OSTRZEŻENIE!

Wszystkie sytuacje zawarte w zakładce ExtraGuns. nie mają żadnych powiązań z opowiadaniem głównym. Bez obaw. :)

piątek, 18 lipca 2014

R.55

ROZDZIAŁ 55

     Balujemy już 3 albo 4 dzień. Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam, ale muszę przetrwać ten maraton. Brack śpi u Metalliki zdaje się, ale ja wolę nie zostawiać Hellhouse pod opieką Gunsów, będących w takim stanie, więc siedzę z nimi. Duff codziennie tonie w morzach wódki, Izzy i Steven każdego dnia dają razem w żyłę i wciągają kreski, Slash chodzi otoczony towarzystwem chmur z dymu papierosowego, a Axl wyje i tańczy pogo. I co chwilę się na kogoś obraża. No a oprócz nich cała masa nieznanych mi osób wyżera żarcie z lodówki, bzyka się i śpi po kątach. Skid Row odpadło tej nocy - śpią u mnie w pokoju jak zabici, a Metallica... no cóż, powiem tylko tyle, że Metallica nie odpuszcza i wcale nie jest gorsza od GNR, jeżeli chodzi o imprezowanie. Najgorsze jest to, że ci mniej lub bardziej znani mi ludzie, ciągle się zmieniają, zapraszają swoich znajomych, wychodzą, wchodzą, kłócą się... myślę, że od piątku przewinęło się przez nasz dom ze 100 osób. Co najmniej.
- Już! Wypierdalać mi stąd! - usłyszałam głos Rose'a, więc pobiegłam na górę - Wypieprzać mi stąd! Nie będziecie się tu jebać! - wokalista wyciągnął ze swojego pokoju jakąś dziewczynę (która zresztą wyglądała mi na nieletnią), prawie wyrywając jej przy tym włosy.
- Puść mnie, świrze. To boli! - krzyczała wystraszona.
- Boli? A jak cię pieprzył, to nie bolało?!
- Byłem delikatny. - oświadczył ciemnowłosy kolega lokatorki Rose'a, zbierając przy tym porozrzucane po całej sypialni ubrania swoje oraz kochanki.
- A ja mogę nie być, dlatego wypierdalać! Już! Nie ma was!
- No już, już, co się tak pieklisz, Rose?
- Dla ciebie PAN ROSE, gnojku, rozumiesz? - warknął wkurwiony rudzielec. Para tylko przytaknęła i pospiesznie zbiegła na dół.
- Axl, spokojnie - położyłam dłoń na jego wyjątkowo kościstym ramieniu, by go uspokoić.
- Dash, spokojnie?! Jacyś obcy ludzie pierdolili się w MOIM łóżku! - krzyczał, jego twarz nabrała czerwonej, wręcz bordowej barwy, a on sam, cały się trząsł. - Gdybyś to była ty z McKaganem, albo Izzy i Brack, nie przeszkadzałoby mi to, naprawdę, jesteśmy jak rodzina, ale te małolaty... kto to w ogóle był?!
-Axl, spokojnie - powtórzyłam - Wiesz, jeśli cię to pocieszy, to u mnie w pokoju śpi całe Skid Row.
- Ale ty ich znasz. A ja tych małolatów w życiu na oczy nie widziałem. Źle się czuję. Dash, skończmy to, wywalmy ich. - poprosił cicho, a drgawki się nasiliły. Nie wiedziałam, co robić, już dawno nie widziałam go w takim stanie.
- Axl, proszę cię, nie denerwuj się już tak. Usiądź, albo... nie wiem - odsłoniłam mu oczy, skrywane pod włosami i przykucnęłam przy nim, gdy usiadł na podłodze. - Niełatwo będzie szybko wyprosić tak dużą grupę ludzi, tym bardziej, że oni wszyscy, a przynajmniej większość, mają nas w dupie - chłopak złapał mój nadgarstek i spojrzał na mnie pustym wzrokiem. Jego usta drżały jak cholera - Ale wywalimy ich jak najszybciej się da, obiecuję. Axl, może idź się połóż.
- Nie, nie położę się, bo jacyś ludzie uprawiali seks w moim łóżku.
- Dobrze, to idź do mnie, albo do któregoś z chłopaków. - Rudy wstał i nadal się trzęsąc, poszedł do pokoju Izzy'ego.
- Dash - odwrócił się przy drzwiach - Ale Metallikę  i Skid Row możemy zostawić. Nie musimy ich wyganiać.
- Oczywiście - uśmiechnęłam się - Połóż się, ja zaraz do ciebie przyjdę, zobaczę tylko, czy Brack już jest - zeszłam do salonu. Widząc Slasha siedzącego na kanapie, postanowiłam zapytać, czy brunetka wróciła, tak jak godzinę temu obiecała mi przez telefon. Dosiadłam się do Kudłatego - Saul... - gitarzysta powoli odwrócił głowę w moją stronę i chuchnął we mnie dymem z papierosa. - ... ta, no fajnie. Saul, nie wiesz, czy Bracket jest w Hellhouse?
- Jest.
- Aha. Ale gdzie? - musiałam dopytać, bo Mulat pewnie sam by mi tego nie powiedział.
- Szuka Stradlina...
- A Stradlin... gdzie?
- No przecież dążę, by ci powiedzieć, nie?! - oburzył się, wyrzucając ręce do góry, przy czym prawie wyleciała mu fajka, którą trzymał w ustach.
- No więc?
- No więc... no nie wiem. - No tak, jak nie wie, to czemu się burzy? Jezu... pomyślałam i przejechałam dłonią wzdłuż twarzy - Ale widziałem Bracket jak szła do łazienki, tutaj na dole.
- Dobra, dzięki. - wchodząc do łazienki zobaczyłam dzieciaki, które ruchały się u Rose'a. Stanęłam obok nich, a kiedy skończyli się całować i rzucili mi złowrogie spojrzenia, nawrzeszczałam na nich : Co wy tu jeszcze do chuja pana robicie?! Nie słyszeliście, co mówił Rose?
- Dla ciebie Pan Rose - zakpiła dziewczyna.
- Słuchaj, gówniaro, uważaj sobie, jasne? Tak? To spierdalaj. Saul! - zawołałam - Weź ich wyprowadź. - Hudson zajął się nieproszonymi gośćmi, a ja weszłam do łazienki. Adler spał z głową obok kibla, a Stradlin słaniał się półprzytomny, opierając się o umywalkę. Brack próbowała do niego gadać, ale chyba mało kontaktował, więc tyle, że sobie pogadała.
- Izzy! Słyszysz, co do ciebie mówię?! Obiecałeś, zarzekałeś się, że bierzesz ostatni dzień, a dzisiaj już niczego nie ruszysz - potrząsała chłopakiem, prawie płacząc. On tylko przewracał oczami. - wróciłam tu dla ciebie. Bo prosiłeś!
- Brack, zostaw go, to teraz i tak nic nie da. Porozmawiasz z nim, jak dojdzie do siebie.
- Dash, on znowu mnie zawiódł, a przecież... obiecał - roztrzęsiona usiadła na podłodze.
- Wiem kochanie, ale daruj mu to... ostatni raz. To przez tą imprezę. A poza tym, on dzisiaj nie chciał nic brać, Steven go namówił, wręcz zastraszył, mówiąc, że odejdzie z zespołu, jeśli Izzy czegoś nie weźmie; i jestem pewna, że Izzy z tym skończy, tylko musisz mu dać trochę czasu. Wiesz co, przepraszam, ale muszę zajrzeć do Rose'a - zostawiłam przyjaciółkę, która załamana przysiadła się do Slasha. Weszłam do pokoju rytmicznego, ale jak się okazało Axla tam nie było. Poszłam więc do pokoju McKagana, którego zresztą jeszcze dzisiaj nie miałam okazji spotkać. Axl leżał skulony na łóżku. - I jak, lepiej się czujesz?
- Poszli już? - zapytał cicho, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek go usłyszał.
- Nie. Nie było czasu, żeby ich wyprosić. Ale ci, których pogoniłeś... - Rudy znowu dostał drgawek - ... Axl, wszystko w porządku?
- Tak, tak... - zbył mnie, ale drgawki nie ustąpiły - A co z tymi, których pogoniłem? Nie dokończyłaś.
- Całowali się na dole, przy łazience, powiedziałam im coś i Saul ich wyprowadził. Axl, na pewno dobrze się czujesz?
- Tak. - odpowiedział dziwnie spokojnie i konwulsje się pogłębiły.
- Axl... - przysunęłam się bliżej leżącego chłopaka.
- Nie. Dlaczego nie było czasu, żeby ich wygonić?
- Bo rozmawiałam z Brack, Axl... Boże, czemu ty się tak trzęsiesz? - spanikowałam. Te jego ataki nigdy nie były tak długie i silne.
- Nie wiem. Ja naprawdę się już uspokoiłem - próbował jakoś zatrzymać albo chociaż złagodzić drgawki, przyciskając do siebie ręce. Wokalista oparł głowę o moje ramię i zamknął oczy; odgarnęłam grzywkę z jego czoła i delikatnie je pocałowałam. Czułam się trochę tak, jakbym była jego matką. Nie minęło 15 minut, a rudy chłopak zasnął mi na piersi. Wyglądał słodko i bezbronnie, a jednocześnie bardzo niespokojnie. Nie wiem jak długo spał i jak długo przy nim siedziałam, ale obudził się dużo bardziej spokojny i szczęśliwy. Oznaczało to, że mogę zejść na dół i poczekać, aż mój chłopak raczy pojawić się w domu. Dzisiaj naprawdę nie miałam zamiaru mu odpuścić. Show must go on, ale nie tym razem. Basista trzeci dzień chodzi nawalony. Ciągle na haju. Doszło do tego, że budzi się chyba tylko po to, by się napić, a jak już zacznie, kończy późno w nocy.
- Duff, gdzie byłeś? - zapytałam, gdy zataczając się, wszedł do Hellhouse. Nawet nie musiałam długo czekać. - Duff...!
- Łaziłem po Sunset Strip, maleńka - objął mnie jedną ręką w pasie, w drugiej trzymał niepełną butelkę wódki. Próbowałam go odepchnąć, ale dałam sobie spokój, bo chłopak tak się kiwał, że nawet lekki podmuch wiatru mógłby go przewrócić, a co dopiero umyśle pchnięcie.
- Puść mnie. Śmierdzisz wódką i papierosami. Cały tym przesiąknąłeś.
- Przestań. Jaką wódką w ogóle?! Jestem - urwał. Bełkotał coś niezrozumiale przyciszonym głosem - trzeźwy.
- Trzeźwy, tak? To chodź, chodź tutaj - pociągnęłam go za sobą na środek salonu - Proszę, stań tutaj i - ustawiłam go obok schodów, a sama stanęłam obok drzwi łazienki - chodź do mnie. Zrobimy mały test. Tylko idź w linii prostej.
- Ok, przecież to nic trudnego.
- Chodź, chodź - ponagliłam z uśmiechem. Blondyn szedł powoli zbaczając z toru. Skończyło się na tym, że zamiast pod łazienką, znalazł się przy oparciu kanapy.
- I co Duff, nic trudnego?
- Nie czepia-a-aj się-ę, daltonistą jestem! - jąkając się, usiadł na oparciu.
- Ale co ma twój rzekomy daltonizm do tego, jak chodzisz?
- Aa duż - kiwał się, kiwał, aż kiwnął. Do tyłu. I wylądował na kanapie, uderzając przy tym ręką w stolik - o. Ała. Dużo daltonizm mój ma!
- Hahahaha, Duffy, nic ci nie jest? - podeszłam do chłopaka, próbując powstrzymać śmiech. Bo cała miniona sytuacja wyglądała komicznie: najebany Duff, próbujący za wszelką cenę udowodnić swoją trzeźwość nagle znika z pola widzenia.
- Nie. Znaczy tak. Czy nie? Dash, krwawię?
- Niee... czekaj, pokaż się, dzieciaku. No nie krwawisz.
- Dzieciaku? Dzieciaku? - złapał mnie za biodra i przyciągnął do siebie. Siedziałam miedzy jego nogami, oparł ręce na moich udach, złączając dłonie, a jego podbródek spoczął u mnie na ramieniu - Uważasz mnie za dzieciaka?
- Czasami tak się zachowujesz. Zresztą, Duff, każdy z nas jest dzieckiem. Ja na przykład dzieckiem będę zawsze... no, przynajmniej mam taką nadzieję.
- Dobra, jestem dzieckiem. W sumie nie przeszkadza mi to. Ale dzieci też się całują, nie? - musnął mój policzek ustami.
- Michaelu Andrew McKagan, jebiesz wódką. Odsuń się.
- Dobrze - westchnął i odchylił się do tyłu, opierając plecy o oparcie. Wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów, wziął jednego i zapalił, a opakowanie rzucił na brzeg kanapy.
- Axl, a ty gdzie? - zapytałam, gdy zbiegł do salonu, teraz o wiele bardziej spokojny, niż jakiś czas temu, ale jednak trochę poddenerwowany. - Wszystko w porządku?
- Tak. Mam coś do załatwienia, wrócę niedługo. - rzucił i wyszedł z Hellhouse.
- Mały rudy oszołom.
- Przestań się śmiać, martwię się o niego.
- Nie masz o co. Zawsze był jebnięty.
- Nie o to chodzi.
- A o co? - ponownie objął mnie rękoma, przywierając torsem do moich pleców i kładąc podbródek na moim ramieniu.
- Nie widziałeś go dzisiaj. Wygonił ze swojego pokoju jakąś parę, później miał straszne drgawki, nie wiedziałam co się z nim dzieje, naprawdę, dawno nie widziałam go w takim stanie. Duff, boję się o niego. - odwróciłam się i przytuliłam do chłopaka, splatając ręce na jego karku.
- Spokojnie, maleńka. - szepnął i gładził delikatnie moje włosy. Nie przeszkadzało mi już, że czuję wódkę, ważne że ze mną był i trzymał mocno w ramionach- Nic mu nie będzie. Spokojnie.

