OSTRZEŻENIE!

Wszystkie sytuacje zawarte w zakładce ExtraGuns. nie mają żadnych powiązań z opowiadaniem głównym. Bez obaw. :)

czwartek, 25 kwietnia 2013

R.41

ROZDZIAŁ 41


 - No kurwa! - jęknęłam z bólu, chociaż może bardziej ze strachu. Skaleczyłam się krojąc tą pieprzoną cebulę
- Pokaż - Sebastian podszedł bliżej, by sprawdzić skaleczenie. Prawie natychmiast cofnęłam rękę i włożyłam uszkodzony palec do ust. Chłopak uśmiechnął się i odgarnął kosmyki włosów opadające mi na oczy - Słodka jesteś. Nic Ci nie będzie sierotko
- No jak mi nic nie będzie?! Sebastian, ja krwawię!
- Oj, jak chcesz, to pocałuję.. będzie mniej bolało - zaśmiał się nieco ironicznie
- Spieprzaj
- Daj, dokończę, a Ty sobie usiądź - zabrał mi nóż. Usiadłam na szafce przy zlewie. Pierwszy raz widziałam SEBASTIANA BACHA krojącego cebulę. W ogóle krojącego cokolwiek! Sprawnie mu to szło
- Dobrze Ci idzie, może mnie zastąpisz?
- O nie, nie, nie (!) ręki sobie nie ucięłaś, więc obiad zrobić możesz - zrobiłam minkę typu "głodne dziecko z Afryki prosi o kanapkę" i zatrzepotałam rzęsami
- Dash..
- Słucham?
- Nie patrz tak na mnie
- Ale jak?
- Jak głodne dziecko z Afryki, proszące o kanapkę
- Ale ja nic takiego nie robię
- Jasne.. o kurrrwa, mocna ta cebula - z jego oczu zaczęły lecieć pojedyncze łzy
- Sebastian, ale nie płacz. Przecież to ja się skaleczyłam, nie Ty
- Nie płaczę. To ta cebula cholerna!
- Oj, poczekaj, dam Ci chusteczkę
- Dash, nie wkurwiaj mnie
- Ale co ja Ci robię? Chusteczkę chcę Ci tylko dać
- Dash, możemy porozmawiać? - McKagan wszedł do kuchni
- Nie
- Dash, proszę kurde posłuchaj mnie
- Nie!
- No to nie - warknął i wściekły rzucił się na kanapę zapalając papierosa.

  Ja nie rozumiem, dlaczego Ona taka jest? Czemu nie chce mnie wysłuchać? Niedawno wszystko było w porządku, a od tej całej sprawy z Jeremym wszystko się pieprzy. I Oni się kuźwa dziwią, że ja tyle piję. Nie chcę jej stracić, a czuję, że Dash się ode mnie oddala. Martwi mnie to, bo.. bo jej potrzebuję.

  - Dash, czemu Duff taki podkurwiony chodzi? - weszłam do kuchni czując zapach jeszcze gorącego sernika
- Zapytaj go
- Pokłóciliście się?
- Nawrzeszczał na mnie
- Dlaczego?
- Bo się o niego martwię
- Co? - ktoś zadzwonił do drzwi. Dash pobiegła je otworzyć
- Cześć James
- Cześć - pocałował ją w policzek - Nie wziąłem ze sobą chłopaków, bo jakby to powiedzieć.. no nie nadawali się na odwiedziny
- Mhm.. ale pogodzili się?
- Tak
- To dobrze. Chłopcy są na górze, jak chcesz, to idź do nich
- Posiedzę z Duffem
- Lepiej nie. Jest wkurwiony, nie chcę, żebyście się pokłócili
- Aha, no ok. To idę na górę
- Ok. Zejdźcie za jakieś piętnaście minut - Hetfield poszedł na górę, blondynka wróciła do kuchni i zastała mnie z nożem i talerzem nad ciastem
- Brack! No co Ty robisz, najpierw obiad
- O Jezu.. serniczku, obiecuję, ja do Ciebie wrócę.

  - Steven! Mary przyszła - Dash wpadła do mojego pokoju
- To co robimy? Dash, pomożesz mi?
- Jasne, tylko powiedz, co mam robić
- No udawać moją dziewczynę, tylko tak, żeby uwierzyła. Chodź - złapałem ją za rękę i pociągnąłem na dół. Reszta zespołu oraz James i Seba zeszli za nami. W salonie Brack zagadywała kobietę i próbowała wyrwać McKaganowi wódkę, bo znowu by się idiota upił.
- Cześć kochanie - Mary dosłownie rzuciła mi się na szyję
- Witaj Mary, usiądź. Musimy porozmawiać - próbowałem być jak najbardziej poważny (a z moją naturą to cholernie trudne). Usiedliśmy przy stole, wcześniej poprosiłem Dash, żeby usiadła obok mnie. Mary siedziała dokładnie naprzeciwko.
- Tak Steven, masz rację. Musimy porozmawiać. Mam dwie wiadomości: dobrą iii.. i lepszą! Od której zacząć?
- Od lepszej
- Musimy szybko wziąć ślub
- Co?! Jaka jest ta dobra? - zapytałem przerażony. Ja nie chcę się żenić.. nie teraz, za młody jestem!
- Steven, kochanie.. ja chyba jestem.. jestem w ciąży
- Nie ze mną
- Skarbie, co Ty mówisz?
- Przecież ja nawet nie uprawiałem z Tobą seksu, kobieto, zastanów się! - z "radości" aż zamachałem rękami
- Steven, pewny jesteś, że nie?
- Nie wiem - niepewnie i z drżącym głosem odpowiedziałem na pytanie Axla - Ale Mary, ja też mam dla Ciebie dwie wspaniałe (!) wiadomości
- Jakie?
- A od której zacząć.. od dobrej, czy lepszej?
- Hmm, może od.. zacznij od dobrej, kochanie
- Dobra, to Dash i ja bierzemy ślub - Sebastian, mało wtajemniczony w nasz plan prawie zakrztusił się Danielsem, przy czym (niechcący oczywiście) opluł Izziego
- Co?
- No tak. A wiesz, jaka jest lepsza?
- Że to żart?
- Nie. Dash jest w ciąży.. będziemy mieli dziecko.. ja i Dash, nie ja i Ty - pocałowałem McRivery namiętnie, tak namiętnie, jak tylko potrafiłem
- To ja.. pójdę po ciasto - Dash wstała i rozkojarzona poszła do kuchni, po chwili słychać z niej było głośny śmiech.
- Pójdę zobaczyć, co z Dash - polazłem do kuchni, dziewczyna siedziała na krześle i próbowała powstrzymać napady śmiechu
- Ślub, dziecko? Steven, co Ty wymyślasz? Oryginalniej nie mogłeś?
- Dash, proszę Cię, bądź wiarygodna. Pokaż, że chociaż trochę mnie kochasz.
- Jasne - wyszła z kuchni. Chłopaki od razu rzucili się na sernik, który przyniosła. Tylko Duff siedział spokojnie wpatrując się w blondynkę - Steven skarbie, idziesz?
- Idę, idę - objąłem McRivery i znowu pocałowałem
- Ja nie wierzę, że Wy jesteście razem. Wkręcacie mnie?
- Nie, dlaczego? - moja ręka powędrowała niżej i zaraz usłyszałem, jak Dash szepcze mi do ucha
- Adler , weź łapę z mojego tyłka jeśli możesz
- A muszę? Mamy być wiarygodni - uśmiechnąłem się. Duff, klnąc coś pod nosem polazł na górę
- Stevenku, wkręcasz mnie. Przyznaj się.. wiesz, że Cię kocham, zaplanowałam już nasz ślub, naszą noc i podróż poślubną
- Ale ja żenię się z Dash!
- Kłamiesz
- Nie Mary, bierzemy ślub. Chciałam powiedzieć Ci o tym rano, ale pomyślałam, że dobrze by było, żeby Steven też przy tym był
- Nie wierzę.. i Dash naprawdę jest z Tobą w ciąży? Jak to możliwe? - kobieta wstała przesadnie wymachując rękami (uderzając przy tym śmiejącego się do rozpuku Axla)
- Mary, co ja mam Ci powiedzieć, jak dziecko spłodziłem? Nie wiesz, jak to się robi?
- Doskonale wiem jak. Mam nadzieję, że to tylko Twój mały skok w bok i do mnie wrócisz, bo ja Cię naprawdę kocham
- Nie wrócę, bo Cię NIE KOCHAM! A poza tym, nie można wrócić do kogoś, z kim się nawet nie było
- Przemyśl to wszystko jeszcze, skarbie. Daj znać, jak już się dowiesz, co do mnie czujesz, cześć - Mary wyszła trzaskając drzwiami - I pamiętaj - wróciła na chwilę - o NASZYM dziecku. Ślub w następną sobotę -wyszła.
- Jasne, weź Ty idź lepiej do lekarza, to pewnie jakieś zatrucie, czy coś. Ty za stara jesteś, żeby dziecko urodzić!- wrzasnąłem
- Do you need some time.. on your own. Do you need some time.. all alone. Everybody need some time.. on their own. Don't you know you need some time.. all alone. - wszyscy patrzyliśmy na Rose'a, który zasiadł do fortepianu i zaczął śpiewać - Kartka, kartka i długopis! - wrzeszczał szukając czegoś do pisania. Podszedł do Stradlina i wygrzebał z jego kieszeni jakiś kawałek kartki i długopis. - Uff.. prawie zapomniałem, co śpiewałem
- Haha, co Ty Axl, balladkę piszesz? - Slash śmiał się czytając tekst przed chwilą napisany przez rudzielca
- Śmiej się, śmiej. A ja Wam mówię, że to będzie nieśmiertelne
- Oczywiście Axelku, oczywiście..
- Axl ma rację, to będzie nieśmiertelne - zapewniała Dash - naprawdę, zobaczycie.
- Kurwa, wkurwiłem się przez tą psychopatkę. Dash, skoro już jesteś moją dziewczyną, niedługo weźmiemy ślub i przywitamy na tym okrutnym świecie nasze dziecko, to chyba możesz pomóc mi odreagować, prawda? - śmiejąc się zaciągnąłem przyjaciółkę do swojego pokoju.

