OSTRZEŻENIE!

Wszystkie sytuacje zawarte w zakładce ExtraGuns. nie mają żadnych powiązań z opowiadaniem głównym. Bez obaw. :)

piątek, 18 kwietnia 2014

It's so easy, so fuckin' easy.. ale czy na pewno? Cz.2


     Od wypadku McKagana minęły ponad 2 tygodnie, a chłopak nadal był w śpiączce. Gunsi musieli wstrzymać prace nad nową płytą, bo przecież basista nie mógł wejść do studia. W gazetach zaczęły pojawiać się plotki o rozpadzie zespołu, a nawet o śmierci Duffa. Coraz częściej sami muzycy zastanawiali się nad wstrzymaniem, albo nawet zakończeniem kariery. W licznych wywiadach, których wtedy udzielali (zwłaszcza Slash), a które zazwyczaj kończyły się już po dwóch pytaniach : Czy to prawda, że zakończyliście rozdział pod tytułem "Guns n' Roses"? ;  Wiadomo już, co było powodem wypadku, a co za tym idzie śmierci Waszego basisty, Duffa McKagana? - wszyscy udzielali zgodnych odpowiedzi, zaprzeczając rzekomej śmierci blondyna, a także jakimkolwiek rozpadom w zespole. Raz, gdy Axl i Dash wychodzili ze szpitala, jakiś natrętny dziennikarz nie dawał im spokoju, pytając o to, co zwykle od tygodni, Rose nie wytrzymał i rzucił się z pięściami na mężczyznę. Wrzeszcząc i wyzywając roztrzaskał aparat o głowę dziennikarza. Następnego dnia w gazecie, w której pracował irytujący mężczyzna ukazał się artykuł o "Niepohamowanej agresji wokalisty Guns n' Roses". Kiedy McRivery, Bracket i reszta mieszkańców Hellhouse czytali o wyczynach Rudego, ten siedział w studiu. Wrócił koło 15, wkurwiony i mokry od deszczu. 
- Widzieliście to?! - rzucił gazetę na stół.
- Tak Axl, czytaliśmy. Chyba trochę przesadziłeś..
- Adler, przesadziłem? Chuj sam się prosił. - warknął - Dash już nie daje rady, nikt z nas nie umie sobie z tym poradzić, a on tak bezczelnie znowu pyta o to samo. Duff żyje! A oni wszyscy go uśmiercają! Tak nie można.. - bezsilnie opadł na fotel, Dash po kilku niespokojnych ruchach z płaczem pobiegła na górę. Bracket natychmiast poszła za nią. 
- Czyli rozumiem, że będziemy się sądzić, tak? - Steven zatarł ręce. - Jak ten dziennikarz się nazywa? 
- Anthony Tasso. 
- Stradlin, a ty skąd wiesz?
- Gdybyś przeczytał artykuł do końca, też byś wiedział..
- Dobra, nieważne, nie chciało mi się. Ale ten Anthony zapłaci za swoje. - Adler podszedł do okna. 

     Gdy Bracket weszła do pokoju, na początku nie mogła ogarnąć, gdzie jest jej przyjaciółka, bo Dash siedziała skulona przy łóżku. Od razu jak ujrzała blond włosy, podeszła do dziewczyny. 
- Tu jesteś kochana.. musisz się chować? - uklęknęła przy niej, uśmiechając się, ale dziewczyna nawet na nią nie spojrzała, wręcz przeciwnie - odwróciła głowę w prawą stronę i dłonią zakrytą rękawem siwej bluzy McKagana (od ponad tygodnia nie mogła się z nią rozstać, nie chodziła w niej tylko wtedy, kiedy musiała ją wyprać) wytarła z policzka łzę czarną od tuszu do rzęs. - Płaczesz? Dash, nie masz powodu, będzie dobrze, zobaczysz.
- Brack? Dobrze? Ty chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz. A gdyby Izzy leżał w szpitalu? Nie płakałabyś? - zapytała z wyrzutem, a z jej oka ponownie spłynęła łza, którą natychmiast wytarła. Brunetka przytuliła McRivery.
- Pewnie, że bym płakała, kochanie, wiem, że to dla ciebie trudne. Dla nas wszystkich. Ale to nie koniec świata, musisz wierzyć, że on z tego wyjdzie. - Brack sama nie wierzyła. Nie tak mocno, jak na początku. Z każdym nowym dniem, wątpiła coraz bardziej. Ale musiała pocieszać Dash. Musiała ją motywować. W przeciwnym razie, gdyby basista nie przeżył, straciłaby dwójkę przyjaciół, którzy są dla niej, jak rodzina. To tak, jakby straciła rodzeństwo, którego na dobrą sprawę nigdy naprawdę nie miała.
- Tak. Wiem. - odpowiedziała oschle, wstając - Wiesz, idę się przejść. - wyszła z pokoju, Brack wyszła chwilę później i stanęła na schodach, by obserwować przyjaciółkę.
- O której wrócisz?
- Nie wiem. - założyła ramoneskę  i wyszła.
- Myślę, że nie powinniśmy jej samej zostawiać. Trzeba mieć na nią oko, bo jeszcze coś sobie zrobi. Pójdę za nią. - Slash wziął kurtkę, fajki i powoli wyszedł.