     Kiedy Dash zostawiła mnie samego w pokoju McKagana po tym, jak się przebudziłem, wróciłem do swojego pokoju. Ciężko mi było patrzeć na łóżko, w którym kilka godzin temu kochały się jakieś dzieciaki, dlatego ominąłem je szerokim łukiem. Usiadłem na parapecie. Z okna widziałem dziesiątki ludzi, bawiących się na naszym podwórku. Co oni tu w ogóle robią? Nie powinno ich tu być. Nie tak długo. Poczułem się słabo, zszedłem z parapetu i osunąłem się na podłogę. Pod łóżkiem zobaczyłem kartkę. Pomyślałem: Nie, nie będę sprawdzał, pewnie wypadła któremuś z tych dzieciaków. Ale po chwili ciekawość zwyciężyła. Wyciągnąłem rękę i złapałem kartkę. Trzymałem ją przez chwilę w dłoni, zanim zdecydowałem się ją rozłożyć i przeczytać jej zawartość. Po szybkim ogarnięciu tekstu wzrokiem zauważyłem, że adresatem wiadomości byłem ja. Przeczytałem ją jeszcze raz. Tym razem uważnie.

No, no, niezłą tu macie imprezę. Całe LA u Was gości. Pokój też masz świetny, ciekawe, czy łóżko wygodne... Chciałabym je przetestować. Razem z Tobą, Axl. Podobasz mi się. Jeśli chcesz się spotkać, przyjdź jak najszybciej do Rainbow. Będę tam do późna, kotku. Całuję. Czekam. 
E.B.

Przeczytałem to kolejny raz. I ponownie. Kiedy doszła do mnie treść, nie myślałem zbyt wiele. Schowałem karteczkę do kieszeni i pobiegłem na dół. Spotkałem tam Dash i Duffa. Wybiegając z Hellhouse minąłem masę nieznanych mi ludzi, których niedawno widziałem z okna w moim pokoju. Slash i Kirk o coś mnie pytali, ale nie skupiłem się na tym. Udałem się na Sunset. I tak oto stoję pod Rainbow, ściskając w dłoni małą karteczkę pachnącą słodkimi perfumami. Karteczkę z wiadomością od tajemniczej E.B.

     Wróciłam z podwórka. Nie mogę znieść, że pod Hellhouse roi się od tylu nieznanych mi ludzi. Jestem tu zaledwie kilka godzin, a czuję się zmęczona. Psychicznie zmęczona. I nie wiem, czy to ci ludzie sami w sobie tak na mnie działają, czy działa tak zachowanie Izzy'ego. Dosiadłam się do świeżej pary.
- Jak ja ci Dash zazdroszczę.
- Czego? - zapytała zaskoczona (a może wystraszona moją obecnością) i przestała bawić się włosami McKagana.
- Normalnego chłopaka.
- Duff, normalny? Mój Duff?
- Dzięki skarbie...
- Oj, przecież wiesz, że cię kocham. - musnęła jego usta w odpowiedzi na sarkazm.
- Racja, tu nikt nie jest normalny i Duff nie jest wcale wyjątkiem. Ale miałam na myśli to, że on nie ćpa dniami i nocami.
- No nie, bo nie ma czasu. Dniami i nocami PIJE.
- Nie przesadzaj, kochanie...
- Nie przesadzam, Duff. Nawet teraz jesteś pijany. Od początku naszego związku, który trwa już 3 dni, ciągle jesteś pod wpływem i...
- Ciii - wpił się w usta dziewczyny - wynagrodzę ci to.
- No to próbuj... - uśmiechnęła się zachęcająco i przygryzła jego wargę. Basista przejechał dłonią po jej szyi, a następnie po piersi i uśmiechnął się, gdy oderwali od siebie usta.
- Ale nie tutaj, maleńka.
- Gdzie ten idiota? - zapytałam prawie płacząc, mając na myśli Izzy'ego oczywiście i włączyłam telewizor. W powtórce wieczornych wiadomości mówili właśnie o zabójstwie jakiejś młodej dziewczyny; włączyłam radio, stojące na stoliku przede mną i tam mówili o tym samym.

