlin się cieszy, tylko nie wiem jak Ty.. Ej, zaraz! Mary?!
- No. Wpieprzyła się. Poszła do domu się spakować i ma do nas wrócić. Ale Dash, ja nie wiem, czy chce jechać z Izzym.. - dziewczyna posmutniała
- Ej, ale my ten wyjazd organizujemy specjalnie dla Was, żebyście się pogodzili. Brack, spróbuj chociaż, jak nie będzie Ci się podobać, to wrócimy. Jak będziesz chciała, to zostawimy tam chłopaków i wrócimy same.
- No nie wiem
- Brackie.. no proszę. Przecież nie będziesz siedzieć tu sama
- No dobrze, ale jak coś, to wrócimy
- Oczywiście. Chodź się pakować - wstałam i podałam rękę przyjaciółce - Steven a Ty? Aaa w sumie.. Mary Cię spakuje
- Weź, wyjdź mi stąd! - rzucił we mnie puszką po coli - Sam się spakuję, rano.. albo jak tylko ten kudłacz mnie opuści - szeptał do siebie.


   Wchodząc z Dasshy do naszego pokoju usłyszałam rozmowę Stradlina z McKaganem. Mówił, że nie chce mnie stracić. Zobaczymy, co będzie jutro.
- A tak w ogóle na ile dni jedziemy? - zapytałam
- Dziewczyno, ja nawet nie wiem, gdzie będziemy spać, a Ty pytasz na ile jedziemy? Nie wiem, Duff chyba jest głównym organizatorem, zaraz go zapytam
- Ok - Dash wyszła z pokoju. Wyjęłam jakieś torby i zaczęłam wybierać ubrania.


   Gadałem z blondynem w pokoju. Dash nieco chwiejnym krokiem przyszła do nas i zapytała
- Duff, a na ile my jedziemy?
- Nie wiem. Aż nam się znudzi - uśmiechnął się
- Czyli Brack się zgodziła? - zapytałem
- Jakoś ją przekonałam. Powiedziałam, że jak się jej nie spodoba, to wrócimy do domu.. bez Was - blondynka dosłownie wyskoczyła z pokoju, zacieszając oczywiście. Co do chuja Ona dzisiaj brała?!


   - Brack! Już jestem. McKagan powiedział, że będziemy tam, aż nam się znudzi
- Czyli co? Wracamy jutro?
- Nie, nie, nie.. no Brack, nie psuj tego wyjazdu
- Spróbuję. Ale niczego nie obiecuję
- Brack.. - dłoń blondynki zacisnęła się lekko na moim karku
- No co, przecież powiedziałam, że spróbuję - potargałam jej włosy i zabrałam się za pakowanie. Dash zrobiła to samo, jednak po  kilku jakże "męczących" minutach padła na łóżko - Dash, co Ci?
- Zmęczyłam się. Chcę spać
- No przestań, a kto Cię spakuje? Nie, nawet na mnie nie patrz - zagroziłam palcem, widząc spojrzenie przyjaciółki
- No Bracket, proszę
- Nie
- No weź
- Jezu, dobra. Ale tylko dlatego, że tak się starasz pogodzić mnie i Stradlina
- Dziękuję ! - leżała na łóżku i wydawała polecenia.


   Siedzę z tym kudłaczem opartym o moje ramię w salonie już z godzinę, a On dalej śpi i jeszcze bezczelnie udziela się przez sen. Chociaż, jakby się tak zastanowić, to wolę towarzystwo pijanego, śpiącego Hammetta niż wiecznie upierdliwej Mary, która zresztą chyba właśnie przyszła. Tak, to niestety Ona. Weszła jak do siebie. Co to ma być?! Każdy wbija kiedy chce i jak chce, śpi gdzie chce, wypija nasz alkohol.. no totalna samowolka.
- Kochanie, nie wiem na ile dni jedziemy, więc wzięłam trochę ubrań
- Trochę, to znaczy ile?
- No.. cały bagażnik
- Co?! Mary, jedziemy na kilka dni! - darłem się jak poparzony, aż dziwne, że te moje krzyki nie zbudziły Kirka.