     Hudson szedł za blondynką od dobrych 20 minut. Zapalił już trzeciego papierosa. Dziewczyna snuła się po Sunset, nie wiedząc gdzie iść, po czym udała się do parku. Chodziła uliczkami, nie zawracając uwagi na ludzi i na deszcz. Szła bez celu. Saul stale jej pilnował. Spotkał Larsa, wracającego z zakupów. Perkusista Metalliki chwilę wcześniej zagadał do dziewczyny, ale nie odpowiedziała, nie zatrzymała się, nawet nie spojrzała na Ulricha.
- Siema, Saul. Co jej? Naćpała się..? - zapytał nieco rozbawiony, wskazując ruchem głowy na blondynkę. Mulat westchnął.
- Nie. Wiesz w jakim stanie jest Duff.. ona sobie z tym nie radzi. Słuchaj Lars, jeśli nie masz nic do roboty i chcesz ze mną porozmawiać, to chodź, muszę jej pilnować, boję się, że coś sobie zrobi. Nawet niechcący, bo skoro ominęła cię, nawet nie patrząc, to..
- Jasne, rozumiem. Nie mam nic do roboty, tylko James i Kirk będą siedzieć w chacie głodni.. ale chuj, Dash jest ważniejsza. Nic im się nie stanie, jak trochę pogłodują, nie?
- No raczej. - zaśmiali się i podążyli za McRivery.

     Muzycy stale pilnowali Dasshy. Dziewczyna weszła do Roxy, wyszła, poszła do Troubadour'a, nie zabawiła tam jednak dłużej, niż 10 minut i opuściła budynek. Kręciła się po Sunset.
- Lars, chuju, gdzie ty się do cholery jasnej szlajasz? Kiszki nam z głodu marsza grają. - James wyleciał z Rainbow.
- Właśnie kurwa, co ty sobie myślisz? - Hammett opuścił bar.
- O Jezu, no pilnuję Dash.
- Pilnujemy. - poprawił Slash, rozglądając się za dziewczyną. - I chyba ją.. zgubiliśmy.
- Widzicie?! To przez was! Się sracie z tym żarciem. Wyszliście do Rainbow, to o jakąś budkę z hamburgerami też mogliście zahaczyć, nie?
- Jasne. A ty, skoro już zaoferowałeś się, by zrobić zakupy, mogłeś je chociaż do domu dostarczyć, nie? 
- Dobra Kirk, daj spokój. Czemu właściwie pilnujecie Dash? Coś się stało?
- Wiesz James, strzeżonego Pan Bóg strzeże, jak to się mówi. Wolę mieć ją na oku, nie wiadomo, co teraz chodzi jej po głowie. 
- Ach tak, ta sprawa z Duffem. Kurwa, przecież on żyje. Nie rozumiem, dlaczego media podają informacje o jego "śmierci", szukają sensacji, a nie myślą, co czują jego bliscy.
- Chcą się wzbogacić czyimś kosztem. - Kirk uzupełnił wypowiedź Hetfielda.
- Właśnie.. - gitarzysta Guns n' Roses skupił wzrok na jednym punkcie - chłopaki, ja lecę, bo Dash mi ucieka. Cześć. - szybkim krokiem opuścił Metallikę i podążył za blondynką. McRivery zatrzymała taksówkę i wsiadła do niej. 

