OSTRZEŻENIE!

Wszystkie sytuacje zawarte w zakładce ExtraGuns. nie mają żadnych powiązań z opowiadaniem głównym. Bez obaw. :)

sobota, 23 lipca 2016

R.62

***MIŁEGO CZYTANIA!***MIŁEGO CZYTANIA!***MIŁEGO CZYTANIA!*** 
(wyobraźcie sobie, że to taki mały telebim z ruchomymi napisami :p)

______________________________________________________________________

ROZDZIAŁ 62

     Impreza ledwo się zaczęła, a Axl zaskoczył mnie jeszcze jednym miłym prezentem. Oprócz Metalliki, Skid Row i jak zwykle przypadkowych ludzi, Hellhouse odwiedzili również...
- Ola! - przytuliłem matkę, która właśnie stanęła w drzwiach - Cieszę się, że w końcu znowu cię widzę!
- Nawet nie wiesz synku, jak ja się cieszę. Axl to naprawdę miły młodzieniec. To cudowne, że zorganizował te urodziny dla ciebie... No i że nie zapomniał o twojej rodzinie - kątem oka spojrzała na Rose'a, który słysząc wszystkie te pochlebstwa, rumienił się bardziej, a czerwień na jego twarzy kontrastowała z zielonymi oczami. - Ale Saul, nie myślisz chyba, że przyjechałam sama?
- Ash tu jest? 
- W samochodzie.
- O kurwa! - uradowany rzuciłem się w stronę drzwi, Ola natychmiast zareagowała na to, co powiedziałem.
- Saul! - skarciła.
- Przepraszam, mamo! Ale się, kurwa, cieszę! Ash! - zeskoczyłem ze schodów i wpadłem na brata, który szedł w moją stronę - Ależ ty urosłeś! 
- Slash - odsunął mnie od siebie delikatnie, ale z lekkim podirytowaniem w głosie - nie przesadzaj, aż tak dawno się nie widzieliśmy.
- Oj, daj się nacieszyć rodziną, młodszy głupszy bracie! - leciutko uderzyłem najpierw prawą, później lewą pięścią w brzuch chłopaka, prychnął z uśmiechem i chwycił mnie za szyję, chcąc sprowadzić mnie do parteru.
- No dobra może młodszy i może głupszy, ale za to silniejszy, przystojniejszy i to mnie! mama bardziej kocha! 
- Chciałbyś.
- Tak? A przekonamy się? Maaamooooo! 
- Olaa! - przepychając się, pobiegliśmy do Hellhouse.
- No i czuję się jak za dawnych lat - roześmiała się - o co chodzi, dzieci?
- Którego z nas bardziej kochasz?
- Ale to chyba oczywiste...
- Widzisz?! Mnie kocha bardziej!
- Debilu, nie wymówiła nawet twojego imienia!
- Mów co chcesz, ale ja tam wyraźnie słyszałem "Ash".
- Mhm. Pff.
- Chłooopcy, kocham was obu tak samo.
- Ale mamooooo - opuściłem głowę i wydąłem usta - to mnie pierwszego urodziłaś... To nic nie znaczy?
- Saul, no tak wyszło, że ty urodziłeś się pierwszy... Zresztą, nie jesteście dziećmi, rozumiecie takie rzeczy, co ja będę wam tłumaczyć... Chodźcie tu - rozłożyła ramiona i objęła nas obu - Kocham was, dzieciaki. 
     

     - No nieźle Rudemu to wszystko wyszło, nie? Bmx, wisiorek, tort, mama i Ash... Nie spodziewałem się, że ten dupek coś takiego wymyśli - Duff zaśmiał się i oparł o parapet - Chodź do mnie, maleńka.
- No muszę przyznać, że jestem z niego dumna. Ale wiesz? On był dzisiaj jakiś... dziwny... Momentami nieobecny, kiedy indziej jakby czymś zakłopotany, niepewny... Nie mam pojęcia, co mogło się stać - oparłam głowę o tors chłopaka.
- Może po prostu martwił się tymi urodzinami... Ale Dash, musimy o czymś porozmawiać. Nie, nie odsuwaj się - złączył dłonie nad moim prawym biodrem i oparł policzek na mojej głowie - Skarbie, dlaczego wzięłaś kokę? - westchnęłam i przymknęłam oczy - Skarbie - chwycił delikatnie mój podbródek, odchylił się do tyłu, by móc dokładnie mnie widzieć - Nie chcę, żebyś bawiła się w to gówno. Rozumiesz? Nie chcę, żebyś miała z tym cokolwiek wspólnego, tak? - zapytał, kiwnęłam głową - Grzeczna dziewczynka - przytulił mnie - To powiedz mi teraz, dlaczego to zrobiłaś.
- No bo Duff... Znalazłam w twoich spodniach działkę, byłam wkurwiona i zawiedziona... myślałam, że wróciłeś do tego gówna. Nie wróciłeś, prawda?
- Nie - delikatnie pokręcił głową i przejechał kciukiem po moich drżących ustach - Nie zrobiłbym tego. Obiecałem. 
- Więc co to robiło w twoich spodniach?
- Wziąłem od Izzy'ego. A on zgarnął to na ostatniej imprezie jakiemuś kolesiowi, który u nas spał. Kochanie, nie wiem, wziąłem to, żeby ratować tyłek Stradlinowi. Tyle. Chyba nawet nie zamierzałem tego brać. 
- Chciałabym ci wierzyć.
- Skarbie - westchnął. Pochylił głowę i zaczął delikatnie muskać ustami mój policzek - Przysięgam. Jestem czysty od dawna.