- Nie denerwuj się. Dzwoniłam już do odpowiedniej osoby i ustaliłam nową datę ślubu, kochanie. - dumna z siebie wepchnęła mi się na kolana. Nie, no ja się kiedyś zabiję..

_____________________________________
Przepraszam, że tak długo czekaliście. Sama jestem na siebie zła, że tyle to trwało ; /. Ten rozdział jest trochę pokręcony (a może tylko tak mi się wydaje?), ale myślę, że będzie wiadomo o co chodzi. :) No i przepraszam za błędy jak są. Zapomniałabym - kocham Was, wiecie? ;D <3

Slash miał wczoraj urodziny, niestety nie załapałam się na filmik z fotkami od polskich fanów dla niego, bo za długo się zbierałam z wysłaniem zdjęcia -.- Ale moim prezentem dla niego jest, a raczej miało być to:
 .. no ale chuj, mój net chyba nie lubi Hudsona, bo nie pozwolił mi na wstawienie tego na twittera. Cóż za ironia losu ;c

Dash.

sobota, 6 lipca 2013

R.47

Przepraszam, że dodaję rozdział z tak wielkim opóźnieniem, ale jakoś nie było czasu, ostatnio tyle rzeczy się wydarzyło no i oczywiście leń w dupie xd Dziękuję za wytrwałość ;*
Możliwe, że teraz rozdziały będą pojawiać się częściej, bo rodzice w końcu kupili mi laptopa (!), a jedyną przeszkodą może być internet ( brat mi go zabiera, bo mu mniej muli w grach -.-), ale nie ma co się teraz tym przejmować :] 
Nie wiem, jak wyszedł mi ten rozdział, może Wam się spodoba.. Życzę miłego czytania! Kocham Was <3

Dash.

btw. kupiłam sobie ostatnio kubek z AC/DC xD

ROZDZIAŁ 47

   Poszedłem z Sebą pod łazienkę i lekko zapukałem w drzwi - Brack, Dash wróciła. Otwórz
- Ej Brack, kochanie, otwórz - pisnął cieniutkim głosem Bach
- Jasne. Seba przestań udawać, wcale nie brzmisz jak Dash
- Ale Brack, przecież to ja. Dash McRivery. Seba poszedł do domu.. - powiedział, nakręcając kosmyk włosów na palec
- Tak, to Dash i mówi prawdę, Bach polazł do domu - rzekłem jak najbardziej przekonywująco
- Jasne. Dopóki PRAWDZIWA Dash tu nie przyjdzie, nie wyjdę!
- Ale to naprawdę ja! - Sebastian nie dawał za wygraną.
- Yy.. ej Seba, ja wcale tak nie mówię - oburzyła się Dash, która dopiero wpadła do domu
- Nie? - blondynka pokręciła głową. Zrezygnowany Sebastian zrobił smutną minkę
- Dash! - Bracket wybiegła z łazienki, chwyciła dziewczynę za rękę i pociągnęła za sobą.

   Dopiero wróciłam. Usłyszałam, że na górze gada się o mnie, więc pobiegłam to sprawdzić no i od razu Brack pociągnęła mnie do łazienki.
- Co jest?
- Dash, Izzy.. - dziewczyna zaczęła płakać, przytuliłam ją
- Co Izzy?
- On.. on..
- No co On?
- Uderzył mnie - wykrztusiła i znów zaczęła płakać. Oderwałam ją na chwilę od siebie i przyjrzałam się. Dopiero teraz zobaczyłam ślad po uderzeniu.
- Ale dlaczego? Brack czy Ty spałaś z Larsem?
- Nie - odsunęła się ode mnie - Ja tylko spałam u niego w pokoju
- A On?
- No z Hammettem.
- To dlaczego ten idiota Cię uderzył?
- Bo - zaczęła siadając na szafce - wróciliśmy do domu i On chciał się bzykać, ale ja nie chciałam, pokłóciliśmy się, nazwał mnie dziwką, a później uderzył.. - z jej oczu ponownie wypłynęły łzy. Stradlin darł japę, wołając mnie. Zostawiłam Bracket na chwilę samą i wyszłam z łazienki sprawdzić, czemu On tak krzyczy.