     Dziewczyna, z głową pełną myśli wsiadła do auta. Kiedy taksówkarz kolejny raz zapytał o cel, podniosła wzrok i wybełkotała nazwę szpitala. Mieli już odjeżdżać, ruszyli powoli i ktoś nagle otworzył tylne drzwiczki. Wystraszony kierowca i zdziwiona, wybudzona z transu Dash krzyknęli razem "Co do cholery?" w odpowiedni dla swojego stanu sposób. Slash wsiadł do samochodu.
- Spokojnie, ja do przyjaciółki. Cześć Dash. 
- Saul, co ty tu robisz?
- Pilnuję cię.
- A! Teraz poznaję, Slash, tak? - kierowca odwrócił głowę do tyłu, po chwilowym wpatrywaniu się w lusterko. - Czy Kirk? Nigdy was cholera nie mogę rozróżnić..
- Tak, Slash. - chłopak nie spuszczał wzroku z blondynki.
- Czyli.. Guns n' Roses, czy Metallica?
- Kurwa, ogarnij się pan! Slash=Gn'R, Kirk=Metallica! Chyba logiczne, nie?! 
- Dobra, rozumiem. Po prostu obaj tacy trochę pudlowaci jesteście. Nieważne. Przyjmij moje najszczersze kondolencje. - Dash, po usłyszeniu słów mężczyzny, nic nie mówiąc wyszła z taksówki. 
- Kurwa, ale Duff żyje! ŻYJE! Nie róbcie z niego trupa, bo to rani. - wyleciał za przyjaciółką. - Dash, poczekaj - chwycił ją za rękę - poczekaj. Uspokój się.
- Daj mi spokój. - wyszarpała się. W tej chwili miała w sobie naprawdę dużo siły, wystarczająco, żeby wyrwać się z dość mocnego uścisku Mulata. Niestety psychicznie była słaba. Słaba na tyle, że bez większego zastanowienia wbiegła na ruchliwą ulicę. Slash na chwilę stracił ją z oczu, ale gdy już ją znalazł, dostrzegł, że przed dziewczyną, z piskiem opon, zatrzymuje się osobowe auto. Właściciel wychyla się przez otwarte okno i krzyczy na blondynkę. Dziewczynę stojącą w bezruchu, oddychającą szybko, niespokojnie. 
- Porąbało cię? Jak leziesz idiotko?
- Dobra, zamknij się, palancie - gitarzysta wbiegł na ulicę - chodź - i ściągnął z niej McRivery. - Co ty wyprawiasz? Oszalałaś? Chcesz się zabić? - wrzasnął z wyczuwalną troską w głosie.
- Rozumiesz, że nie ma szans, żeby się wybudził?
- Są.
- Lekarze mówią, że to jakiś 1% .
- Ale jednak zawsze. Dash, trzeba wierzyć. A co jeśli się zabijesz, a on z tego wyjdzie? Jak będzie bez ciebie żył? 
- A jak ja mam żyć bez niego?
- Dash, on żyje! - mocno przytulił płaczącą już przyjaciółkę. Dłonią gładził jej włosy i szeptał, że wszystko będzie dobrze. - Pojedźmy do niego, co? Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Złapali kolejną taksówkę i pojechali do szpitala. Po upływie 45 minut byli już na miejscu. Udali się na odpowiednie piętro, dziewczyna od razu pobiegła do basisty, Saul natomiast zagadał lekarza, który wyszedł przed chwilą od McKagana.

    - Duff, kochanie. Proszę cię, zrób coś, obudź się do cholery, bo już nie daję rady. Nie wytrzymam bez ciebie dłużej. Boże, to moja wina - mówiła coraz mniej słyszalnym szeptem, powstrzymując łzy - gdyby nie ta kłótnia, nigdzie byś nie pojechał, nie wsiadłbyś do tego cholernego samochodu. Duff, przepraszam.. Otwórz oczy, proszę. Otwórz. - położyła głowę na jego ręce i pozwoliła płynąć łzom. Poczuła ucisk na dłoni. Myślała, że tylko jej się wydaje, ale ucisk był coraz mocniejszy, podniosła głowę i poczuła go po raz kolejny. Duff. To on ściskał jej rękę. Kolejny raz. Mocniej. Odwróciła głowę i zawołała Slasha. Pochłonięty rozmową z lekarzem, nie zwrócił uwagi na krzyki dziewczyny. 
- Slash! - zawołała jeszcze raz. Spojrzał w jej stronę, ale nie przyszedł. Uwolniła dłoń z niemożliwe silnego uścisku McKagana, wybiegła z sali ku Slashowi i doktorowi. - Slash! Duff..! Duff, on ścisnął moją dłoń!
- Dash, kochanie wiem, że byś tego chciała, ale na pewno ci się wydawało. - ochłodził entuzjazm blondynki, lekarz również nie wyglądał na kogoś, kto uwierzył w historię McRivery.
- Co.. nie! Nie, Saul. Dlaczego mi nie wierzycie? Przysięgam, przysięgam, że to zrobił, ścisnął moją dłoń!
- To jest.. przepraszam. - lekarz wbiegł do sali, w której leżał gitarzysta. Dash miała rację. Duff ścisnął jej dłoń. Doktor wbiegł do sali, bo zauważył, że Duff otworzył oczy. Dziewczyna i Mulat chcieli tam wejść, ale zatrzymała ich wezwana przed chwilą przez lekarza pielęgniarka. Dash usiadła na podłodze, oparła się o ścianę. Hudson patrzył co dzieje się z jego przyjacielem. Po kilkunastu minutach czekania, pozwolono im do niego wejść. Lekarz ostrzegł, że basista może być mało rozmowny i oszołomiony, ponieważ mimo wszystko jest osłabiony i nie do końca wie, co się wydarzyło.    

