OSTRZEŻENIE!

Wszystkie sytuacje zawarte w zakładce ExtraGuns. nie mają żadnych powiązań z opowiadaniem głównym. Bez obaw. :)

piątek, 12 września 2014

Permanent vacation? No chyba nie.

Wakacje się skończyły, wraz z nimi skończył się czas na siedzenie na blogu, wychodzenie wieczorami i chęć na życie, bo kurwa nie wiem, jak Wy, ale ja już mam dość. 32 osoby w klasie. Nowa szkoła. Ludzie w grupkach. Mają wspólne tematy. Nie mam o czym rozmawiać, bo nie chcę się im wpierdalać. Prawie wszyscy w klasie są z jednej szkoły (tylko nie ja - oczywiście. To jest ten mój jebany brak szczęścia! :/) Jedyny plus - wiele osób z klasy słucha rocka/metalu. :D
Postaram się pisać rozdziały. Wieczorami. W weekendy. Bo w tygodniu nie mam czasu i jestem zbyt zmęczona..
A tymczasem - trzymajcie się, czytajcie, czekajcie na rozdział...
Peace,
Dash

środa, 27 sierpnia 2014

R.58

ROZDZIAŁ 58

     - Że co? Jagger powiedział, że Mary jest piękna?
- Powiedział, że mam piękną matkę - sprostował Steven.
- I powiedział, że ty i Duff macie szczęście, bo tak śliczne i mądre kobiety, jak ja i Dash, są waszymi dziewczynami.
- No i miał rację, skarbie - Izzy, który opanował właśnie śmiech wywołany wiadomością, iż Mary jest piękna, objął mnie i pocałował - W ogóle ślicznie wyglądacie, kurwa, naprawdę ślicznie!
- Dziękujemy.
- No akurat nie mówiłem o tobie, Mary... - oznajmił i wszyscy prócz kioskarki wybuchliśmy śmiechem.
- Wypiłbym coś jeszcze.
- Slash, przecież idziemy do Rainbow.
- Co ty gadasz, Duffy?
- No.
- Zapomniałem, myślałem, że już wracamy do... - zamilkł - do... - ponownie zamilkł, pstryknął palcami i podjął kolejną próbę - do, no... Axl, jak się nazywa to, gdzie, a już wiem! Hellhouse!
- No, i ty chyba już wracasz do Hellhouse, Saul...
- Dlaczegooo? - Slash bezradnie rozłożył ręce.
- Bo - zaczął Rudy - średnio kontaktujesz, nawet nie wiesz, gdzie mieszkamy...
- Przypomniałem sobie, że w Hellhouse! I ja, kuźwa, idę się napić! - wchodząc do Rainbow, zahaczył nogą o stopień przy wejściu - Kurwa! Kto to tu postawił?
- Chodź Slash, chodź. I nie krzycz - wokalista zaprowadził gitarzystę do naszego, już stałego stolika, poszliśmy za nimi, McKagan poszedł po wódkę, Danielsa i o wyproszonego przez Adlera Nightraina.
- Slash nie chce tu. Slash chce pod bar - Hudson zaczął mówić o sobie w trzeciej osobie, Rose westchnął.
- Dobra, chodź.
- Jestem - basista postawił trzy butelki na stole - szklanki mam zaraz doniosą. A oni gdzie? - wskazał na Rudego i Mulata i usiadł przy blondynce, palącej papierosa. Poszli do baru, bo Slash chciał, a Rose chyba boi się go samego zostawić powiedziałam. Duff zabrał dziewczynie papierosa, spoglądając karcąco - Nie pal, kochanie.
- Dlaczego?
- Bo nie chcę, żebyś psuła sobie zdrowie.
- Oj, Mike - uśmiechnęła się i musnęła jego usta.
- Co? Przecież masz być matką moich dzieci.
- Dash, jesteś w ciąży?! - aż wstałam. Kurde, mój głos jakoś dziwnie zapiszczał, cholera. Blondynka zaczęła się śmiać i szturchnęła blondyna, który natychmiast odpowiedział:
- Jeszcze nie jest, ale kiedyś... prawda, mała?
- Prawda - uśmiechnęła się i przytuliła do basisty - Ale wypić i tak muszę!

     - Axl, wiesz co? Masz, kurde, fajne nogi, skubańcu.
- Dzięki, Saul - uśmiechnąłem się delikatnie, Slash zamówił kolejną setkę, a później Danielsa z lodem. Odwrócił twarz w moją stronę i szeroko się uśmiechnął - Co? - zapytałem zmieszany.
- Nic, rudzielcu, nic. Przypomniało mi się coś.
- Co?
- Ty - uśmiech nie schodził mu z twarzy i gdyby nie kolczyk, połyskujący w nosie Mulata, byłoby widać tylko jego zęby, bo loki zakrywały pół twarzy, w tym oczy. Odgarnął niesforne włosy do tyłu, ale nie zostały tam długo - Przypomniało mi się, jak słodko spałeś, jak aniołek, kurczę - mogę przysiąc, że przez ciemne loki chłopaka, widziałem jak świecą mu się oczy. Poczułem motyle w brzuchu i ciepło, przepływające przez moje ciało.

     - Kochanie, ja idę - Mary pocałowała Popcorna w policzek i aż dziwne, że perkusista nie warknął czegoś pod jej adresem, spojrzał tylko na chłopaków, uśmiechając się.
- Do jutra, Mary.
- Co?
- No mówiłaś, że przyprowadzisz przyjaciółki, miałem je poznać.
- Ah, tak. Cieszę się, że jednak chcesz to zrobić, pa, skarbie. Cześć, dzieciaki.
- Cześć - odpowiedzieliśmy, szepnęłam do Duffa - O co chodzi?
- Ale z czym?
- No, Steve nie wyglądał na przybitego, wręcz przeciwnie, uśmiechnął się, był miły.. W stosunku do MARY.
- Nie wiem, o czym mówisz, kochanie. Zachowywał się normalnie.
- Co wy knujecie?
- Nic - odpowiedział i upił kilka łyków Danielsa.

     Wyszłam z Rainbow, czy jak tam nazywa się to miejsce. Ta noc jest idealna, by pójść do domu spacerkiem.
- Mary - usłyszałam za sobą.
- Lennon?
- Gdzie?! - mężczyzna nerwowo rozejrzał się wokoło - Widziałaś ducha Johna Lennona?
- Słucham?
- No, powiedziałaś Lennon, a przecież John nie żyje od 8 lat.
- A bo mi się pomyliło, jesteś ze Stonesów, a nie z Beatlesów...
- Ja nawet nie jestem podobny do świętej pamięci Lennona, ale nieważne - machnął ręką, uśmiechając się - Czekałem pod Rainbow, aż wyjdziesz. Już miałem odpuścić, ale się pojawiłaś..!
- Możesz mi przypomnieć swe imię, złotko?
- Mick - odpowiedział z lekką irytacją zmieszaną z niedowierzaniem.
- A! Jagger! - jak dobrze, że ostatnio w radiu przedstawiali sylwetki Stonesów.
- Tak! Pozwolisz, że odprowadzę cię do domu, piękna kobieto...
- Jeśli musisz - wzruszyłam ramionami.

     - Slash - szarpnąłem ramię przyjaciela.
- Ciii, Axelku, cichutko, Slashuś zasypia - znowu mówił o sobie w trzeciej osobie, tym razem strasznie bełkotał. Wstałem od baru i podszedłem do stolika, przy którym siedziała reszta.
- Co jest, Rose? - Izzy oderwał się od ust brunetki.
- Wracajmy już do domu.
- Jestem za. Dash mi tutaj chyba zaraz zaśnie... co, mała? - McKagan przejechał kciukiem po policzku przysypiającej blondynki.
- Uhmm - mruknęła, zatrzęsła się lekko i wtuliła mocniej w ramię chłopaka. Przykrył ją swoją ramoneską.
- Axl, to ogarnij Hudsona i idziemy.
- Adler, żeby to było takie łatwe...
- Użyj całego swojego uroku, rudzielcu.
- Spróbuję - odszedłem od stolika, zostawiając przyjaciół z resztkami Danielsa i wódki. Gdy podszedłem do baru, Slash już pochrapywał. Jedna ręka zwisała swobodnie tuż przy kolanie chłopaka, a na drugiej, leżącej na blacie, spoczywała głowa Mulata - Saul. Kurde, Saul, wracamy do domu - szarpnąłem nim. Odpowiedziało mi głośne chrapnięcie. Bezradny odwróciłem się i spojrzałem na przyjaciół - Chodź tu ktoś!
- Już idę, sieroto - Izzy podszedł do mnie i Slasha - Co? Nie możesz go obudzić?
- Dlaczego? Niee, po prostu chciałem kogoś upić i zaciągnąć do kibla. Myślałem, że przyjdzie któraś z dziewczyn, ale przylazłeś ty i nici z bzykania...
- Heh, zabawne.
- Po co się głupio pytasz? - burknąłem.
- Spokojnie. Ej, Axl, zaraz go obudzę. Jerry - zwrócił się do podstarzałego barmana - szklankę wody, poproszę. Dzięki - uniósł głowę gitarzysty, pociągając go za włosy - Śpisz, Hudson? - zapytał nad uchem Mulata. Nie usłyszał odpowiedzi. Pociągnął loki mocniej i chlusnął wodą w twarz chłopaka.
- C-co-co do diabła?! - Hudson łapał powietrze, jakby dopiero się wynurzył. Przetarł twarz i z przerażeniem spojrzał na mnie i Stradlina. Po chwili w bezruchu, odsunąłem się od rytmicznego i wskazałem go palcem, Saul wymamrotał:
- Nie żyjesz, Izzy.

     - Tutaj mieszkam.
- Nie zaprosisz mnie na herbatę? - Mick szepnął, obejmując mnie w pasie, udałam, że się zastanawiam.
- Yhm, nie, nie sądzę.
- Dlaczego? - wymruczał i przejechał językiem po moim policzku. Odepchnęłam go, zachwiał się lekko.
- Biorę ślub! Co ty myślisz? Że jak biegasz po scenie, bo jesteś jakimś tam Stonesem, to możesz mi się wpychać do łóżka?!
- Chciałem tylko pogadać przy herbacie...
- Tak się zaczyna. A ja Stevena nie zdradzę.
- Z tego, co mówił, to nie jesteście razem - zdenerwował mnie. Jak może tak mówić? Uderzyłam go w twarz. - Za co? - dotknął policzka, a na twarzy pojawił się grymas bólu.
- Idź już.
- Dlaczego?
- Idź!
- Dobrze, jeśli... tego chcesz. Dobranoc, Mary.

     Wyszliśmy z Rainbow prawie ostatni, za nami szedł już tylko Izzy. Slash ledwo wytoczył się z baru, schodząc po schodach, wleciał na moje plecy.
- Oj, przepraszam, Axl.
- Nic się nie stało.
- Wiecie co? - Stradlin wpatrywał się w coś za budynkiem - Poczekajcie chwilę na mnie - ruszył na tyły Rainbow. Kiedy chciałem podejść do reszty, Slash złapał mnie za rękę i pociągnął do siebie. Odwrócił mnie, zacisnął palce na mojej rozpiętej kurtce...
- Axl... - ...wyszeptał i wpił się w moje usta. Zatrząsłem się, kolana się ugięły, przed oczami zawitały czarne punkciki, a po całym ciele przebiegł dreszcz. Slash odkleił się od moich ust, a ja dopiero po chwili odważyłem się otworzyć oczy. Cały nasz pocałunek trwał zapewne niedługo, ale dla mnie trwał prawie wieczność. Ujrzałem twarz Mulata, jego ciemne loki słodko opadały na czoło i oczy, kolczyk w nosie połyskiwał w świetle księżyca. Chłopak uśmiechnął się delikatnie, przelotnie musnął moje usta i odszedł.

     - Joshua, co ty tutaj robisz o tej godzinie?
- Mama przyjmuje dzisiaj trzech klientów naraz, nie chcieliśmy na to patrzeć, a jeden z nich, nie wiem, z pięćdziesiąt lat chyba ma, zaczął się dowalać do Kelly. Zamknął się z nią w pokoju, ledwo udało mi się tam wejść i młodą zabrać... - pociągnął nosem i spojrzał w lewo.
- Jesteś tu z siostrą?
- Tak. Przysypia tam - wskazał palcem na dziewczynkę, leżącą przy ścianie - Kelly, chodź tu, poznam cię z kimś - zawołał. Mała szatynka z dużymi oczami podeszła nieśmiało i spojrzała na mnie nieufnie.
- Cześć, jestem Izzy - przykucnąłem i z uśmiechem wyciągnąłem dłoń w stronę dziewczynki, powoli podała mi rękę i kątem oka spojrzała na brata.
- Josh, a ten pan nie jest zły? - szepnęła, Joshua się zaśmiał.
- Nie, mała. On jest dobry. I pomocny.
- Wracacie dzisiaj do domu?
- Nie wiem, matka pewnie śpi z klientami, pijana. Kiedy się obudzą, będzie kłótnia, znowu będzie ich wyganiać, a oni będą się sprzeciwiać. Z tą trójką zawsze tak jest. Nie pierwszy raz są u nas w domu i nie pamiętam, żeby kiedykolwiek czegoś nie odjebali.
- Josh, zimno mi - Kelly skrzyżowała ręce. Nastolatek zdjął kurtkę i założył ją siostrze, która chwilę później przytuliła się do brata, opierając głowę na jego brzuchu.
- Wiecie co, mam małą propozycję.

     - Gdzie ten Izzy? Musimy jeszcze pójść po Jasona do Metalliki - Dash odsunęła się od McKagana.
- Nie będziemy na niego czekać, idziemy po małego, a wy tu zostaniecie i wrócicie do domu z Izzym.
- Ej, a jak oni już śpią?
- Niemożliwe. Lars pewnie ogląda TV. Chodź, kochanie - Duff splótł dłoń z dłonią blondynki i odeszli.

     - Myślisz, że się zgodzą? - zapytał Josh.
- Tak. Słuchaj, to świetni ludzie. I lubią dzieci. Brat naszej przyjaciółki, Dash, zostawił u nas czteroletniego synka. Dwójka kolejnych dzieci nie będzie im przeszkadzać.