     W Rainbow usiadłem na stałym miejscu Gunsów. Przy stoliku w rogu pomieszczenia. Nie widziałem stamtąd żadnej dziewczyny. Położyłem dłonie na blacie stolika i jeszcze raz przeczytałem treść karteczki. Wyraźnie napisane: Jeśli chcesz się spotkać, przyjdź jak najszybciej do Rainbow. Będę tam do późna, kotku. Właściwie nie wiedziałem, kiedy wiadomość została napisana, i czy nie zostałem wrobiony. Przecież nikt nie przychodził. Żadna kobieta. Zrezygnowany miałem już wychodzić, kiedy dobiegł mnie kobiecy głos.
- Axl, przyszedłeś. Nie mogę uwierzyć. Chodź, usiądziemy tam. - złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą w miejsce, przy którym przed chwilą samotnie siedziałem. Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Dopiero teraz zauważyłem, że ma rude włosy do ramion. Rude, jak ja. - Jestem Erica. Erica Bloodwine.- wyciągnęła do mnie dłoń nad stołem. A więc Erica, hm...- Pewnie nie wiesz, o co chodzi, prawda?
- Wybacz, nie bardzo...
- Wiesz, znajomi prawie siłą zaciągnęli mnie na imprezę do waszego domu. I wiesz? Na początku nie wierzyłam, że to naprawdę wy. Że to naprawdę ty. Byłam kiedyś na waszym koncercie. Chyba Slash i Duff zeskoczyli ze sceny i kogoś gonili, a raczej próbowali. Ale nie wiem, o co chodziło. - Ja wiedziałem. Koncert graliśmy, kiedy Jeremy porwał Dash i przyprowadził ją na występ. Dziewczyna, Erica, usiadła obok mnie. Bardzo blisko. Nasze kolana (moje, okryte materiałem jeansów, i jej, nagie, bo miała na sobie krótką, jasną sukienkę) się stykały. Przysunęła usta do mojego ucha i szepnęła - Podobasz mi się, Rose - poczułem znajomą już słodycz jej perfum, a oczy mimowolnie powędrowały ku jej dekoltowi. - Chodźmy stąd. - zaproponowała.
- Gdzie?
- Do hotelu.
- Odpada. Nie mam przy sobie kasy.
- To tutaj, na zaplecze.
- Ale...
- Bez obaw. Nikt nam nie będzie przeszkadzał i nikt też się o tym nie dowie... - położyła dłoń na moim udzie i musnęła zmysłowo usta.
- No dobra. - powiedziałem, gdy zamknęła drzwi zaplecza. Zrobię to. Trzeba dbać o fanów. - Ale wiedz, że kogoś kocham.
- Niedługo może zmienisz zdanie.
- Wątpię. Ale próbuj, może się przekonam. - zachęciłem. W radiu włączonym w pomieszczeniu mówili o zabójstwie jakiejś laski. Nie wiem, co to za sprawa, ale ciągle o tym trąbią. Sięgnąłem ręką, by ściszyć radio. Nie bardzo widział mi się seks z historyjką o trupie w tle.

     Duff i Dash zniknęli na górze, a do salonu weszli Slash i Kirk, widocznie podirytowani tym, że nasi goście wszędzie za nimi chodzą. Izzy dopiero teraz wynurzył się z łazienki, zostawiając w niej Stevena. Podeszłam do niego, ale chyba nawet tego nie zauważył, bo od razu poszedł na górę. Udałam się za nim, powstrzymując łzy, które napływały mi do oczu. Dogoniłam go, gdy wchodził do pokoju. Usiadł na łóżku, wyciągnął ze spodni torebeczkę z kokainą i dopiero po kilku minutach dostrzegł, że nad nim stoję.
- Co tu robisz?
- Obiecałeś...
- Nie zawracaj mi głowy. Mam ważniejsze sprawy, niż jakieś tam obietnice. Chcę się cieszyć, nie smucić, a to, moja droga - uniósł niewysoko zamknięty narkotyk - ma mi w tym pomóc.
- Jak możesz? Mówiłeś, że chcesz wziąć ze mną ślub, bardzo tego chciałam, ale teraz nie wiem, czy jeszcze chcę...
- Whatever - odparł tonem, który nic nie wyrażał - Nikt cię do niczego nie zmusza. Nie ty, to inna. Niedługo będę tak sławny, że będę mógł mieć każdą. Już teraz laski chcą się pieprzyć po koncertach. - nie wytrzymałam. Uderzyłam go w twarz. Po chwili jego policzek pokrył się czerwonymi śladami, które połączyły się w odcisk mojej dłoni. Uniósł lewy kącik ust w obłędzie - Powtórz. - wyszeptał - Powtórz. Boisz się? Przecież cię nie uderzę, słonko. - Bałam się. Wiedział o tym. Izzy był zdolny, do tego, by mi oddać. Już kiedyś od niego dostałam. Chciałam się powoli wycofać, ale chłopak to przewidział, rzucił torebeczkę na łóżko i złapał moje nadgarstki, mocno zaciskając na nich dłonie. Nie wiem, co było później. Przed oczami zaczęły mi się pojawiać czarne punkciki, które w pewnym momencie zlały się w jedną dużą i ciemną plamę. Gdy się ocknęłam, leżałam na łóżku. Stradlin siedział na jego lewym rogu, plecami do mnie. Gdy usłyszał moje jęknięcie, odwrócił głowę do tyłu i spojrzał na mnie. Nadal niezadowolony. Pewnie narkotyki znowu przestały działać. Jest jeszcze druga opcja: nie wziął kolejnej działki. Ale w to nie wierzę. Spojrzałam na swoje ręce. Na nadgarstkach pojawiło się kilka mniejszych i większych siniaków. Odwróciłam twarz w prawo i zamknęłam oczy, by nie widzieć chłopaka. Niestety, ciągle miałam go przed oczami. Zaciskałam powieki mocniej, jakby to miało go wymazać, ale obraz Izzy'ego tylko się utrwalał. Poddałam się i otworzyłam oczy. Nie odważyłam się jednak na niego spojrzeć.

     Leżałem z Ericą na zimnej podłodze zaplecza. Właściwie nie wiem, dlaczego, przecież stoi tam kanapa. Jej ciepła dłoń spoczywała na moim nagim torsie. Podniosła się, wbijając mi przy tym łokieć w żebra. Usiadła na mnie, odgarnęła do tyłu włosy, lecące jej na twarz i uśmiechnęła się słodko.
- Powiesz mi, kogo kochasz?
- Hm, nie, nie sądzę. Myślę, że to nie twoja sprawa. - wygięła się, gdy przejechałem palcem tuż pod jej żebrami.
- Dlaczego?
- Po prostu - położyłem dłoń na ramieniu Eriki i jeździłem kciukiem po jej szyi i obojczyku. Miała delikatną skórę. Drugą dłoń zacisnąłem nad jej pośladkiem.

     Dash usnęła w moich ramionach, niedługo po tym, jak skończyliśmy się kochać. Pocałowałem ją nad ustami i zszedłem do salonu, w którym na dobrą sprawę nie było gdzie nogi postawić. Zobaczyłem rytmicznego, wgapiającego się tępo w ekran wyłączonego telewizora. Szturchnąłem go i gdy się odwrócił, pokazałem, żebyśmy poszli na górę. Nie chciałem rozmawiać przy wszystkich, chuj wie, kto śpi naprawdę, a kto tylko udaje.
- Izzy, masz jeszcze ten podobno zajebisty towar?
- Mówisz o tym? - wyjął z kieszeni torebeczkę z białym proszkiem. - Zabierz ode mnie to gówno.
- Gówno? Nie rozumiem, mówiłeś, że to dobry towar...
- Najlepszy, ale chyba rozpierdala mi związek. Bierzesz?
- Nie wiem...
- Weź. Starczy na ostatnią krechę. I wypierdolmy stąd tych ludzi. Co tu się w ogóle dzieje? Ten koleś, od którego zwinąłem towar, ma w kieszeni jeszcze kilka takich torebeczek, a ja więcej nie mogę, Bracket mnie zabije. - spojrzałem podejrzliwie na przyjaciela, zastanawiając się, co zrobić - Albo ja niechcący zabiję ją. - dodał szeptem, mówiąc bardziej do siebie, niż do mnie.
- Dobra, dawaj. Wyrzucimy tych ludzi rano. - schowałem torebeczkę w spodniach.
- Dzięki, stary. Chyba ratujesz mi dupę.
- Obym tylko nie naraził swojej. - zajrzeliśmy do pokoi na górze, obudziliśmy Slasha, później ekipę ze Skid Row i powiedzieliśmy, że jak tylko wstaną, mają wygonić niechcianych gości z Hellhouse. Chyba zrozumieli ten prosty komunikat. W razie czego wstąpiliśmy jeszcze do pokoju Axla, ale zastaliśmy tam nie Rose'a, a Jamesa Hetfielda. I jemu też powiedzieliśmy, co ma zrobić. Nie szukaliśmy już reszty Metalliki, tylko poszliśmy spać. W łóżku przytuliłem się do blondynki.
- Gdzie byłeś? - zapytała, gdy moja zimna ręka spoczęła na jej boku. Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w tył głowy.
- Przed pokojem. Gadałem z Izzym, śpij już, skarbie.