  - Slash, nie uważasz, że to dziwne?
- No. Ale co?
- No to, że nawet za Adlerem latają laski, a ja jestem sam..
- Axl, ale za Adlerem nie latają laski, to tylko jedna kobieta, podkreślam: KOBIETA, po czterdziestce! A poza tym, zobacz, tylko Izzy ma dziewczynę, chłopcy z Metalliki i Skid Row są sami, tak jak my. Tak jest nawet fajnie, robimy co chcemy, nikogo nie musimy się słuchać, no może poza Dash i Bracket, no i tylko Stradlin czasami prawi nam morały a jak chcemy pobzykać, to możemy iść na dziwki.
- Saul, zaktualizuj dane
- Ale..
- Snake ma dziewczynę
- Tak? Ciekawe.. która to?
- Ta.. czekaj, jak Ona się nazywa.. Anastasia chyba. Ona pracuje w klubie ze striptizem, tym co..
- Wiem w którym - przerwał mi gitarzysta - Wiesz co, przypomniało mi się, że muszę coś załatwić. Będę wieczorem. - Hudson w pośpiechu wybiegł z Hellhouse. Zajrzałem do Duffa, ale zaczął na mnie krzyczeć i rzucać we mnie różnymi dziwnymi przedmiotami, to wyszedłem. Z pokoju perkusisty słyszałem ciekawe dźwięki, więc tam też zajrzałem.

  Mizialiśmy się na łóżku i nagle usłyszeliśmy krzyki basisty, wrzeszczał coś, że odchodzi z zespołu, że się wyprowadza, Axl próbował go uspokoić, ale spotkał się tylko z wyzwiskami pod swoim kątem. McKagan pokrzyczał trochę i zamknął się w pokoju trzaskając drzwiami.
- Co Wy robicie? - Rudy uchylił drzwi przerywając nam zabawę
- Ćwiczymy.. tak gdyby Mary miała jakieś wątpliwości
- A może się przyłączysz? - zapytałem.. kurwa, trochę jak jakiś gej
- A mogę?
- No pewnie Axelku, przecież Ciebie trzeba pocieszyć. Słyszeliśmy o czym gadałeś z Saulem - Dash przyciągnęła Rose'a bliżej łóżka, trzymając go za rozpiętą koszulę i powoli zbliżała się do jego ust, chłopak chwycił ją mocniej, zatopił dłoń w jej długich, blond włosach i pocałował.
- Ej Axl, ale ja też tutaj jestem - oburzyłem się
- Sorry Adler, ale Ciebie nie pocałuję, nie podobasz mi się
- Ale Dash przecież może
- Sorry, zajęta jestem - powiedziała przerywając całowanie Rose'a i dobrała się do jego rozporka
- Nie znudził Ci się jeszcze? Ostatnia noc Ci nie wystarczyła? Może chcesz spróbować czegoś nowego, co Dash? Obiecuje, że nie pożałujesz - zachęcałem. Dziewczyna jednak wydawała się być zainteresowana tylko wokalistą - Czemu kurde?! A ja się tak napaliłem. Co On ma, czego JA, STEVEN ADLER PERKUSISTA nie mam?
- Nie no Adlerku, niczego Ci nie brakuje - McRivery usiadła na łóżku, zaczerwieniłem się
- Pomyślałem to, czy powiedziałem?
- Powiedziałeś Stevenku - zbliżyła się do mnie i delikatnie musnęła moje usta
- Ej, co Wy.. beze mnie się bawicie? - Rose, który do tej chwili się nam przyglądał zamknął drzwi, wskoczył do łóżka i dobrał się do półnagiej Dash.

  Przyszedłem pod posiadłość Skid Row i trochę niepewnie zapukałem do drzwi
- Anastasia? Cześć, ja jestem kolegą Snake'a.. - otworzyła mi dziewczyna o czarnych włosach, niska, szczupła, trochę zaspana, nawet nie próbowała być miła
- Ale Dave'a nie ma
- Ale ja przyszedłem do Ciebie.. mogę wejść?
- Jeśli to coś ważnego.. właź - niechętnie wpuściła mnie do domu. Trochę mnie to zdziwiło, przecież mnie nie zna, w domu nie ma Sabo ani reszty zespołu..

  Od dwudziestu minut stoję pod prysznicem. Boże, co ja w ogóle ze sobą robię? Kochałam się jednocześnie z Axlem i Stevenem.. chociaż Adler stwierdził, że wolę Rose'a i mało się udzielał, więc można powiedzieć, że z nim niczego takiego nie zrobiłam. Ale to nie zmienia faktu, iż czuję się jak tania dziwka. Zwykła, mała kurwa..

  Wybiegłem z chaty Skid Row i zapaliłem papierosa, którego i tak zgasił mi deszcz, który przed chwilą rozpadał się na dobre. Źle się czuję z tym, co zrobiłem.. nie powinienem, ale skoro Sabo zgwałcił Dash, to ja też mogłem skrzywdzić jego dziewczynę, co prawda Anastasia nie jest niczemu winna, ale taka jest cena bycia z takim chujem, jakim jest Dave. Normalnie przecież bym tego nie zrobił, ale emocje i nerwy mnie poniosły, nie panowałem nad sobą. Kurwa, żałuję! Ale czasu nie cofnę, szkoda tylko, że ucierpiała osoba, która nie zrobiła nic złego. Znalazłem budkę telefoniczną i zamówiłem taksówkę. Piętnaście minut czekania w deszczu zdawało się trwać wiecznie. Przemoczony usiadłem na tylnym siedzeniu samochodu, podałem kierowcy adres, przyłożyłem policzek do zimnej szyby i patrzyłem jak tańczą na niej krople deszczu. Po całym ciele przeszedł mnie dreszcz. Na ulicach prawie nie było ludzi, ci którzy byli uciekali przed deszczem. No a mnie dopadła melancholia i cholerne poczucie winy. Chyba jeszcze nigdy się tak beznadziejnie nie czułem.