     - Siema, Lars - drzwi otworzył nie kto inny, jak perkusista - widzisz, Dash, mówiłem, że Lars pewnie ogląda TV - zmierzwiłem włosy kolegi.
- Cześć, dopiero wróciliście z tej kolacji?
- Nie, siedzieliśmy jeszcze w Rainbow, żeby to uczcić.
- Siema - za plecami Ulricha z dłonią w kieszeni i puszką coli przy ustach mignął nowy członek zespołu, Jason Newsted.
- Hej - Dash pomachała chłopakowi, który usiadł na kanapie.
- Lars, zaraz będzie powtórka tego horroru o zombiakach.
- Spoko.
- Lars, kochanie, bo my w sumie przyszliśmy po Jasona...
- Po mnie? - Newsted wyszczerzył zęby, blondynka odwzajemniła uśmiech.
- Noo, nie koniecznie. Po małego Jasona. Grzeczny był?
- Jak zawsze, anioł nie dzieciak. Po cioci zresztą.
- Po cioci? Lars, przecież Dash, to diabeł wcielony - zaśmiałem się, Dasshy spojrzała na mnie, odwracając powoli głowę...
- Sssss - ...i syknęła groźnie, pokazując przy tym białe ząbki i zabawnie marszcząc nosek.
-  Ojej, jaka groźna, niebezpieczna..! - chwyciłem twarz dziewczyny w dłonie i nachyliłem się, by ją pocałować.
- Ugryzę cię!
- Hm - przymknąłem oko i udałem, że coś kalkuluję - trudno! - pocałowałem blondynkę - Ha! Nie ugryzłaś!
- Nie zdąrzyłam. Poczekaj tylko, aż wrócimy do domu.
- Uu, groźba.
- Ostrzeżenie, skarbie - musnęła moje usta - Jason śpi, nie?
- Nie śpię!
- Nie ty, debilu - Lars przejechał dłońmi po twarzy i zachichotał - Śpi. Myślę, że nie powinniśmy go budzić. Wracajcie do Hellhouse, wyśpijcie się, a my go jutro podrzucimy.
- Na pewno? To nie kłopot?
- Dash, jaki kłopot? Sama przyjemność, James jest wprost zapatrzony w małego, cały wieczór się z nim bawił.
- Świetnie, dzięki, Lars - Dash pocałowała perkusistę w policzek, odciągnąłem ją delikatnie do tyłu.
- No, już, kochanie, starczy, dzięki, Lars - poklepałem go po ramieniu - zbieramy się, cześć.

     - Ludzie, chcę wam kogoś przedstawić - orzekł Izzy, wszyscy unieśliśmy głowy i z zaciekawieniem spojrzeliśmy na rytmicznego - Dzieciaki, chodźcie - zachęcił i zza budynku ostrożnie wyłonili się nastoletni chłopiec i mała dziewczynka, Steven natychmiast się z nimi przywitał, uraczając niepewne istoty swoim sławnym, uroczym zacieszem, szybko znaleźli kontakt, szczególnie małej dziewczynce Popcorn przypadł do gustu. I vice-versa - Będą dzisiaj u nas spać.
- Izzy, o co chodzi? Co to za dzieci? - szepnęłam.
- Spokojnie, kochanie, to Josh i jego siostra, Kelly. W domu wam wszystko wytłumaczę. Jutro, bo chcę, żeby wszyscy byli przy tej rozmowie.
- Mam tylko nadzieję, że to nie twoje dzieci - zaśmiałam się, Izzy splótł nasze dłonie.
- Kochanie, na pewno nie moje. Za młody jestem, żeby mieć tak duże dzieci, młody ma piętnaście lat, a piętnaście lat temu nie było mnie jeszcze w LA. No i jak dzieci, to tylko z tobą, skarbie - pocałował mnie - To co ekipo, wracamy do Hellhouse!

     Wracając, postanowiliśmy połazić jeszcze po mieście. Koło 2 byliśmy już w domu, wszyscy spali, więc my też się położyliśmy.

     Jezu, to był chyba najbardziej nietrzeźwy pocałunek w moim życiu. I jeden z ulubionych, choć poczułem wódkę zmieszaną z Danielsem, gdy tylko nasze usta się spotkały i pewnie przeszło na mnie kilka procentów z ciała Saula. I tak chciałbym to powtórzyć. Ale teraz Slash śpi u siebie, a jutro pewnie nawet nie będzie pamiętał o tym, co się stało. I będzie się ze mną kłócił, że to nie prawda, że zmyślam, albo mi się przyśniło...

     Cholera, nie mogę zasnąć, coś mnie niepokoi, nie wiem co. Siedziałem na dole z 15 minut i piłem. Wodę. Tylko. Kiedy wracałem z kuchni, idąc po schodach, usłyszałem, że Dash z kimś rozmawia. Trochę zdziwiony, bo w końcu jest 2 w nocy, pospiesznie wszedłem do pokoju i spojrzałem na dziewczynę. Leżała na plecach i jakby wpatrywała się w sufit. Miała jednak zamknięte oczy. Pomyślałem, że gada przez sen. Wróciłem do łóżka i siedząc, przysłuchiwałem się dziewczynie, wpatrując się w nią. Dopiero po czasie zorientowałem się, że to co mówi, to jakby odpowiedzi. Odpowiadała komuś. Tylko komu?
- Nikt nie chciał tego zrobić. To był wypadek. Ale to nie twoja wina. To był wypadek – mówiła półgłosem, ciężko przy tym dysząc. Przestraszyło mnie to trochę.
- Dash, mała, co ty gadasz? – zapytałem, kładąc dłoń na jej ramieniu – Z kim rozmawiasz?
- Duff..! – powiedziała głośniej – Ona tu jest – dokończyła szeptem.
- Co? Ale o czym ty mówisz, kochanie?
- Ona tu jest – powtórzyła, zwracając twarz w moją stronę, jakby nie chcąc, by to coś, a może raczej ten ktoś, ją usłyszał.
- Kto?
- Julie.
- Skarbie, to niemożliwe, to dziecko zginęło. Nie możesz z nią rozmawiać.
- Nie Duff... to możliwe. Ona żyje. Jest tu.
- Gdzie? – no dobra, zaczynam się naprawdę bać. Moja dziewczyna wariuje. To co mówi, nie jest normalne. Zacząłem nerwowo rozglądać się po pokoju, ale niczego, a już na pewno nikogo nie widziałem.
- Stoi nade mną.
- Co... Dash, tu nikogo nie ma.
- Jest. Julie. Stoi tu, patrzy na mnie. Mówi, że ten wypadek to jej wina, Duff.
- Dash, tu nikogo nie ma – powtórzyłem nieco zdenerwowany.
- Boi się, że spotka ją za to kara. Duff, powiedz jej, że to nie jest jej wina.
- Dash, tu nikogo NIE MA. Rozumiesz?
- Ona tu jest. Czuję jej obecność. Powiedz, że ty też to czujesz. Stoi obok ciebie.
- Co?! – odwróciłem się wystraszony. Znowu nikogo nie było – Dash, to nie jest śmieszne, przestań. Jesteśmy tu sami. Nie ma Julie. Pochowali ją. Dash, jej NIE MA! – podniosłem głos. Blondynka wstała z łóżka i idąc powoli w stronę drzwi, znowu rozmawiała z dziewczynką.
- Chodź, tutaj nie możemy rozmawiać. Duff mówi, że cię nie ma. Nie słuchaj go… Ale nie denerwuj się i nie płacz, ja mu wszystko wytłumaczę, uwierzy – mówiła.
- Dash, wracaj do łóżka. Słyszysz? – McRivery nie zwracała na mnie uwagi. Wstałem i podszedłem do niej – Kochanie, chodź – złapałem ją w pasie - Tu naprawdę nikogo nie ma, kładź się spać.
- Nie. Dlaczego kłamiesz? Próbujesz mi wmówić, że Julie nie żyje. Ale Ona tu jest, no, nie słyszysz jej?
- Nie – spojrzałem jej w oczy - Dash, wracaj do łóżka.
- Stoi obok ciebie. Chce złapać cię za rękę  – oznajmiła chłodnym głosem. Przeszedł mnie dreszcz.
- Dash, to naprawdę nie jest śmieszne, rozumiesz? Przestań.
- Ale ona tu jest.
- Przestań!
- Ale...
- Przestań – znowu zaczęła nerwowo oddychać, chwyciłem ją mocno w ramiona – Przestań... uspokój się. Dash, spokojnie – ucałowałem jej czoło – Chodźmy spać – wróciliśmy do łóżka. Długo nie mogłem zasnąć, w przeciwieństwie do Dasshy, która usnęła prawie natychmiast. Myślałem o tym, co miało miejsce. Przecież w pokoju, oprócz nas nikogo nie było, a dziewczyna gotowa była wyjść za kimś z pokoju. Nie wierzę w duchy, ale teraz naprawdę się boję. Boję się o Dash.

     Wstałam rano z bólem głowy i zmęczona, jakbym nie spała w ogóle i to z dwie doby. Było mi strasznie zimno, założyłam bluzę McKagana i zeszłam na dół. W salonie ktoś siedział na kanapie. Ale nie był to ani Izzy, ani Slash, a już na pewno nie Axl czy Steven. Podeszłam powoli do przodu, chłopak odwrócił głowę i spojrzał na mnie. To był dzieciak! Tylko skąd?
- Co ty robisz w Hellhouse?
- Izzy mnie tu przyprowadził... i moją młodszą siostrę, mamy problemy w domu - spuścił głowę, usiadłam obok niego.
- Jakie problemy? - zapytałam. Uniósł głowę i spojrzał na mnie oczami, przepełnionymi już łzami, położyłam dłoń na jego ramieniu i wysłuchałam historii.

     Schodząc na dół, usłyszałem za sobą cichutki głosik. Odwróciłem się i ujrzałem Kelly.
- Jestem głodna.
- Głodna? Hm, to może pójdziemy z twoim bratem na pizzę, co ty na to?
- Tak! Pizza! - dziewczynka zaklaskała w dłonie, uśmiechnąłem się i wyciągnąłem rękę w stronę dziewczynki.
- No to chodź - na dole Dash rozmawiała z Joshuą.
- A więc to twoja siostra. Cześć, jestem Dash - blondynka pochyliła się przy dziewczynce i wyciągnęła dłoń - A ty pewnie jesteś Kelly... - mała z uśmiechem pokiwała głową.
- Idziemy na pizzę, ktoś chętny?
- Ja!
- Ciebie Josh, i tak byśmy wzięli - zmierzwiłem włosy chłopaka.
- Ja bym się przeszła, ale muszę poczekać, aż - McRivery przerwał dzwonek do drzwi, otworzyła je - O, właśnie na nich. Cześć James, dzięki że go przyprowadziłeś - wzięła bratanka na ręce.
- Nie ma sprawy, to super dzieciak!
- To prawda. Jason, a skąd ty masz taką fajną bluzę, hm? - zapytała, widząc siwą bluzę z logiem Metalliki.
- Dostałem od wujków.
- Ah, dostałeś od wujków - spojrzała na Hetfielda i uśmiechnęła się.
- Taki mały prezent - wokalista odwzajemnił uśmiech.
- Jas, a podziękowałeś?
- Podziękował, przecież to grzeczny chłopak.
- Chcesz iść do Stevena? - zapytała, widząc, jam młody patrzy w stronę moją i rodzeństwa. Jason pokiwał głową - To zmykaj.

     - Dzięki, James.
- Daj spokój, nie masz za co.
- Mam. Pilnowaliście Jasona, no i dostał od was bluzę, na marginesie - świetną! Też taką chcę.
- Załatwię, obiecuję - uśmiechnął się.
- Dzięki.
- A wy się chyba gdzieś zbieracie...
- Tak, na pizzę... Może chcesz się z nami zabrać?
- Z chęcią, ale muszę wracać do domu, robimy próbę. Pierwszą z Newstedem.
- Jasne. Dzięki jeszcze raz - pocałowałam go w policzek - wpadajcie częściej, ostatnio rzadko do nas przychodzicie.
- Dobra, będziemy wpadać. Cześć wszystkim - krzyknął - Pa, Dash - dodał i wyszedł.
- Jason, kochanie, jesteś głodny? Idziemy na pizzę.

     - Cześć, Saul - uśmiechnąłem się na widok Slasha, wynurzającego się z pokoju.
- Hej, rudzielcu - odpowiedział, przecierając oczy i cmoknął mnie w policzek, czyniąc mnie jeszcze bardziej szczęśliwym - Ale mnie łeb napieprza...
- Dziwisz się? Byłeś tak pijany, że w Rainbow, zasnąłeś z głową na blacie.
- Serio? - zrobił wielkie oczy, po czym zasyczał z bólu i złapał się za głowę - Nie pamiętam. Zjadłbym coś.
- Zjesz jajecznicę?
- Z chęcią.
- Ja też. To weź zrób!
- Zabawne, kurwa, zabawne - pokazałem mu język - Dlaczego ja? - zapytał.
- Bo tobie to lepiej wychodzi, maleńki.
- Wcale nie maleńki! - oburzył się, cmoknąłem w jego stronę - dobra, zrobię jajecznicę - poczłapał do kuchni. Usiadłem na kanapie, tuż przy Duffie, pijącym colę z puszki.
- Co tam, stary?
- Nie wiem, Dash gdzieś wyszła, zabrała Jasona, Steven poszedł z nimi. W TV nic nie ma, nudzę się.
- Ty to masz problemy...
- No widzisz? - wymusił uśmiech - Wiesz co, zgadnij, co mi się śniło.
- Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia, powiedz.
- Śniło mi się, że pod Rainbow całowałeś się ze Slashem - zaśmiał się.
- McKagan, to nie był sen - spojrzałem na przyjaciela, wypluł całą zawartość napoju, jaką miał w ustach. Otarł brodę wierzchem dłoni, okrytej materiałem flanelowej koszuli.
- Co?! To wy..? Ej, wy jesteście..? No, kurwa, serio, pedały? Axl...
- Co? I jakie pedały, cholera? Jeśli już, to homoseksualiści, jasne?
- Dobra, Rose. Ale wy jesteście razem? - zapytał. Zamilkłem, by po chwili odpowiedzieć cicho i z żalem w głosie.
- Nie.
- Wasza sprawa. Wiesz? Boję się o Dash.
- Czemu? Co jest?
- W nocy gadała z... duchem.
- Co? Z czyim... duchem?
- Julie.
- Tej małej, która... - przed oczami miałem wypadek. To znowu wróciło. Próbowałem wyprzeć ten obraz ze świadomości, mówiąc - Przestań, pewnie się schlała, przecież piła i w Rainbow i wcześniej ze Stonesami.
- Nie wiem. Ale była gotowa wyjść za kimś z pokoju.
- Axl, śniadanie - zawołał Hudson.
- Przyniesiesz?
- Może mam też za ciebie zjeść?
- Nie, wystarczy, że przyniesiesz, no iii... możesz mnie pokarmić, jeśli chcesz.
- Spadaj. Proszę - postawił kubek z herbatą oraz talerz z jajecznicą na stoliku przede mną - Smacznego.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się, Slash puścił mi oczko, usiadł na fotelu i zabrał się za swoją porcję jajecznicy. Duff włączył telewizor i wtedy na dół zeszli Brack i Izzy.
- Dobrze, że jesteście, muszę z wami porozmawiać - zaczął rytmiczny.

     - Czyli chcesz pomóc tym dzieciakom?
- Tak, Duff. I chciałbym, żebyście mi pomogli.
- Jesteś kochany - Brack ujęła w dłonie moją twarz i pocałowała w usta.
- Chyba jest kolejna ofiara - Rose podgłośnił telewizor.