     Czas mijał, a na urodzinach pojawiali się wciąż nowi i nowi goście, zawitali Stonesi, przyszła też Mary.
- Mary, jak miło cię  spotkać.
- Yy, Lennon?
- Ta, McCartney, kurwa - prychnął Richards - KOBIETO - ostentacyjnie zapukał pięścią w jej czoło - przecież to Jagger, nie widzisz?
- Ah, tak, zawsze myliłam tych Ramonesów.
- Ugh, Mick, trzymaj mnie, bo zaraz jej przyłożę. No nie wytrzymam! - Keith wyrzucił ręce ku górze.
- Daj spokój, tyle już było tych zespołów, każdy może się pomylić. Przydaj się do czegoś i lepiej przynieś nam po lampce wina, proszę.
- Jasne - prychnął i odszedł, mrucząc coś pod nosem.
- No, Mary, muszę przyznać, że cudownie dziś wyglądasz, a jak ładnie pachniesz -  zachwycił się, chwytając w palce jej włosy - cóż to za perfumy?
- Nie użyłam dziś żadnych, zapomniałam.
- Naprawdę? No niesamowite! O, Richards, nareszcie.
- Wina nie było, więc przyniosłem wam wódkę - gitarzysta podał im alkohol tak, że zawartość szklanki kioskarki wylądowała na jej czerwonej sukience. Keith dyskretnie puścił oczko koledze.
- O matko, Richards! Co ty na robiłeś?! Mary, wszystko w porządku?
- W porządku?! Nie widzisz jak ja wyglądam?!
- Pięknie jak zawsze.
- Zamknij się!! Jak ja się teraz Stevenowi pokażę?
- Idź do łazienki i nie rób afery - gitarzysta Stonesów odpowiedział najspokojniej w świecie i po raz kolejny przechylił szklankę spoczywającą w dłoni zdezorientowanego kolegi z zespołu, by upić kolejny łyk.
- Niech cię szlag, Vicious, cholera jasna!
- Ma-mary, ja-a pójdę z Tobą - Mick poleciał za kobietą.
- Vicious - Richards z politowaniem pokręcił głową.


     Kurwa, no nie, czy ja dobrze słyszę? Mary się zbliża, będą kłopoty...
- Przecież jak on mnie zobaczy, to - stanęła w drzwiach jak wryta - Steven!?
- Kurwa, wiedziałem, że tak będzie.
- Co ta wywłoka tutaj robi?!
- Nie nazywaj mnie tak, jestem twoją siostrą!
- Ja od jakiegoś czasu nie mam już siostry -  powiedziała. -  Steven, załóż te spodnie, a ty, Lisa, wstawaj i wynoś się stąd. Nie chcę cię widzieć - wyszła słaniając się, i opadając co chwilę na ścianę. Jagger szedł krok w krok za nią, by w razie czego złapać kobietę. Lisa popatrzyła na mnie spokojnie i uśmiechnęła się zalotnie.
- Myślisz, że teraz wyjdę? Nie ma mowy, dokończmy to, w czym nam przeszkodzili - przygryzła wargę, jej nagie piersi spoczęły na moim torsie. Umieściłem dłoń w zagłębieniu jej pleców, a delikatna kobieca dłoń spoczęła na moim rozporku, by ponownie go rozpiąć.


     - Dlaczego on mi to robi, Mick? - zaszlochała gdy weszliśmy do łazienki na parterze Hellhouse. Choć było mi jej szkoda, ucieszyłem się, że w końcu zapamiętała moje imię. Przekręciłem klucz i podszedłem do kobiety.
- Słuchaj, Mary, nie wiem, ale to chyba nie pierwszy raz.  Adler to jeszcze gówniarz, ma mleko pod nosem. A może... skoro Steve potrafił zrobić to po raz kolejny, to może... może i ty... - przesunąłem się bliżej rozpłakanej kobiety - może ty - zbliżyłem się do jej pomalowanych czerwoną szminką ust i kiedy już zwątpiłem i chciałem się wycofać, Mary przylgnęła do moich warg. Ogarnęło mnie przeogromne zdziwienie i dopiero po chwili jakby ocknąłem się i doszło do mnie, że powinienem odwzajemnić pocałunek.


     Na urodzinach zjawił się Bam. Fajnie, tylko czemu on mi podrywa Slasha? Nie mam siły... - opadłem na kanapę, a raczej na puszkę po coli. Wyciągnąłem ją spod siebie i rzuciłem za łóżko. Hammett i Bach przysiedli się do mnie.
- Co jest, Axl? Jak tam wasze supporty Stonesów? - zapytał wokalista.
- Nie mam teraz do tego głowy - odpowiedziałem smętnie, mężczyźni spojrzeli po sobie. Kirk się odezwał:
- Słyszeliśmy wrzaski na górze, Mary z Jaggerem zeszli na dół, co tam się stało?
- Nie mam pojęcia. Pewnie Adler pieprzy siostrę Mary. Za dużo tu ludzi, idę do siebie.


     - Wiesz, Bam, miło że przyszedłeś, ale ja muszę coś sprawdzić. Także wybacz, ale idę - skierowałem się w stronę schodów. Lubię Bama, ale chyba jest za bardzo nachalny. Gdzie zniknął ten rudzielec? Wchodząc po schodach minąłem się z jakimiś dziewczynami, znowu ludzie, których nie znam plączą mi się po chacie, czy tak już będzie zawsze? Kiedy już dotarłem, zobaczyłem, że drzwi pokoju rudzielca są przymknięte, pchnąłem je delikatnie, Axl siedział w półmroku na parapecie, jego lewa noga zwisała na zewnątrz, a kłąb dymu papierosowego, który przed chwilą powoli wypuścił z ust, rozpłynął się w gorącym powietrzu. Rose odwrócił głowę i uraczył mnie delikatnym, a przy tym bardzo smutnym uśmiechem. Jego zielone oczy wydawały się być szklane, a przy tym niezmiernie spokojne.
- Co tam? - oparłem się o skrawek parapetu - Rose... płakałeś?
- Nie... - odparł ledwo słyszalnie. Odchrząknął i powtórzył już pewniej tym swoim niskim głosem  - Nie.
- Słuchaj, chciałbym ci bardzo podziękować za to, co dla mnie dzisiaj zrobiłeś, nawet nie wiesz, jakie to miłe i... Axl? Dobrze się czujesz?
- Jasne, ja tylko... - spuścił wzrok - jestem strasznie zmęczony, za duży tu ruch, gwar... Przepraszam.
- Za co?
- Powinieneś się bawić, świętować, a nie siedzieć tu z jakimś smętnym wokalistą. Do tego rudym.
- Lubię smętnych wokalistów. Do tego rudych - uniósł głowę i spojrzał na mnie, uśmiechnąłem się i mrugnąłem okiem - Słuchaj, Rose, a może przeszedłbyś się ze mną, hm? Z chęcią też uciekłbym chociaż na chwilę z tej imprezy, za dużo się tu dzieje jak dla mnie. Co ty na to? - spojrzałem pytająco. Axl odwrócił wzrok, przełknął ślinę, spojrzał ponownie na mnie i jakby weselszy pokiwał głową.