  Wparowałem do łazienki. Stamtąd Dash uciec mi nie mogła. Siedziała w ręczniku na podłodze.
- Duff! Zajęte, nie widzisz? - zapytała z pretensją
- Widzę. Celowo tu wszedłem, stąd mi nie uciekniesz. Musimy porozmawiać
- Nie chcę
- Dash. Co Ty robisz, co? - usiadłem obok dziewczyny, opierając się o ścianę
- O co Ci chodzi?
- O co mi chodzi? - wstałem i spojrzałem w lustro - Zachowujesz się jak dziwka. Wdzięczysz się do Jamesa i Seby, pieprzysz się z Axlem i prawdopodobnie z Adlerem, chuj wie z kim jeszcze!
- Naprawdę tak myślisz? Uważasz, że zachowuję się jak dziwka?
- Tak - odpowiedziałem stanowczo, zaczęła płakać - Jezu Dash, nie chciałem. Przepraszam, nie płacz - stałem nad nią nie wiedząc jak zareagować, podejść i przytulić, czy zostawić w spokoju?
- Ale.. Ty masz rację. Zachowuję się jak dziwka.
- Dash, ja wcale tak nie uważam. Nie wiem, czemu tak powiedziałem. Zapomnijmy o tym, ok? Przepraszam.. za to i za to, że Cię okłamałem
- O czym Ty mówisz? - uniosła głowę i spojrzała na mnie marszcząc brwi
- O heroinie. Brałem jak Cię nie było.

__________________________________
Dobra, miało być dłuższe, ale brat mnie pogania, żebym go na kompa wpuściła -.- Nie mam pojęcia, czy się Wam spodoba. 
btw Julia - Ty naprawdę na ładne liczby u mnie trafiasz. Jeden z Twoich komentarzy jest setnym na moim blogu  ;D
Coś jeszcze miałam napisać, ale zapomniałam.. to przez brata xD 
Aa no i dziękuję za komentarze (28 pod jednym rozdziałem to coś naprawdę dla mnie WIELKIEGO) ;D ;* 

sobota, 20 kwietnia 2013

R.40

ROZDZIAŁ 40


  Siedziałem w salonie grając na fortepianie. Ktoś zszedł z góry, było ciemno, ale wiedziałem, że to któraś z dziewczyn.
- Co grasz? - Dash oparła się o fortepian
- November Rain..
- Co? Nie znam tego..
- Bo to dopiero powstaje..
- Zagrasz jeszcze raz? - uśmiechnęła się
- Jasne.. tylko wiesz, ja to muszę jeszcze dopracować, trochę pozmieniać, dokończyć..
- Spoko.. - zacząłem grać i śpiewać cicho When I look into your eyes I can see a love restrained, but darling when I hold you don’t you know I feel the same. Cause nothin’ lasts forever and we both know hearts can change and it’s hard to hold a candle in the cold November rain.. - to wszystko, więcej nie mam
- Ciekawie się zaczyna. Czyżby Pan pisał balladę, Panie Rose?
- Chyba tak panienko McRivery - uśmiechnąłem się. Przez chwilę patrzyła na mnie tymi swoimi pięknymi, niebieskimi oczami
- Nauczysz mnie?
- Grać November rain? Jasne, siadaj - przesunąłem się trochę, usiadła obok, objąłem ją jedną ręką, by ująć jej dłonie swoimi, mimowolnie przysunęła się do mnie. Powoli uderzałem jej palcami o klawisze. Patrzyłem na jej skupioną twarz - Świetnie, a teraz spróbuj sama - spojrzała na mnie niepewnie - Dasz radę, dobrze Ci szło
- Dobrze mi szło, ale z Tobą
- Poradzisz sobie, jak coś to przecież Ci pomogę - uśmiechnąłem się zachęcająco - No, zaczynaj - zaczęła, całkiem dobrze jej szło, jej palce delikatnie opadały na klawisze. Spojrzała na mnie, nie mogłem się powstrzymać, musiałem ją pocałować. Musnąłem jej usta, odepchnęła mnie, chwilę później nie miała już jednak żadnych oporów i nie protestowała, gdy przyciągnąłem ją do siebie i namiętnie pocałowałem. Kilka minut później znaleźliśmy się już w moim pokoju. Ściągnęła ze mnie koszulę, chwilę później pozbyła się swojej bluzki. Została w samej bieliźnie, wyglądała seksownie a jednocześnie słodko, nie mogłem oderwać od niej wzroku. Wylądowaliśmy na podłodze. Rozpiąłem spodnie, ktoś wparował mi do pokoju
- Brack, co Ty tu do chuja robisz?
- O sorry, pomyliłam pokoje - odwróciła się, by wyjść - Dash?! A co Ty.. Ty z Axlem? Przegapiłam coś? Jakim cudem Wy.. a nieważne - powiedziała po chwili zastanowienia - Idę do Izziego. Dobranoc
- Dobranoc - odpowiedziałem podnosząc dziewczynę z podłogi, przysunąłem ją do siebie i zapytałem szepcząc - Na pewno tego chcesz? Wiesz, nie chciałbym Cię wykorzystać, czy zrobić czegoś wbrew Twojej woli..
- O, naprawdę? To coś nowego.. Na pewno tego chcę - odpowiedziała zdecydowanie - Ale.. czy Ty tego chcesz? - uśmiechnęła się i przygryzając wargę spuściła wzrok w podłogę. Chwyciłem jej podbródek, uniosłem ku górze, palcem przejechałem po jej ustach i ponownie pocałowałem. Przenieśliśmy się na łóżko. Oplatała moje biodra nogami. Powoli, ale stanowczo w nią wszedłem, zadrżała i jęknęła cicho.

  Leżałem na łóżku, Dash spała obok. To, co się między nami wydarzyło było niesamowite, wiem, że to tylko seks, ale czułem się wyjątkowo. Nagle dostałem olśnienia. Wyjąłem zeszyt i długopis z szuflady i zacząłem pisać. Ta mała naprawdę mnie inspiruje.. Ona i to wszystko, co niestety się ostatnio stało. We’ve been through this such a long time just tryin’ to kill the pain.. Na kartce pojawiały się kolejne słowa, które składały się w kolejne zdania wyrażając moje emocje.. But lovers always come and lovers always go and no one’s really sure who’s lettin’ go today walking away..

  Obudziłam się w pokoju Axla przytulona do niego. Spojrzałam na zegarek - ósma czterdzieści. Wstałam, założyłam bluzkę, spojrzałam na Rose’a, jego widok mnie rozczulił. Zeszłam do kuchni, nalałam sobie mleka i usiadłam przy stole. Jakoś dziwnie mi z tym, że spałam z Rudym, może nie powinnam na to pozwolić? Z przemyśleń wyrwał mnie dzwonek i dzikie pukanie do drzwi. Pobiegłam je otworzyć i uciszyć przybysza, żeby nie pobudził chłopaków.
- Cześć Dash!
- Mary? Co Ty tu robisz tak wcześnie? - “narzeczona” Stevena. To ciekawe.. dawno jej u nas nie było, nagle sobie przypomniała o Adlerze?
- Dopiero wróciłam z Kanady i od razu przyszłam zobaczyć się ze Stevenem
- Byłaś w Kanadzie?
- Tak. Steven mnie tam wysłał, żebym, sobie odpoczęła przed naszym ślubem. Prawda, że to kochany chłopiec?
- Taa.. ale Popcorn.. to znaczy Adler teraz śpi, więc.. sama rozumiesz, raczej go nie zobaczysz
- Trudno - westchnęła - powiesz mu, że byłam?
- Pewnie
- Dzięki
- Nie ma za co. Wpadnij później, na pewno się Steven ucieszy
- Ok. Będę po trzynastej
- Spoko. Zorganizuję jakiś obiad - zadowolona z faktu, iż załatwiłam Popcornowi romantyczną randkę, z której będzie “przeszczęśliwy” poszłam się przygotować do wyjścia po zakupy.