  - Dzieciaki, chyba niedługo musimy powtórzyć ten wypad, co? - przepuściłem w drzwiach Dash z Jasonem na rękach, Kelly i Joshuę. Chłopak uśmiechnął się, ale po chwili na jego twarzy zawitał smutek i przygnębienie.
- My chyba musimy wracać do domu, mama nie wie, co się z nami dzieje...
- Na razie nic nie musicie, porozmawiamy o tym, jak wrócimy do domu, hm? - Dash powiedziała ciepło i zmierzwiła włosy nastolatka. Podszedł do nas jakiś koleś, zaraz po nim podeszli mężczyzna z kamerą i koleś od dźwięku.
- Dzień dobry, Dash McRivery, prawda? Jestem Nick Loggan, mam do pani kilka pytań.
- Jakich pytań? O co chodzi? - zapytała zdezorientowana, dziennikarz przybliżył mikrofon, w drugiej ręce miał jeszcze dyktafon.
- Kobiety muzyków rockowych i metalowych giną z rąk jakiegoś szaleńca; ich cechy wspólne, na przykład kolor włosów, świadczą o tym, że nie jest to przypadek...
- I co w związku z tym? - przerwała podirytowana.
- No, nie boisz się, że możesz być następna?
- Następna? A niby czemu?
- Cechy wspólne...
- Cechy wspólne? Ale jakie? Kolor włosów to za mało. Czy się boję? Nie. Nie, kurwa, nie mam czego.
- Alice Highrisk była twoją koleżanką, tak jak ty pochodziła ze Seattle, tak jak ty, była blondynką i tak jak ty, była w związku z rockmanem. Duff McKagan nie boi się o ciebie? Nie boi się o życie swojej dziewczyny?
- Zapytaj go o to.
- Dziewczyny, poza Maryse, giną regularnie, dzisiaj dowiedzieliśmy się o kolejnej ofierze, Madelaine Willton, przyjaciółce zespołu W.A.S.P. Naprawdę jesteś spokojna?
- Dasz mi spokój? Mam cię dość, wkurzasz mnie.
- Więc zadam ci pytanie na temat twojej przeszłości. Jako nastolatka brałaś udział w wielu sesjach zdjęciowych do magazynów młodzieżowych. Rozważasz powrót do modelingu? Podobno jedna z poważnych agencji zaproponowała ci kontrakt na kilka sesji, jaka jest twoja decyzja? Zostawiasz ten zawód, czy wracasz po 3-letniej przerwie?
- Kurczę, o co ci chodzi? A co do jakiegokolwiek kontraktu, czy czegokolwiek, do mnie taka wiadomość nie dotarła, nie wiem skąd to wiecie.
- To dziecko, to twój syn? - zapytał, wskazując Jasona, stale trzymanego na rękach przez Dash - Ojcem jest McKagan?
- To mój bratanek. Daj mi już spokój - przebiła się między mężczyznami, przepuściłem przed sobą Kelly i Josha. Podąrzyliśmy za Dash. Prezenter mówił coś do kamery.

___________________________________________
Koniec rozdziału. Chciałam go wstawić kilka dni temu, ale stwierdziłam, że jest za krótki, a później nie miałam czasu na pisanie. Więc przepraszam, że tyle to trwało :< .
Teraz jak zwykle :) jeśli przeczytałaś/-eś tę notkę, proszę zostaw komentarz, opinię, jakiś znak, COKOLWIEK! Obserwuj.To motywuje.. i miło jest przeczytać coś na temat tym moich wypocin. Więc wiecie, co robić :). 

To już wszystko na dziś.

Peace,
Dash

wtorek, 12 sierpnia 2014

R.57

ROZDZIAŁ 57

     - Słyszałaś? - zszedłem na dół, zostawiając Rose'a i Hudsona samych - O, cześć młody. Przywitasz się z wujkiem? - stanąłem przed Dash, która trzymała Jasona na kolanach i wziąłem małego na ręce.
- Co słyszałam? Steven? STEVEN!
- Oj, czemu krzyczysz?
- No nie wiem, hm, bo się nie odzywasz? - prychnęła.
- Zginęła kolejna dziewczyna. Tym razem - drzwi się otworzyły i do środka weszli Duff i Izzy - kochanka Vince'a Neila.
- Co kochanka Vince'a? - Stradlin wyszedł z kuchni z dwiema puszkami coli. Jedną podał basiście.
 - Izzy, może jest już wolna, widziałem ją raz na żywo, całkiem niezła, nawet bardzo, w łóżku podobno też...
- Duff!?
- Ej, żartuję przecież, skarbie, tylko ciebie kocham - usiadł na podłodze, oparł podbródek o kolana blondynki, a dłonie zacisnął na jej udach - Skarbuś, spójrz na mnie. Dash...
- Spadaj.
- Mała.
- Nie.
- Ej, no przestań. Przecież wiesz, że cię kocham.
- Nie wiem - uśmiechnęła się nieśmiało i uciekła wzrokiem.
- Wiesz, wiesz, moja słodka dziecino - basista podciągnął się i pocałował dziewczynę, a później usiadł przy niej, by ją objąć.
- To co z tą kochanką Vince'a, Steve? - spytał rytmiczny.
- Nie żyje.
- Ja pierdolę, to nie jest normalne - Duff podszedł do okna i upił łyk coli.

     - Slash - podjąłem cichym głosem - dzisiaj też będziesz ze mną spał?
- Nie przesadzasz przypadkiem?
- Myślałem, że nie, ale... nie wiem. Może. Przepraszam, to nie był dobry pomysł... przepraszam, Saul.
- Nic się nie stało - wyszczerzył białe zęby w uśmiechu i zmierzwił moje rude włosy - Ale mogę z tobą zostać, dopóki nie zaśniesz.
- Naprawdę?
- Naprawdę, rudzielcu - dopóki nie zasnę? No to nie zasnę w ogóle.

     - Izzy, byłeś tu na dole, właściwie po co Mary przyszła?
- Nie wiem, ale posprzątała i się zmyła. Po co wiedzieć więcej?
- Po to, żeby wiedzieć, co ta wiedźma knuje. Ja nie chcę... - telefon przerwał perkusiście, podniosłem słuchawkę.
- Słucham? Tak, przy telefonie. Nie, nie pomyłka... Kiedy i gdzie? Nie ma sprawy, będę.
- Kto dzwonił? - Bracket zeszła do salonu, usiadła na moim kolanie, oparła łokieć na ramieniu i delikatnie szarpała moje włosy.
- Nikt ważny, kochanie. Słyszałaś, co się stało? - odwróciłem jej uwagę od rozmowy telefonicznej, bo wiedziałem, że pewnie nie odpuści.
- Nie.
- Kochanka Vince'a z Mötley Crüe nie żyje.
- Mój Boże, kolejna ofiara? Co się, cholera dzieje?
- Nie mam pojęcia.
- A gdzie Dash?
- Poszła na spacer z Jasonem i Duffem.
- Ja też chciałem iść! Ale ktoś - Popcorn powoli odwracał głowę w moją stronę i patrzył złowieszczo - kazał mi zostać...
- Nie kazałem! Prosiłem tylko... w sumie błagałem.
- Taa, Adler, pierdolony pudlu, zostajesz tu ze mną, kurwa, i nawet nie chcę słyszeć sprzeciwu! Ty to nazywasz błaganiem?
- Wybacz, Steve. Kochanie, ja muszę wyjść - pocałowałem brunetkę i pobiegłem na górę. Schodząc, usłyszałem jak dziewczyna przeprasza Steve'a za moje zachowanie. Gdy już byłem w salonie zapytała:
- Kiedy wrócisz?
- Za godzinę, może szybciej, ale zostawiam ci Adlera, nie będziesz się nudzić - rzuciłem jej uśmiech i wyszedłem, zakładając kurtkę.

     Wracaliśmy od Metalliki. Pewnie zostalibyśmy dłużej, ale byliśmy z Jasonem, a Metallica nie była za bardzo trzeźwa (oblewali przyjęcie Newsteda do zespołu), ogólnie byli głośni, a mały zrobił się śpiący, zaczął marudzić i płakać. Zasnął dopiero, gdy weszliśmy do parku. Noc była przyjemna, choć trochę chłodna, ale jasna przez światło księżyca, będącego w pełni. Odbijał się w tafli wody w fontannie. McKagan trzymał chłopca na rękach. Okrył go swoją ramoneską.
- Szkoda, że tak rzadko nam przywożą młodego.
- Mhm.
- Całkiem miło jest mieć takiego słodkiego dzieciaka w domu.
- Tak.
- Dash, ale ty mnie w ogóle słuchasz?
- Tak, skarbie.
- Przepraszam za to, co dzisiaj powiedziałem, żartowałem. Ja naprawdę tylko ciebie kocham.
- Wiem - uśmiechnęłam się, McKagan się zatrzymał - coś się stało?
- Nie, tylko... wiesz? Chciałbym, żeby noc taka jak ta, się powtórzyła. Ale zamiast Jasona chciałbym trzymać... nasze dziecko, Dash - na chwilę zamarłam. To brzmiało śmiertelnie poważnie.
- Duff, ty mówisz poważnie? Chciałbyś mieć ze mną dziecko?
- Bardzo. Marzę o tym.
- Michael... - wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek; objął mnie w pasie prawą ręką i musnął ustami czoło.
- Kocham cię, mała.

     Miałem przyjść pod Roxy. Zjawiłem się równo o wskazanym czasie, przynajmniej tak wskazywał zegarek na moim nadgarstku. Pod budynkiem nie widziałem nikogo. Spóźnia się jak Richards! A może to ktoś inny z gromadki Stonesów?
- Proszę pana... - ktoś poklepał mnie po ramieniu, odwróciłem się i ujrzałem dzieciaka, na oko miał może z 16 lat. I strasznie niski, męski głos.
- Sorry, dzieciaku, nie mam czasu, czekam na kogoś.
- Na mnie! - krzyknął, a jego głos z męskiego zmienił się w piszczący głosik małej dziewczynki - To znaczy... na mnie - powtórzył, wracając do niskiej barwy.
- Słucham?
- O rany...  no, dzwoniłem do pana.
- Ty?
- Ja. To jak? Sprzeda mi pan działkę?
- Nie - odwróciłem się i odszedłem, dzieciak po chwili pobiegł za mną.
- Dlaczego? Przecież zapłacę.
- Nie o to chodzi. Ile ty masz w ogóle lat?
- Piętnaście - ponownie zapiszczał jak mała dziewczynka; odchrząknął i powtórzył niższym głosem - Piętnaście.
- Nie, nie dam ci tego gówna. Jesteś dzieckiem. Pójdę siedzieć, jak ktoś się dowie.
- Pójdziesz siedzieć, jeśli mi nie sprzedasz, to jak? - uśmiechnął się szelmowsko.
- Szantaż?
- Może.
- Nic z tego, dzieciaku. Spadaj do domu, pewnie twoi rodzice się martwią.
- Mam tylko mamę, ojciec odszedł od nas, kiedy skończyłem 3 lata.
- W takim razie mama się martwi.
- Nie sądzę. Jest zajęta - wyjął paczkę Marlboro, wystającą z kieszeni mojej kurtki, zapalił papierosa, po czym odłożył paczkę na miejsce.
- Ej, oddawaj!
- Muszę zapalić.
- Whatever, skoro musisz. Wracając do twojej matki. Zajęta? Czym?
- Obsługą kolejnego klienta.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że jest... -  Prostytutką? wtrącił, pokiwałem głową.
- Jest. Musi. Ma na utrzymaniu mnie i moją młodszą siostrę, a ani mój ojciec, ani ojciec Kelly nie płaci alimentów. Matka nie chce, żebyśmy wylądowali na ulicy, dlatego zajęła się prostytucją, nie płacimy za mieszkanie, bo regularnie sypia z jego właścicielem... Nie chcę, żeby to robiła, ale ona mówi, że jeśli nie będzie zarabiać, to jej nas zabiorą.
- Wkręcasz mnie, czy mówisz serio?
- Absolutnie serio.
- Gdzie jest teraz twoja siostra?
- W domu.
- I co, wy tak widzicie, jak wasza matka przyjmuje klientów?
- Często tak, ja to tam jakoś wytrzymuję, albo wychodzę, ale Kelly... boi się, mówi Ci panowie krzywdzą mamusię i zaczyna płakać. Czasami ma koszmary. Mama dorabia też w klubie ze striptizem.
- Ile lat ma twoja siostra? - zapytałem zaciekawiony.
- Niedawno skończyła siedem.
- Nie macie tutaj w pobliżu jakiejś babci, cioci, która mogłaby wam pomóc?
- Rodzice mamy mieszkają w Nowym Jorku, reszta rodziny raczej ma nas gdzieś. Dziadkowie przysyłają pieniądze, ale mama wydaje je głównie na alkohol i dragi. Żeby łatwiej jej było... no wie pan.
- Jasne. Młody, młody, pokaż się - dopiero teraz, gdy światła przejeżdżającego samochodu padły na twarz chłopaka, zobaczyłem, że ma podbite prawe oko i rozciętą wargę - kto cię tak urządził?
- To nic - próbował zbyć mnie machnięciem ręki.
- Młody. Pójdę na policję i powiem, co dzieje się u ciebie w domu, jeśli mi tego nie wyjaśnisz.
- Tylko nie policja, proszę! - pisnął.
- No to powiedz, co się stało.
- Ale niech to zostanie między nami. Ci kolesie... oni czasami... próbują się dobierać do Kelly - szepnął.
- Skurczybyki jebane. I co, ty jej bronisz?
- A mam inne wyjście? To jeszcze dziecko, poza tym, to moja siostra, nie chcę, żeby spotkał ją taki sam los, jak naszą matkę, nie chcę, żeby ktoś ją skrzywdził - Sięgnął po kolejnego papierosa z mojej kieszeni. Tym razem zabrałem mu paczkę i spojrzałem karcąco, wbił wzrok w ziemię. Ma rację, Kelly to dziecko, ale umknęło mu chyba, że też jest jeszcze dzieckiem.
- Młody, ja ci nie sprzedam działki, pieniądze powinieneś wydać na jedzenie dla siebie i siostry, a nie...
- Ja wiem, wiem, ale to mi bardzo pomaga... uciec od tego, co dzieje się w domu.
- Dlaczego dziadkowie nie zabiorą was do siebie?
- Bo mama przepuściła wszystkie pieniądze, które przysłali nam, żebyśmy kupili bilety.
 - Cholera! - spojrzałem na zegarek - Muszę wracać do domu, obiecałem dziewczynie, że szybko się uwinę... Będziesz się tutaj jutro kręcił?
- Pewnie tak, godzinami potrafię przesiadywać na Sunset.
- Świetnie! - odszedłem. Zatrzymałem się i wróciłem do chłopaka, który siedział na śmietniku - Izzy jestem - wyciągnąłem dłoń w jego kierunku.
- Joshua.
- Zapamiętam. Miło było cię poznać, dzieciaku, mimo wszystko. Zwijam się, cześć.
- Do widzenia. - gdy wróciłem Brack spała na kanapie w salonie przy włączonym telewizorze, Dash i McKagan najwyraźniej też już wrócili z małym, bo na fotelu leżały ich kurtki. Nachyliłem się nad brunetką i szepnąłem Kochanie...
- Już wróciłeś? - zarzuciła dłonie na mój kark - Gdzie byłeś?
- Musiałem coś załatwić... Ale już jestem i możemy pójść na górę.
- Ja się stąd nie ruszam, całkiem fajnie się tu śpi.
- Nie ruszasz się?
- Uhm.
- To ja cię ruszę! - złapałem ją, przerzuciłem sobie przez ramię i ruszyłem po schodach. Brack śmiała się i wrzeszczała, żebym ją puścił, uderzając przy tym dłońmi w moje plecy - Ciiichoo, skarbie, pobudzisz wszystkich.
- To mnie puść.
- Za chwilę.
- Teraz, Izzy.
- No już, już - weszliśmy do pokoju, postawiłem ją i upadłem na łóżko. Nachyliła się, przyciągnąłem ją do siebie; usiadła na mnie, podniosłem się na łokciach, by ją pocałować, ale odchyliła się, ostentacyjnie pchnęła mnie dłonią i układając usta w uśmiech, zdjęła bluzkę. Dopadła moje usta i przygryzła wargę tak, że przeszedł po mnie dreszcz i poczułem własną ciepłą krew na języku. Syknąłem. Zacisnęła dłonie na moich włosach. Błądziłem rękoma po plecach dziewczyny, całowałem i lizałem jej szyję, aż pod palcami wyczułem zapięcie stanika. Odpiąłem go i rzuciłem na podłogę. Chwyciłem Brack delikatnie za szyję i zmusiłem, by się wyprostowała, dzięki temu moim oczom ukazały się jej piersi. Podniosłem się i całowałem szyję oraz dekolt dziewczyny, odepchnęła mnie po chwili, znowu przygryzła moją wargę, zjechała niżej na tors, błądziła po nim językiem, wywołując u mnie coraz przyjemniejsze ciepło; uniosła głowę i przejechała językiem po ustach, po czym ponownie zaczęła schodzić niżej i niżej, aż doszła do rozporka moich spodni. Rozpięła go, ponownie uniosła głowę i gdy dosłownie zdarła ze mnie spodnie, a jednocześnie i bokserki, byłem już mega podniecony, a kiedy przejechała dłonią po moim członku i zaczęła dotykać ud, myślałem, że za chwilę odlecę! Wiedziałem co chce zrobić i zdziwiło mnie to strasznie, bo nigdy tego nie proponowała. Nigdy też nie zaczynałem tego tematu, bo bałem się jej reakcji - Brack, jesteś pewna? - zapytałem, dysząc z podniecenia.
- Tak.