     - Siema. Gdzie wszyscy? - rozejrzałem się zdziwiony, gdy po wejściu do domu nie zobaczyłem nikogo, poza McKaganem siedzącym w fotelu z puszką piwa w jednej ręce i pilotem w drugiej. Przed Hellhouse ku mojemu serio wielkiemu zdziwieniu też nikogo nie było. Został tylko jeden wielki SYF.
- Nie ma. Zmyli się.
- O której skończyła się impreza? - opadłem na kanapę.
- Nie wiem, ale koło 11 Slash i Kirk jeszcze kogoś wyganiali.
- Wyganiali? Mówiłeś, że się zmyli...
- Większość wyszła dobrowolnie. - wziął łyk piwa.
- Mniejszość, McKagan, mniejszość. - Saul usiadł na łóżku, oparłem głowę na jego ramieniu - Axl, gdzie byłeś?
- Ee, łaziłem po Sunset. A co, stęskniłeś się? - spojrzałem w górę, w jak zwykle skryte pod lokami oczy gitarzysty. Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Hudsona, a jego głowa ruchem zaprzeczyła jakąkolwiek tęsknotę pod moim kątem. Czułem jednak, że to tylko gra i może to głupie, ale kochając się z Ericą Bloodwine myślałem o Slashu. Miałem go przed oczami, wyobrażałem sobie, że to jego całuję, dotykam. W jej oczach widziałem jego oczy.
- Dash się martwiła. - wtrącił Duff. Pogłośnił telewizor, gdy zaczęły się wiadomości i wtedy Dash zeszła na dół, miała na sobie koszulę basisty.
- O cześć, Axl. Martwiłam się o ciebie, gdzie byłeś?
- Kręciłem się po parku.
- Mówiłeś, że po Sunset.
- No tak, Slash, po Sunset, a przed samym powrotem do domu, łaziłem po parku, nie wspomniałem o tym?
- Jakoś nie bardzo. Coś tu kręcisz, rudy aniołku...
- Dobra, w tej chwili to nieważne. Michaelu Andrew McKagan, znowu pijesz? Tak wcześnie?!
- Uwielbiam, jak tak do mnie mówisz. - zadowolony basista cmoknął w stronę dziewczyny - To na kaca, maleńka. Łeb mnie napierdziela.
- Jasne.
- No tak. Ojej, nie dąsaj się, królewno. Nieładnie tak. Chodź do mnie. - blondynka usiadła basiście na kolanie.
- Nie nazywaj mnie królewną.
- Dobrze, księżniczko.
- Duff!
- Ale co? Miało nie być królewno, prawda chłopaki? - zgodnie pokiwaliśmy głowami, Dash nazwała nas debilami; wyrwała puszkę z dłoni McKagana i zaczęła pić. - Dash McRivery, znowu pijesz? Tak wcześnie?
- To na kaca, maleńki. - uśmiechnęła się i puściła oczko, a później wzięła jeszcze kilka łyków. Chłopak odciągnął puszkę od jej ust i postawił obok fotela.
- Tylko nie maleńki.
- Oj, właśnie maleńki, maleńki, malusi taaki, że o  jeju.
- Zobaczymy na górze. Chyba masz coś z pamięcią. Albo ze wzrokiem, kochanie.
- Chyba nie.
- Dobra, bądź już cicho - zakrył dłonią jej usta - to może będę dla ciebie w nocy łaskawy. - ugryzła go.
- Chyba ja będę łaskawa dla ciebie. Jeśli się uspokoisz i będziesz grzeczny, ma się rozumieć.
- Siedź już cicho, mała. - pocałował ją, gdy specjalnie wymieniała jego nieco naciągnięte wady. W tv wrócili do sprawy zamordowanej dziewczyny. Jak się okazało, chodziło o Maryse, dziewczynę zabitą jakieś pół roku temu, jeśli dobrze kojarzę. Była prostytutką, oraz stałą partnerką jakiegoś rockmana. Teraz powiązali jej śmierć z zabójstwem Alicii Highrisk, 23-latki, która od niedawna spotyka, a raczej spotykała się z gitarzystą Poison, C.C. DeVille'em. Obie były dziewczynami członków zespołów rockowych, obie były młode, i obie były blondynkami. To dość przerażające. Pokazali jej zmasakrowane ciało. Dash skryła twarz w dłoniach. Znała ją. Nie wiem skąd, ale twierdzi, że się znały. Blondynka słyszała o zabójstwie jakiejś młodej kobiety, ale nikt nie wiedział, że to Alicia. Media nie podawały nazwiska przez kilka dni, bo ciało i twarz były tak zmasakrowane, że trudno było je zidentyfikować. Alicia została uznana za zaginioną dwa dni temu, kiedy po dwudniowej nieobecności w domu, nikt nie wiedział, gdzie się znajduje. Dopiero sekcja zwłok i identyfikacja pozwoliła stwierdzić, że to ona. Jej chłopak, C.C. DeVille, rozpoznał tatuaż na lędźwiach, który ukrywała przed rodzicami, by ostatecznie po pijaku się nim przed całą rodziną pochwalić. Dash wiedziała o tym tatuażu. Zanim w wiadomościach o nim powiedzieli, modliła się, by zmarła dziewczyna go nie posiadała. Stało się jednak inaczej i blondynka zaniosła się płaczem. Basista próbował ją uspokoić. On też już skojarzył zabitą dziewczynę. Pochodziła z Seattle.
_________________________________
Trochę krótki chyba. Ale napisany w jeden dzień (poza początkiem, który napisałam z pół roku temu xd)! Także taki mały bonusik z mojej strony, dawno tak szybko nie wstawiałam rozdziałów (właściwie chciałam go wstawić dzień po wstawieniu 54 rozdziału). Coraz większy kryminał się z tego robi. Tak mi się wydaje.

Dziękuję za komentarze. :3

I znowu zwracam się z prośbą (niedługo będziecie ją znali na pamięć): jeśli przeczytałaś/-eś tę notkę, proszę zostaw komentarz, opinię, jakiś znak, COKOLWIEK! Obserwuj.To motywuje.. i miło jest przeczytać coś na temat tym moich wypocin. Więc wiecie, co robić. :)  

btw. ten i poprzedni rozdział, to chyba jedne z najlepszych w moim dorobku.

Peace,
 Dash

wtorek, 15 lipca 2014

R.54

ROZDZIAŁ 54

     Obudziłem się, spadając z łóżka. Dash się zerwała.
- Co się stało? - wypuściła powietrze, następnie zapytała zaspanym głosem. Spojrzałem na zegarek. 13:47.
- Nic, tylko.. kołdra mnie ściągnęła. - wstałem, powoli gramoląc się spod kołdry i wdrapałem się na łóżko. - Chyba musimy się zbierać.
- Duff, nie, jeszcze nie, poleżmy jeszcze chwilkę, przecież fajnie jest. Jest, nie?
- Tak. - oparłem się na łokciach, by lepiej widzieć jej twarz. - Ale mała, no nie patrz tak na mnie, nie rób tej miny, musimy się zbierać. - kolejny raz zaprzeczyłem sobie - Chodź, obudzimy resztę. - wstałem.
- No Duuuffy, weź. - zamruczała.
- Co mam wziąć? Ciebie?
- Nie. Ale jak już do tego zmierzamy Duff, my tak tu tylko grzecznie spaliśmy, czy coś więcej? - zapytała nieco zaniepokojona. Nie wiedziałem, ale w głębi duszy chciałem, żeby coś się między nami wydarzyło, chociaż fajnie byłoby to pamiętać. Kurwa, nie jesteśmy dziećmi, czemu ona tak się niepokoi?
- Nie wiem Dash, naprawdę nic nie pamiętam. - opadłem na łóżko, dziewczyna podeszła do okna.
- Jezu święty! - zakryła usta.
- Co? Dash, ale nie masz się o co martwić, pewnie do niczego..
- Oj, nie to. Widziałeś podwórko?
- Nie, a co?
- No nic, tylko.. no, trochę burdel. O, i Axl śpi na stole, "osaczony" butelkami.
- I Adler na swoim miejscu.
- Gdzie? - zmrużyła oczy.
- Pod stołem. - pokazałem palcem.
- Rzeczywiście. Saul na ławce. Duff?
- Tak?
- Myślisz - odwróciła się w moją stronę i oparła o parapet - że Rose i Hudson coś do siebie czują? Znaczy, no, coś więcej, niż przyjaźń.
- Nie mam pojęcia, pewnie nie, chociaż, jak tak na nich ostatnio patrzę, to może coś się święci... szczególnie jeśli chodzi o Rudego. Wydaje mi się, że jemu naprawdę na Slashu zależy... - zamilkłem na chwilę, po czym zapytałem - A co?
- Słodkie to.
- Bo ja wiem.. Whatever. Niech robią, co chcą. Ja im do łóżka wchodził nie będę. Byleby się nie kłócili.
- Jasne. A gdzie jest Mary?
- Nie wiem, aż dziwne, że nie tam, gdzie Adler.
- Dokładnie... Czekaj. - wyszła z pokoju, poszedłem za nią. Schodząc po schodach usłyszeliśmy kioskarkę nucącą Hey Jude The Beatles.
- Cześć dzieciaki.
- Yy, cześć Mary..? - odpowiedzieliśmy zdezorientowani. Kobieta była uśmiechnięta, miła, robiła śniadanie.
- No, co tak stoicie? Siadajcie, musimy coś zjeść. Zaraz wyjeżdżamy. Widzieliście resztę? - podała nam talerze z grzankami i postawiła sok pomarańczowy na stole. Spojrzeliśmy po sobie stale zdziwieni. - To jak? Wiecie, gdzie są?
- No Izzy i Brack śpią... - zaczęła blondynka.
- Nie śpimy.
- ... na kanapie. - dokończyła. - A reszta na podwórku. Wcale zaraz nie wyjeżdżamy.
- Steve też? - zapytała Mary - I dlaczego nie wyjeżdżamy... zaraz?
- Tak, Steve też. Bo nie wiem, czy zauważyłaś, ale niezły burdel zostawiliśmy na podwórku. Trzeba to ogarnąć, nie uważasz? A poza tym, chyba nikt nie jest w stanie.
- Jasne Dash, masz rację. Posprzątacie i jedziemy.
- Zaraz, ale jak to posprzątacie? O ile dobrze pamiętam, ty wczoraj z nami byłaś. Czy nie? - McRivery szepnęła do mnie, nachylając się nad stołem.
- Posprzątacie i już. Idę obudzić chłopaków. Smacznego. - Mary wyszła.