  - Cześć wszystkim - Dash weszła do kuchni, odłożyła zakupy i nalała sobie soku
- Cześć - odpowiedzieliśmy chórem
- Hej.. - zaspana dziewczyna Stradlina weszła do kuchni, usiadła mu na kolanach i ułożyła głowę na jego ramieniu
- Cześć Brack.. co tam?
- Nic. Całą noc nie spałam - spojrzała wściekle na Dash i Axla posyłających sobie ukradkiem tajemne uśmieszki. Co Oni zmalowali?
- Dlaczego? - zapytałem
- Bo Dash i..- zaczął Izzy, McRivery zakryła mu usta 
- Bo Axl zachowywał się głośno - oznajmiła Bracket
- Nie słyszałem..
- Bo jego pokój nie jest tuż za Twoją ścianą!
- A mogę wiedzieć, jak hałasował? - Saul uciekający przed Adlerem wpadł do kuchni
- Zapytaj Dash. Ona też cicho nie była
- Co Ty pieprzysz, Brack? Przecież byłam cicho!
- Właśnie, ja też
- Ta, szczególnie kiedy oboje doszliście..
- Izzy.. - Dash zmierzyła go wściekłym spojrzeniem
- Co?
- Gówno. Gdyby Brack nie wparowała do pokoju rudzielca, to oboje o niczym byście nie wiedzieli
- No wcale, przecież słyszałem
- Nie pierdol głupot, nic nie słyszałeś
- Ale o co chodzi? - zapytałem zdezorientowany. Po ostatnich romansach z Nightrainem mało kontaktowałem
- O nic takiego, tylko Dash przespała się z Rosem
- No i? Ale sensacja.. Jezu. Co Was obchodzi, z kim Dash chodzi do łóżka? - zdenerwowany Axl wyszedł z kuchni
- Mnie nie obchodzi
- Jasne Duff, jasne..
- Oj, no odpierdolcie się - poszedłem do salonu, zadowolony Rose biegł do kuchni wymachując jakąś kartką
- Zobacz Dash, dopisałem kilka linijek
- Pokaż - uśmiechnęła się i wzięła kartkę od dumnego wokalisty - Kiedy to napisałeś?
- W nocy.. wiesz, inspirujesz mnie
- Cieszę się. Ej, Steven! Mary dzisiaj przychodzi na obiad
- Co?! - Adler nagle zatrzymał się tuż za kanapą, Saul biegnący za perkusistą wpadł na niego i razem przelatując przez kanapę znaleźli się po jej drugiej stronie, cudem nie przypierdzieląjac w stół. Zadowolona dziewczyna zajęła miejsce na podłodze obok roześmianego Hudsona - Slash, chuju niedojebany, chciałeś, żebym sobie kark skręcił?! - złapał głowę szukając ewentualnych uszkodzeń
- Przepraszam
- Pokaż się - Dash obejrzała obolałego perkusistę - Nic Ci nie będzie - zmierzwiła jego blond czuprynę i szturchnęła duszącego się ze śmiechu Slasha
- Do wesela.. się zagoi Stevenku
- Zamknij mordę przygłupie, bo Ci w nocy niechcący loczki podpalę!
- Już się boję
- I słusznie ! - Adler wstał z podłogi, Saul wykrzykując dziko zaczął uciekać
- Steven, tylko się ładnie ubierz na ten obiad
- Ja Cię Dash zabiję! Tylko poczekaj, bo Hudson jest pierwszy w kolejce
- Chyba trzeba kupić jakąś wódkę, czy coś jak Mary ma przyjść - rytmiczny szukał fajek.. w mojej kurtce
- Jak to trzeba? To w domu już nic nie ma?
- Nie
- To niezła impreza musiała tu być, kiedy mnie nie było
- Niestety, nie było żadnej imprezy
- To kto to wszystko wypił? - Axl, Izzy i Brack bez słowa na mnie spojrzeli, Dash zaraz do nich dołączyła - Duff, zwariowałeś?
- Ja..
- Dash, możemy pogadać? - cała czwórka wyszła z Hellhouse. Mam złe przeczucia, oby Dash się tylko nie dowiedziała o dragach, przecież Ona przestanie się do mnie odzywać.

  - Axl i Izzy mówili, że ostatnio ćpałeś.. Duff, znowu?
- Nie ćpałem
- Jasne.. - chwyciła moją rękę, by zobaczyć, czy mam ślady po kłuciach. Na szczęście sprawdziła tą, na której ich nie było
- Ej, nic nie ćpałem. Żadnej pieprzonej heroiny! Dash - podszedłem bliżej i zapytałem spokojnie - Nie ufasz mi?
- Ufam, ale się martwię
- Nie masz powodów
- Może z heroiną nie miałeś ostatnio nic wspólnego ale.. Duff, brałeś coś innego?
- Nie! Dash, o co Ci chodzi? NIC NIE BRAŁEM, rozumiesz? Nic.. jestem czysty - dziewczyna otworzyła usta, by coś powiedzieć, przerwałem jej natychmiast - Daj mi już spokój! I lepiej sprawdź może, czy JAMES czegoś przypadkiem nie brał - pobiegła na górę. Nie wiem czemu wyskoczyłem z tym Jamesem. Jestem totalnym chujem, pierdolonym ćpunem i do tego chyba też alkoholikiem. Nie dość, że ją okłamałem, to jeszcze na nią nawrzeszczałem, zupełnie bez powodu. Przecież Ona chce mi tylko pomóc, martwi się a ja tak na nią naskoczyłem. Chyba muszę skończyć z chlaniem i ćpaniem, bo robię się agresywny. - Gdzie idziesz? - Dash zbiegła ze schodów szeroko mnie omijając
- Jeżeli naprawdę Cię to interesuje, to do Jamesa
- Dash, przepraszam
- Daruj sobie - wyszła trzaskając drzwiami. Idiota ze mnie, mogłem powiedzieć prawdę, może by się do mnie nie odzywała przez jakiś czas, ale nie poszłaby do Jamesa.

  Stałam pod chatą Metalliki, nie wiedząc właściwie, w jakim celu tu przyszłam. Po dłuższym namyśle mając cichą nadzieję, że nikogo nie ma, nieśmiało zapukałam do drzwi. Usłyszałam "Już idę" i za chwilę ujrzałam Hetfielda stojącego przede mną w samych spodniach.
- Cześć Dash. A ja już myślałem, że nic miłego mnie dzisiaj nie spotka..- przez chwilę wgapiałam się w jego umięśnione ciało, uśmiechając się do siebie
- Yyy cześć James.. nie przeszkadzam?
- Ty? Nigdy! Właź - weszłam do środka, usiadłam na kanapie, w TV leciał jakiś program kulinarny. Czyżby Hetfield uczył się gotować? Chłopak podał mi szklankę soku pomarańczowego i długo się we mnie wpatrywał
- Co? - zapytałam lekko speszona
- Nic. Cieszę się, że Cię widzę
- Sam jesteś?
- Tak. Kirk pokłócił się z Larsem, obrazili się na mnie, bo próbowałem ich pogodzić i razem poszli na piwo.. a co u Ciebie? - szybko zmienił temat - Dlaczego tak długo się nie odzywałaś?
- A długa historia..
- Nie szkodzi, posłucham - spojrzałam na niego niepewnie i zaczęłam opowiadać. To dziwne, dopiero teraz, po wszystkim zaczęło do mnie docierać, co się stało - Co za chuj! Sama uciekłaś, czy Gunsi Cię znaleźli?
- Sama.. Oni mnie chyba nawet nie szukali
- A może.. nie zrozum mnie źle, ale może zamieszkasz z nami, co? W Hellhouse spotykają Cię ostatnio przykre rzeczy a tutaj będziesz bezpieczna
- Ty żartujesz, czy mówisz poważnie?
- Jak najbardziej poważnie, Dash. Pomyśl nad tym
- Ok, dzięki. Wiesz ja.. ja się muszę już zbierać James. Będziemy mieli gościa, więc muszę zrobić jakiś obiad i ogarnąć chatę.. właśnie, a może przyjdziesz na obiad?
- Chętnie.. jeśli to nie będzie kłopot
- Nie będzie
- To o której mam się zjawić? - zapytał szczerząc się
- Bądź na trzynastą
- Ok. Mam coś przynieść?
- Nie, ale możesz wziąć chłopaków, jeśli wrócą
- Oczywiście
- To.. pa - pocałowałam go w policzek
- Do zobaczenia.