   Siedziałem w salonie z Izzym, na górze Axl, Dash, Brack i chyba Bach coś do siebie krzyczeli. Dopiero wróciliśmy, a Oni już drą japy. Co za ludzie. Z kim ja mieszkam?! Alkoholicy i awanturnicy. Steven jeszcze nie wrócił z tej całej randki z Mary. Biedak, dobrze by było, gdyby wrócił cały i zdrowy.. no i w żaden sposób niewykorzystany seksualnie. Pijany Stradlin mruczał pod nosem coś, że Brack go zdradziła, że ją uderzył, że jednak nie jest pewny, czy na pewno z kimś spała i tysiące innych dziwnych  rzeczy, a w międzyczasie zadzwonił telefon, który zagłuszył rytmicznego. No dom wariatów
- No? - podniosłem słuchawkę, wyrywając wódkę z ręki przyjaciela
- Siema, jest Dasshy? - usłyszałem znajomy głos w słuchawce, ale nie mogłem skojarzyć z kim gadam, po chwili zorientowałem się, że to gitarzysta Metalliki
- Cześć Kirk, no jest, a co?
- Zawołasz ją?
- Ale jest teraz zajęta.. trochę.. Izzy, odsuń się - poprosiłem gitarzystę, który chcąc podsłuchać rozmowę, przykleił się do mnie i chuchał w moją twarz dymem z papierosa, którego przed chwilą z wielkim trudem zapalił ( nie obeszło się bez przekleństw i wyzywania zapalniczki)
- Daaaaaash - wrzasnął Stradlin
- Izzy, kurwa, nie drzyj mi się nad uchem, chuju! - warknąłem, odsuwając go od siebie  
- To co, przyjdzie, czy nie? - zapytał zniecierpliwiony Hammett
- Nie wiem, jak pewnie słyszałeś, Izzy ją wołał, więc..
- Mam wołać Dash? - zapytał zadowolony rytmiczny - Kurwa, McRivery, mam Ci zaproszenie wysłać? Chodź tu - krzyknął ponownie, nie licząc się z moimi protestami. Prawie ogłuchłem przez te jego dzikie krzyki
- Dobra, to powiedz jej, że ze mną wychodzi. Będę za pół godziny. Cześć - rozłączył się
- Co chcieliście? - po jakichś 5 minutach blondynka zbiegła na dół
- Kirk dzwonił. Przyjdzie po Ciebie za 30 minut
- Ok. Stradlin, musimy porozmawiać. Dlaczego do cholery jasnej uderzyłeś Bracket?! - zapytała podchodząc do gitarzysty
- Nie muszę Ci się tłumaczyć - warknął - ale dobrze, jeśli chcesz wiedzieć.. zdradziła mnie suka! - usiadł w fotelu i ukrył twarz w dłoniach
- Stradlin, idioto, czy Ty jesteś normalny?! Nie zdradziła Cię!
- Jasne. Przecież wiadomo, że będziesz  jej bronić,jesteście jak siostry, wiadomo, że jej nie wsypiesz - mówił zdenerwowany
- Nie.. Ty pojebany jesteś - powiedziała, jakby nie dowierzając - No jebnięty. Ona Cię kocha!
- Pewnie. Dobra, wiesz co Dash? Weź się odpierdol - wyszedł popychając blondynkę.
- Izzy! - wrzasnęła, ale nawet się nie zatrzymał.

   - Stevenku, kochanie - zatrzymaliśmy się na światłach - A może wrócimy do mnie? - szepnęła mi do ucha, a jej dłoń zacisnęła się delikatnie na moim karku
- Nie. Jak nie masz apetytu, to nie musimy jeść, po prostu zawieź mnie do domu
- Mam apetyt.. ale na Ciebie - szepnęła, lekko gryząc mnie w ucho. Skąd Ona te teksty w ogóle bierze?
- A ja mam apetyt na destrukcję.. najlepiej na samodestrukcję - fuknąłem i odwróciłem głowę w stronę okna
- Och skarbie..
- Zielone! - wrzasnąłem, wskazując palcem na sygnalizację
- Co? - zapytała zdezorientowana?
- No jeeeedź.. - odpowiedziałem znudzony.