     - Jak się bawicie, przyjaciele? - Duff, lekko już podchmielony, zaczął sprawować obowiązki pana domu i pytał każdego po kolei, jak się bawi i czy aby niczego nie brakuje. Tym razem dotarł do niepełnego składu Metalliki i jednego z dwóch obecnych członków Stonesów.
- Świetnie - James skończył właśnie pić piwo z plastikowego kubeczka. Lars uśmiechnął się przelotnie do jakiejś laski, by zaraz po tym jak przeszła, szepnąć do nas Nie lubię tej suki, irytuje mnie strasznie. - A kogo ty ostatnio lubisz, co? - zarechotał wokalista. Naburmuszony Duńczyk skrzyżował ramiona i przewracając oczami bezgłośnie przedrzeźnił kolegę, co u całej grupki wywołało niemały wybuch śmiechu.
- Gdzie Jason? - zapytałam.
- Gdzieś poszedł, mówił, że musi coś załatwić - Kirk próbował zdmuchnąć niesforny loczek zwisający mu tuż przy oku. Robił przy tym takiego zeza, że musiałam ich opuścić z obawy o mój pełny pęcherz.


     Kiedy przechadzaliśmy się po Sunset Strip, słońce dawno już zaszło, a lampy dawały miłą, aczkolwiek trochę rażącą poświatę. Rose nucił coś pod nosem, a ja opowiadałem mu, jak było w areszcie. Niekoniecznie chciałem o tym gadać w swoje urodziny, ale Rudy bardzo nalegał. Kiedy skończyłem, poprosił, abym opowiedział o czymś jeszcze, ale tym razem o czymś przyjemnym. Przystanąłem na chwilę, odchyliłem głowę i przymknąłem oczy, wsłuchując się w ciszę, która nieczęsto witała w tym mieście, a już na pewno nie tu, nie w samym środku Sunset. Nagle na twarzy poczułem kilka łagodnych kropli deszczu, a na swoich luźno zwisających dłoniach delikatną skórę i całkiem miłe ciepło dłoni. Kiedy otworzyłem oczy, Axl wpatrywał się we mnie tymi swoimi zielonymi oczami, które zakorzeniły we mnie niesamowity spokój.
- Wiesz, Axl? Chętnie poopowiadałbym ci o moim dzieciństwie, ale nie zawsze było przyjemne, zresztą, wiesz o tym, kilka historii już słyszałeś i...
- Hej, ty! Ty jesteś Axl Rose, ta? - barczysty mężczyzna szarpnął Rosem.
- Ej, ale o co chodzi? - wrzasnąłem. - Zostaw go!
- Nie rozmawiam z tobą, pierdolony kudłaczu - warknął.


     - Hej, kochany, jak impreza?
- Cześć - Jason musnął ustami policzek ciemnowłosej dziewczyny i uśmiechnął się - całkiem nieźle, ale wiesz, jak to zawsze u Gunsów, pół L.A. się zleciało, strasznie duży ruch, wolę spokój z tobą.
- Spokój? Jesteś pewien? - dziewczyna uśmiechnęła się zalotnie i dyskretnie przejechała palcami po udzie basisty. Mężczyzna przymknął oczy i delikatny mruk zlał się z cichym westchnięciem. Ciemnowłosa musnęła ustami jego szyję, zostawiając na niej ślad różowej szminki. Złapała jego dłoń i delikatnie pociągnęła w stronę dobrze znanego obojgu hotelu.


     - Możesz mi, kurwa, powiedzieć, co do cholery zrobiłem? - rozwścieczony Rose podniósł się z betonu. W tej chwili w niczym nie przypominał Axla sprzed piętnastu minut, zniknęło wszystko, pogodny wyraz twarzy, spokój jego zielonych oczu, wyrównany i spokojny oddech, wszystko było na odwrót, a naderwany rękaw flanelowej koszuli i potargane włosy, dodawały całej sytuacji dramatyzmu.
- Właśnie, wytłumacz nam, o chuj ci chodzi, stary - starałem się mówić jak najbardziej opanowanym tonem.
- Skurwiel już dobrze wie - warknął i splunął prosto pod nogi Axla. Rzucił mu złowieszcze spojrzenie i odszedł ciężkim krokiem. Obaj staliśmy jak wryci, po chwili posłałem przyjacielowi pytające spojrzenie. Wzruszył ramionami i wpatrywał się we mnie rozwartymi oczami. Bezgłośnie zawołałem go do siebie i przytuliłem, westchnął i schował głowę w moich ramionach, jakby chciał ukryć się przed światem. Pogładziłem jego potargane włosy. Staliśmy tak dłuższą chwilę.


     Uwielbiam ją. Niby ma chłopaka, ale chyba się zakochałem. A nawet jeśli nie, to chuj z tym, dobry romans nie jest zły, jak to mówią.
- Co się tak cieszysz, Newsted? - zapytała i zwilżyła usta, przygryzając je delikatnie.
- Nic - przesuwał dłonie po ciepłych ramionach dziewczyny, prawą ręką chwycił lekko jej opaloną szyję, później zjechał nią między małe, ale przez kształt idealne piersi, następnie na brzuch, a później jeszcze niżej.