  - Dash! - usłyszałam za sobą znajomy głos
- O, hej Seba. Do nas idziesz?
-Tak
- Fajnie, pomożesz mi z obiadem
- Chętnie pomogę Ci zjeść
- Ugotować
- Zjeść
- Sebastian, najpierw trzeba obiad zrobić
- To w czym ja Ci mam pomóc? - zapytał zaskoczony
- W gotowaniu
- Wiesz co, chyba zostawiłem włączone żelazko, cześć! - odwrócił się chcąc wymigać od pomocy przy obiedzie, złapałam go za koszulkę
- Stój. Żartowałam przecież
- Uff.. to pomogę Ci zjeść, tak?
- Jasne.. jeść to każdy chce, ale robić, nie ma komu
- Oj tam. Ale czekaj.. jakieś święto dzisiaj? Ktoś ma urodziny? Pogrzeb?
- Nie, dlaczego?
- Bo.. obiad
- U nas się je obiady bez okazji. Ale rzeczywiście.. dzisiaj jest okazja. Załatwiłam Stevenowi randkę
- Z Mary?
- Skąd wiesz?
- Byłem w kiosku. Wiesz jak Ona się cieszyła?
- Wyobrażam sobie - szliśmy do Hellhouse, po drodze zahaczyliśmy jeszcze o sklep i zgarnęliśmy Bracket wracającą z kiosku. Izzy wysłał ją po fajki, a to była dobra okazja, by potwierdzić przybycie Mary na obiad.

  - Chłopaki, mam pomysł - wszedłem do pokoju Izziego - Wiem jak pozbyć się mojej przyszłej żony
- No, to mów - Duff szczerząc zęby spojrzał na Stradlina
- Muszę sobie znaleźć dziewczynę
- I jak chcesz to zrobić w ciągu kilku godzin?
- Czemu kilku?
- Przecież Mary przychodzi do nas na obiad, zapomniałeś?
- A no przecież!
- No to chyba masz problem, stary.
- Niekoniecznie - gitarzyści patrzyli na mnie podejrzliwie - Dash albo Brack.. któraś z nich będzie udawała moją dziewczynę
- Na pewno nie Brack! - wrzasnął oburzony Izzy
- A dlaczego?
- Bo po pierwsze to moja dziewczyna (!) i nie chcę, by udawała laskę Adlera, a po drugie.. przecież Mary widziała, jak Bracket się ze mną całuje..
- No w sumie racja. No to panna McRivery
- Nie! Ona i tak się już ostatnio nacierpiała.. gdyby miała jeszcze udawać Twoją dziewczynę.. przecież to zniszczyłoby jej zdrowie psychiczne!
- Duff, co Ty pieprzysz? Ja nie jestem aż taki straszny
- No właśnie, Adler nie jest aż taki straszny, Dash może mu pomóc
- A może niech Brack się tym zajmie,co?
- McKagan, kurwa głuchy jesteś? Powiedziałem chyba wyraźnie, że nie chcę, żeby Brack udawała jego dziewczynę
- A może ja nie chcę, żeby Dash..
- Ale Ty nie masz nic do gadania
- A Ty niby masz - basista odparł obojętnie
- Mam, bo z nią jestem. A Ty nie jesteś z Dash, więc nie podejmuj za nią decyzji
- Cześć chłopaki - dziewczyny i Bach wbiegli do pokoju
- O i są same zainteresowane
- Co jest? - Bracket położyła się na łóżku obok Srtadlina, Dash tradycyjnie usiadła na podłodze, jak najdalej od McKagana
- Mam pewien pomysł
- W sensie..?
- W sensie.. no, że wiem, jak pozbyć się Mary!
- Jezu Adler.. nie mów mi kurwa, że chcesz ją zabić - Dash zaśmiała się sarkastycznie
- Nie.. ale lepiej! - zacząłem opowiadać o moim pomyśle. Dziewczynom się podobał, gitarzyści natomiast byli nieugięci i nie zmienili zdania, a Sebastian.. cóż, Sebastian stwierdził, że gdybym mu zapłacił, to On dałby się pomalować, ubrać w sukienkę i przez tydzień mógłby udawać moją dziewczynę. Ale raczej nie skorzystam z jego propozycji (choć jest bardzo kusząca) wolę nie ryzykować.
________________________________________
Chyba nie jestem do końca zadowolona z tego rozdziału.. ale nieważne, przecież to Wy go ocenicie. :) 
Wiem, że niektórzy z Was liczą na coś między Duffem a Dash (ja również :p ) ale na to trzeba chyba jeszcze trochę poczekać. A na razie w tym rozdziale pojawił się mały epizodzik pt. McRivery-Rose.
Dziękuję za komentarze i wejścia! Miłego czytania :]
Dash. 

sobota, 13 kwietnia 2013

R.39, tłumaczenia i The Versatile Blogger Award

Wyjaśnienia..   
 
   Wróciłam! xd Przepraszam, że tak długo nie wstawiałam żadnego rozdziału, ale tak jak pisałam wcześniej, komputer mi się zepsuł ; / Z góry przepraszam za rozdział, który dzisiaj wstawiam, ale musiałam pisać go od początku z pamięci (żaden z dokumentów niestety nie przetrwał, a co za tym idzie straciłam ostatni rozdział (a właściwie niektóre fragmenty, które miałam zapisane tylko i wyłącznie na kompie) -.-  ).
   Wiecie jak trudno było mi wytrzymać tydzień bez możliwości wstawienia nowej notki?! Myślałam, że chatę rozwalę xd A najgorsze jest właśnie to, że te fragmenty przepadły a były zajebiste, to co udało mi się z nich zapamiętać może nie jest najgorsze, ale nie równa się z pierwowzorem ;c Ale cieszę się, że tu wchodziliście.. naprawdę, codziennie wchodziłam na bloga na telefonie i każdego dnia było mnóstwo wejść, za co serdecznie Wam dziękuję. No i pojawiły się nowe komentarze, co też mnie cieszy ;D 

~The Versatile Blogger Award~

Dziękuję za nominację Layli Kwiatkowskiej :)

Za chuj nie wiem o co w tym cholerstwie chodzi i czy jest to w ogóle jeszcze aktualny plebiscyt ale:
chyba trzeba podać 7(?) faktów o sobie, więc:
1. Mój ulubiony kolor to niebieski 
2. Chciałabym żyć w latach 80-tych
3. Kocham starego rocka i dobre książki
4. Podobno mam talent plastyczny 
6. Zdarza mi się naskrobać coś co nazywam piosenką
7. Na brystolu narysowałam Axla i mam zamiar go sobie oprawić w ramkę i powiesić na ścianie ;D 

nominuje się też blogi, podobno też 7 ale ja nominuję tylko 3:

Dobra, koniec tej męczącej przemowy, mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Mam jednak wrażenie, że jest krótki -.-
Dash.

ROZDZIAŁ 39

  Minął prawie tydzień od kiedy widzieliśmy Dash na koncercie. Duff kompletnie się zatracił. Nie obchodziło go już jak wygląda, w co się ubiera, co je ( i czy w ogóle je) i co się dzieje w Hellhouse. Wychodził rano, wracał wieczorem pijany i szedł do swojego pokoju nie zwracając uwagi na nasze słowa.  A Axl.. udawał, że nie interesuje go, co się dzieje z Dash, próbował nas pocieszać wciskając nam, że McRivery da rade, ale dobrze wiedzieliśmy, że Rudy sobie z tym nie radzi.