   Kiedy Stradlin wychodził z Hellhouse, do naszych drzwi zawitał Kirk Hammett. Chłopak minął się z Izzym w progu i bez słowa rzucił się na fotel
- Hej Kirk, co jest? Co Cię do mnie sprowadza? - zapytałam
- Wyjdziesz się napić?
- Ale miałeś być za pół godziny..
- Wiem, ale.. stęskniłem się za Tobą - podszedł bliżej, obejmując mnie
- Coś się stało, Kirk? - zapytałam zdziwiona zachowaniem gitarzysty
- Eee.. nie, ja tylko chcę się napić - odpowiedział po dłuższym zastanowieniu się
- No to co się do mnie tulisz? Myślałam, że coś się stało!
- Tulę się, bo lubię. A poza tym, potrzebowałem tego - oznajmił uśmiechając się szatańsko  
- Ach, potrzebowałeś. Czyli wszystko z Tobą w porządku..- udawałam zamyślenie
- Tak. W porządku. Idziemy?    
- Za chwilę, pójdę tylko do Brack i wychodzimy
- Spoko. Tylko się pospiesz, bo ja nadal potrzebuję przytulania się do Ciebie
- Jasne - uśmiechnęłam się i pobiegłam na górę, Brack przeniosła się już z łazienki do naszego pokoju. Siedziała na łóżku i patrzyła przed siebie, na bliżej nieokreśloną dla mnie rzecz.
- Brack, dobrze się czujesz?
- Powiedzmy, że nie najgorzej.. - odpowiedziała cicho, nie spuszczając wzroku ze zdjęcia. Zdjęcia, na którym była razem ze Stradlinem.
- Ale.. to znaczy.. mogę Cię zostawić na kilka godzin? Bo Kirk chce się ze mną napić. Wydaje mi się, że coś się stało, jest jakiś dziwny.. trochę
- Jasne, przecież nie musisz ze mną ciągle siedzieć. Zresztą, chcę się przespać - odpowiedziała kładąc się powoli
- Ale na pewno? Jak nie, to powiem Hammettowi, że zostaję w domu
- Idź, bo się rozmyślę - wymusiła na sobie uśmiech i rzuciła w moją stronę poduszką. Wyszłam z pokoju zamykając drzwi i zeszłam na dół. Hammett i McKagan siedzieli na kanapie, gadając o gitarach
- Kirk, idziemy?
- Jasne - wstał i ruszył za mną.

   Pałętałem się z Bachem po ulicach Los Angeles bez celu. Pomyśleliśmy, że skoro i tak nie mamy co robić, a co za tym idzie - nudzimy się, pójdziemy do jakiegoś baru, czy sklepu i Sebastian odkupi Jack'a Danielsa. Weszliśmy do pierwszego lepszego OTWARTEGO sklepu, ale nie dostaliśmy tego, czego chcieliśmy.
- Axl, a może pójdziemy się zabawić? - zaproponował całkiem poważnym głosem
- Seba, niedawno jęczałeś, że Bolan się do Ciebie dobierał, a sam co mi proponujesz?! - wrzasnąłem, odsuwając się od niego na w miarę bezpieczną odległość
- O jeny Axl, wiem, że Ci się podobam - zbliżył się do mnie, uśmiechając się - ale nie o to mi chodziło
- Uff - wypuściłem powietrze z ulgą i otarłem ręką czoło - To co kombinujesz, przyjacielu?
- No nie wiem, zamówmy sobie jakieś dziwki, albo pójdźmy do klubu ze striptizem, co?
- To może striptiz, bo na dziwki to może mi kasy nie starczyć. Nawet mi się bzykać nie chce, samo patrzenie wystarczy..
- No to chodź - pociągnął mnie za sobą i zacieszajac śpiewał coś pod nosem.