     Kiedy byliśmy już pod domem, Axl złapał moją dłoń i delikatnie pociągnął mnie do tyłu.
- Coś nie tak? - zapytałem spokojnie. Odezwał się delikatnym półszeptem.
- Ja tylko... Saul, bo ja chyba wiem, o co mu chodziło.
- Temu osiłkowi?
- Mhm.
- No? Słucham - zachęciłem. Widać było, że bije się z myślami, analizuje w głowie każde słowo, które zaraz wyjdzie z jego dziwnie spierzchniętych ust... ogromne skupienie pojawiło się na jego twarzy, poznałem to po tym, jak marszczył czoło i brwi. Niespodziewanie drzwi Hellhouse otworzyły się z impetem, a na schody wypadł jakiś koleś.
- I żebym cię tu więcej nie widział - wrzasnął Izzy i trzasnął drzwiami tak mocno, aż okno się zatrzęsło. Albo może tylko mi się wydawało. Strasznie chudy chłopak podniósł się na bladych i równie kościstych rękach, okrytych podwiniętymi na przedramieniu rękawami jeansowej kurtki, długimi nogami zrobił 4 ogromne kroki, każdy co 3 schodki i potykając się przy samym zejściu, podparł się ponownie na bladych rękach i pobiegł w ciemność. Spojrzałem na Axla. Jak się okazało, stale wpatrywał się we mnie. Przejechałem dłonią po jego czerwonym policzku, zatrzymałem się przy dolnej wardze i tuż pod nią przetarłem kciukiem zaschniętą krew. Uśmiechnąłem się delikatnie, by dodać mu odwagi.
- No, to o co chodziło, Axl? Powiesz mi?
- Już... już nieważne - odwrócił wzrok i chwycił klamkę zatrzaśniętych niedawno przez Stradlina drzwi - wracajmy do domu, proszę - nacisnął klamkę i pchnął drzwi, które jednak natychmiast zamknąłem. Wpatrywałem się w niego. Wypuściłem powietrze i położyłem dłonie na jego ramionach, by łatwiej było mi spojrzeć mu w rozbiegane oczy.
- Axl, proszę, powiedz mi. Nie ukrywam, że zaniepokoiła mnie ta cała sytuacja.
- Slash... mogę jutro? Jestem zmęczony, chcę się umyć i pójść spać. Mogę? - błagalnie podniósł wzrok. Zielone oczy znów wydawały się być szklane, tak jak przedtem w pokoju.
- Jasne. - Weszliśmy do Hellhouse. W domu byli już tylko jego mieszkańcy, moja rodzina i najbliżsi przyjaciele, rzecz jasna z duetem ze Stonesów i niepokonaną Mary. Axl prawie nie podnosząc nóg, udał się na górę, w odpowiedzi na pytające spojrzenia, pokręciłem tylko głową. Wyglądająca na smutną, Mary, ukradkiem spojrzała na w pełni zrelaksowanego Adlera i powoli wyszła z domu. Zaraz za nią udał się Jagger, a chwilę po nim, z przepraszającym spojrzeniem Keith.
- Coś się stało? - zapytała mama. Wzruszyłem tylko ramionami.
- A tutaj? Izzy, co to za akcja?
- Skurwiel próbował dorwać się do Dash i Bracket - warknął wściekły McKagan.
- I wcisnąć nam herę - wyglądający na znudzonego, Izzy, podparł głowę wspartą na kolanie ręką. - Poza tym, wszystko świetnie - wyprostował się, kiedy Brack przyszła, by usiąść mu na kolanach. Wszyscy wyglądali na zmęczonych, tylko Duff był zły, ale przy tym jednak też wyczerpany.
- Slash, nie widzieliście gdzieś na mieście Jasona?
- Nie, James. Nie widzieliśmy go - odparłem. Westchnął i przeciągnął się, a potem rzekł:
- To co, chłopaki, zwijamy się, nie?
- Noo, przydałoby się trochę pomieszkać u siebie - Lars z trudem wygramolił się z fotela, spychając przy tym Kirka, przysypiającego już na podłokietniku
- Co? Co? - wydał z siebie najpierw odgłos przypominający chrapnięcie, a później zdezorientowane pytania - już idziemy?
- Tak, Kirk, już idziemy.
- Świetnie. Slash, a mogę z okazji twoich urodzin wziąć sobie do domu rozpoczętą butelkę Danielsa?
- Kirk, przecież, jak sam zauważyłeś, to urodziny Slasha, powinieneś mu coś zostawić, a nie podbierać alkohol.
- Spoko Lars, niech bierze - uniosłem prawy kącik ust w smutnym uśmiechu. - Bardzo dziękuję, że przyszliście, naprawdę. Dzięki, chłopaki.
- Luzik, niedługo moje urodziny, to się zrewanżujemy - Hetfield uścisnął prawą dłonią moją dłoń, a lewą, poklepał mnie po ramieniu, później przeszedł do reszty. Reszta zespołu też się z wszystkimi pożegnała - Bach, a wy jeszcze zostajecie?
- Nie wiem, widzę, że wszyscy zmęczeni, to może lepiej pójdziemy...
- To dawajcie z nami na podbój Sunset Strip! - James wzniósł pięść do góry.
- Niestety, James, jedyne co Kirk w tej chwili jest w stanie podbić, to łóżko - perkusista podtrzymywał Hammeta - albo oko, jeśli się wypieprzy.
- Odstawimy go do domu i ruszymy na podbój!
- Dokładnie - Bach wyszczerzył zęby - gdzie Rob?
- Jak go ostatni raz widziałam, to spał pod łazienką - Brack wtuliła się mocniej w przysypiającego chłopaka - Niech tu śpi, odstawcie Kirka i lećcie na ten swój podbój. Wypijcie za nas i za zdrowie Slasha.
- Popieram!
- I ja! - wokalista Metalliki objął równie rozentuzjazmowanego co on blondyna ze Skid Row i prawie że skocznym krokiem wyszli z Hellhouse. Za nimi powlokło się śpiące towarzystwo.


