OSTRZEŻENIE!

Wszystkie sytuacje zawarte w zakładce ExtraGuns. nie mają żadnych powiązań z opowiadaniem głównym. Bez obaw. :)

wtorek, 15 lipca 2014

R.54

ROZDZIAŁ 54

     Obudziłem się, spadając z łóżka. Dash się zerwała.
- Co się stało? - wypuściła powietrze, następnie zapytała zaspanym głosem. Spojrzałem na zegarek. 13:47.
- Nic, tylko.. kołdra mnie ściągnęła. - wstałem, powoli gramoląc się spod kołdry i wdrapałem się na łóżko. - Chyba musimy się zbierać.
- Duff, nie, jeszcze nie, poleżmy jeszcze chwilkę, przecież fajnie jest. Jest, nie?
- Tak. - oparłem się na łokciach, by lepiej widzieć jej twarz. - Ale mała, no nie patrz tak na mnie, nie rób tej miny, musimy się zbierać. - kolejny raz zaprzeczyłem sobie - Chodź, obudzimy resztę. - wstałem.
- No Duuuffy, weź. - zamruczała.
- Co mam wziąć? Ciebie?
- Nie. Ale jak już do tego zmierzamy Duff, my tak tu tylko grzecznie spaliśmy, czy coś więcej? - zapytała nieco zaniepokojona. Nie wiedziałem, ale w głębi duszy chciałem, żeby coś się między nami wydarzyło, chociaż fajnie byłoby to pamiętać. Kurwa, nie jesteśmy dziećmi, czemu ona tak się niepokoi?
- Nie wiem Dash, naprawdę nic nie pamiętam. - opadłem na łóżko, dziewczyna podeszła do okna.
- Jezu święty! - zakryła usta.
- Co? Dash, ale nie masz się o co martwić, pewnie do niczego..
- Oj, nie to. Widziałeś podwórko?
- Nie, a co?
- No nic, tylko.. no, trochę burdel. O, i Axl śpi na stole, "osaczony" butelkami.
- I Adler na swoim miejscu.
- Gdzie? - zmrużyła oczy.
- Pod stołem. - pokazałem palcem.
- Rzeczywiście. Saul na ławce. Duff?
- Tak?
- Myślisz - odwróciła się w moją stronę i oparła o parapet - że Rose i Hudson coś do siebie czują? Znaczy, no, coś więcej, niż przyjaźń.
- Nie mam pojęcia, pewnie nie, chociaż, jak tak na nich ostatnio patrzę, to może coś się święci... szczególnie jeśli chodzi o Rudego. Wydaje mi się, że jemu naprawdę na Slashu zależy... - zamilkłem na chwilę, po czym zapytałem - A co?
- Słodkie to.
- Bo ja wiem.. Whatever. Niech robią, co chcą. Ja im do łóżka wchodził nie będę. Byleby się nie kłócili.
- Jasne. A gdzie jest Mary?
- Nie wiem, aż dziwne, że nie tam, gdzie Adler.
- Dokładnie... Czekaj. - wyszła z pokoju, poszedłem za nią. Schodząc po schodach usłyszeliśmy kioskarkę nucącą Hey Jude The Beatles.
- Cześć dzieciaki.
- Yy, cześć Mary..? - odpowiedzieliśmy zdezorientowani. Kobieta była uśmiechnięta, miła, robiła śniadanie.
- No, co tak stoicie? Siadajcie, musimy coś zjeść. Zaraz wyjeżdżamy. Widzieliście resztę? - podała nam talerze z grzankami i postawiła sok pomarańczowy na stole. Spojrzeliśmy po sobie stale zdziwieni. - To jak? Wiecie, gdzie są?
- No Izzy i Brack śpią... - zaczęła blondynka.
- Nie śpimy.
- ... na kanapie. - dokończyła. - A reszta na podwórku. Wcale zaraz nie wyjeżdżamy.
- Steve też? - zapytała Mary - I dlaczego nie wyjeżdżamy... zaraz?
- Tak, Steve też. Bo nie wiem, czy zauważyłaś, ale niezły burdel zostawiliśmy na podwórku. Trzeba to ogarnąć, nie uważasz? A poza tym, chyba nikt nie jest w stanie.
- Jasne Dash, masz rację. Posprzątacie i jedziemy.
- Zaraz, ale jak to posprzątacie? O ile dobrze pamiętam, ty wczoraj z nami byłaś. Czy nie? - McRivery szepnęła do mnie, nachylając się nad stołem.
- Posprzątacie i już. Idę obudzić chłopaków. Smacznego. - Mary wyszła.