   - Steven, jesteś pewien, że chcesz zostać w domu? - Mary zatrzymała samochód pod Hellhouse
- Tak, jestem pewien - oznajmiłem otwierając drzwiczki
- Czekaj.. Pamiętaj, że jutro nasz ślub - szepnęła mierzwiąc moje włosy
- Mary, ja z Tobą nie wezmę ślubu. Ja Cię nie kocham
- Kotku, ja wiem, że ta cała Dash Cię opętała. Ja to nawet rozumiem, ale proszę, daj nam szansę
- Mary, proszę Cię.. - wyszedłem z auta
- Przyjadę po Ciebie jutro, skarbie.

   Siedzę z Kirkiem w Roxy już 20 minut a nie zamieniliśmy przez ten czas właściwie ani jednego słowa. Jest jakiś taki cichy, przygaszony, zamyślony.. no jakby nieobecny.
- Kirk, coś się stało? - zapytałam, siadając bliżej gitarzysty
- Nie
- To czemu taki smutny jesteś?
- Nie wiem, jakiś taki dzień chyba, bo od rana taki jestem.. odwrócił twarz w moją stronę, a jeden z niesfornych kosmyków jego kręconych włosów zabawnie opadł mu na oczy. Przypominał mi Slasha, brakowało tylko cylindra i fajki w ustach. Uśmiechnęłam się - Co? - zapytał zmieszany
- A nic, przypominasz mi trochę Slasha
- A wiesz, że czasem nas mylą ? - na jego twarzy pojawił się długo przeze mnie oczekiwany uśmiech, kiwnęłam głową, przytakując
- Kiedyś, jak jechałam z Saulem samochodem, to policjanci pomylili go z Tobą. Zabawna sytuacja, chociaż trochę mnie wtedy wkurzyli
- Saul coś kiedyś wspominał.. Kiedy go wypuszczą?
- Nie wiem.. - spuściłam głowę - Obiecał, że szybko wyjdzie, a nie ma go już kilka dni
- Nie martw się, poradzi sobie - objął mnie
- Wiem - położyłam głowę na jego ramieniu, zamknęłam oczy i powtórzyłam ciszej - wiem.

   Weszliśmy do Troubadour'a. Sebastian od razu upatrzył sobie jakąś laskę - wysoką brunetkę z dużym biustem, która kręciła tyłkiem przed grupką napalonych facetów. Mój wzrok przykuła znajoma sylwetka. Podszedłem bliżej przywołując do siebie Baz'a, który nie był tym faktem jakoś specjalnie zadowolony, ze względu na brunetkę, kręcącą się teraz obok niego. Znajomym osobnikiem okazał się być nie kto inny, jak mój rytmiczny - Izzy Stradlin. Chuj zostawił Brack samą w domu i zabawia się z jakąś tanią dziwką. Na pewno tanią, bo ostatnio nie jesteśmy przy kasie. Dziewczyna siedziała na nim okrakiem, dłonie miała wplecione w jego włosy, On natomiast ręce miał oparte na jej biodrach a głowę pochyloną tak, by usta mogły całować jej szyję. Seba, który przyjrzał się im lepiej, zauważył, że ta dziewczyna, to Lucy, była laska Larsa. Nie lubię jej, zresztą nawet nie znam jej zbyt dobrze, w przeciwieństwie do Bacha. Lucy przychodziła kiedyś do Skid Row, kręciła się nawet koło Dave'a, zresztą nieważne, przecież pogonili ją, kiedy sprowadziła im do chaty swoich pierdolniętych znajomych (oraz znajomych znajomych) i ukradła im kasę
- Stradlin, co Ty wyprawiasz?! - szarpnąłem nim
- Odpierdol się, nie Twoja sprawa - warknął i wpił się w usta szatynki
- Izzy, no co do cholery się z Tobą dzieje? Wyżywasz się na Bracket, a później zabawiasz się z jakąś dziwką?!
- Tylko nie dziwką! - oburzyła się towarzyszka gitarzysty
- Z Tobą nie rozmawiam. Izzy, wracaj do domu i zadbaj, by Brack w końcu poczuła się przy Tobie dobrze! - krzyknąłem, by zagłuszyć tą pieprzoną sukę, która szeptała coś Stradlinowi do ucha
- Rose, zajmij się swoimi sprawami, co?
- Ale Izzy, zrozum z łaski swojej, Ona Cię kocha, Ty ją chyba też, więc może ruszysz swój PODOBNO zgrabny tyłek, pójdziesz do Hellhouse i ją przeprosisz!
- Już przepraszałem.. - wstał, odpychając od siebie szatynkę
- Ii..?
- I co? I nic. Pytałeś, co się ze mną dzieje - nie wiem, ale czuję, że zaczynam wszystko pieprzyć - oznajmił skruszony
- To zacznij naprawiać - niedobrze, chyba włączył mi się syndrom psychologa - idź do domu i zajmij się Brack
- Przecież Ona nawet nie będzie chciała ze mną gadać.. na pewno
- Izzy.. - Seba objął go ramieniem - jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz. Już, zmykaj do niej
- No idź - ponagliłem. Gitarzysta bez słowa dosłownie wybiegł z budynku. Mam nadzieję, że do domu.