     Obudziło mnie głośne pukanie, wręcz walenie do drzwi i aż dziwne, że nikt do tej pory nie zszedł na dół. Wypełznąłem z łóżka, założyłem spodnie, spojrzałem na zegarek. 13:13. Na schodach mało się nie zabiłem, miałem w chuj niewyraźny obraz przed oczami i schodząc "zrobiłem" naraz 4 schodki, wypieprzając się oczywiście, Bo jakże mogłoby być inaczej, kurwa? - Idę przecież! Nie słychać? - otworzyłem drzwi i natychmiast nimi trzasnąłem. Usłyszałem stłumione za drzwiami Steven! i szarpanie za klamkę. Kurwa mać, czego ona znowu do chuja pana chce? Przecież... no ile razy mam jej powtarzać, że jej NIE KOCHAM. Ja pierdolę.
- Kochanie, otwórz, mam ci coś ważnego do powiedzenia.
- Nie jesteś ze mną w ciąży! Już ci to kiedyś mówiłem. Nie można mieć dziecka z dinozaurem. I to jeszcze bez seksu!
- Nie o to chodzi, skarbeńku. Wpuść mnie.
- Nie mogę, mamusia mnie uczyła, żeby nie wpuszczać nieznajomych.
- Ale my się znamy! Bierzemy ślub!
- Nie bierzemy!
- Bierzemy!
- Jeśli bierzemy, to cię nie wpuszczam!
- Nie bierzemy, tylko mnie wpuść.
- Dobra - otworzyłem drzwi. Wparowała do środka w mgnieniu oka, A ślub i tak weźmiemy oznajmiła i pocałowała mnie w policzek - No nie!
- Tak. I ja w tej sprawie. Chcę, żebyś poznał moje przyjaciółki. Wpadniemy tutaj jutro, urządzimy sobie babski wieczór, te twoje przyjaciółki mogą się do nas wprosić, raczej nie powinny przeszkadzać...
- Mary, one tutaj mieszkają - warknąłem - jeżeli ktoś tu się wprasza, to TY! I te twoje przyjaciółeczki.
- Kocham cię - cmoknęła - przyjdziemy jutro, pa kochanie - wyszła z Hellhouse. Opadłem na fotel. Nie opłaca się wracać na górę, i tak już nie zasnę.
*Dryń, dryyń*
- Serio? Najpierw ta psychopatka, a teraz telefon? Czego? - podniosłem słuchawkę i usłyszałem znajomy głos. Znajomy, mimo to nie wiedziałem, z kim rozmawiam - nie, nie Izzy Stradlin. Tak, jest. Proszę zaczekać, zaraz go zawołam. Tylko to może trochę potrwać, bo on chyba śpi - odłożyłem słuchawkę na stolik i pobiegłem na górę. Zapukałem do pokoju rytmicznego.
- Właź.
- Siema, ktoś dzwo... ooo, Brack, słodka nimfo - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, widząc nagą brunetkę, której zgrabna noga spoczywała na udzie Stradlina. Chłopak widząc pożądanie zamknięte w moich oczach, natychmiast okrył dziewczynę kołdrą - Yyh, Izzy, dzwonił ktoś do ciebie. Zejdź na dół, zostawiłem słuchawkę na stole.
- Dobra, ale - zszedł z łóżka i wciągnął spodnie - idziesz ze mną.
- Muszę?
- Żartowniś z ciebie - zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu.

     Kolejną noc przespałem w pokoju Axla. To chyba jednak jest trochę dziwne, zważając na to, że miałem z nim zostać tylko do czasu, aż zaśnie. Właśnie zdałem sobie sprawę, że od dłuższego czasu wgapiam się w śpiącego wokalistę, który wydał mi się strasznie słodki z delikatnie otwartymi ustami i płynnym oddechem, który miarowo unosił jego klatkę piersiową. Zaczynam bać się tego, co się dzieje. Z wewnętrznego monologu wyrwały mnie uderzenia czegoś o patelnię i krzyki Stradlina Ej, wszyscy! Zbiórka w salonie za 5 minut! Wstawaaaać! Rose niespokojnie zamachał głową i szeroko otworzył zielone oczy.
- Co się dzieje?
- Stradlin drze mordę. - 3 i pół minuty, skurwysyny! Dasshy i Brack, wy też! dobiegło nas w pokoju, a chwilę później usłyszeliśmy szuranie ciągnące się po korytarzu, schodzące po schodach. - To co, idziemy? - zapytałem, Axl pokiwał głową, rozejrzał się, wypatrzył jeansy i po chwili byliśmy już na dole.

     - Co jest? Czemu tak krzyczysz i czemu mnie obudziłeś? - przytuliłam się do Izzy'ego.
- Przepraszam, skarbie - szepnął, musnął ustami czoło i przytulił mnie mocniej, zamknęłam oczy - Mam informację. Myślę, że ważną i że was to, szczególnie ciebie, Axlu, zainteresuje. Niektórzy z was już o tym wiedzą, ale nie wszyscy.
- Stradlin, mógłbyś już przejść do rzeczy?
- No właśnie próbuję, Rose.
- Więc..?
- Będziemy supportować Stonesów na czterech występach w LA! I załatwił to nie kto inny, jak niechwalący się Izzy Stradlin, rytmiczny zespołu Guns n' Roses, czyli ja!
- Se-se-serioo? - Rudy nie dowierzając usiadł w fotelu - Załatwiłeś nam supportowanie The Rolling Stones i dopiero teraz o tym mówisz?!
- A kiedy miałem powiedzieć, przecież cały czas siedziałeś z Hudsonem w pokoju. Ale wiesz co, powiem więcej. Zjemy dzisiaj z nimi kolację.
- Nie mów mi tylko, że będziemy z Brack musiały tę kolację zrobić.
- Nie, no co ty, Dash? Stonesi to wielki zespół, zapraszają nas do restauracji.
- Świetnie. Ale nas, czy was?
- Nie no, jak was ? Zapraszają Gunsów z dziewczynami, a że tylko mnie i twojemu chłopakowi się poszczęściło, to idziecie z nami. Ewentualnie Steven może zaprosić Mary, w końcu przyszła żona i w ogóle...
- Spierdalaj - perkusista chwycił poduszkę w dłonie - masz szczęście, że Brack stoi tam, gdzie stoi, bo już bym dawno w ciebie rzucił.
- Mój Boże! - oderwałam się od Stradlina.
- Co się stało?
- Izzy, w co ja się ubiorę? - no i się zaczęło. Dam sobie obie ręce uciąć, że właśnie to sobie w tej chwili pomyśleli Gunsi.
- Kurwa, ja też nie bardzo mam co włożyć, w końcu to The Rolling Stones, żyjąca legenda, nie mogę ubrać się byle jak. Bracket, jedziemy na zakupy!
- Jestem jak najbardziej za, kochana.

     Dziewczyny pojechały na zakupy, a ja mam problem. Mary. Nie wiem, co jej zrobiłem, ale chcę, żeby znikła.
- Co jest, Pudelku? - Izzy przysiadł się do mnie na kanapę i położył mi dłoń na ramieniu.
- Mary... Chłopaki, musicie mi jakoś pomóc.
- Co znowu zrobiła?
- Chce, żebym poznał jej przyjaciółki, wymyśliła sobie, że przyprowadzi je tutaj i urządzi babski wieczór.
- Słuchaj, niech przyjdzie, wytnie jej się jakiś numer.
- Ale jaki? - zapytałem, tracąc już wszelką nadzieję, Stradlin nachylił się i szepnął mi do ucha swój plan - Ohohoh, Izzy! Tego to się po tobie nie spodziewałem! - wyszczerzył zęby w dumie.
- Ale co, może być, nie?
- No raczej!
-A możecie nas wtajemniczyć?
- Już się robi, Axl. Chodźcie tu wszyscy.

     Wróciłyśmy po jakichś 2 godzinach, szczerze nie wiem, czy to, co kupiłyśmy, nie jest lekką przesadą. W pewnym sensie, to biznesowe spotkanie, restauracja ... z drugiej strony to spotkanie z rockmanami.
- A ty gdzieś się wybierasz? - zapytałam, widząc Izzy'ego krzątającego się po kuchni w kurtce. Gdy mnie usłyszał, wydał się być nieco zagubiony, albo wystraszony.
- Wychodzę na chwilę. Zakupy udane?
- Chyba tak.
- To się cieszę - objął mnie, splatając długie palce na moich lędźwiach - Kochanie, ludzie od Stonesów po was przyjadą, nie czekajcie na mnie w Hellhouse, przyjadę sam.
- Dlaczego?
- Bo pewnie się nie wyrobię. Lecę - pocałował mnie przelotnie - pa - i wyszedł.

     Szukając Josha, wstąpiłem do Rainbow i spotkałem tam Sabo. Siedział przy barze z głową prawie w kieliszku i nieobecnym wzrokiem, gdy odwrócił głowę i mnie zobaczył, zsunął się z wysokiego stołka i na miękkich nogach, podtrzymując się blatu, próbował do mnie podejść.
- Setkę, poproszę. O, cześć Dave - udałem, że dopiero go zauważyłem - co słychać?
- Ty. Gdzie ją trzymacie, skurwielu? - zacisnął dłonie przy kołnierzu mojej koszuli.
- Te, ej, uważaj, bo pognieciesz, a ja mam dzisiaj spotkanie. O kim ty mówisz?
- O Anastasii, nie udawaj głupszego, niż jesteś! - wycedził.
- Nie udaję. Słuchaj, nie wiem, gdzie jest twoja dziewczyna, ale NIE U NAS. I nie wiem, co się z nią dzieje, rozumiesz?
- Nie, nie rozumiem, kurwa! Może ten twój pierdolnięty Mulat ją zabił? A może ją gdzieś wywiózł, albo znowu zgwałcił, co?
- Nie waż się go o to posądzać, jasne?
- Bo co?
- Bo tego, kurwa, nie zrobił. Nikt z Hellhouse nie wie, gdzie jest twoja dziewczyna, stary, ogarnij się. A może ty ją gdzieś wywiozłeś i teraz udajesz, że się martwisz, żeby nie być w kręgu podejrzanych? - uniosłem prawy kącik ust w prowokacyjnym uśmiechu. Snake rzucił się na mnie z pięściami.
- Ochujałeś? Kocham ją, nigdy bym tego nie zrobił!
- Kto wie, w końcu do wielu rzeczy jesteś zdolny, wykorzystałeś chwilową nietrzeźwość Dash i ją zgwałciłeś... a może nie tylko ją, co, Dave, jak było naprawdę? Dash była jedyną, którą skrzywdziłeś?
- To Slash skrzywdził Anastasię.
- Ale ja nie mówię o Anastasii, mówię o Dash McRivery. I jeszcze miałeś czelność prosić ją o pomoc - zakpiłem. Chwycił w dłoń kieliszek, z którego kilka minut temu pił, rozbił go na blacie i większymi kawałkami szkła rzucił we mnie; jeden z nich rozciął mi dolną wargę i kawałek brody.
- Ej, co wy wyprawiacie, jak chcecie się bić, to wypad z baru, jasne? Pierdolone dzieciaki, kurwa mać... - burknął pod nosem podstarzały barman, a później krzyknął - Sabo, dopiszę ci ten rozbity kieliszek do rachunku!
- Nie odpuszczę, Stradlin, nie odpuszczę, słyszysz? - gitarzysta Skid Row oznajmił z wyczuwalnym żalem, opętaniem ale też groźbą w głosie i zataczając się, wyszedł z budynku. Wypiłem wódkę, zapłaciłem i wyszedłem. Skierowałem się w miejsce, w którym zostawiłem wczoraj piętnastolatka. Siedział na krawężniku, a jego oko dalej zdobił fioletowy kolor, który w niektórych miejscach, przechodził już w zieleń.
- Joshua.
- Dzień dobry, panie Stradlin.
- Cześć. Nie przypominam sobie, żebym ujawnił ci swoje nazwisko...
- Bo nie ujawniłeś. Kiedy odszedłeś, uświadomiłem sobie, że gdzieś cię już widziałem, że skądś cię znam, i wiesz co, gdybyś nie powiedział mi swojego imienia, do tej pory bym się nie kapnął, a tak, gdy wróciłem do domu, olśniło mnie, zdałem sobie sprawę, że pokrótce historię mojego życia usłyszał Izzy Stradlin - jego entuzjazm był tak wielki, że głos chłopaka z męskiego znów przeszedł w piszczący głosik małej dziewczynki, gdy wypowiadał ostatnią część zdania. Przyjrzał mi się dokładnie i zapytał podejrzliwie - Co ci się stało?
- Co... a to - dotknąłem wargi, z której ciekła stróżka krwi - to nic, mała sprzeczka ze znajomym. Słuchaj, młody, ja muszę iść, jestem już spóźniony...
- Znowu dziewczyna?
- Po części tak. Masz - wcisnąłem w dłoń chłopaka jakieś pieniądze wygrzebane z kieszeni kurtki - mam nadzieję, że wystarczy na jedzenie dla ciebie i siostry.