   Wyszłam spod prysznica, do łazienki wparował Jeremy, zupełnie jakby czekał tylko aż skończę się  myć
- Mógłbyś stąd wyjść? - szybko zakryłam się ręcznikiem
- Po co?
- Chcę się ubrać
- Spoko, przecież Ci nie zabraniam
- Ale mi przeszkadzasz. Proszę, wyjdź
- Skoro tak ładnie prosisz.. - wyszedł. Usiadłam na podłodze. Byłam bezsilna, przecież ten koleś mógł tu wejść w każdej chwili i zrobić ze mną, co tylko chciał. Nie mogłam uciec. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Klucz! Klucz leżał na szafce. Podeszłam do niej, wzięłam go, włożyłam do zamka i przekręciłam - Dash, co Ty robisz?
- Nic
- Otwórz - szarpał klamkę, ubierałam się w pospiechu. Co teraz? Przecież zamknięte drzwi nie gwarantują mi wydostania się stąd. No bo którędy? Jedynym wyjściem jest okno - Otwórz,bo rozpierdolę te cholerne drzwi! - Wściekle kopał drzwi. Nie miałam już wątpliwości, otworzyłam okno
- Kurwa, trochę wysoko. Ale przecież się nie wycofam, muszę jakoś wyjść. McDonald jest wściekły. - pomyślałam. Przy budynku rosły drzewa, stał mur. Już wiedziałam, gdzie się znajduję. To melina, w której Duff przegrał w karty z Kapelusznikiem. Kiedy ostatni raz tu byłam, to była rozpadająca się rudera, nie mam zielonego pojęcia jak w tak krótkim czasie udało mu się ją odnowić! Jeremy dalej szarpał klamkę i wrzeszczał jak opętany. Wychyliłam się i jakoś dostałam na drzewo, z niego od razu na mur i tak jak ostatnim razem przy schodzeniu zahaczyłam o coś ostrego ręką. Nie miałam czym opatrzyć rany, z której sączyła się krew. Stale słyszałam krzyki MacDonalda, który chyba nie wiedział, że uciekłam. Wybiegłam na jezdnię. Pusto. Ani jednego pieprzonego samochodu! Ostatkiem sił szłam przed siebie co chwilę odwracając się nerwowo.

  - Duff, ej weź się ogarnij - Izzy próbował wyrwać basiście butelkę - Przestań! Kurwa, zdechniesz przez tą wódkę!
- I heroinę.. - powiedziałam
- Co?
- Ma herę w szufladzie. Nie wiedziałeś?
- Mówił, że z tym skończył. Duff, mówiłeś, że jesteś czysty!
- Moja sprawa, co robię. Będę ćpał, kiedy i co będę chciał i nic Wam kurwa do tego! Zajmijcie się sobą, nie wiem.. idźcie się pieprzyć i dajcie mi spokój!
- Duff chuju, nie rozumiesz, że sobie szkodzisz?
- W dupie to teraz mam.. - zapalił papierosa
- Oddaj mi to - Stradlin szarpał się z McKaganem o trzy butelki wódki
- Spierdalaj!
- Daj mi to idioto!
- Spieprzaj! Wypierdalaj stąd! Oboje się wynoście! - bezwładnie wypuścił butelkę i zakrył twarz trzęsącymi się dłońmi.

  - Ej skurwiele, telefon dzwoni.  Odbierze ktoś?
- Ja odbiorę.. - Axl z "ogromnym poświęceniem" wyciągnął rękę w stronę dzwoniącego kurewstwa - Słucham? - westchnął - Co? Ale poczekaj, gdzie Ty.. spokojnie, powiedz jeszcze raz, bo nie rozumiem. Mhm, tak. Dobra, zaraz będę, idź i tam i nigdzie się stamtąd nie ruszaj, ja zaraz przyjdę - Rose wstał z kanapy i chwycił kurtkę
- Rudy, co się stało?
- Ważna sprawa, Brack. Dowiesz się jak wrócę
- Axl, gdzie idziesz?
- Dash się znalazła
- Co?!  Gdzie Ona jest? - pijany i półprzytomny Duff zbiegł na dół i usiadł na schodach
- Dzwoniła z Roxy. Ma czekać na mnie w parku
- Idę z Tobą
- Dobra, chodź
- Nie Axl, On nigdzie nie idzie, jest najebany
- Ale Izzy, ja wcale nie jestem pijany!
- Jesteś. Axl idź
- Nie jestem pijany. Rudy, czekaj
- Duff debilu, jesteś. Axl idź to tego parku
- Nie Izzy, nie jestem. Rose, stój!
- Zdecydujcie się wreszcie, co mam robić. W głowie mi się już kręci!
- Nie jestem pijany! Co ja mam Ci.. o, stół z powyłamywanymi nogami! Widzisz, nie jestem pijany
- Tak? Czekaj, Steven też dzisiaj pił. Adler. Adler! - rytmiczny wrzasnął przy uchu perkusisty
- Co? - krzyknął przestraszony
- Powiedz stół z powyłamywanymi nogami
- Ok. Stół z poła-poły-poł.. ok - wziął trzy głębokie oddechy i przymknął oczy - Stół z poła-poły-z.. stół bez nóg, kurwa !
- Widzisz! To On jest pijany, nie ja! Idę z Rosem - McKagan zszedł ze schodów. Że też miał jeszcze siły, żeby się kłócić
- Nie - Izzy zatrzymywał gitarzystę
- Dobra Duff, zostań w domu - Axl wyszedł z Hellhouse.

  Byłem w parku od piętnastu minut, ale nigdzie nie widziałem przyjaciółki. W mojej głowie krążyły myśli, że to może być jakaś prowokacja ze strony tego psychopaty. Zatrzymałem się na chwilę. Usłyszałem za sobą czyjeś kroki
- Axl! Rose, Boże nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że Cię widzę - To była Dash, stała za mną i obejmując mnie oparła głowę o moje plecy
- Dash, mała też się cieszę. Martwiłem się - odwróciłem się i mocno ją przytuliłem. Cała się trzęsła - Dash, zimno Ci? - okryłem ją swoją skórzaną kurtką. Spojrzałem w niebo. Zaczęło padać - Chodźmy do domu
- Nie - zatrzymała mnie łapiąc moją dłoń
- Dlaczego?
- Nie wiem.. po prostu nie chcę wracać teraz do domu - patrzyła mi w oczy, już sam nie wiedziałem, czy po jej twarzy spływają łzy, czy to tylko deszcz
- To co chcesz robić?
- Chodźmy do Rainbow.

  Duff pił kolejną butelkę Nightraina, na nic innego nie było go ostatnio stać, a wszystkie domowe zapasy wódki i Danielsa wyczerpały się tak naprawdę w ciągu kilku dni, a to za sprawą naszego uroczego wielkoluda. Pił bez przerwy ( i co chyba najgorsze) ćpał bez opamiętania. Dobrze, że Dash się znalazła, bo On by się chyba wykończył.        

  - Cześć Axl, widzę, że Dash się znalazła.. - barman podał mi dwie szklanki z Danielsem
- Tak.. na szczęście tak
- Cieszę się. Nie mógłbym tu pracować wiedząc, że nie będzie już tu z Wami przychodzić
- Ta - "Nie mógłbym tu pracować wiedząc, że nie będzie już tu z Wami przychodzić". Co to ma niby znaczyć? Kolejny zakochany w Dash?
- Co Ci się stało? - zapytałem widząc jak patrzy na dłoń przewiązaną zakrwawioną bandaną
- Nic. Zahaczyłam o coś ostrego
- Sama zahaczyłaś, czy On Ci "zahaczył"?
- Ja... sierota ze mnie - uśmiechnęła się nieśmiało

  - Czemu nie pijesz? A może chcesz coś innego, to zamówię..
- Nie Axl, nie chcę
- Na pewno?
- Tak
- I tego też na pewno nie będziesz pić?
- Na pewno. Jak chcesz, to wypij
- Jakoś wyjątkowo nie mam ochoty
- Chodźmy do domu - kurde, co jej się stało? Rozumiem, że może jest w szoku, ale żeby się ze MNĄ nie napić? Żeby mi tak po prostu odmówić? No przecież to grzech!