   Niewdzięczne bachory. Poświęcam się, wstaję wcześniej, robię śniadanie, a im trudno pos.. - O mój Boże. - złapałam się za głowę. Po całym podwórku porozrzucane są butelki, puszki, wypalone do połowy papierosy... jak oni to zrobili?! Nawet mój Stevenek? Przecież on tak się nie zachowuje. A teraz śpi pod stołem, z butelką po Nightrain'ie w ręce, przytulony do niej, jak do największej świętości.
- Steve, Steven, kochanie - potrząstnełam nim lekko, zabierając butelkę. Zamruczał coś pod nosem i odwrócił głowę w drugą stronę. Wstałam. - Chłopaki! Budźcie się.
- Jeszcze chwilę, mamusiu. - Mulat opuścił rękę z ławki.
- Jaka mamusiu? Ej, nie jestem twoją matką! Wstawać, już, bez gadania!
- Oh, spadaj, wiedźmo. - leżący na stole wokalista kopnął mnie na tyle mocno, na ile pozwalał mu zasięg.
- Wiesz co, Axl? Nie musisz mnie lubić, ani być miły, chcę tylko, żebyście wstali, zjedli śniadanie i posprzątali, bo zaraz wracamy do domu.
- Śnia-śniadanko? - perkusista nagle się zerwał. - Ja pierdolę, ałaa.. - Zaowocowało to siniakiem na głowie, którego od razu rozmasował.  - Ej, pedały, słyszeliście? Śniadanko, zmywamy się stąd!
- Ja ci dam pedały! - Hudson zerwał się i zaczął gonić Adlera.
- A ty Axl?
- Co ja?
- Idziesz?
- Nie chce mi się wstawać. - z domku dobiegły nas krzyki i śmiech Steve'a : Nie, Saul, proszę, nie rób tego, przestań mnie łaskotać, brzuch mnie boli od śmiania się! Słyszysz? PRZESTAAAŃ! Bo oskarżę cię o próbę gwałtu. - Albo wstanę, nie mogę przegapić tego widoku.
- Jakiego?
- Saula gwałcącego Popcorna. Pewnie Slash jest przy tym nagi, muszę to zobaczyć, nie wybaczyłbym sobie, gdybym to przegapił.. - szybkim krokiem wbiegł do domku.

     - Ej, to już po wszystkim? - zapytałem rozczarowany, widząc Slasha i Popcorna siedzących grzecznie (Adler jeszcze trochę zacieszał) na kanapie.
- No ale.. po czym?
- No myślałem, że gwałcisz Adlerka.
- Ja? Tego pudla to bym nawet patykiem nie tknął!
- Ohohoh, jasne - oburzył się Steven - widzę, jak na mnie patrzysz. Pożądasz mnie wzrokiem.
- No chyba cię posrało. Może Mary, ale ja NIGDY!
- No Mary też, ale Slashuniu, ty też. Przysięgam, czasami czuję twój wzrok na moim ciele...
- Chyba na twoim dywanie! Ogoliłbyś klatę, Adler, bo czasem nie wiadomo, czy to ty, czy yeti!
- A mnie się ten, jak to nazwałeś dywan u mojego przyszłego męża podoba. Jest przez to taki męski. - kioskarka usiadła obok perkusisty i położyła głowę na jego torsie.
- Wiesz co, Saul, ja chyba wezmę sobie twoją radę do serca i zgolę to jak tylko wrócimy do domu...
- No ja myślę.
- Ale Saul, ja jestem idealny, nie? Przystojny, dobrze śpiewam, mam słodką buźkę, niezłe nogi, anielski charakter... - usiadłem na oparciu kanapy i machając nogami, zacząłem bawić się lokami Mulata.
- Oczywiście Axl, ty tak. Chociaż z tym anielskim charakterem chyba trochę przesadziłeś - przejechał dłonią po moich rudych włosach i uśmiechnął się, puszczając oczko. Izzy się zaśmiał.
- No nie mogę na nich patrzeć. Idę sprzątać, dziewczyny, Duff, idziecie ze mną?
- Jasne. - rytmiczny, basista i dziewczyny wyszli na zewnątrz.

     Ponad godzinę zajęło nam ogarnięcie podwórka i domku, reszta Gunsów i oczywiście Mary dołączyła się do nas dopiero, gdy sprzątaliśmy w środku. Spakowaliśmy swoje rzeczy, zapakowaliśmy je do samochodów i postanowiliśmy jeszcze przez ostatnie pół godziny nacieszyć się pięknym widokiem. Usiedliśmy nad jeziorem, Izzy położył głowę na moich udach i zamknął oczy. Gładziłam delikatnie jego włosy.
- Mógłbym tak leżeć wiecznie.
- Ale ja nie mogłabym tak wiecznie siedzieć. - uśmiechnęłam się.
- Zamienialibyśmy się co jakiś czas. Ale chciałbym, żeby to trwało wiecznie. Brack..? - zawahał się po chwili ciszy.
- Tak?
- A może... wzięlibyśmy ślub? Nie mówię, że teraz, ale... w przyszłości. - usiadł, chwycił moją dłoń i spojrzał w oczy. - Brack, ja cię naprawdę kocham. Wiem, że czasami mi coś odpierdala, ale cię kocham. - nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc go pocałowałam. Adler przerwał nam tę chwilę. Po części trochę mnie wybawił.
- Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale proszę, zbierajmy się już, bo ta wiedźma nie daje mi spokoju. Gada coś o dzieciach, domku z ogródkiem, psie.. ale z nią to chyba tylko chatka na kurzej łapce!
- Już idziemy. - rytmiczny westchnął i pomógł mi wstać. Wsiedliśmy do samochodów: Dash, McKagan i my do auta blondynki, Mulat i Rose do wozu Hudsona, a Steve z Mary jechali jej różowym gównem.

     Dopiero wyjechaliśmy, a Slash, który jechał pierwszy, dał światłami znak, że zjeżdża na pobocze. Zatrzymałam się za nim, Mary zrobiła to samo i oczywiście znowu przyjebała w moje auto. No kto jej kurwa dał prawo jazdy?! McKagan wyszedł i podszedł do okna samochodu Mulata.
- Co się stało?
- Niedobrze mi. - Axl jęknął, trzymając się za brzuch. Wychodząc z samochodu krzyknęłam, żeby Steve siadł za kółkiem, bo ta wariatka nie umie jeździć, chłopak natychmiast się z nią zamienił.
- Co jest? Czemu stoicie? - zapytałam.
- Axlowi niedobrze.
- Jeju, Axl.. teraz?
- No teraz, nie moja wina, że czasami w czasie jazdy mi niedobrze.
- Dobra, jedźcie do domu, my dojedziemy później.
- Na pewno?
- Tak Dash, przecież znam drogę, nie zgubimy się, jedźcie.
- Ok, chodź Duff. - poszliśmy w stronę mojego samochodu, Steven wychylił się z okna i zapytał, o co chodzi. - Axl się źle czuje, dojadą później.
- Jasne. Pewnie im się na pieszczoty zebrało.
- Nie wiem, ale oficjalna wersja jest taka, że Rudy źle się czuje. - Kiedy nareszcie po 4 godzinach męczącej jazdy dotarliśmy do domu i mieliśmy nadzieję, że odpoczniemy, na schodach Hellhouse ujrzeliśmy komitet powitalny-Metallikę i Bacha.
- No w końcu! Mówiłem wam chłopaki, że jak będziemy tu przesiadywać przez kilka godzin dziennie, to na nich trafimy! - Seba zbiegł do nas i zaczął witać się z każdym po kolei.
- Ale... co wy tu robicie? - Brack pocałowała uradowanego wokalistę Skid Row w policzek.
- Stęskniliśmy się za wami! - krzyknął Lars.

     - Axl, już lepiej się czujesz? Możemy jechać? - zapytałem zatroskany stanem rudego przyjaciela.
- Tak, najwyżej zarzygam ci samochód.
- Axl. - zmierzyłem go wzrokiem. - Pytam poważnie.
- Nie no, już ok, jest lepiej. Możemy jechać.
- Ale na pewno?
- Na pewno. - uśmiechnął się. Przekręciłem kluczyk w stacyjce.
- Jakby coś się działo, to krzycz.
- Oczywiście. Znasz mnie przecież, wiesz, że będę.

     Tak, to prawda, chłopaki się za nami stęsknili i wysłali do sklepu po alkohol. Jak komitet powitalny, to komitet powitalny kurwa, powinni mieć coś w zanadrzu! Dasshy, Steven, McKagan i ja wybraliśmy się do sklepu całodobowego.
- Nie czekacie? - zapytałem, widząc, jak blondynka i basista wchodzą do sklepu.
- Nie, bo Dash jest zimno.
- Ok, ja wypalę papierosa i przyjdziemy.
- Spoko.
- Ej, Izzy.. - Adler usiadł na krawężniku.
- No?
- Fajnie, że chłopaki tak nas powitali.
- Fajnie to by było, gdyby przynieśli alkohol ze sobą. - prychnąłem.
- Ee tam. Dobrze, że chociaż się zrzucili, a tak musiałbyś płacić ze swojej kieszeni.
- A dlaczego z mojej? Z twojej.
- Why? - spojrzał mrurząć oczy i w dziwny sposób wygiął usta.
- W końcu Mary zrobiłaby dla ciebie wszystko. Poprosiłbyś o kasę, to by cię nią obsypała.
- No tak. Ale to jednak nie byłaby moja kieszeń, tylko kieszeń Mary.
- Mhm, chodź filozofie. - wyrzuciłem filtr papierosa i weszliśmy do sklepu. W środku Dash i Duff mieli w wózku już prawie wszystko, czego potrzebowaliśmy: skrzynkę wódki, 7 butelek Danielsa i kilka butelek Jima Beam'a, ale McRivery była jakby nieobecna, basista coś jej chyba tłumaczył a kiedy podeszliśmy wyszła. - Co jej?
- Wydawało mi się, że przed sklepem widziałem Jeremy'ego i że gapił się tak perfidnie na nas, zwidy pewnie jakieś, ale Dash wyszła, żeby udowodnić mi i ewentualnie jemu, że już się nie boi... Zwariowała chyba, przecież jeśli on rzeczywiście tam był... wolę sobie nawet nie wyobrażać.
- Dobra, McKagan nie pierdol, tylko idź zobaczyć, gdzie ona jest, my dokończymy zakupy. - rozkazałem, blondyn wybiegł ze sklepu, a ja i Steve rozglądaliśmy się za jakimiś napojami, no i fajkami, bo Slash by nas zabił, gdybyśmy nie przynieśli do domu ani paczki.