     Limuzyna podjechała pod Hellhouse równo o 19. Szofer zapukał do drzwi. Otworzyłem, przywitałem się, zwołałem resztę ekipy i wyszliśmy z domu. W samochodzie przywitała nas miła muzyka i szampan. Dziewczyny chyba serio trafiły z tymi sukienkami. Strasznie uroczyście to wszystko wygląda, a te ich długie suknie podkreślają całą tę sytuację. Dash w czarnej, przylegającej, sięgającej do ziemi sukni, odkrywającej ramiona, część dekoltu i pleców, McKagan nie może oderwać od niej wzroku. Bracket, również w czarnej, ale nieodkrywającej aż tyle ciała, za to z rozcięciem ciągnącym się do połowy uda. Po jakimś czasie i kilku lampkach szampana spostrzegłem, że zmierzamy w dziwnie niebezpiecznym kierunku. Zatrzymaliśmy się pod domkiem jednorodzinnym, kierowca wysiadł, otworzył drzwi i pomógł...
- Mary?! - ...wejść do środka.
- Witaj, kochanie - kioskarka usiadła obok mnie i wyjęła mi z dłoni kieliszek z szampanem, wzięła kilka łyków i odłożyła na mały stolik.
- Co ty tutaj robisz?
- Izzy dzwonił, że macie to spotkanie z Beatlesami i... - z kim kurwa? Z Beatlesami?
- Ze Stonesami - Dash westchnęła i przejechała dłonią po twarzy - Mary, wiem, że jesteś blondynką, ale ja też jestem i nie mylę The Beatles z The Rolling Stones!
- Bo ty, kochanie, zaliczasz się do grona tych inteligentnych blondynek - Duff pocałował dziewczynę.
- Dzięki, kocie.
- A jaka to różnica, The Beatles, czy The Rolling Stones? Dużo się przecież nie pomyliłam - kobieta machnęła ręką. No, dużo nie... oznajmiłem - Zatem, dzwonił Izzy i zaprosił mnie na tą kolację z Beatlesami czy Stonesami, wszystko jedno, kazał mi się przyszykować, bo przed 20 podeślą po mnie limuzynę, i o to jestem! - oznajmiła ucieszona, dziewczyny zachichotały, Gunsi, poza mną śmiali się głośno.
- Zatłukę go - powiedziałem do siebie - Brack, słyszysz? Zatłukę twojego chłopaka.
- Dobrze - pokiwała głową i na widok Mary poprawiającej makijaż w małym lusterku puderniczki, wybuchła śmiechem. Gdy zatrzymaliśmy się pod restauracją, kierowca otworzył drzwi limuzyny, pomógł wyjść dziewczynom i Mary, jakiś mężczyzna przeprowadził nas przez długi, oświetlony korytarz i otworzył przed nami drzwi sali, wewnątrz siedzieli zwykli ludzie. Mężczyzna wskazał nam stolik stojący za parawanem.

     Kurwa, jak są potrzebni, to ich nie ma! Uporczywie próbowałem złapać jakąś taksówkę, ale nie jechała ani jedna. Ani jeden pieprzony, żółty samochodzik. Spojrzałem na zegarek Już ponad pół godziny siedzą ze Stonesami, cholera. Jeśli dobrze się orientuję, to do Hellhouse mam dalej, niż do restauracji, przejdę się. Na nosie i policzku poczułem malutkie kropelki deszczu. Albo lepiej się przebiegnę, pomyślałem, a niebo stało się ciemniejsze.

     - Spóźnia się - szepnęłam do Slasha.
- Spokojnie, pewnie zaraz przyjdzie - odpowiedział. Jagger, oczywiście, tak jak reszta zespołu pochwalił nasze stroje, stwierdził, że Duff i nieobecny Izzy mają wielkie szczęście, że tak urocze i mądre kobiety są ich dziewczynami, ale... od dłuższego czasu przyglądał się Mary. Ona natomiast w Stevena, rozmawiającego z Charliem Wattsem, wpatrzona była jak w obrazek.
- Steven, muszę ci powiedzieć, że masz piękną matkę - Mick w końcu się odezwał i uśmiechnął, odsłaniając przy tym wszystkie zęby.
- Ja nie jestem jego matką! - oburzyła się, a następnie maślanymi oczkami spojrzała na Adlera i położyła dłoń na jego dłoni - Jestem jego narzeczoną.
- Mary, nie możesz być moją narzeczoną, bo ja nigdy się tobie nie oświadczyłem.
- Oh, Steven uwielbia się tak ze mną droczyć - delikatnie, prawie niezauważalnie machnęła dłonią i rzuciła uśmiech w stronę Stonesów, a w tym zauroczonego Micka Jaggera.
- Matka, nie matka, narzeczona czy nie, jest olśniewająca.
- Mogę ci ją pożyczyć. Albo lepiej oddać.
- Na szczęście to nie ty o tym decydujesz, kochanie. Zostaję z tobą - Mary przytuliła się do perkusisty, a właściwie bardziej do jego przedramienia. Spojrzałam w lewo i ujrzałam tego samego mężczyznę, który nas tutaj przyprowadził. Wskazał Izzy'emu stolik, przy którym siedzimy i odszedł. Mój chłopak był mokry i z rozcięciem ciągnącym się od dolnej wargi, po kawałek brody.
- Przepraszam za spóźnienie - przywitał się po kolei z każdym członkiem The Rolling Stones - i za swój wygląd. Mała sprawa na mieście, a później nie mogłem złapać taksówki, bo żadna nie kursowała, więc stwierdziłem, że się przejdę, bo do Hellhouse daleko i nie opłaca się iść taki kawał po samochód, no, ale zaczął padać deszcz...
- Jak pech, to pech - zaśmiał się chyba najbardziej rozgadany (przynajmniej dzisiejszego wieczoru) z całego zespołu, Mick.
- Dokładnie.
- Izzy, co ci się stało? - szepnęłam.
- Później wam wszystkim opowiem, ale to nic takiego, skarbie - odpowiedział szeptem - Ślicznie wyglądasz - pocałował mnie i położył rękę na oparciu mojego krzesła - To jak? Obgadaliście już coś?
- Czekaliśmy na ciebie, Izzy. Axl pod żadnym warunkiem nie chciał zacząć rozmowy na temat występów, dopóki nie przyjdziesz - Keith kończył przeżuwać sałatkę.

________________________________________________

Wiem, że koniec taki jakiś niedokończony, ale chciałam już wstawić rozdział i nie trzymać Was tak długo bez nowego... Ale wiem już chyba, jak zacząć kolejny, więc może dzisiaj się za niego zabiorę. :) DZIĘKUJĘ ZA WEJŚCIA I KOMENTARZE! JESZCZE TYLKO JEDEN I DOBIJEMY DO 1000! :D
Tradycyjnie już, prośba: jeśli przeczytałaś/-eś tę notkę, proszę zostaw komentarz, opinię, jakiś znak, COKOLWIEK! Obserwuj.To motywuje.. i miło jest przeczytać coś na temat tym moich wypocin. Więc wiecie, co robić. :)  

Pewnie miałam coś jeszcze napisać, tylko wypadło mi z głowy ;/ No cóż, mam nadzieję, że rozdział się podobał. Ale jakiś taki krótki, nie? Hm... :/

Mała reedycja, bo mi się przypomniało. XD Kogoś informować o nowych? Jeśli ktoś odczuwa taką potrzebę, to zgłaszajcie się w nowej zakładce - Give me a sign, czyli INFORMOWANI. ;)
Peace,
Dash

niedziela, 10 sierpnia 2014

Versatile/ Liebster Blogger Award + info

Nie pierwszy raz nominujecie mnie do Versatile i Liebster Blogger Award. Nie pierwszy raz nie wiem, o co chodzi i co te nominacje mają na celu. Nie pierwszy raz nie wiem, kogo nominować, bo od dłuższego czasu sporadycznie czytam inne blogi. Brak czasu. Na swój ledwo go znajduję. Podobnie z chęciami.
Tak czy inaczej dziękuję Kate StewartRocker GirlFaithWicia Tyler-HetfieldVikifog H i każdemu innemu, kto mnie ewentualnie nominował, a ja ewentualnie przez niedopatrzenie nie zauważyłam. :3

Versatile Blogger Award


ZASADY:
  • Trzeba podziękować nominującemu na blogu (co już zrobiłam, ale na razie tylko u mnie, bo, cholera, ciężko na telefonie wszystkich ogarnąć).
  • Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award (co również zrobiłam).
  • Ujawnić 7 faktów o sobie (zaraz się za to zabiorę).
  • Nominować 15 blogów - w moim przypadku będzie trudno.
  • Poinformować o fakcie nominowania autorów. 
7 faktów o Dash:

★ Wmawiam sobie i innym, że będę gwiazdą rocka (bo będę!). XD
★ Lubię krzyże. †
★ Lubię horrory.
★ Kocham muzykę i książki.
★ Byłam na koncercie (całkowicie przypadkiem!) Ivana Komarenki. Trochę się tego wstydzę, ale byłam w podstawówce! xD
★ Mam duuży plakat Appetite for Destruction na ścianie.
★ Mama nie pozwoliła mi jechać na Woodstock. (Ale zespół, grający u mnie w mieście na majówce wziął mnie i kilka osób na scenę :D )

Liebster Blogger Award:

ZASADY (tak mniej-więcej):

Odpowiedzieć na 11 pytań, zadać 11 pytań, nominować 11 blogów (nie można nominować kogoś, kto cię nominował. Nie można nawet o tym myśleć! xD)

Sooooo, let's play the ROCK N' ROLL!

Na początek zagram z Faith
  1. Z jakiego jesteś miasta?
  2. Czy znasz jakąś blogerkę osobiście?
  3. Uwaga, pytanie za 1878678676 punktów. Dlaczego Lars wszystkich pozywa?
  4. Co sądzisz o dzisiejszej muzyce?
  5. Ulubiony aktor/aktorka? (wybaczcie, zero kreatywności)
  6. Co kryje się pod cylindrem Slasha?
  7. Masz ulubiony film? Jeśli tak, to jaki?
  8. Dlaczego Steven Adler ciągle się uśmiecha?
  9. Jak naprawdę nazywa się Robert Trujillo? Podaj pełne imię i nazwisko.
  10. ,,Bijcie mnie, nienawidźcie mnie Nigdy nie będziecie mogli mnie złamać Rozkazujcie mi, rozzłośćcie mnie Nigdy nie będziecie mogli mnie zabić" - Z jakiej piosenki pochodzi ten cytat?
  11. Dlaczego założyłaś bloga z opowiadaniami?
 † Korsze. Moja własna metropolia XDD
 † Chyba nie...
 † Myślę, że Larsowi się po prostu... nudzi? Szuka wrażeń, czy coś. Ale nie wszystkich. Mnie jeszcze nie pozwał.
 † To zależy. Trafiają się ciekawe rockowe zespoły, ale ogólnie rynek muzyczny zdominowany jest przez wszechobecny cukierkowy, różowy, lukrowany, gówniany pop. A ja jestem absolutnie wszystkimi kończynami, sercem i mózgiem przeciwko. I nie zamierzam się w to bawić.
 † Kevin Costner <3 Jack Black, John Cusack, Chris Jericho (rockman, wrestler, zagrał w "Apokalipsie androidów", o innych filmach mi nic raczej nie wiadomo) <3 i nie wiem. Pustka w głowie.
 † Na pewno nie Axl. Podejrzewam, iż może to być cyrk. Albo terrarium z wężami. Who knows? O! Albo mniejszy cylinder! :D
 † Chyba wszystkie z Costnerem :D Hm + Spełnione marzenia, Titanic i pewnie więcej, tylko teraz nie wiem.
† Bo jest przeuroczym i przesłodkim facetem. ♥ Ćpunem, ale uroczym i kochanym. Może właśnie dlatego. ♥
† Ojej. Ale on się tak strasznie długo i męcząco nazywa... Nie pamiętam dokładnie, ale na pewno jest tam Agustin, na pewno jest Santiago i Veracruz. Gdzieś to miałam zapisane (idę po kartkę z datami urodzin idoli) już wiem! Roberto Agustin Miguel Santiago Samuel Trujillo Veracruz! I weź to powiedz na jednym wdechu. Swoją drogą, przepieprzone się tak nazywać. No bo weź się przedstaw:
- Jestem Roberto Agustin Miguel Santiago Samuel Trujillo Veracruz, miło mi cię poznać.
- Kto?
Roberto Agustin Miguel Santiago Samuel Trujillo Veracruz.
- Powtórzysz? Muszę to zapisać. - I przez całe życie człowiek chodzi z karteczką, bo Trujillo robi sobie żarty. xd
- Jasne, Roberto Agustin Mig.. po prostu Robert. 
 † Michael Jackson - They don't care about us <3
 † Czytanie pewnego bloga o GNR mnie zafascynowało, pomyślałam Kurczę, też mogłabym spróbować, tym bardziej, że różne historyjki tworzę sobie w  głowię od lat.

Teraz Vikifog H

1.Jaki jest twój ulubiony film?
2.Znasz jakiegoś blogger/kę?
3.Jakich zespołów najczęściej słuchasz?
4. Dlaczego mówi się, że James Hetfield jest stołem ?
5. Jakie pytanie byś zadał/a gdybyś mogła/mógł zadać je swojemu największemu idolowi?
6. Gdybyś miał/a możliwość polecenia w każde miejsce na świecie, które byś wybrał/a?
7. Na ilu koncertach/byłaś/łeś? Które wspominasz jako najlepsze?
8. Czym jest dla ciebie muzyka?
9. Dlaczego zaczęłaś/ąłeś pisać bloga?
10. Czy słuchasz polskich zespołów? Jeśli tak to po jakie najczęściej sięgasz?
11. "Oddałbym wszystko, żeby wszystko mieć" to słowa piosenki Dawida Podsiało "4:30" promującej (moim zdaniem) jeden z najlepszych polskich filmów "Kamienie na Szaniec". Jak byś wytłumaczył/a ich sens? Jak ty je rozumiesz? 