________________________________________
Nie wiem, co dalej będzie z tym dodatkiem. Może powstanie kolejna część? Nie wiem. Whatever. Mam nadzieję, że w jakimś tam stopniu się podobało. Za ewentualne błędy przepraszam. Proszę, zostawcie komentarz po przeczytaniu, zależy mi na tym, a wam nie zajmie to wiele. :) I przepraszam za tak długą przerwę. :(

But touch my tears with your lips, touch my world with your fingertips.. Yy, sorry, wsłuchałam się w Queen..

                                                                                                                              Peace        
Dash. 

8 komentarzy:

  1. Ehh, znowu muszę ryczeć...
    No, ten dodatek jest fanstastyczny, pod każdym względem. Wzbudza emocje i obrazuje prawdziwą miłość, dla której można poświęcić życie.
    W ogóle brakuje mi twoich notek. Opowiadanie, które tutaj zamieszczasz jest jednym z moich ulubionych no i trochę szkoda, że tak rzadko publikujesz nowe rozdziały. No ale rozumiem, brak weny, czasu, szkoła itd...
    Pozdrawiam i życzę wesołych świąt! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Od razu mi się buzia cieszy, jak widzę nowy komentarz. Dziękuję! :3 I cieszę się, że masz takie zdanie o moim blogu. To bardzo miłe. Mi też szkoda, że tak rzadko ostatnio wstawiam notki, ale właśnie, szkoła. Wypompowuje mnie trochę. A poza tym mam dużo rzeczy pozapisywanych na kartkach i cholernie nie lubię tego przepisywać, dlatego piszę rozdziały tygodniami, choć często po paru dniach są prawie skończone i leżą. No nieważne, nie będę przynudzać.
    Dziękuję i również życzę wesołych świąt! :) :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Dodatek fantastyczny. Wzruszyłam się jak nigdy. Pięknie ukazałaś cały ten dramat związany z Duffem. Osobiście nie potrafiłabym radzić sobie jak Dash. Pewnie już dawno skoczyłabym z mostu albo coś ;___;
    Piękne, piękne. Tyle powiem. Odjęło mi mowę. Wybacz za ten brak ładu i składu, ale muszę pozbierać myśli...

    Love,
    Chelle

    PS KOCHAM CIĘ! :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałam, że ten dodatek tak wzruszy. Ja pewnie też nie potrafiłabym znaleźć sobie miejsca i prędzej czy później odebrałabym sobie życie. Chociaż Dash też miała chwile załamania.

      Oh, ja ciebie też, Chelle. :*

      Usuń
  4. Ten dodatek jest super, pisz dalej <3 W ogóle wszystko, co piszesz jest bardzo fajne i dobrze się czyta. Oby tak dalej ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Dodatek baardzo mi się podoba :D
    Jest taki... inny?
    Fajnie odbiega od całego opowiadania, jest taką perełką :3
    Mam wielką nadzieję, że będzie kolejna część, czekam z niecierpliwością ;)
    Te dwie części były świetne, naprawdę. Jak nie lubię romantyków, tak ten przypadł mi do gustu xD
    It's Magic!
    Pisz, pisz, pisz dalej, bo robisz to wspaniale! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejna część? Ojej, no nie wiem. Może być ciężko, bo jak mogłabym to kontynuować..? Ale NIE WYKLUCZAM, iż kiedyś pojawi się część 3.
      Dziękuję <3

      Usuń