     Wybiegłem z budynku, ale nigdzie na tym cholernym, ogromnym parkingu nie widziałem Dash. Serce mi mocniej zabiło, bo pomyślałem, że Jeremy rzeczywiście mógł tam być. Obszedłem sklep wokoło, ale tam też nie spotkałem dziewczyny i naprawdę zacząłem się bać. Usiadłem na krawężniku, zakryłem twarz dłońmi i zacząłem myśleć, gdzie może być blondynka. Zaczęło się ściemniać.

     Wyszliśmy obładowani, jak Rumuny. McKagan siedział na ziemi, ale nigdzie nie było Dash. Usiadłem obok.
- I co, nie znalazłeś jej?
- A widzisz, żeby gdzieś tu była? - warknął zrezygnowany, podnosząc głowę.
- Ej, spokojnie, znajdzie się.
- Nawet już się znalazła.. - Popcorn zabrał się za batonika.
- Co? - zerwał się. - Ale gdzie?
- Jestem, szukaliście mnie? - zapytała, podchodząc do nas.
- No Dash! Chodź tu... - basista przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. - Martwiłem się. - szepnął z troską.
- To może my was zostawimy... - odeszliśmy kilka metrów, by móc dalej ich obserwować.
- Ja nie rozumiem, dlaczego ten Duff tak się czai, żeby jej powiedzieć, co do niej czuje? Przecież niedługo ktoś mu ją może sprzątnąć sprzed nosa i będzie żałował, bo widać, że ją serio mocno kocha.
- A dlaczego ty, Steven, tak się czaisz, żeby powiedzieć Mary, co do niej czujesz, a raczej, czego nie czujesz?
- A bo ona i tak mnie nie słucha. - westchnął.

     Kiedy w końcu dojechałem z Axlem do Hellhouse, było już grubo po 21, myślałem więc, że będę mógł się położyć, odpocząć i wyleczyć kaca. Pod domem spotkaliśmy rytmicznego i perkusistę. Weszliśmy do środka, nawet nie wyjmując z samochodu bagaży i ku naszemu zdziwieniu w Piekielnym Domu było naprawdę wiele osób. O wiele za wiele. Byli James, Lars i mój sobowtór z Metalliki, chłopaki ze Skid Row, bez Sabo na szczęście, bo bym go zabił i jakiś koleś, którego nie znam, a bynajmniej na pierwszy rzut oka nie kojarzę. Axl z przerażeniem w oczach i ostrym wkurwem w głosie zapytał:
- Co tu się cholera dzieje?!
- Przyszliśmy was odwiedzić, Rudy. - Kirk rozsiadł się na kanapie obok Rose'a, którego policzki stały się nienaturalnie czerwone na tle niezwykle w tej chwili bladej twarzy. Zapytał z pretensją w głosie, przewracając oczami.
- A nie przyszło wam do głowy, że ja może nie mam ochoty na takie odwiedziny?
- Axl!
- Co? Nie mów mi Brack, że ty się cieszysz.
- Cieszę. Miło, że są jeszcze na tym świecie ludzie, którzy nas, a co tam mówię nas, was lubią.
- Oh, do prawdy?
- Tak. Axl, skończ z tymi swoimi humorkami, co?
- Brack, skarbie, przestań już. Chodźmy na górę. - Stradlin próbował jakoś uspokoić sytuację. Objął dziewczynę, ale się wyrwała.
- Nie Izzy, nie skończę. Rose staje się cholernym dupkiem, nie widzisz tego?
- Myślę, że trochę przesadzasz. - wtrąciłem.
- Przesadzam? - kiwnąłem głową - Dobra, sorry chłopaki, cieszę się, że tu jesteście, ale nie mam ochoty przebywać z Rosem w jednym pokoju! Cześć. - wyszła z domu. Rytmiczny westchnął i wyszedł za nią. Minął się w drzwiach z McKaganem i Dash.
- Coś się stało? - blondyn postawił skrzynkę wódki w kuchni obok butelek przyniesionych przez Stradlina i Popcorna, wrócił do salonu. Wyjął dwie paczki Marlboro z kieszeni kurtki i rzucił nimi we mnie. - Nie ma za co.
- Dzięki. Pytałeś co się stało... - zacząłem.
- No.
- Brack pokłóciła się z Rudym.
- O co? - Dash położyła się na kanapie, kładąc głowę na moim udzie.
- O humorki Axla, wiesz? - odpowiedziałem, kładąc rękę na jej brzuchu. Wokalista przemknął za kanapą, marudząc coś niezrozumiale pod nosem. - Co mówisz, Rose?
- Mówię, że nie mam żadnych humorów! Daj mi papierosa, Saul. - dysząc, wystawił dłoń w moją stronę, podałem mu paczkę. - Suń się Dash.
- No gdzie?
- Daleko. - dziewczyna usiadła na końcu kanapy, podkulając nogi, Axl zajął jej miejsce, kładąc się dokładnie tak, jak ona przed chwilą.
- Ja pierdolę, się rozłożyłeś. - wstała wkurwiona brakiem miejsca. McKagan siedzący na schodach przywołał ją do siebie spokojnym ruchem głowy, oparła się o niego.
- Dobra, zaczynajmy imprezę, póki jeszcze nie jesteśmy wszyscy skłóceni. - Sebastian podniósł się z fotela i otworzył Danielsa. Godzinę później nikt już nie pamiętał o kłótni Rose'a i Bracket, w ogóle o jego zachowaniu, nie przeszkadzały mu nawet te nocne odwiedziny, wszyscy siedzieliśmy w salonie, niektórzy grali w karty, inni gadali i oczywiście wszyscy piliśmy. Ale Izzy'ego i brunetki wciąż nie było.
- Ej, możemy u was przenocować? - Bach usiadł na kanapie obok Dash i McKagana, mruczących coś do siebie i macających się.
- Oczywiście, jeśli się pomieścicie. Ja idę spać, dobranoc kochani. - blondynka pomachała nam z uśmiechem i udała się na górę, McKagan posiedział z nami pół godziny i też uciekł.

     Dash chyba jest w pokoju, który dzieli z Brack. Pomyślałem i delikatnie otworzyłem drzwi.
- Śpisz?
- Nie. - uśmiechnęła się. - Już myślałam, że nie przyjdziesz. O czym chciałeś porozmawiać?
- Właściwie to nie wiem, jak mam zacząć, cholera, tyle wypiłem, że denerwuję się jeszcze bardziej.
- Duff, ty się denerwujesz? No przestań, mów o co chodzi. - położyła dłoń na moim udzie, wywołując tym u mnie miłe ciepło.
- Ok. No bo chodzi o to, że chciałem porozmawiać...
- No to już wiem, ale na jaki temat?
- Chciałem porozmawiać o... nas.
- Ale w jakim sensie?
- Dobra, nie, to nie ma sensu, pójdę stąd, śpij dobrze. - wstałem, dziewczyna pociągnęła moją rękę.
- Ej, Duff, siadaj. Zacząłeś, to teraz skończ. Co nie ma sensu?
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Naprawdę. No mów, bo się rozmyślę. - patrzyła na mnie z uniesioną głową i szeroko otwartymi oczami. Usiadłem.
- Dash, bo ja... dobra, kurwa, raz się żyje! Ja cię kocham. Od zawsze i ja - byłem strasznie zdenerwowany, momentami się nawet jąkałem - kurde. Będziesz moją dziewczyną?
- Ty serio?
- Jak najbardziej. - ledwo przełknąłem ślinę, serce mi łomotało.
- Wiesz, Duff, myślę, że moglibyśmy spróbować.
- Tak?! - serce przestało bić. Ale nadal żyję. Tak mi się przynajmniej wydaje.
- Tak. Ale może lepiej wrócimy do tej rozmowy jutro, co? Będziemy trzeźwi i jeśli będziesz pamiętał o tym swoim wyznaniu, to... - przerwałem jej pocałunkiem i jak idiota wstałem, udając się do drzwi, ale byłem w chuj podekscytowany.
- Jasne, że będę pamiętał! Dobranoc, mała.
- Dobranoc, Duff.

     Wróciliśmy do Hellhouse koło 1. Brack prawie zasnęła mi na ramieniu, gdy idąc podtrzymywałem ją. W salonie był straszny zaduch, czuć było papierosy, wódkę, a po całym pokoju, jak i kuchni porozkładani byli uczestnicy spontanicznej imprezy. I wszyscy spali. Wszyscy poza Slashem i Sebastianem. Rozmawiali o czymś, bełkocząc i nawet nie zwrócili na nas uwagi.
- Izzy, ja na górę nie dojdę, oczy mi się zamykają. - brunetka oparła się o mnie, by nie upaść. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem na górę, położyłem u siebie w pokoju. Natychmiast zasnęła. Ja nie mogłem. Zszedłem na dół licząc na to, że Mulat i długowłosy wokalista nadal nie śpią. Przeliczyłem się. Zawiedziony chciałem wrócić na górę, ale moją uwagę przykuła torebeczka wystająca z kurtki kolesia, którego nie znałem, a który mimo wszystko spał u nas na kanapie. Początkowo próbowałem nie zwracać uwagi, ale stawiając stopę na pierwszym stopniu schodów nie mogłem się już powstrzymać. Ciekawość mnie pokonała. Powoli podszedłem do śpiącego chłopaka i zanurzyłem dłoń w kieszeni jego kurtki. Uśmiechnąłem się do siebie widząc, co udało mi się wydobyć. Pobiegłem na górę, zajrzałem do pokoju, Brack spała słodko, udałem się więc do łazienki. Przez chwilę siedziałem na wannie i wgapiałem się w biały proszek zamknięty w torebeczce. Dopadły mnie wyrzuty sumienia, schowałem woreczek do kieszeni spodni i wyszedłem z łazienki. W pokoju położyłem się obok Bracket i próbowałem zasnąć. Godziny mijały, a ja nawet na chwilę nie mogłem zmrużyć oczu. Upewniłem się, że brunetka na pewno śpi, sięgnąłem do spodni, odwróciłem głowę do tyłu, by jeszcze raz sprawdzić, czy dziewczyna się nie obudziła. Otworzyłem torebeczkę i usypałem zgrabną kreskę. Nachyliłem się nad szafką i wciągnąłem nosem proszek. Chwilę później poczułem się szczęśliwy.