 † Już odpowiedziałam wyżej.
 † Osobiście raczej nie.
 † Guns n' Roses, Metallica, Myslovitz, Skid Row, Nirvana, Aerosmith, Nickelback ...
 † Bo przez 5 minut śpiewa "I am a table!" XD
 † Tak na szybko, to czy nie żałuje tego wszystkiego, co zrobił.
 † Nie wiem, ciężko wybrać.
 † Na takim prawdziwym z mega gwiazdą, kilkutysięczną widownią to nigdy, ale widziałam (praktycznie) lokalne zespoły i fajny był ten, na którym zaczęło padać i zespół wziął kilka osób (w tym mnie) na scenę. Fakt, że ochrona się trochę sprzeciwiała, ale perkusista <3 wziął całą odpowiedzialność na siebie. Właściwie musieliśmy uważać tylko, żeby nie podeptać kabli. Na koniec koncertu ten sam perkusista pocałował mnie i koleżankę w dłoń. XD Byłam całkiem przypadkiem na występie Ivana Komarenko, ale o tym wspomniałam w faktach xd.
 † Życiem.
 † Zainspirował mnie do tego blog, który wtedy czytałam.
 † Oczywiście. Perfect, IRA, Myslovitz, Budka Suflera, nie wiem, ciężko mi wszystkich ogarnąć.
 † Po pierwsze utwór jak i sam film jest świetny. Książka pewnie też, ale ja już na początku zaczęłam płakać i nie doszłam nawet do połowy. Oddałby wszystko, żeby mieć normalne życie. Życie jest wszystkim. "Kamienie na szaniec" to film o wojnie, o młodych ludziach, którzy szybko musieli dorosnąć, tracili rodziny, przyjaciół, swoje miejsce na ziemi, a co za tym idzie, tracili życie i chęć do niego ( niektórzy ludzie, którzy oglądali "Kamienie..." mówią, że Zośka głupio zginął. Ale on nie chciał żyć. Rudy i Alek zginęli. Nie widział sensu w dalszym życiu. Nadarzyła się okazja i po prostu dał się zabić.)

Pytania od Rocker Girl

1. Jaka bajkowa postać była na pierwszej, dziecięcej perkusji Kurta Cobaina?
2. Jaka była pierwsza gitara Slasha?
3. Dlaczego menedżer Led Zeppelin nie mógł być menedżerem Guns n' Roses?
4. Jak umarł Bon Scott?
5. Kto nadał Slashowi jego pseudonim?
6. Skąd wzięła się nazwa AC/DC?
7. Co oznacza nazwa "Megadeth"?
8. Dlaczego Izzy Stradlin zmienił imię? XD
9. Który zespół zagrał na polskim weselu i w jakich okolicznościach się to stało?
10. Co wydarzyło się na koncercie Aerosmith w 1978 roku?
11. Skąd pochodzi zespół AC/DC?

†  Kaczor Donald? Kurwa, nie wiem. XD
†  Hiszpańska jednostrunówka od babci.
†  Bo Gunsi zaczęli karierę o wiele później? No i był uzależniony od heroiny. No i Gunsi zresztą mieli Alana Nivena.
†  Szczerze? Nie mam pojęcia. Nie zagłębiam się jakoś specjalnie w AC/DC. Ale zaraz z chęcią zajmę się sprawdzeniem tej informacji.
†  Seymour Cassel.
Na resztę pytań raczej nie znam (albo nie wiem, że znam i myślę, że nie znam xD) odpowiedzi.

Teraz powinny być pytania ode mnie (nie wiem, na czyjeś nie odpowiedziałam? Jestem na telefonie, ciężko wszystko ogarnąć), ale ja nikogo tym razem nie nominuję, przepraszam, nie bardzo mam czas i jak wiecie, teraz sporadycznie czytam inne blogi. Ale postaram się poprawić. :)

A teraz idę pisać kolejny rozdział, bo...
...

SHOW MUST GO ON!


A i zapomniałabym. Zastanawiam się nad pisaniem kolejnego opowiadania. Dalej o Gunsach, ogólnie bohaterowie ci sami, tylko akcja toczy się kilka lat później (i nie ma nic wspólnego z obecnym opowiadaniem). Prologiem byłyby obie części dodatku "It's so easy, so fuckin' easy.. ale czy na pewno?". Bylibyście zainteresowani? Może udałoby mi się coś wykombinować.

Peace,
Dash

środa, 6 sierpnia 2014

R.56

ROZDZIAŁ 56

     Rano Izzy'ego nie było w Hellhouse. Nikt nie wiedział, gdzie jest; wychodząc z domu, powiedział McKaganowi tylko, że idzie coś załatwić. Jeżeli pójście coś załatwić, oznacza pójście się naćpać, to z nami koniec. Nawet jeśli znaczyłoby to coś innego, to nie wiem, czy nasz związek ma jeszcze jakąś przyszłość. Przecież powinien opierać się na zaufaniu, a ja Izzy'emu chyba przestałam już ufać. Kłamie i możliwe, że już mnie nie kocha. Gdy zeszłam do salonu, Dash płakała, siedząc na kolanach basisty, który tłumaczył coś Axlowi.
- Co się stało?
- Alicia nie żyje. - Duff uspokajał blondynkę.
- Jaka... co? Alicia? Alice Highrisk? - żadnej innej Alicii nie znałam.
- Tak.
- Oh, come on! Czy tylko ja jej nie znałem? - Rose wyrzucił ręce do góry.
- Nie, tylko nasza trójka z Hellhouse ją znała. - Dash otarła policzki z łez. Stradlin wszedł do domu. Nie wyglądał wcale na kogoś, kto przed chwilą ćpał. Wyglądał na zmęczonego, jego twarz przybrała szary kolor, pod oczami pojawiły się cienie, ale byłam pewna, że dzisiaj niczego nie brał.
- Co jest? Czemu - ruchem głowy wskazał Dash - ona płacze?
- Zamordowali naszą koleżankę...
- Ah, tak, słyszałem w radiu, Alicia Highrisk, to o nią chodzi? Przykro mi kochanie.
- Nie dotykaj mnie! Przestań! Przestań... - odwrócił mnie i mocno przytulił; przywarłam twarzą do jego klatki piersiowej i wsłuchałam się w bicie serca. Miarowe, po chwili biło coraz szybciej. Oderwałam się od chłopaka i pokazałam mu ręce. - Widzisz?! Nie dotykaj mnie już...
- Przepraszam, Brack. Nie chciałem, obiecuję...
- Ty zawsze obiecujesz! I zawsze mnie ranisz! Pamiętasz, co wczoraj powiedziałeś?
- Powiedziałem wiele rzeczy... - odparł spokojnie. Stanęłam bliżej i podjęłam cicho:
- Powiedziałam, że już nie wiem, czy chcę wziąć z tobą ślub, a ty? Ty stwierdziłeś...
- Że nie ty, to inna - przerwał mi - Ale Brack...
- Naprawdę tak uważasz?
- Nie, dobrze wiesz, że nie.
- Nie Izzy, nic już nie wiem. - pobiegłam na górę. Stradlin uderzył pięścią w ścianę.

     Kurwa, wiedziałem. Wiedziałem, że ta impreza, to zły pomysł. Znowu wszystko się pierdoli.
- Duff!
- Co?
- Chodź tu!
- Co? - zapytał, wchodząc do kuchni.
- Kim właściwie była ta dziewczyna? Skąd one ją znały?
- Znajoma ze Seattle.
- Więc ty też ją znałeś?
- Mhm.
- Widzę, że nie jesteś zbyt rozmowny.
- A ty byś był?
- Nie wiem, pewne nie... Mam więcej towaru. Chcesz?
- Nie, jeszcze mam. Skąd to tym razem wytrzasnąłeś, i po co? Dlaczego robisz to Brack?
- Znalazłem tego chłopaka, któremu wcześniej zwinąłem towar. Policja go ściga, więc odkupiłem od niego kilka torebeczek. Ale to nie dla mnie. Dlatego Brack się nie dowie. Zamierzam trochę pohandlować.
- Chcesz, żeby Brack się nie dowiedziała, a zamierzasz handlować? Przypominam, że tego chłopaka ściga policja, może cię wsypać, idioto.
- Nie kracz. Nic się nie stanie. Zachowujesz się jak stara baba.

     O kurwa. Dobra, co ja tu robię? Pomyślałem, gdy obudziłem się na podłodze łazienki. Wstając, jebnąłem głową o umywalkę. Ponowne trafiłem na podłogę i stwierdziłem, że lepiej poruszać się na czworaka. Pociągnąłem klamkę, pchnąłem drzwi i poczołgałem się do salonu.
- Steven, gdzieś ty się podziewał?
- W łazience, Axl. Dash, płakałaś?
- Ktoś zabił jej koleżankę.
- Rose, co ty gadasz? U nas w domu?! Co tu się działo?
- Nie u nas, debilu...
- Nie gadajcie już o tym - blondynka dosiadła się do nas na kanapę i przytuliła się do Rose'a. Poszedłem na górę, żeby porządnie się wyspać.

     Siedzę z Dash w salonie od dłuższego czasu, Axl pół godziny temu zmył się gdzieś z Hudsonem. Z góry dobiega nas dźwięk gitary Izzy'ego. Z telewizji dowiedzieliśmy się, że pogrzeb Alicii będzie jutro. Mimo wczesnej pory, ja i Dash położyliśmy się spać. Chyba nigdy tak długo nie spałem. Gdy się obudziłem i spojrzałem na zegarek, była 11:17. Teraz jest za 5 trzynasta. Przez prawie 2 godziny myślałem o Dash, o Alicii, o tej imprezie, o poczynaniach Izzy'ego i o biednej Brack. Nasze życie chyba nie ma szans na bycie normalnym. Wstałem, poszedłem do łazienki, ubrałem się i zszedłem na dół. W salonie Axl, Slash, Steven i Brack jedli śniadanie.
- Cześć wszystkim. Dobrze, że nie śpicie. Rozmawiałem wczoraj z Dash. O pogrzebie Alicii. Jest dzisiaj. Dokładnie za 2 godziny i myślę, że...
- Hej... - Stradlin zszedł do salonu, przyciskał dłoń do czoła.
- Cześć. Wracając do tego, co mówiłem. Myślę, że powinniśmy się na ten pogrzeb zabrać. Co o tym myślicie?
- Ja idę. Nie mogłabym postąpić inaczej.
- Ja też. - wykończona Dash zeszła na dół.
- Ja bym poszedł. Przykro mi naprawdę, choć jej nie znałem... Ale nienawidzę Poison. A Alicia była dziewczyną DeVille'a.
- Dobra, Axl, nie lubimy Poison. To fakt. Ale tu nie o nich chodzi. Dziewczyny i Duff znali Alicię, na pogrzeb idziemy dla niej, nie dla Poison.
- Masz rację, Saul. Ja idę, po minie Stevena widzę, że on chyba też. - Izzy zniknął w kuchni.
- Oczywiście. Axl, a ... - Adler nie dokończył. Dash osunęła się na ziemię. Jej ciało upadło bezwładnie przy schodach, gdzie stała. W ułamku sekundy z Brack pojawiliśmy się przy blondynce. Stradlin wychylił głowę z kuchni, reszta Gunsów siedzących na kanapie, odwróciła się do tyłu.
- Dash, co ci?
- Nie wiem. Zakręciło mi się w głowie i ... - westchnęła i zakryła twarz dłońmi.
- To przez to, że od kilku dni prawie nic nie jesz. - słusznie zauważył Slash.
- Nie, to nie przez to, to przez stres, jestem wykończona. Psychicznie.
- Wstaniesz sama? - zapytałem, gdy zaczęła się podnosić, gotów, by w razie czego ją złapać. Rytmiczny przyniósł szklankę wody i podał blondynce.
- Tak, już mi lepiej. Dzięki.
- W tej sytuacji nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby Dash szła na ten pogrzeb...
- Izzy, co ty wygadujesz?! Nie ma mowy, idę - powiedziała stanowczo - Muszę...
- Mała, nie denerwuj się, idziesz, wszyscy idziemy. Ale nie pozwolę ci się ruszyć z domu, do póki nic nie zjesz, rozumiesz?
- Nie jestem głodna.
- Nie dyskutuj. Kochanie, musisz coś zjeść.
- Nie ma na to czasu, Duff, jest po 13, pogrzeb jest o 15. Na drugim końcu Los Angeles. Jak będą korki, nie zdążymy. Nawet jak nie będzie, pewnie się spóźnimy!
- No to się spóźnimy, ale zjeść musisz. - Dopilnowałem, by Dash zjadła śniadanie (choć godzina wskazywała raczej porę obiadową) i poszliśmy się ubierać. Jak zwykle trzeba było czekać na dziewczyny. Zeszły 15 minut po nas. Dash miała na sobie ciemne okulary oraz czarną, przylegającą do ciała sukienkę z koronki, odsłaniającą jej opalone kolana. Wzięła też ze sobą luźniejsze ubrania, by przebrać się od razu po pogrzebie. Brack była w czarnych spodniach i ciemnej bluzce.

     Dzięki skrótom, na cmentarz dojechaliśmy kilka minut przed 15. Jak się później okazało, pogrzeb zaczął się dużo wcześniej. Weszliśmy w głąb cmentarza; wokół wykopanego 2-metrowego dołu otoczonego jasno-zieloną trawą zebrani byli ludzie, właściwie niewielu, w tym Poison. Najbliższa rodzina dziewczyny siedziała na krzesłach, pogrążona w smutku. Ksiądz zaczął już ostatnie pożegnanie. Stanęliśmy w grupie za ludźmi. Brack, Dash i wspierający (głównie blondynkę) Duff stanęli obok siedzącej matki dziewczyny. Czterech mężczyzn opuszczało powoli trumnę. Podchodziliśmy do dołu, by na zawsze pożegnać dziewczynę garstką ziemi i różami, rzucanymi na jej trumnę. Krople deszczu zaczęły spadać z nieba, ludzie zaczęli odchodzić, zostaliśmy tylko my, C.C. DeVille i matka Highrisk. Chłopak nawet nie spojrzał w naszą stronę, kobieta poznała jednak dziewczyny i Duffa. Rozmawiali chwilę, usłyszałem kawałek rozmowy:
- Nigdy nie chciałam puszczać Alicii do Los Angeles, wiedziałam, że to się źle skończy. Ale ona się uparła, była taka... - kobieta zakryła twarz i zaczęła płakać, McRivery położyła dłoń na jej ramieniu.
- Była cudowna. Proszę się uspokoić, Alicia na pewno nie chciałaby widzieć Pani w takim stanie.
- Helen, możemy już iść? - gitarzysta Poison podszedł do matki Alicii. - Nie musieliście tu przychodzić.
- C.C., Alicia była naszą koleżanką.
- To już nie jest ważne. - odszedł z Helen. Steven i Slash wracali osobnymi samochodami. Przedtem jednak Dash przebrała się w swoim aucie. Deszcz stale kropił z ciemnego nieba, nie przeszkadzało to jednak Izzy'emu i Brack wracać piechotą. Chcieli porozmawiać, coś sobie wyjaśnić. Ja natomiast wracałem z Dasshy i Duffem. Szliśmy chodnikiem, nie odzywając się, ani nie zwracając na nic uwagi. Czułem jednak, że blondynka już się uspokoiła. A to co działo się na rogu teraz prawie wymarłej ulicy, nie przeszło obok nas niezauważone. Wygląda na to, że zderzyły się ze sobą dwa samochody osobowe. Jeden z nich ma totalnie wgnieciony przód, drugi wylądował na drzewie, a spod jego maski wydobywały się chmury gęstego, szarego dymu. Kilku przechodniów stało bezczynnie, po części ich rozumiałem, bo sam nie miałem pojęcia, co robić. Ktoś najwyraźniej wiedział, bo zadzwonił po karetkę i krzyknął, że przyjedzie za 15 minut. 15 minut to kupa czasu, zamurowało mnie, ale Dash wbiegła na ulicę i od razu podbiegła do małej dziewczynki, którą siła uderzenia wyrzuciła przez przednią szybę.