     Przebudziłem się w środku nocy. Pomimo prób, nie mogłem już zasnąć, więc zszedłem na dół. Widziałem, że drzwi do pokoju Axla były otwarte, nigdzie na dole go nie było, więc najciszej jak mogłem otworzyłem drzwi i wyszedłem na dwór. Rose siedział na schodach z papierosem w trzęsącej się (raczej nie z zimna, bo noc była niemal tak ciepła, jak dzień) dłoni. Położyłem dłoń na jego nagim ramieniu, wzdrygnął się i odwrócił twarz w moją stronę.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystr... Axl? Płakałeś? - zapytałem, gdy dostrzegłem smugi po łzach na jego oświetlonych światłem księżyca w pełni policzkach. Chłopak patrzył na mnie jeszcze chwilę, a później mocniej objął ramionami kolana i ułożył głowę na przedramieniu. Wyjąłem dymiącego papierosa z jego nieruchomej dłoni, wypaliłem do końca i przydeptałem butem. - Powiesz mi w końcu, co się stało?
- Przepraszam - szepnął.
- Za co?
- Że zepsułem ci urodziny.
- Nie zepsułeś. Przygotowałeś to wszystko, zaprosiłeś gości, moją mamę, Asha, odkopałeś mojego starego bmx'a no i ten... - chwyciłem kciukiem i palcem wskazującym wisiorek spoczywający na moim torsie - ten naszyjnik. Jest świetny, naprawdę genialny, wiesz? To co zrobiłeś jest naprawdę cudowne i jestem ci bardzo wdzięczny, Axl. Urządziłeś mi prześwietne urodziny. Ja sam o nich zapomniałem... - spojrzałem w bezgraniczną dal, ukrytą w prawie zupełnej ciemności - Ale Axl, tu przecież nie chodzi o moje urodziny, i ty doskonale o tym wiesz. Co to był za koleś? Czego chciał?
- Ja... ja nie jestem pewny, ale on chyba był...
- Był? ...kim, Axl?
- Gachem Eriki.
- Eriki..? - nic mi to w tej chwili nie mówiło.
- No tak, wiesz, ja się z nią jakiś czas temu przespałem. Ale to był błąd, do tej pory żałuję, nie wiem czemu to zrobiłem - zaczął mówić coraz szybciej, dotknąłem dłonią jego ramienia, by choć trochę go uspokoić. Chłopak jednak zaczął pociągać nosem, przytuliłem go, zacząłem głaskać po włosach i uciszać.
- Cśś, no już, spokojnie. Powiesz mi, co się dokładnie stało? Inaczej ci nie pomogę, a nie chcę, byś został z tym sam.
- Bo dzisiaj, kiedy latałem po mieście, załatwiając sprawy związane z twoimi urodzinami - mówił pomiędzy kolejnymi łkaniami a łapczywym łapaniem oddechu.
- ... spokojnie, oddychaj, Axl.
- Spotkałem ją. Ja... wiesz? Ja myślę, że ona nie jest do końca normalna, od początku mówiłem jej, że nic z tego nie będzie, ale ona tego chyba nie rozumie i... i zdenerwowała mnie, uderzyłem ją, później popchnąłem i - słuchałem, nie wiedząc czego się spodziewać. Axl urwał. Zaciął się i przez chwilę nic nie mówił.
- I?
- I... Slash - złapał mocno moją dłoń i spojrzał na mnie oczami pełnymi strachu - Slash, ja nie wiem co się stało, ale... krew... dużo krwi... krwawiła, nie wiem czemu, ja ją tylko popchnąłem - zaniósł się płaczem - Saul, dlaczego? - nie wiedziałem, co myśleć.
- Nie myśl teraz o tym - próbowałem go uspokoić, ale płakał coraz bardziej i coraz mocniej wbijał chude palce w moje ramiona. Odsunąłem go, spojrzałem na jego dziwnie bladą twarz, zielone oczy po raz trzeci tego dnia wyglądały na szklane. Miałem w sobie pragnienie, którego nie potrafiłem w tej chwili pohamować, zbliżyłem twarz blisko jego twarzy, na której każdy mięsień drżał i wtedy drzwi Hellhouse się uchyliły.
- Dzieci, a co wy tu robicie? Nie możecie spać? Axl, wszystko w porządku?
- Mamo, wszystko okej, już wracamy, idź spać - uspokoiłem, Ola podejrzliwie, ale też z wielką troską przyglądała się Rose'owi, ocierającemu mokrą twarz.
- Ale na pewno?
- Na pewno.
- No dobrze. - wróciła do środka. Zostaliśmy na zewnątrz jeszcze chwilę, do czasu, aż Axl choć trochę się uspokoił. Wstałem i wyciągnąłem dłoń w jego stronę
- Chodź. Nie ma co tu siedzieć i się zadręczać, to nic nie da. - chwycił moją rękę, pomogłem mu wstać. Zanim otworzyłem drzwi, cichym, niepewnym głosem zapytał: Saul, boję się sam spać. Zostaniesz ze mną na tę jedną noc? Zawahałem się, ale tylko przez chwilę, a później uśmiechnąłem się, by dodać przyjacielowi otuchy - Jasne - odpowiedziałem i weszliśmy do domu.

_____________________________________________________
Nareszcie. Po bodajże 5 miesiącach dokończyłam ten rozdział. Fajnie się złożyło, że traktuje on o urodzinach Slasha, które zresztą jakimś trafem dzisiaj są :D Nie będę się rozpisywać, bo jestem zmęczona, siedziałam nad tym około 4-5 (tak, po sprawdzaniu całego tekstu, to chyba nawet ponad 5) godzin i chyba czas spać. Mam nadzieję, że się spodoba, tradycyjnie proszę o komentarze i również tradycyjnie przepraszam, że tyle to trwało. :/ :( 
Także czytajcie, komentujcie, cieszcie się moją pracą! :D



Peace,
Dash


*btw. chyba tylko u mnie dzień może trwać 5 miesięcy, pół roku, a nawet rok. XDDDD

*PRZEPRASZAM ZA EWENTUALNE BŁĘDY, SPRAWDZAM TO, ALE JESTEM ZMĘCZONA (TAK BARDZO, ŻE PISZĘ NA CAPS LOCKU, BO AKURAT BYŁ WŁĄCZONY, A MI NIE CHCE SIĘ GO WYŁĄCZAĆ #LEŃLEVELHARD)

*Not In This Lifetime - hm, miła sprawa, chciałabym zobaczyć miny wszystkich, którzy mówili, że Axl i Slash już się nie pogodzą, a Gunsi się nie reaktywują ;) reaktywowali się co prawda tylko w 3/5 składu (raz nawet w 4/5, na dwie piosenki xD) ale zawsze coś :3 teraz tylko czekać na europejską trasę i przyjazd do Polski, nie ma co, tym razem przyjadę, chociaż miałabym jechać rowerem.