     Obudziły mnie krzyki, zeszłam do salonu i myślałam, że mam zwidy. Roiło się tam od ludzi mniej i bardziej mi znanych. Stali w kole i... dopingowali? Podeszłam bliżej, a w środku James i Rose z kimś się bili.
- Co tu się dzieje? Czemu Oni się biją? I kim w ogóle są ci ludzie?! - wrzasnęłam nad uchem Kirka.
- Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw?
- Obojętnie, ale odpowiedz na wszystkie.
- Ok, więc ci ludzie to, no nie wiem, ktoś ich zaprosił. Ale znajomi znajomych, którzy też zaprosili znajomych z tego co się orientuję. Ten koleś, z którym się biją - Hammett nie spuszczał wzroku z bójki - powiedział coś złego o Hetfieldzie i ten natychmiast się na niego rzucił.
- A Axl?
- Przecież wiesz, że on nie przepuści okazji, by komuś wpierdolić.
- No tak. - westchnęłam. Potrząsnęłam głową i nie myśląc wiele stanęłam w samym środku ognia, próbując jakoś rozdzielić chłopaków. Taki impuls. Chyba niemądry. Rose, który chciał wymierzyć cios ciemnoskóremu miłośnikowi rapu (przynajmniej to wywnioskowałam z jego ubioru), zatrzymał rękę tuż przed moją twarzą.
- Brack?! Zwariowałaś, mogłaś dostać!
- Chuj mnie to w tej chwili obchodzi.
- Nie poznaję cię...
- Fajnie, Rose, ja też. Co wy wyprawiacie?! - wrzasnęłam. - Ty, wypieprzaj stąd - wypchnęłam Murzyna z domu - kim są ci ludzie? - zapytałam ściszonym głosem obu wokalistów. Spojrzeli po sobie, wzruszyli ramionami.
- No... bo oni...
- Właściwie, nie wiemy. - dokończył James.
- Dobra, proszę was tylko o jedno: nie rozpierdolcie chaty, ja idę na górę. - gdy wróciłam do pokoju i spojrzałam na zegarek, a było już ostro po 11, obok budzika na szafce po stronie Stradlina ujrzałam torebeczkę z białym proszkiem. Nie wiem, dlaczego jej wcześniej nie zauważyłam. Słysząc jak Izzy wraca z łazienki, zapytałam - Co to jest? - i uniosłam torebeczkę.
- No, nie wiem, nie moje, ale daj, pójdę na dół i zaraz znajdę właściciela... - wyciągnął dłoń, cofnęłam rękę.
- Nie, Izzy, nie dam ci tego.
- No co ty? Nie wierzysz mi? Daj. No daj! - wyszarpał woreczek z ręki, odwrócił się przy drzwiach - zaraz wrócę - i znikł. Wrócił po kilku minutach, nie odzywając się ani słowem, przeszedł obok mnie, uciekając wzrokiem. - Ej, Izzy, chodź tutaj.
 - Po co?
- Chodź.
- Nie, no powiedz, po co.
- Po prostu do mnie podejdź.
- Nie.
- Izzy - złapałam materiał jego koszuli - spójrz mi w oczy - chłopak długo próbował ominąć mnie wzrokiem, przyłożyłam dłoń do jego policzka i ustawiłam jego twarz na vis-a-vis mojej. - Ćpałeś. - stwierdziłam, widząc jego rozszerzone źrenice.
- Nie. - uśmiechnął się tępo.
- Tak. Nie kłam. Ugh, jak mogłeś? - wyszłam.  Reszta dnia była tak samo paskudna. Przez dom przewijali się ludzie, których do tej chwili nie znam.

     - McKagan, chodź tu! - z sąsiedniego pokoju usłyszałem głos rytmicznego. Podszedłem tam ospale.
- Co jest?
- Mam zajebisty towar. Chcesz trochę? - uśmiechnąłem się szeroko, widząc, jak rytmiczny unosi torebeczkę z białym proszkiem. I już miałem powiedzieć, że chcę, ale zorientowałem się, że blondynka wychodzi ze swojego pokoju.
- Może później. Ale ty z tym nie przesadzaj. Pogadamy... później. Zostaw trochę dla mnie. - wyszedłem, zostawiając przyjaciela sam na sam z kokainą.

    - Dash, ja wczoraj powiedziałem ci, że cię kocham? - McKagan zatrzymał mnie na korytarzu.
- Tak. Ale Duff - wysunęłam dłonie do przodu, żeby zatrzymać go, gdy się do mnie zbliżał - ja wiedziałam, że możesz tego żałować, bo przecież byłeś pijany, dlatego powiedziałam, żebyśmy wrócili do tej rozmowy, gdy wytrzeźwiejesz. Znaczy... oboje wytrz...
- I ja właśnie wracam! Trzeźwy! - zadowolony wszedł mi w słowo - Ja jak najbardziej podpisuję się i stawiam trzy wykrzykniki pod tym, co wtedy powiedziałem, ale ty... powiedziałaś, że możemy spróbować i teraz... - mówił z ogromnym entuzjazmem, pewnie wyglądałam, jakbym posmutniała, czy coś, bo nagle przestał, wbił wzrok w podłogę i podjął ściszonym, zimnym tonem. - Zrozumiem, jeśli powiesz, że nic z tego. Nie zawsze wszystko musi iść po mojej myśli i uszanuję, naprawdę uszanuję każdą decyzję, która wypłynie z twoich ust.
- Głuptasie, ja dobrze pamiętam, co wczoraj powiedziałam, a skoro powiedziałam, to zdania szybko nie zmienię. Tylko ty chyba teraz też jesteś pod wpływem..? - chrząknęłam unosząc lekko prawy kącik ust.
- Ja? Nie! Ja jestem absolutnie trzeźwy! Jak Boga, kurde, kocham!
- A kochasz?
- Pytanie... oczywiście! - odpowiedział bez zastanowienia, jakby to było zupełnie jasne. Wychyliłam się, by zobaczyć, a może raczej potwierdzić, co trzyma za plecami, uniosłam brew do góry, a zakłopotany basista nadal trzymając rękę za sobą, odstawił butelkę z ruską wódką na szafkę stojącą w rogu korytarza, tuż przy drzwiach łazienki. - No, chodź tu do mnie - szczerząc zęby, wyciągnął ręce, by mnie przytulić.
- I tak wiem, że piłeś.
- Oj dobra, cicho już mój Sherlocku. - zaśmiał się i mocniej zacisnął ręce na moim ciele.

     Ten dzień jest naprawdę zjebany. Siedziałam na kanapie przez kilka godzin, obserwując ludzi, którzy przewijali się przez nasz dom. Wkurw mi już przechodził, ale stale był we mnie obecny. Poszłam do kuchni, żeby nalać sobie coś do picia. Zastałam tylko alkohol, napiłam się więc z pierwszej lepszej butelki i wróciłam na salonu. Usiadłam na swoim miejscu, podkulając nogi i usłyszałam, że ktoś schodzi na dół. Odwróciłam głowę i w końcu ktoś znajomy. Dash!
- Jezu, jak dobrze, że cię widzę! - odetchnęłam - Idziemy na Sunset! Muszę się napić.
- Ale koniecznie na Sunset? W chacie mamy alko i towarzystwo..
- Koniecznie na Sunset. Stradlin mnie wkurwił.
- Co tym razem? - wzdychając, opadła na łóżko.
- Ćpał.
- I o to chodzi? Tylko?
- Tak. Ej, zaraz, TYLKO?!
- No Brack, jest impreza, więc można było się tego spodziewać.
- Dlaczego dla ciebie wszystko jest takie proste?
- Nie wszystko...
- Whatever. I tak muszę się napić. - Tak więc wieczorem wyciągnęłam Dash na Sunset Strip, zostawiając Hellhouse pod opieką Gunsów, Skid Row i Metalliki. Dziewczyna miała mi coś do powiedzenia. - No słucham, kochana, co takiego się stało? - zapytałam, po zamówieniu szklanki Danielsa, którą prawie natychmiast dostałam. Po tym, co usłyszałam, mało nie zaksztusiłam się trunkiem. - Że co? No nie mów, w końcu się odważył!
- Tak.
- Ale jak to było?
- Zaczęło się w nocy, przyszedł do mnie do pokoju, żeby porozmawiać, denerwował się, chciał wyjść, ale zatrzymałam go i powiedział, że mnie kocha. Ale wiesz, był pijany, ja też. Powiedziałam mu oczywiście, że możemy spróbować być razem i zaznaczyłam, że wrócimy do rozmowy, gdy będzie już trzeźwy.
- I co? Co było dalej? - ponagliłam, blondynka machnęła ręką.
- No właśnie do tego dążę. Pocałował mnie i wyszedł. Wróciliśmy do rozmowy - opowiedziała mi wszystko po kolei, z najmniejszymi szczegółami. Chyba jedyna szczęśliwa rzecz, jaka się dzisiaj wydarzyła.
- Czyli jesteście razem? - dopytałam, jakby chcąc osiągnąć maksymalną pewność.
- No tak. Raczej tak.
- Boże, jak się cieszę! - rzuciłam się na przyjaciółkę - Wiedziałam, że prędzej czy później tak się stanie!