  Szliśmy do Hellhouse, kiedy napadła na nas chorda dzikich fanek. Zaczęły piszczeć, wykrzykiwać moje imię. Jedna, jakaś najebana pomyliła mnie z Bachem, mówiąc "Sebastian, kocham Cię! Prześpisz się ze mną?". Przecież ja nawet  nie jestem do niego podobny!
- Dajcie spokój. Nie mam czasu na obskakiwanie jakichś panienek. I dla Twojej wiadomości jestem Axl. Axl Rose z Guns n' Roses, a nie Sebastian Bach - promocja zespołu zawsze dobra. Próbowaliśmy się przebić przez rozwrzeszczane (do tego pijane) kobiety.
- Jasne! Łazisz z  jakąś dziwką ale dla fanek nie masz czasu! - krzyknęła jedna z nich. Reszta wariatek (bo inaczej ich nie nazwę) dobrała się do bezbronnej Dash, zaczęły ją szarpać i nią pomiatać
- Zostawcie ją! Suki.. nic Ci nie zrobiły? - przyciągnąłem ją do siebie i dokładnie obejrzałem
- Nie, proszę Axl, chodźmy już do Hellhouse.

  - Dash! Kochana - Bracket podbiegła do przyjaciółki i przytuliła się jak małe, stęsknione dziecko
- Cześć.. proszę, Brack puść mnie, nie mam siły. Zrobisz mi herbatę?
- Jasne. - poszła do kuchni. Wstałem z podłogi i potknąłem się o wiecznie zacieszającego pudla leżącego pod stołem
- Jezzu Adler.. weź te nogi cwelu. Zabić się można - podszedłem do przyjaciółki, objąłem ją mocno , Ona lekko odwzajemniła uścisk splatając ręce na moim karku. Nie potrafiłem wypuścić jej z rąk. Tak bardzo bałem się, że ją znowu stracę - Bałem się, że coś Ci się stało. Już nigdy więcej nigdzie sama nie wyjdziesz, nie pozwolę Ci na to - szepnąłem błądząc rękoma po jej ciele
- Ciekawe, czy jutro będziesz pamiętał o tej deklaracji..
- Czemu miałbym nie pamiętać?
- Bo jesteś pijany
- Nie
- Duff, nie kłam. Przecież widzę, że piłeś
- Dobra, może. Nie gadajmy teraz o tym
- A masz ciekawsze tematy? - zapytała z nutką ironii
- Dash, nie drocz się ze mną. Mam - odkleiłem się od niej na chwilę i chwyciłem jej ramiona - Możemy porozmawiać o tym, co stanie się z Jeremym, kiedy go spotkam
- Daj spokój. Dopiero od niego uciekłam, nie chcę o nim gadać - przytuliła się do mnie
- On.. coś Ci zrobił?
- Nie, właściwie nie. Idę się położyć. Brack, dzięki za herbatę - poszła na górę. Chciałem pójść za nią, ale laska Stradlina mnie zatrzymała
- Duff, czemu Ty kłamiesz?
- Ale o co Ci chodzi?
- Próbowałeś jej wcisnąć, że nie piłeś. Przecież Ona nie jest głupia.. a po Tobie widać, że trzeźwy nie jesteś
- Ale wiesz Duff? Wypiłeś chyba kilka butelek wódki i Nightraina a wyglądasz i gadasz, jakbyś wypił może z dwie butelki wódki albo Danielsa.
- Ta - zbyłem ich ruchem ręki i polazłem do swojego pokoju. Chciałem zajrzeć do przyjaciółki, ale zdałem sobie sprawę, że to chyba nie jest najlepszy moment. Co miałem robić? Walnąłem się spać.   

czwartek, 11 kwietnia 2013

...

UWAGA!!!

Na razie nie mogę wstawiać nowych rozdziałów, bo od soboty mam zepsutego kompa -.- Jak wszystko dobrze pójdzie, to może dzisiaj będzie naprawiony.
Czekajcie na nowe rozdziały! 
Dash

wtorek, 2 kwietnia 2013

R.38

ROZDZIAŁ 38

- Brack, która godzina?
- Siedemnasta trzydzieści jeden
- To co, kończymy próbę? Izzy, o której mamy ten koncert?
- Za dwadzieścia minut
- To jeszcze zdążę zjeść..
- Axl, żresz od rana, gdzie Ty to mieścisz?
- W środku. Nie jem od rana!
- Jak nie? Ciągle coś mielisz – Izzy odłożył gitarę i założył koszulę
- Nie prawda – Rose sięgnął po jabłko
- Jasne..
- Dobra, chodźmy już, bo znowu się spóźnicie
- Przecież i tak się spóźnimy.. to po co się spieszyć?
- Nie marudź, Rose
- Skarbie, masz zamiar dzisiaj pić?
- Nie wiem, a co?
- Nic, tylko ktoś musi dzisiaj robić za naszego szofera..
- Izzy, chamie – uwolniłam się z jego uścisku i kopnęłam go w kostkę – Będę dzisiaj piła, najebie się do nieprzytomności
- Tak kochanie, tak.. do nieprzytomności
- A zobaczysz
- Mhm
- No tak
- Dobrze, wierzę Ci

   - Rusz się!
- Koncert i tak zacznie się później.. – wlekłam się za Kapelusznikiem, byłam wycieńczona, od wczorajszego wieczora nic nie jadłam
- Twoi przyjaciele zawsze się spóźniają?
- Na własne koncerty? Zawsze 
- To niedobrze.. im bardziej się spóźnią, tym gorzej dla Ciebie, maleńka
- Nie rozumiem.. o czym Ty mówisz?
- Sam jeszcze nie wiem, ale zaraz coś wymyślę

   Nadszedł czas koncertu. Jak zwykle chłopaki kazali czekać na siebie publiczności. Jeszcze ostatnie poprawki: Axl zakłada bandanę, Slash zapala papierosa, organizatorzy stawiają alkohol przy perkusji Adlera, basista i rytmiczny stroją gitary. Koncert na świeżym powietrzu – nic lepszego nie mogło im się teraz przytrafić.
- Izzy, boję się.. – przytuliłam się do chłopaka
- Bracket, Dash nic nie będzie. Poradzi sobie
- Ale i tak się boję. Nie wiadomo, co ten świr wymyśli
- Znajdziemy ją, obiecuję – pocałował mnie
- Stradlin, Duff! Ruszcie dupy, publiczność się nas domaga – z dumą krzyknął perkusista. Weszli na scenę, cierpliwsza publiczność biła brawa, ta druga gwizdała i coś krzyczała. Zespół zaczął grać
- Gdzie ten rudy diabeł?! – wrzasnął jeden z organizatorów  
- Idę, idę.. – Rose wlekł się kończąc pić Danielsa z plastikowego kubka. Mężczyzna dosłownie wrzucił go na scenę
- Lepiej się postaraj.. 
- Hoo.. dobra – wokalista zaczął cicho uśmiechając się szatańsko – Rozjebmy to miejsce! – wrzasnął  z charakterystycznym skrzekiem. Publiczność zawrzała, Izzy zszedł na chwilę ze sceny, tylko po to, żeby mnie pocałować
- No idź już – powiedziałam widząc spojrzenie organizatora. Wyglądał jak przerośnięta jaszczurka, ale w sumie był miły, gadałam z nim chwilę przed koncertem i sprawiał wrażenie inteligentnego gościa z poczuciem humoru. Wysyłając Stradlina na scenę klepnęłam go w tyłek, odwrócił się i uśmiechnął przymrużając oczy. Wbiegł na scenę 