*A, no i zapomniałam... WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, BOGU GITARY!!







(kradnę zdjęcia z własnego tumblra... ;____; przynajmniej niektóre )

I po co ja wpierdalam tu tyle zdjęć? Ciężko się zdecydować...








*No i jeszcze Gunsi, wiecie dlaczego :v


wtorek, 26 stycznia 2016

R.61


ROZDZIAŁ 61

     Dash zasnęła wyczerpana po dłuższym czasie natrętnego dobierania się do mnie. Nie, że nie miałem ochoty... Nie no, nie miałem, wiedziałem, że w rzeczywistości jest na mnie zła, i że nakręca ją koka. Chwilę przed wzmożonymi atakami napaści seksualnej, dziewczyna była przecież w zupełnie innym, nie pozwalającym na myślenie o seksie, stanie. Była załamana, wystraszona i niespokojna. Próbowałem coś z tym zrobić, jakoś jej pomóc, ale po chwili wszystko to minęło i McRivery zaczęła się do mnie przesadnie tulić, żeby nie powiedzieć - wieszać na mnie. Rozbierała się pospiesznie, obsypując mnie gorącymi pocałunkami, na początku chciałem ją z siebie zrzucić, nie poddawała się jednak, a ja dałem się ponieść chwili i emocjom dziewczyny, pozwoliłem zdjąć z siebie koszulkę. Bo przecież nigdy niczego nie pragnąłem tak jak jej. Przywarła nagimi piersiami do mojego torsu, ogrzewając mnie piekącym wręcz ciepłem. Odwzajemniłem kolejny pocałunek i chwyciłem jej włosy by odciągnąć głowę dziewczyny, przygryzłem przy tym jej dolną wargę. Naruszyłem ranę na jej ustach i poczułem smak ciepłej krwi. Nic sobie z tego nie robiła, przywarła do mnie mocniej, na tyle mocno, że plecami wylądowałem na łóżku. Dash ścisnęła udami moje biodra, ale nie nie oderwała ust od pocałunku. Błądziłem dłońmi po jej ciele, po delikatnej skórze - od ramion, poprzez kręgosłup i biodra, do ud i pośladków, zaciskając co chwilę dłonie pod którymi wyczuwałem miękką skórę.

     
     Obudził mnie znajomy śmiech i dopóki nie otworzyłem i trzy razy nie przetarłem oczu, nie byłem pewny czy to sen, czy naprawdę słyszę to co słyszę. To nie sen! Znajome loki na znajomej twarzy! Pełne usta ułożone w uśmiech odsłaniający zęby i ten połyskujący kolczyk w nosie. Slash stał w wejściu  mojego pokoju, oparty o futrynę białych drzwi.
- Cześć Rudzielcu!
- Saul! To naprawdę ty!? Co ty tu... Kurwa, jak?! I co cię tak bawi?
- Ty. Spałeś tak słodko, że nie mogłem się powstrzymać! I jeszcze ten kciuk...
- Jaki kciuk?!
- Ten, który ssałeś - odparł najpoważniej jak tylko w tej chwili umiał, a gdy skończył, ponownie wybuchł śmiechem. Zmarszczyłem brwi i cisnąłem w niego poduszką. Złapał ją i rozłożył ramiona.
- Tęskniłeś, prawda? No chodź tu.
- Wiedziałem, że wrócisz! Oni nie wierzyli, ale ja... - wyskoczyłem z łóżka, rzuciłem się na Slasha i poprawiłem włosy, które mi rozczochrał.


     - Lisa? Eee, hej. Wiesz, całkiem miło było w nocy i...
- LISA?! - wściekła Mary zaczęła okładać mnie pięściami, podniosła z podłogi słuchawkę, którą przed chwilą upuściłem i wrzasnęła - Jak mogłaś? Jak mogłaś mi to zrobić?! Miło było w nocy? Lisa, przecież to mój narzeczony!! Jak... mogłaś... - wypuściła powoli słuchawkę z dłoni, delikatnie opadła na kanapę i schowała twarz w dłoniach. Po chwili spojrzała na mnie - A ty? Steven, jak mogłeś? Kocham cię! - zalała się łzami. Zdezorientowany najpierw szukałem wzrokiem ucieczki, ale szkoda mi się zrobiło płaczącej kioskarki i w końcu usiadłem przy niej. Wziąłem głęboki oddech i powoli wypuściłem powietrze z ust.
- Mary, musimy porozmawiać. Może ja będę mówić... Posłuchaj, ja ci nie chcę dawać żadnych złudnych nadziei. Nigdy ci nie dawałem, tak myślę. Mary, ja cię nie kocham.
- Steven, nie zgrywaj się.
- Mówię poważnie. Nie licz na nic więcej niż przyjaźń... Ale z tą przyjaźnią to też nie przesadzaj, nie? - szybko chciałem wycofać się z tego, co przed chwilą powiedziałem.
- Stevie, ja wiem że ci głupio, ale ja ci wybaczam to, co zrobiłeś z Lisą. Tej suce nie wybaczę. Ale tobie, kochanie, zawsze. No, daj buziaka - rzuciła się na mnie z ustami ułożonymi w dzióbek i czekała aż ją pocałuję. Pokręciłem głową i odepchnąłem ją delikatnie.
- Mary, ty nic nie rozumiesz. Jak ja mam ci to inaczej wytłumaczyć?
- Skarbie, nie musisz mi niczego tłumaczyć. Ja ci wybaczyłam, teraz tylko czekajmy na nasz ślub.
- Ale ja cię nie kocham.
- Miłość przyjdzie z czasem - zadowolona przytuliła się do mojego ramienia.