* w tym samym czasie *

     - Chłopaki! Mamy okazję, by świętować! - zadowolony McKagan zbiegł na dół. Stanął za kanapą z uniesionymi rękoma.
- Idziesz kupić wódkę?
- Nie Slash, nie idę...
- W końcu będzie coś do żarcia?! To mamy świętować?
- No, nie, Steven, nie. Kurwa, ogarnijcie się!
- Ty się ogarnij, i powiedz, jaka jest okazja do świętowania. - Rose zszedł z parapetu, by wziąć papierosa od Slasha.
- Jestem z Dash! - wykrzyczał szczęśliwy - Ej, no co wy..?
- Co tu świętować? - odezwało się nietrzeźwe społeczeństwo naszego lokum.
- Może to, że JESTEM Z DZIEWCZYNĄ, KTÓRĄ KOCHAM!?
- Z kim? - zapytał Adler. McKagan zakrył twarz dłonią, po czym ponownie wykrzyczał, niedowierzając.
- No z Dash! Jestem z Dash!
- O stary! Serioo? Kurwa, to szczęścia! - Popcorn, zacieszając, rzucił się basiście na szyję.
- Dzięki.
- Ej, zaraz... co?! Jesteś z Dasshy? - James Hetfield wyglądał na zamyślonego - Czemu nic nie mówiłeś?
- TAK! No jak nie? Właśnie to usiłuję wam od jakiegoś czasu przekazać. - złapał się za głowę - Whatever! Pijmy!
- Jestem za, a nawet przeciw! - krzyknął jeden z nieznanych nam gości.
- Kto to w ogóle jest? - Duff nachylił się nad moim uchem.
- Nie mam zielonego pojęcia.

     Wróciłyśmy z Rainbow jakoś nad ranem. Brack dawno zapomniała, że obraziła się na Izzy'ego i poszła do niego spać. W Hellhouse wciąż było dużo nieznanych mi osób, porozkładanych dosłownie wszędzie, bo nawet na schodach. Zdarzali się i tacy delikwenci, którzy spali pod domem. Niezwracając na nich zbyt dużej uwagi, udałam się do pokoju McKagana. Spał w ubraniach, na brzuchu, z rękoma pod poduszką. Pocałowałam go w ramię i położyłam się. Gdy się obudziłam, blondyna przy mnie nie było. Za to moja przyjaciółka i rytmiczny znowu się kłócili.Zostałam w łóżku jeszcze przez chwilę, później poszłam do łazienki. Weszłam pod prysznic i puściłam zimną wodę. Zrobiło mi się chłodno, ale i tak przyjemnie. Po 15 minutach ubrałam się i zeszłam na dół. McKagan łaził po salonie, zataczając się, tak jak inni obecni w domu. W pokoju było ciemno (za sprawą pozasłanianych okien), duszno, głośno i tłoczno. Krzyknęłam do chłopaka, ale nawet mnie nie usłyszał. Przebiłam się przez tłum, by do niego dotrzeć.
- Ej, Duff, znasz tych ludzi?
- Nie kochanie. Ale czy to ważne? Ważne, że jest fajna zabawa! - Objął mnie w pasie i zbliżył się, by mnie pocałować. Odchyliłam głowę.
- Nie. Ogarnij ich jakoś.
- Oczywiście. - odwrócił się, spojrzał na ludzi - Ale... jak?
- To już twoja sprawa, KOCHANIE. - udałam się w stronę schodów. Spotkałam na nich brunetkę taszczącą torbę podróżną. - Co ty robisz?
- Wyprowadzam się. - minęła mnie. Odwróciłam głowę do tyłu.
- Co?
- Dopóki tu będzie taki burdel, MNIE tu nie będzie. Kirk - poklepała gitarzystę po ramieniu - dasz mi klucze do waszego domu?
- Po co?
- Rozmawialiśmy już o tym.
- Ah, tak! - klepnął się w czoło - Lars je ma.
- Dzięki. A gdzie on jest?
- Nie wiem.
- Świetnie... Lars! Gdzie ty do cholery jesteś! Lars?! O! - wypatrzyła go, gdy wchodził do domu. - Daj mi klucze do wrót waszej chwalebnej chaty.
- Nie mam.
- Co? Hammett powiedział, że masz.
- Hammetta to chyba posrało. Hetfield je zawsze przy dupie trzyma!
- Ok... - westchnęła i ponownie zaczęła się rozglądać. - Jest. Ej, James, dasz mi klucze od waszego domu?
- A po co?
- Żeby było fajnie - odpowiedziała sarkastycznie - nie będę tu mieszkać, dopóki ci ludzie tu będą! No daj, proszę, wy u nas od kilku dni prawie mieszkacie. Ciągle tu jesteście. A tak, to ja będę u was, popilnuję domu, żeby się nikt nie włamał,kwiatki podleję... co?
- Trzymaj - sięgnął do tylnej kieszeni swoich skórzanych spodni. Bracket pocałowała go w policzek.
- Dzięki!
- Tylko nie zrób tam burdelu!
- Masz to jak w banku, w końcu to tutaj siedzi całe społeczeństwo Los Angeles. - wyszła z domu.
- No świetnie! - powiedziałam do siebie. Zauważyłam, że jakaś dziewczyna ciągle się na mnie gapi. Odwróciłam głowę, by uniknąć jej wzroku. Steve z zacieszem się na mnie rzucił.
- Słyszałem, że jesteś z tym dupkiem, Duffem znaczy. Szczęścia!
- Dzięki Adler... nie wiesz, kim jest ta dziewczyna? - wskazałam na miejsce, w którym jeszcze niedawno stała.
- Która?
- Przed chwilą tu była. Nieważne. - rozejrzałam się jeszcze po całym parterze, by mieć pewność, że dziewczyny tu nie ma. Nie było. Poszłam na piętro. Przeszukałam każdy pokój, ale w żadnym nie była obecna. Usiadłam na parapecie w pokoju Hudsona. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że owa dziewczyna kręci się po naszym podwórku. Zeszłam na dół, wybiegłam na dwór, wpadłam prosto na tę dziewczynę. Była całkiem ładna, niższa ode mnie, mniej więcej wzrostu Bracket, ruda jak Axl i dziwnie trzeźwa. Dziwnie, bo każdy w Hellhouse był nawalony. Przeleciała po mnie wzrokiem i uniosła prawy kącik ust w uśmiechu. Nie bardzo wiedziałam, co ma to znaczyć, tym bardziej, że dziewczyna podeszła bliżej i delikatnie przejechała dłonią po mojej twarzy. - Co ty robisz?
- Ciii.. - przyłożyła palec wskazujący do moich ust. Ponownie się uśmiechnęła i przymykając oczy, zbliżyła się do mojej twarzy, by mnie pocałować. Odskoczyłam zaskoczona.
- Co ty robisz? I kim ty w ogóle jesteś?
- Nie denerwuj się, jestem znajomą znajomych... - ponownie chciała się do mnie zbliżyć.
- Nie, nie dotykaj mnie! Idź stąd, no idź.
- Mówiłam już, nie denerwuj się, kochana.
- Spieprzaj! - wypchnęłam ją na ulicę. Właściwie nie wiem, dlaczego tak zareagowałam. Przecież nie stało się w sumie nic złego. Usiadłam na schodach. Chwilę później otworzyły się za mną drzwi. - Gdzie idziecie? - spytałam, widząc Duffa i Hudsona.
- Do Rainbow, kotku - basista nachylił się, by mnie pocałować - zabierasz się z nami?
- Nie.
- Ok, jak chcesz. - szybko odpuścił, myślałam, że może będzie mnie namawiał. Mniejsza o to. Mam dość. Idę spać. Bez względu na to, która jest godzina.

_______________________________________
Dobra, jedno słowo : PRZE-PRA-SZAM. Za moją nieobecność, za to, że musieliście tak długo czekać, za to, że mam lenia, i pewnie za milion innych rzeczy, takich jak np. brak pokoju na świecie. Ale wiecie, szkoła, bal gimnazjalny, koniec roku, jeżdżenie po miastach, żeby złożyć papiery (do szkoły, która wcale nie jest moją wymarzoną i wcale nie chcę tam iść. Whatever!) - to ryje psychę, przynajmniej moją. Pogoda (śliczna co prawda <3 ) też jest taka, że nic się nie chce robić.. No nieważne.
Ponownie (tak jak przy ostatnim rozdziale) zwracam się z prośbą, otóż: jeśli przeczytałaś/-eś tę notkę, proszę zostaw komentarz, opinię, jakiś znak, COKOLWIEK! Obserwuj.To motywuje.. i miło jest przeczytać coś na temat tym moich wypocin. Więc wiecie, co robić. :)  

Cel: Dobić wreszcie do 1000 komentarzy! :D

A jeśli interesuje Was choć trochę moje życie prywatne xd - u mnie w życiu całkiem inaczej niż u Dash i Duffa, niestety. "Próbuj!" mówili, "Uda się" mówili. Kurwa, a przecież żałuję. Chyba nieważne, jaką decyzję bym podjęła - żałowałabym. I na tym skończę, bo to wcale nie jest ciekawe. Dzięki, że jesteście.

Zapomniałabym! Wybiera się ktoś do Krakowa na koncert Slasha w listopadzie? Ja bardzo bym chciała, ale raczej mało możliwe, że pojadę. :c



A może ktoś był np. na Sonisphere Festival i widział Anthrax, Metallikę i Alice In Chains? Albo był na Impact Festival?  


Peace,
Dash