   - Slash – próbowałam się przebić przez solówkę Adlera – Slash!
- No, co jest?
- Chyba widziałam Kapelusznika
- Co? Powtórz, nie słyszałem.. – kucnął przy Stevenie
- Widziałam Kapelusznika i Dash.. chyba
- Gdzie?!
- No w tłumie geniuszu. Nie wiem jak Ci to wytłumaczyć, są w samym środku.. dobra, żeby było łatwiej, Dash jest ubrana tak samo jak wtedy, kiedy ostatni raz ją widzieliśmy, a On.. On ma koszulkę Metalliki i chyba ciemne spodnie. Jak się przyjrzysz, to na sto procent ich zobaczysz – tłumaczyłam nerwowo
- Aha, ok.. – Saul zaczął się rozglądać, podszedł do Duffa i Izziego wskazując palcem w publiczność. Basista zostawił gitarę i zeskoczył ze sceny, rytmiczny pobiegł za nim, Axl wyjący coś do mikrofonu dopiero po chwili zorientował się, że połowa zespołu spieprzyła mu ze sceny. Podszedł do Hudsona
- Co tu się kurwa dzie.. Dash! Saul, tam jest Dash! – wokalista w panice na przemian łapał się za głowę i szarpał koszulę gitarzysty
- Wiem Axl, widzę..
- Co się stało? – Steven przestał grać
- Dash tu jest! – wrzasnął Rudy, po chwili krzyczał już do mikrofonu – Jeremy, kurwa oddaj nam Dash! Zostaw ją w spokoju – zaciekawiona i lekko zdezorientowana publiczność przysłuchiwała się wrzaskom Rose’a i z zainteresowaniem obserwowała gitarzystów próbujących dotrzeć do przyjaciółki i MacDonalda. Fani bezmyślnie ich zatrzymywali prosząc o autografy lub zwykłe podanie ręki. Przekleństwa i wyzwiska wypowiadane przez Stradlina i McKagana, a także wściekłego Axla kierowane w stronę publiczności, jak i pod adresem Kapelusznika odbierane były z wielką agresją. Ludzie rzucali na scenę wszystko, co mieli pod ręką, wkurwiony Rose kilka razy odrzucił przedmioty powodując tym liczne szkody i ubytki w uzębieniu niektórych fanów. Jakaś grupa dorwała McKagana i poobijała go trochę, jakoś im się wyrwał. Izzy już prawie dogonił Dash i Jeremy’ego. Niestety, fani dopadli również jego. Duff, wiedząc, że nie uda mu się dostać do dziewczyny chciał pomóc przyjacielowi, zainkasował przy tym (podobnie jak Izzy) kilka ciosów w twarz i brzuch. Dash widząc to wyrwała się na chwilę z uścisku Kapelusznika, ten jednak prawie natychmiastowo przyciągnął ją do siebie i szarpiąc nią intensywnie jej coś tłumaczył. Saul przez ten czas wysłał ochronę w ich stronę, nie mogli się przebić przez publiczność, postanowili więc eskortować gitarzystów, którzy zdążyli się już  wdać w bójkę z fanami. Odciągnęli ich i z trudem zaciągnęli pod scenę. Dash i Kapelusznika nie było już widać.
- Ja pierdolę! Wy jesteście ochroną?! Kto Was szkolił? Chyba Slash kazał Wam odzyskać Dash, nie? Więc czemu do chuja tego nie zrobiliście? Ja pierdolę.. teraz to naprawdę możemy jej nigdy nie zobaczyć – rozwścieczony Axl zabrał się za demolowanie sceny, kopał wzmacniacze, perkusję Adlera, rzucał plastikowymi kubkami, jakimiś butelkami.. wyrzucił nawet statyw (a rzut ma daleki, więc znowu były problemy, bo któryś z fanów dostał czymś w nos). Cały czerwony usiadł na głośniku obejmując kolana rękoma, zamknął oczy mocno zaciskając powieki. Duff usiadł na schodkach, jego oczy zrobiły się szkliste, zakrył twarz trzęsącymi się dłońmi. Slash usiadł obok chcąc go pocieszyć, nie wiedział jednak co powiedzieć, Steven bez słowa schował się za perkusją. Podeszłam do Stradlina i zamykając oczy wtuliłam się w jego ramiona.

   Mało brakowało.. gdyby nie ci CUDOWNI fani, pewnie byłabyś teraz z przyjaciółmi. Następnym razem będę musiał bardziej uważać, takie sytuacje są niedopuszczalne – mężczyzna wepchnął mnie do taksówki, powiedział coś kierowcy i patrząc na mnie powoli zbliżał się do moich ust. Położył dłoń na moim udzie, drugą zatopił w moich włosach – Lubię niebieskookie blondynki, wiesz? – szepnął. Próbowałam go  od siebie odsunąć, ale był zbyt silny. Taksówkarz najwyraźniej przyjaźni się z Jeremim, bo nie reaguje na moje krzyki i prośby, żeby się zatrzymał. MacDonald pocałował mnie i krzyknął, by Yoshi (bo tak nazywał się kierowca) zatrzymał auto i kazał mu mnie pilnować, sam zaś poszedł do sklepu. Kierowca był Azjatą  (zadziwiająco przystojnym jak na człowieka z tamtych stron)
- Skąd jesteś? – zapytałam nieśmiało
- Z Japonii.. z Tokio
- Co robisz w L.A? 
- Próbuję żyć..
- Słuchaj, Yoshi, tak? Musisz mi pomóc. Proszę
- Nie pozwolę Ci wyjść z tego samochodu
- Dlaczego? – odwrócił głowę w moją stronę, w jego oczach widziałam strach
- Bo.. zrozum, mam żonę i trójkę dzieci, gdybym Ci pomógł Jeremy by mnie zabił. Nie mogę tego zrobić mojej rodzinie, nie mogę zostawić ich samych
- Rozumiem.. ale dlaczego nie poszukasz sobie jakiejś normalniej pracy? Dlaczego mu pomagasz?
- Nikt nie chce legalnie zatrudnić Japończyka bez wykształcenia. Nie mam konkretnego zawodu.. nie mam wyjścia, muszę pracować dla MacDonalda.

   Axl, chodź do domu
- Nie – koncert skończył się trzy godziny temu a Rose dalej siedział na głośniku. Prawie się nie odzywał, czasami tylko przeklął
- Izzy, zrób coś – powiedziałam odchodząc od wokalisty. Stradlin podszedł do niego i położył rękę na jego ramieniu
- Axl.. chodź do domu
- Nie..
- Słuchaj, to że będziesz tu siedział nic nie da
- To, że pójdę do domu też w niczym nie pomoże
- Ale i nie zaszkodzi. Chodź – Izzy pociągnął go za rękę. Rudy niechętnie z głową spuszczoną w dół zszedł ze sceny – Duff wstawaj – zamyślony basista szedł za nami.
    Po długiej i strasznie męczącej podróży do domu (Axl nie chciał iść, zachowywał się jak małe obrażone dziecko) prawie dostałam zawału. Drzwi Hellhouse były otwarte, Izzy kazał mi zostać przed domem, sam z chłopakami poszedł sprawdzić czy nikogo tam nie ma. Ciekawość mnie zżerała, weszłam do środka. Wszystko było porozwalane, po podłodze walały się nasze ubrania, jakieś zeszyty, kartki, nawet krzesła z kuchni.. na fortepianie, którego chyba ten ktoś, kto u nas był jakoś specjalnie nie ruszał leżała bandana Dash a obok jej zdjęcie podarte na pół
- Boże, co tu się stało?
- Zapytałabym raczej, czemu zdjęcie Dash jest porwane.. Duff, gdzie Ty idziesz? – chłopak bez słowa wyszedł z domu.

   - Skąd to masz? – Kapelusznik wrócił do domu z ubraniami, na początku nie skojarzyłam, że są moje
- Z Waszej chaty
- Zwariowałeś? Włamałeś mi się do domu? Popierdoliło Cię?
- Chyba nie chcesz ciągle chodzić w tym samym, prawda? Masz, przebierz się – podał mi czyste ciuchy
- Może stąd wyjdziesz, co?
- Po co?
- Chcę.. a dobra, nieważne. Ja wyjdę – wyszłam z pokoju.      

___________________________________
Sorry za błędy jak są, ale już mi się nie chce dziesiąty raz z rzędu sprawdzać, czy jest bez błędów xd 
A i takie pytanie do Michelle Rose.. mianowicie, kiedy wstawisz następny rozdział? ;p Sorry, że tu a nie u Ciebie.. po prostu potraktuj to jak dedykację (albo coś w tym rodzaju) xd ;*

btw piękna ta nasza wiosna.. taka biała.. 

Dash.