 
      - Da się na dzisiaj załatwić?
- Nie wcześniej niż na 17.
- Doskonale! Będę! Do widzenia! - pożegnałem się z przemiłą ekspedientką i gwiżdżąc wyszedłem ze sklepu.
- Cześć Axl.
- Kto mówi Axl, gdy idę ja? O, siemanko! - przywitałem się z Bachem i Bolanem - Chłopaki, mam sprawę, bo wiecie... - przekazałem im pewną informację - ...To jak, przyjdziecie?
- No pewnie! Mów tylko, na którą mamy być.
- Eee, generalnie to przyjdźcie, o której chcecie, tylko nie wcześniej niż 18.
- Będziemy.
- Świetnie! Muszę coś jeszcze załatwić, spadam - pożegnaliśmy się i poszedłem dalej. Chodząc po Sunset Strip, w pewnym momencie ujrzałem znajomą twarz, wyłaniającą się zza budynku jakiegoś klubu. Na początku nie byłem pewien, ale całkiem szybko ogarnąłem, że była to Erica. Szła w zupełnie innym kierunku, niż ja, więc postanowiłem pobiec za nią. Gdy już ją dogoniłem, złapałem jej ramię. Wrzasnęła.
- Co do... Axl? Oszalałeś?! Puść mnie. Wiedziałam, że wrócisz - wygięła prawy kącik ust, odsłaniając część białych zębów.
- Po prostu zobaczyłem, że idziesz i postanowiłem podejść - czułem, że się czerwienię.
- Mhm - przejechała zgrabnym palcem po moim udzie, rozzłościło mnie to trochę - Podobało ci się ostatnio, prawda?
- Erica...
- Tak, skarbie? - zapytała słodkim głosem, warknąłem.
- Nie mów tak do mnie!
- O co ci chodzi? Ostatnio nie narzekałeś.
- Mówiłem ci, że kogoś kocham - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
- I co? Ja mówiłam, że zmienisz zdanie i proszę, wróciłeś.
- Jesteś szurnięta! - sam nie wiem dlaczego, ale uderzyłem ją w twarz. Później popchnąłem, straciła równowagę i nim się obejrzałem, leżała na chodniku. Upadając, uderzyła o ogromny kosz, stojący tuż pod ścianą budynku. Na jej jasnych spodniach nagle pojawiła się plama krwi. Powiększała się. Nikogo nie było w pobliżu, spanikowałem i uciekłem, zostawiając ją samą.


    - Skarbie, nie śpisz? Wiesz, kto wrócił?! - wbiegłem do sypialni, blondynka leżała na łóżku. Powoli pokręciła głową na znak, że nie wie, a chwilę później jakby ją olśniło?
- Slash?!!
- Tak!
- Jezu, Duff, tak się cieszę! - rzuciła mi się na szyję i zaraz pociągnęła mnie na dół.
- Saaaaauuul! - wskoczyła Mulatowi na plecy.
- Cześć, mała.
- Jak dobrze, że cię wypuścili!
- Też się cieszę - uśmiechnął się.


     Przebiegłem dość spory kawałek i zatrzymałem się przy budce telefonicznej. Nie miałem tego w planach. Chwilę walczyłem ze sobą, aby w końcu do niej wejść. Znalazłem w kieszeni jakieś monety, wrzuciłem je do automatu i wykręciłem numer pogotowia. Cholera, no odbierzcie. Szybciej!
- Pogotowie ratunkowe, słucham? 
- Pomocy, zróbcie coś. ...młoda kobieta... przy Rainbow... na tyłach budynku... Nie mam pojęcia czemu, ale krwawi, pomóżcie jej! - spanikowany, z trzęsącym się głosem, nie potrafiłem zbudować poprawnego zdania.
- Proszę podać swoje dane osobowe.
- Wolałbym zostać anonimowy. Pomóżcie jej!
- Dobrze, już wysyłam karetkę. Na pewno nie poda mi pan swoich danych? Halo? ...proszę pana, halo? - zapytała ponownie, wypuściłem słuchawkę, wyszedłem z budki i powoli osunąłem się na ziemię przy ścianie jakiegoś budynku. Przejechałem dłońmi po twarzy, wziąłem kilka głębokich wdechów, wstałem i chwiejnym krokiem poszedłem w dół ulicy.


   - O, Axl, wróciłeś. - Dash uśmiechnęła się na mój widok - Coś się stało?
- Nic. Która godzina?
- Piętnasta trzydzieści. Co jest?
- Nic. Idę spać. Obudzisz mnie za godzinę?
- Jasne.
- Super, dzięki. - smętnym krokiem udałem się na górę. Wszedłem do swojego pokoju i walnąłem się na łóżko. Schowałem głowę pod poduszkę. Cały czas przed oczami miałem obraz Eriki i pełno krwi. O co do cholery chodzi? Nagle poczułem, że powieki mam jak z ołowiu i zasnąłem. Dash obudziła mnie tak, jak chciałem, postanowiłem powiedzieć przyjaciółce o swoich planach i poprosiłem, żeby mi przy ich realizacji pomogła. Wciąż dręczył mnie obraz Eriki.


    Kiedy już jechaliśmy do domu, Axl poprosił mnie, żebym zatrzymała się pod sklepem jubilerskim. Wyskoczył z auta, przebiegł przez ulicę i za piętnaście minut był już z powrotem.
- Co tam masz?
- Dowiesz się jak wrócimy do domu - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Chwilę później jednak wydawał się być zakłopotany. Jakby coś go dręczyło. - Możemy już jechać?
- Jasne. Axl, na pewno wszystko w porządku?
- Ta.