     Nie wiem, co spowodowało, że zdecydowałam się przybiec do dziecka leżącego na ulicy. Nie wiedziałam też, co zrobić, ani jak duże są obrażenia dziewczynki, chciałam tylko, żeby nie umarła. Dyszała szybko, w jej skórę na czole, policzkach oraz brodzie wbiły się drobne elementy asfaltu. Drżącymi dłońmi oparłam jej głowę na swoich kolanach. Stale nie wiedziałam, co robić. Strasznie się bałam. Rozglądając się nerwowo mignął mi obraz Duffa, kucającego przy pobladłym Axlu, siedzącym na krawężniku.
- Dziecko, mała, nie zamykaj oczu, proszę cię. Jak masz na imię? - próbowałam złapać z nią kontakt.
- Ju... Juliette. - wyszeptała z trudem. Duże niebieskie oczy dziewczynki powoli się zamykały, z ust zaczęła wyciekach stróżka krwi, kontrastującej z kolorem jej blond loczków.
- Juliette. Julie, nie mów już nic więcej. I nie zamykaj oczu, proszę. Karetka zaraz przyjedzie - gładziłam delikatnie jej włosy. Zaczęła kaszleć, jakby się dławiła - Julie, nie, proszę... - usta dziewczynki napełniły się krwią, oczy otworzyły nienaturalnie i zostały w tej postaci; Julie chrząknęła ostatni raz, co przypominało charczenie i przestała oddychać - Co..? Nie.. Nie. Nie! Julie, oddychaj, karetka zaraz przyjedzie. Mała... - pochyliłam się, trzymając jej bezwładne ciało w ramionach i zaczęłam płakać. Przeraźliwie. Nie słyszałam już żadnych krzyków, które przedtem docierały do moich uszu, nic, poza własnym płaczem. Poczułam ciepłą dłoń na ramieniu, a później usłyszałam głos McKagana. Klęknął przy mnie, mówił coś, ale nic do mnie nie dochodziło, kompletnie wypierałam słowa docierające do mojej głowy. Przyjechała karetka i to jej dźwięk wyrwał mnie z letargu. Musiałam wypuścić Julie z rąk, sanitariusze przejęli jej maleńkie ciało, ułożyli na noszach prawie 2 razy dłuższych od dziewczynki; po stwierdzeniu zgonu jeden z nich przyłożył dłoń do wciąż otwartych niebieskich oczu Julie, by ostatni raz je zamknąć. Zaczęłam wrzeszczeć, że to niesprawiedliwe, że Julie powinna żyć, że pewnie zaraz się ocknie... Duff objął mnie mocno i próbował uciszyć, z trudem łapałam oddech.
- Dash, uspokój się. Ona nie żyje, nie wrócisz jej życia płaczem i krzykami, kochanie.
- Dlaczego? Dlaczego giną ludzie, którzy dopiero zaczęli życie, Duff! Dlaczego Julie? - uderzyłam otwartą dłonią w klatkę piersiową basisty - Dlaczego... - zakryłam twarz i płakałam dalej.

     Bracket ponownie mi wybaczyła i wszystko między nami w porządku. Teraz tylko muszę dopilnować, by nie dowiedziała się o narkotykach. - Kocham cię - pocałowałem ją w czoło, wtuliła się we mnie mocniej. Do Hellhouse wrócili Rudy, McKagan i Dash, zanosząca się prawie histerycznym płaczem. Myślałem, że to z powodu Alicii, ale na policzkach Rose'a dostrzegłem łzy, a nie znał jej przecież.
- Skarbie, połóż się na górze, zaraz do ciebie przyjdę - blondynka bez słowa udała się na górę, Axl snuł się za nią. Duff opadł na fotel, pochylił się, opierając łokcie na kolanach i skrył twarz w dłoniach.

     Improwizowałem na gitarze i nagle usłyszałem szuranie, ciągnące się wgłąb korytarza, wychyliłem się, by zobaczyć, kto jest jego sprawcą - Axl - szuranie zawróciło i rudy chłopak pojawił się w drzwiach mojego pokoju - Coś się stało? - spuścił głowę, pociągnął nosem i znowu szurając poszedł do swojego pokoju. Odłożyłem gitarę i poszedłem sprawdzić, co się dzieje. Leżał na łóżku, z głowę wtuloną w wielką poduszkę - Axl... Axelku, co się dzieje? - zapytałem. Uniósł głowę i zwrócił twarz w moją stronę, odkryłem zielone, przepełnione łzami oczy chłopaka, skrywane pod rudą grzywką.
- Zginęli... wszyscy zginęli.
- Nie rozumiem... kto zginął? O kim ty mówisz, Axl?
- Ludzie... w wypadku... oni... zginęli... ja...
- Spokojnie, przestań płakać - Rose usiadł podkulając nogi, wytarł policzki i położył głowę na moim ramieniu - jacy ludzie? Znałeś ich?
- Nie, ale widziałem... mała dziewczynka zmarła w ramionach Dash, a kobieta... przez jej skroń przebijała się gałąź i... - znów zaczął szlochać.
- Spokojnie, nie musisz o tym mówić, spróbuj teraz o tym nie myśleć.

     - Czyli był wypadek, tak?
- Tak Izzy, czego nie zrozumiałeś w opowieści Duffa, że jeszcze pytasz?
- Kochanie, zrozumiałem wszystko, chcę się tylko upewnić.
- Masz wątpliwości?
- Dash chciała uratować tę dziewczynkę. Boże, dlaczego ona musi być świadkiem takich rzeczy? - basista zapytał drżącym z emocji głosem.
- Nie ma dziewczyna szczęścia, pogrzeb koleżanki, chwilę później taka sytuacja i...
- Izzy, weź się już nie odzywaj - spojrzałam na Stradlina, zamilkł natychmiast. McKagan wstał, przetarł twarz i przeczesał włosy.
- Idę do Dash, nie chcę, żeby była sama.

     - Axl, lepiej się już czujesz?
- Nie wiem - odpowiedział cicho.
- Spróbuj zasnąć - stojąc w drzwiach zgasiłem światło, zamierzałem wyjść i zamknąć za sobą drzwi, ale usłyszałem cichutkie Slash i odwróciłem się przez ramię - Tak?
- Zostaniesz ze mną na noc? - pomyślałem, że to trochę dziwne, gdy takie pytanie pada w moim kierunku z ust dorosłego mężczyzny, ale widząc przestraszone, niespokojne oczy Axla, i biorąc pod uwagę, co go dzisiaj spotkało, uznałem, że to może całkiem normalne - Boję się zostać sam...
- Jasne - odpowiedziałem po chwili ciszy i podszedłem do łóżka. Axl przesunął się i odsunął kołdrę, położyłem się na boku podparłem głowę ręką. Rudy leżał na plecach, przyglądałem się mu i dopiero po chwili, gdy oczy przyzwyczaiły się do mroku, zobaczyłem, że jego powieki drżą. Przysunąłem go do siebie, położyłem rękę, na której przed chwilą spoczywała moja głowa, pod głowę przyjaciela, a druga opadła nad jego biodrem. Nad ranem obudziły mnie dziwne wibracje, jak się okazało, drgawki Axla. Próbowałem go obudzić - Axl, Rudy, co jest?- drgawki po chwili ustały, odetchnąłem z ulgą, bo przed sekundą naprawdę zacząłem się bać. Nie chciałem zostawiać Axla samego, dopóki się nie obudzi.

     - No to ładnie... - powiedziałem do siebie, wchodząc do domu. Na okładce lokalnej gazety, kupionej w kiosku u Mary, widniało zdjęcie Dash płaczącej w ramionach basisty, oraz odnośnik do strony, na której miałem się dowiedzieć, co jest przyczyną owej sytuacji. Usiadłem w fotelu, zapaliłem papierosa, otworzyłem na stronie 12.
Dwa samochody osobowe zderzyły się na rogu ulicy - brzmiał nagłówek. Już na początku tekstu widniała informacja, że nie przeżył nikt, a na miejscu wypadku znalazło się dwóch członków Guns n' Roses, oraz ich przyjaciółka. W dalszej części artykułu przeczytałem informację o pogrzebie Alicii i o tym, że na nim byliśmy, a także, że to ogromny cios, bo kilka dni temu straciliśmy koleżankę, a tuż po jej pogrzebie w wypadku zginęli bliscy jednego z nas. Fakt jest taki, że nie znaliśmy tych ludzi.
- Cześć, Izzy. Co tam masz?
- Co? - oderwałem się od lektury.
- Cześć, Izzy. Co tam masz?
- Gazetę, Adler, nie widzisz?
- Widzę! Ale co w gazecie?
- Dash, Axl i Duff.
- Pokaż. ...dwóch członków Guns n' Roses (Axl Rose i Duff McKagan) oraz ich przyjaciółka, Dash McRivery próbowali pomóc...  Co to jest? I dlaczego pod zdjęciem Dash, trzymającej w ramionach jakąś dziewczynkę pisze, że Steven Adler, czyli ja, stracił ukochaną siostrę, skoro ja nawet tego dziecka na oczy nie widziałem?!
- Po pierwsze: jest napisane. Po drugie: świętej pamięci dziecka. A po trzecie: ...eh, nie mam pojęcia. Ale wiesz, jak to jest, zawsze muszą coś podkoloryzować, zrobić wielki szum, założę się, że gdyby tej trójki tam nie było, nie poświęciliby na tę sprawę całych dwóch stron.  I nie wspomnieliby o pogrzebie Alicii.
- Wspomnieliby. Nawet już to zrobili. Stronę dalej - Popcorn podał mi gazetę. Artykuł skupiał raczej informacje o Poison, ich karierze, a nie o pogrzebie, samej Alicii, czy jej związku z DeVillem. Zawierał nasze zdjęcie z cmentarza, to samo, które umieścili na stronie 12, tylko powiększone.

     Gdy się obudziłem i spojrzałem w lewo, ujrzałem twarz Slasha, okrytą czarnymi lokami. Spał z lekkim uśmiechem. Nie wierzę, został ze mną przez całą noc. Chciałem go pocałować. Nieważne, w usta, policzek, czoło, czy ten jego słodki nosek, ale bałem się, że go obudzę. Zszedłem więc na dół, z kuchni dobiegła mnie rozmowa rytmicznego i perkusisty. Na stoliku leżała gazeta z Dash i McKaganem na okładce. Strona 12. Wypadek. Zdjęcie, na którym Duff klęczy obok mnie, gdy siedzę na krawężniku. Później Dash z tą małą. Karetka. Dash z Duffem. Mimowolnie poleciały mi łzy. Ktoś zapukał do drzwi i nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka.
- Dzień dobry, gdzie mój przyszły mąż? - Mary. Boże. Ostatnia osoba, którą chciałem teraz zobaczyć.
- Nie ma mnie... I nie będę twoim mężem, wiedźmo! - Adler wybiegł z kuchni.
- Stevenku... chłopaki, czemu tu jest taki syf?
- Impreza była - odpowiedziałem.
- Ale chyba jak wróciliście, czyli pół tygodnia temu! Czy może się mylę?
- Przeciągnęło się.
- O czym ty mówisz? Nieważne. Moglibyście posprzątać.
- Daj spokój, kobieto! Mamy ważniejsze sprawy. Jeśli coś ci tu przeszkadza, to sama posprzątaj. Albo wypierdalaj. Whatever. - warknąłem i poszedłem na górę. Stradlin również uraczył Mary "miłymi" słowami i wyszedł z domu. Chyba podziałało, bo gdy zszedłem kilka godzin później był porządek i nie było Mary. Złota z niej kobieta. Posprząta, później siebie sprzątnie z Hellhouse. No anioł. Po prostu anioł.

     -Dash, kochanie - nie chciałem jej budzić, bo sen był jej potrzebny, ale miałem pewną wiadomość. Spytała zaspanym, lekko zachrypniętym głosem.
- Coś się stało?
- Twój brat przyjedzie.
- Co? - zerwała się - Kiedy?
- Spokojnie, za jakieś 2-3 godziny. Mówię tylko, żebyś była tego świadoma, ale prześpij się jeszcze, obudzę cię, jak przyjedzie - nachyliłem się, musnąłem ustami policzek i przykryłem blondynkę kołdrą.

     Czekałem w parku, przy fontannie, gdzie umówiłem się z klientem. Na dobrą sprawę wiedziałem tylko, że to gwiazda rocka (zadzwonił do mnie jego manager, nie wiem nawet skąd miał mój numer, ani skąd wiedział o towarze). Nic więcej. Spaliłem już trzeciego papierosa. Spóźnia się. Niebo robiło się ciemne od chmur. Myślałem, że mnie wystawił. Wyjąłem z kieszeni paczkę Marlboro i już miałem znowu zapalić, gdy ujrzałem przed sobą Keitha Richardsa. Nie spodziewałem się, że do mnie podejdzie (a zbliżał się coraz bardziej), kurwa, jestem jego fanem! Axl nie uwierzy, gdy powiem, że go widziałem. Gitarzysta Stonesów, gdy już podszedł, wyciągnął do mnie dłoń i wycedził przez zęby, zaciskające papierosa:
- Izzy, tak? To z tobą umówił mnie manager?
- Prawdopodobnie - ze szczęścia i dumy trząsł mi się głos - Wiesz, nie spodziewałem się, że akurat ty... Uwielbiam The Rolling Stones.
- Grasz w Guns n' Roses, nie? - mój idol wie, gdzie gram. Że w ogóle gram! - Nie? - powtórzył - Ej, dzieciaku?
- Yh, tak! Tak, gram w Guns n' Roses.
- Mam pewną propozycję - uniósł prawy kącik ust w uśmiechu.