   Kurwa, latam po całym Sunset jak pojebany, szukając Dasshy i Hammetta. Nigdzie ich nie ma a do sprawdzenia zostało mi tylko Rainbow i Roxy, no i Troubadour. Jak ich tam nie znajdę, to chyba będzie oznaczało tylko jedno. Wszedłem do Rainbow, rozejrzałem się, ale ich nie zobaczyłem. Wyszedłem i zobaczyłem biegnącego Stradlina
- Izzy, gdzie Ty lecisz? - zatrzymałem przyjaciela
- Do domu
- Coś się stało?
- Nie. Tak. To zależy. Nieważne. Sorry, muszę porozmawiać z Bracket  - powiedział łapiąc oddech i pobiegł dalej. Wstąpiłem do Roxy i bum! Są! Znalazłem McRivery i Hammetta, trochę jakby przytulonych do siebie
- O, tu jesteście. Myślałem, że będziecie w Rainbow..
- Duffie! - blondynka otworzyła oczy i uśmiechnęła się entuzjastycznie
- Z mojego przyjścia się tak cieszysz, mała?
- Tak! Bo się stęskniłam
- Ej, brałaś coś?
- Nie
- Piłaś?
- Jeszcze nie.. znaczy, no wcześniej z Tobą ale..
- To co jest?
- No nic
- Na pewno? - zapytałem podejrzliwie, dziewczyna kiwnęła głową
- Kirk, co żeś Ty jej zrobił?
- No nic, naprawdę.    
- Tak? Dobra. Wiesz co Dash.. trzeba się chyba przejść do Saula
- Racja.. tylko kiedy? Oni nas w ogóle do niego wpuszczą?
- Muszą, tylko trzeba się chyba umówić, czy coś
- A będę mógł iść z Wami? - zapytał Kirk
- Jasne
- I trzeba zrobić coś z Brack i Izzym - oznajmiła blondynka
- Przed chwilą widziałem Stradlina biegnącego do domu, mówił, że musi porozmawiać z Bracket
- No i świetnie. Tylko co, jak się nie pogodzą? - zapytała zatroskana, Hammett poszedł zamówić coś do picia
- Nie wiem.. a może.. nie to głupie
- Ale co? Duff, powiedz
- Może wyjechalibyśmy gdzieś wszyscy na kilka dni?
-Jak? Przecież nie mamy kasy.. - oparła łokcie na stole
- Ale taki wyjazd nad jezioro.. właściwie nic nie kosztuje
- Duff! Jesteś genialny! - rzuciła mi się na szyję - .. chyba, bo całkiem za darmo, to on nie będzie..
- Jakąś kasę wykombinujemy - uśmiechnąłem się
- A co ze ślubem Stevena i Mary..? - zapytała z rozbrajającą miną
- Hmm.. nie wiem, coś się wymyśli. Albo nie weźmiemy Stevena, albo nie będzie ślubu..
- Ta.. Mary na to nie pozwoli

- Coś wymyślimy - objąłem przyjaciółkę, Hammett przyniósł Danielsa, którego piliśmy prawie bez przerwy przez mniej więcej 2 godziny (a najwięcej wypiła Dash).