   Siedziałem ze Slashem w salonie, w telewizji leciała właśnie powtórka koncertu Stonesów, emitowanego jakiś czas temu.
- Duff, kiedy my w końcu z nimi zagramy?
- Nie wiem, nie ustalaliśmy jeszcze?                          
- Nie pamiętam - Hudson dopił colę z puszki, zgniótł ją i rzucił pod drzwi, które nagle otworzyły się z impetem. Aż podskoczyliśmy.
- Słyszałem, że cię wypuścili, sukinsynie. Jak to, kurwa, możliwe?
- Nie mają dowodów,bo jestem niewinny, więc po co mieliby mnie dalej trzymać? Kto ci tu w ogóle pozwolił wejść, Sabo?
- Chuj cię to obchodzi, Slash. Lepiej powiedz, gdzie jest Anastasia, bo jakoś do tej pory nie wróciła. Co z nią zrobiłeś?
- Sabo, kurwa! Nic! Nic jej nie zrobiłem. Nie mam pojęcia gdzie jest, zrozum to w końcu. To twoja dziewczyna, trzeba było jej pilnować!
- Slash, mógłbyś - Dash weszła do Hellhouse - Sabo? Co ty tu robisz? Nieważne. Wypierdalaj, i tak nie masz nic ciekawego do powiedzenia. Slash, pomożesz mi w czymś? Chodźmy na górę - blondynka położyła dłonie na barkach gitarzysty i popychając go w stronę schodów, odwróciła ku mnie głowę i puściła oczko uśmiechając się delikatnie. Spojrzałem na nieproszonego gościa.
- No, nie słyszałeś? Wypierdalaj - lekceważąco wygiąłem kącik ust.
- Jesteście posrani. WSZYSCY. - wychodząc, trącił wchodzącego do domu Rose'a.
- Nie ma Slasha? - zapytał niemal szeptem.
- Dash zabrała go na górę.
- Świetnie! Pomożesz?


   Siedzieliśmy z Dash u mnie w pokoju i rozmawialiśmy o koncertach, które Guns n Roses mają zagrać jako support The Rolling Stones i nagle dobiegły nas wrzaski, docierające prawdopodobnie z salonu:
- Pomocy! Slash! Dasshy, chodźcie tu! Pomocy! - słysząc krzyk Axla, wybiegłem z pokoju. Chwila, coś mi tu nie pasuje.. Zatrzymałem się w połowie schodów, z prawą stopą w powietrzu. Salon pełen był ludzi, gdy mnie zobaczyli, zaczęli śpiewać Sto lat, dopiero po chwili ogarnąłem, co się dzieje, zszedłem kilka schodków i usiadłem na trzecim od dołu, niedowierzając, że pamiętali o moich urodzinach, w dniu, w którym ja o nich zapomniałem. Wstałem uśmiechnięty i pobiegłem do przyjaciół. Wszyscy składali mi życzenia, śmiali się i klepali po ramieniu, tylko Axl siedział wycofany przy swoim fortepianie, stojącym przy oknie. Przedarłem się przez tłum gości i podszedłem do niego.
- Hej, Axl, chłopaki mówią, że to ty wszystko zorganizowałeś. Dziękuję - uśmiechnąłem się, gdy nieśmiało na mnie spojrzał.
- Mam dla ciebie prezent, Saul. Wszystkiego najlepszego - wręczył mi małe białe pudełeczko. Otworzyłem je. W pudełeczku był srebrny wisiorek z wężem układającym się w symbol nieskończoności.
 - Wow, Axl! Ej, dzięki! Piękne to jest. Dziękuję - w jego zielonych oczach ujrzałem coś w rodzaju ulgi, a jego usta lekko uniosły się w uśmiechu.
- To nie wszystko! - wstał energicznie, złapał za rękaw mojej ciemnej koszuli i pociągnął mnie za rękę ku wyjściu. Na zewnątrz, naprzeciwko schodów, stał mój stary bmx, ozdobiony wielką czerwoną kokardą. Axl spojrzał na mnie, szczerząc zęby. Odwzajemniłem uśmiech, dałem mu białe pudełeczko i pobiegłem do drugiego prezentu.
- Skąd żeś go wytrzasnął? Ha, niewiarygodne! Tyle lat go nie widziałem! - usiadłem na siodełku, po chwili zszedłem, podbiegłem do rudego chłopaka i go przytuliłem. Przez chwilę jego ręce zwisały bezczynnie, aż w końcu zaczęły obejmować moje biodra. Głowa Axla spoczęła spokojnie na moim ramieniu. - Dziękuję, aniołku.

___________________________________
Przepraszam, że znowu tak późno, i że rozdział znowu nie jest jakoś specjalnie długi (ani w ogóle taki, jaki bym chciała), ale chciałam go już wstawić. Mam pewne plany na następny i mam ferie, więc mam też nadzieję, że pomimo mojego lenia wstawię nowy rozdział w najbliższym czasie. Ale nic nie obiecuję.
***********************************
Choć grudzień 2015 i styczeń 2016 nie były zbyt radosne z powodu śmierci legend takich jak Lemmy, czy Bowie, a także m.in. kolegi chłopaków z Velvet Revolver, wokalisty - Scotta Weilanda, to jednak jakaś radosna wiadomość obiegła świat. Otóż, kurde, it's happening! Guns n' Roses powracają w oryginalnym składzie! No, prawie. Na razie tylko Axl, Duff i Slash, ale miejmy nadzieję, że reunion będzie pełne i powrócą również Izzy i Steven. A jak nie Adler, to chociaż Matt. Dobre i to. Nie wiem jak wy, ale ja się z tego powodu strasznie cieszę. Czekałam na to długo.
************************************
Tradycyjnie, proszę o pozostawienie komentarza, lubię je czytać, więc nie szczędźcie klawiatury! :D
Mam nadzieję, że tym razem komentarzy będzie więcej, niż ostatnio. :) I że pojawią się szybciej.
Dla sprostowania, ciężko jest wrócić do  historii, żeby było w miarę spójnie, jeśli nie pisało się przez tak długi czas, więc niestety, efekty są takie jak widać.
************************************
Peace,

Dash.