     Siedziałem w kuchni, paląc papierosa. Wyciągałem wysoko głowę, by móc patrzeć przez okno. Pogoda ostatnio nas nie rozpieszcza. Co chwilę pada. Ale przynajmniej pasuje do nastroju, w jakim jesteśmy.
- Hej... - Dash cichutko weszła do kuchni, tak samo się też przywitała.
- Skarbie, co tu robisz? Miałem cię obudzić, dopiero jak przyjedzie Martin.
- Wiem, ale nie mogłam zasnąć - usiadła mi na kolanie i oparła głowę  na moim ramieniu, uniosłem jej twarz, chwytając za podbródek, spojrzałem w smutne oczy i pocałowałem w czoło.
- Ty nie masz gorączki?
- Nie.
- Na pewno?
- Nie wiem.
- Wiesz co? - uśmiechnąłem się i odwróciłem twarz, by nie chuchnąć dymem z papierosa w Dash, gdy wypuszczałem go z ust - Może idź się jeszcze połóż - musnąłem usta dziewczyny i ułożyłem jej głowę z powrotem na swoim ramieniu. W tej chwili po domu rozbiegł się zadziwiająco głośny dzwonek do drzwi.
- Chyba już nie muszę. Otworzę. To pewnie Martin z Jasonem - uśmiechnięta wybiegła z kuchni - Duff? Możesz tu przyjść?
- Co się stało, kochanie? - wszedłem do salonu - Sabo, co ty tu robisz, gnojku? Wypierdalaj.
- Poczekaj. Moja dziewczyna zaginęła. Pół tygodnia jej nie widziałem, nie ma jej w domu, u rodziców, nigdzie!
- I co? - zapytałem obojętnie.
- No, myślałem, że może coś wiecie...
- A niby skąd?
- Przecież Slash ją... - zamilkł, po czym dokończył ściszonym, nieco chrypliwym głosem - ... zgwałcił.
- A ty zgwałciłeś Dash, skurwielu!
- Ale ona tu jest! A Anastasia nie! Nigdzie jej nie ma.
- Słuchaj, Dave, przykro mi, ale...
- Dash! - przerwałem blondynce.
- Cicho bądź - skarciła - Dave, my naprawdę nic nie wiemy.
- Ok - miał wychodzić, ale nagle się odwrócił - Dash - złapał ją za rękę. Byłem gotowy, by mu wpierdolić i chyba to zauważył - Duff, spokojnie, nic jej nie zrobię. Dash, proszę cię, odezwij się, jeśli będziesz coś wiedziała.
- Jasne.
- Dzięki. Cześć - odszedł, trzasnąłem drzwiami.
- Po co w ogóle z nim rozmawiałaś?! Trzeba było go stąd wyjebać, od razu jak przyszedł! Albo zostawić to mnie.
- Kochanie, tu nie chodzi o niego, tylko o Anastasię.
- Dash, Sabo już raz cię zgwałcił. A co gdyby mnie nie było?
- Ale byłeś!
- Nie wiesz, co mógłby zrobić. Nie rozmawiaj z nim więcej!
- McKagan, powtarzam ci, że tu nie chodzi o Sabo, ale o Anastasię.
- Nie obchodzi mnie to. Dash, boję się o ciebie, rozumiesz?
- Nie.
 - Dash! - ponownie dzwonek do drzwi. Otworzyłem je.
- Cześć. Mogę wejść? - Martin, nie czekając na odpowiedź wszedł i przytulił młodszą siostrę - Cześć, mała.

     Nie wierzę, właśnie piłem wódkę z Keithem Richardsem i Ronem Woodem. Przysiedliśmy się do niego w Rainbow, by dogadać szczegóły. Ale jestem podekscytowany, już nie mogę się doczekać, kiedy opowiem o tej rozmowie chłopakom!

     - Czyli chcesz zostawić tu młodego na kilka dni, tak?
- Bardzo - odparł brat blondynki - Beth wyjeżdża, ja mam w chuj dużo pracy, seryjny morderca uciekł z więzienia... dlatego chcę, żeby Jason tu został, myślę, że będzie bezpieczniejszy w LA, niż w Indianie. Dash, a ty jak myślisz?
- Co? - zapytała wyrwana ze szpon myśli - Nie wiem, Martin. Los Angeles też ostatnio nie jest najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Nie mówię, że kiedykolwiek było, ale...Pamiętasz Alicię?
- Mniej więcej. Chodziłyście razem do szkoły.
- I przez jakiś czas pracowałyśmy razem.
- Pamiętam. Nigdy nie byłem za tym, żeby mojej nieletniej siostrze jacyś starzy kolesie robili zdjęcia do gazet, które później kupowali napaleni nastoletni gówniarze.
- Ej! Ja kupiłem kilka numerów, w których były zdjęcia Dash! - oburzyłem się. Wcale nie byłem napalonym nastolatkiem. No, może trochę byłem. Oboje spojrzeli na mnie - Dobra, nie kilka. Wszystkie. Nawet gdzieś jej jeszcze mam! - zacieszałem. Dash spojrzała na mnie z niedowierzaniem a po chwili machnęła ręką i zwróciła się do brata.
- No i wiesz, co się stało z Alice?
- Nie.
- Nie żyje. Wczoraj byliśmy na jej pogrzebie.
- Mała, co ty gadasz?
- Martin, naprawdę. Zobacz - podała policjantowi gazetę z artykułem o Poison i śmierci Alicii Highrisk, a także o wypadku. Mężczyzna przeczytał uważnie tekst. Zdziwił się, że tak wiele w nim jest o karierze Poison, a tak mało o zamordowanej dziewczynie, jakichkolwiek spekulacjach: kto ją zabił, dlaczego? Było natomiast o powiązaniu jej zabójstwa z zabójstwem Maryse. - No właśnie, to trochę dziwne, że opisali karierę Poison, a Alicię zepchnęli na odległy, drugi plan.
- Martin, przewróć stronę wcześniej.
- Ok - brat blondynki zrobił tak, jak powiedziałem. - Mieliście wypadek? - uniósł głowę i spojrzał na siostrę.
- Nie. Nie sugeruj się nagłówkiem - uspokoiła. Martin dokładnie przestudiował tekst. Zajęło mu to kilkanaście minut, ponieważ w przeciwieństwie do artykułu o Alicii, wypadek i to, co działo się po, zostało opisane bardzo szczegółowo. Szczególnie zaciekawiły go zdjęcia i dopisek, pod jednym z nich.
- Nie rozumiem. To była rodzina tego waszego pudla?
- No właśnie nie. Steven nikogo z nich nie zna. Nie wiem, może napisali tak, bo widzieli Duffa, Axla i mnie. Nie mam pojęcia. Wiesz? Był tu u nas dzisiaj Dave Sabo, dosłownie chwilę przed tobą.
- Ten gnojek, który cię zgwałcił? Czego on do chuja chciał?
- Jego dziewczyna zaginęła, myślał, że coś wiemy. Wiesz, tonący brzytwy się chwyta. Prosił, żebym się odezwała, jeśli będziemy coś wiedzieć.
- Trzeba było z nim nie rozmawiać! Powinnaś go od razu wyrzucić, zamknąć mu drzwi przed nosem.  
- To samo jej mówiłem, ale ona twierdzi, że nie chodzi o Snake'a, tylko o Anastasię. Matka Teresa, cholera jasna!
- Duff!
- No co? Nie powinnaś z nim rozmawiać.
- Duff ma rację. - Martin odłożył gazetę. Dash usiadła na kanapie i skrzyżowała ręce na piersi.
- Jesteście pojebani. Oboje. Od kiedy wy w ogóle macie takie samo zdanie, co?
- Dash, mała, my nie jesteśmy przeciwko tobie, zrozum - usiadłem obok swojej dziewczyny.
- Chcemy tylko, żebyś była bezpieczna.
- Jestem!
- Mała... - Martinowi przerwał klakson samochodu - To pewnie Beth z małym. Byli u jakiejś koleżanki Beth. Sprawdzę, czy to oni - wyszedł z Hellhouse, nie zamykając drzwi. Dash wstała z kanapy.
- Słuchaj, kochanie - stanąłem naprzeciwko niej i oparłem dłonie o jej biodra, spojrzała mi w oczy i splotła palce na moim karku, przeszedł mnie miły dreszcz - ja i Martin się o ciebie martwimy.
- Wiem. Ale... boję się trochę, szkoda mi Anastasii, przeżyła to samo, co ja, może miała nawet gorzej, bo ona to pamięta, ja nie.
- Kochanie... nie myśl teraz o tym. Wiesz co? Jesteś zbyt dobrym człowiekiem, przejmujesz się losem zbyt wielu ludzi - nachyliłem się, by ją pocałować, skrzypnęły drzwi i przed nami pojawił się Martin z synem na jednej ręce i torbą w drugiej.
- Jason! - Dash się uśmiechnęła i natychmiast przejęła bratanka w swoje ręce.
- Martin, jesteś pewien, że chcesz nam zostawić Jasona tylko na kilka dni? - zapytałem, patrząc na torbę. Mężczyzna odłożył ją na fotel.
- Tak. Chodzi ci o torbę, nie? Spokojnie, po prostu ma tam kilka zabawek. Dobra, zbieram się, pa - pocałował Dash w policzek - siostrzyczko. Jason, przyjadę po ciebie niedługo, kochanie - pocałował syna w nosek. - Duff, pozwól na chwilę - wyszliśmy z Hellhouse i dopiero przy samochodzie Martin się do mnie odezwał.
- Jesteście razem?
- Tak.
- Dlaczego mi nic nie powiedziała?
- Zrozum, ostatni czas jest dla nas wszystkich bardzo ciężki.
- Jasne... Rodzice wiedzą?
- Nie. Jeszcze nie.
- Dash zamierza im w ogóle o was powiedzieć? - warknął.
- Tak, przy najbliższej okazji. Słuchaj, Martin, nie traktuj mnie tak. Kocham twoją siostrę od zawsze. I ty dobrze o tym wiesz.
- Jasne, ale ostrzegam, jeśli ją skrzywdzisz...
- Nie skrzywdzę.
- Ale jeśli, to...
- Kurwa, Martin, kocham ją.
- Mam nadzieję.
- Jedź już.
- Uważaj na nich, są dla mnie najważniejsi.
- Wiem. Cześć.
- Cześć - policjant wsiadł do auta, zamknął drzwiczki i odjechał ze swoją narzeczoną.


     - Nie uwierzycie, co się kurwa stało! - wbiegłem do Hellhouse. Zobaczyłem w salonie tylko McKagana i Dash z Jasonem na kolanach - Gdzie reszta? A, nieważne! Później im powiem! Dasshy, Duff, Jasonie, wujek załatwił kilka supportów żyjącej legendy! - ucieszony chwyciłem Jasona i podrzuciłem go lekko w górę, po czym oddałem go Dash.
- Co? O czym ty gadasz?
- Duffie McKaganie kochany, dostałem dzisiaj telefon, że mam przyjść z towarem do parku. Nie wiedziałem o kliencie nic, poza tym, że jest gwiazdą rocka. Stoję. Czekam. Palę. Patrzę: idzie Keith Richards we własnej kurwa osobie! I wiesz co? Keith zapytał, czy gram w Guns n' Roses! A później powiedział, że ma propozycję! Poszliśmy do Rainbow, żeby z Woodem obgadać szczegóły...
- Zaczekaj. Chcesz mi powiedzieć, że będziemy otwierać koncerty Stonesów?
- Tak!
- Dash, słyszałaś?
- Tak!
- Nie mogę się doczekać, kiedy powiem o tym Axlowi!
- Izzy, jesteś zajebisty!
- Wiem.

     Leżałem z Saulem na łóżku. Gadaliśmy o naszej karierze. 7 miesięcy temu wydaliśmy Appetite for Destruction, niby płyta zebrała dobre recenzje, ale przez to wszystko nie mieliśmy nawet szans, czasu ani chęci na promocję. Od wydania graliśmy mało koncertów, a od kilku miesięcy żadnego.
- Martwi mnie to.
- Spokojnie, Axl, skończy się to wszystko, albo chociaż uspokoi i wrócimy do koncertowania, wznowimy promocję...
- Chyba zaczniemy, bo żeby wznowić, trzeba przecież najpierw zacząć.
- Przestaniesz się czepiać? - Hudson usiadł na brzegu łóżka - Potrzebny nam manager.
- Tylko skąd mamy go wytrzasnąć?
- Przejdziemy się do Geffen Records, może David kogoś będzie dla nas miał.
- Myślisz, że się uda?
- Axl, tyle już przeszliśmy.
- Słyszeliście? - Adler wleciał do mojego pokoju - Kolejna dziewczyna zamordowana. Tym razem jakaś kochanka Vince'a Neila.
- Serio? Najpierw ta Maryse, później cisza, niedawno Alicia, teraz kolejna...! - Slash wyrzucił ręce do góry.
- Ej, Maryse była prostytutką, nie?
- Mhm - przytaknęli oboje.
- I stałą partnerką jakiegoś rockmana. Tak samo jak Alicia, ta druga była kochanką.
- I co?
- No Poison, Mötley Crüe, jakiś inny zespół, kto następny? Guns n' Roses? Metallica? Skid Row?
- Nie wiem, kurwa, Bon Jovi, może?
- To nasze wyliczanie jest gorsze, niż rosyjska ruletka - Slash sięgnął do kieszeni swojej koszuli, którą miałem w tej chwili na sobie, wyjął z niej paczkę Marlboro, otworzył, wystawił w moją stronę, pokręciłem głową, wyciągnął paczkę w stronę Adlera, również odmówił - A ja sobie zapalę - włożył papierosa w usta - tylko, gdzie ta... - poklepał się po kieszeniach spodni, po czym przejechał ręką po łóżku - ... zapalniczka? Rose, widziałeś może?
- W moich spodniach.
- Gdzie są?
- No na krześle przed tobą.
- Czemu ty zawsze chodzisz bez spodni? - westchnął, wyciągnął rękę i chwycił spodnie. Wyjął zapalniczkę, jeansy rzucił w kąt, odpalił papierosa, zaciągnął się i oparł nogę na krześle.
__________________________________________________

Mała zmiana planów. Rozdział dodaję już dzisiaj! :D Zaczynając go, myślałam, że nic dobrego z niego nie wyjdzie, ale chyba nie jest najgorszy. Czy jest? Jak zwykle mała prośba: jeśli przeczytałaś/-eś tę notkę, proszę zostaw komentarz, opinię, jakiś znak, COKOLWIEK! Obserwuj.To motywuje.. i miło jest przeczytać coś na temat tym moich wypocin. Więc wiecie, co robić. :)  

Na komentarze (za które serdecznie dziękuję :* ) pod wcześniejszym rozdziałem naprawdę postaram się odpowiedzieć jak najszybciej. Do tego też potrzeba weny, niestety. xD

Peace,
Dash.