   Niewdzięczne bachory. Poświęcam się, wstaję wcześniej, robię śniadanie, a im trudno pos.. - O mój Boże. - złapałam się za głowę. Po całym podwórku porozrzucane są butelki, puszki, wypalone do połowy papierosy... jak oni to zrobili?! Nawet mój Stevenek? Przecież on tak się nie zachowuje. A teraz śpi pod stołem, z butelką po Nightrain'ie w ręce, przytulony do niej, jak do największej świętości.
- Steve, Steven, kochanie - potrząstnełam nim lekko, zabierając butelkę. Zamruczał coś pod nosem i odwrócił głowę w drugą stronę. Wstałam. - Chłopaki! Budźcie się.
- Jeszcze chwilę, mamusiu. - Mulat opuścił rękę z ławki.
- Jaka mamusiu? Ej, nie jestem twoją matką! Wstawać, już, bez gadania!
- Oh, spadaj, wiedźmo. - leżący na stole wokalista kopnął mnie na tyle mocno, na ile pozwalał mu zasięg.
- Wiesz co, Axl? Nie musisz mnie lubić, ani być miły, chcę tylko, żebyście wstali, zjedli śniadanie i posprzątali, bo zaraz wracamy do domu.
- Śnia-śniadanko? - perkusista nagle się zerwał. - Ja pierdolę, ałaa.. - Zaowocowało to siniakiem na głowie, którego od razu rozmasował.  - Ej, pedały, słyszeliście? Śniadanko, zmywamy się stąd!
- Ja ci dam pedały! - Hudson zerwał się i zaczął gonić Adlera.
- A ty Axl?
- Co ja?
- Idziesz?
- Nie chce mi się wstawać. - z domku dobiegły nas krzyki i śmiech Steve'a : Nie, Saul, proszę, nie rób tego, przestań mnie łaskotać, brzuch mnie boli od śmiania się! Słyszysz? PRZESTAAAŃ! Bo oskarżę cię o próbę gwałtu. - Albo wstanę, nie mogę przegapić tego widoku.
- Jakiego?
- Saula gwałcącego Popcorna. Pewnie Slash jest przy tym nagi, muszę to zobaczyć, nie wybaczyłbym sobie, gdybym to przegapił.. - szybkim krokiem wbiegł do domku.

     - Ej, to już po wszystkim? - zapytałem rozczarowany, widząc Slasha i Popcorna siedzących grzecznie (Adler jeszcze trochę zacieszał) na kanapie.
- No ale.. po czym?
- No myślałem, że gwałcisz Adlerka.
- Ja? Tego pudla to bym nawet patykiem nie tknął!
- Ohohoh, jasne - oburzył się Steven - widzę, jak na mnie patrzysz. Pożądasz mnie wzrokiem.
- No chyba cię posrało. Może Mary, ale ja NIGDY!
- No Mary też, ale Slashuniu, ty też. Przysięgam, czasami czuję twój wzrok na moim ciele...
- Chyba na twoim dywanie! Ogoliłbyś klatę, Adler, bo czasem nie wiadomo, czy to ty, czy yeti!
- A mnie się ten, jak to nazwałeś dywan u mojego przyszłego męża podoba. Jest przez to taki męski. - kioskarka usiadła obok perkusisty i położyła głowę na jego torsie.
- Wiesz co, Saul, ja chyba wezmę sobie twoją radę do serca i zgolę to jak tylko wrócimy do domu...
- No ja myślę.
- Ale Saul, ja jestem idealny, nie? Przystojny, dobrze śpiewam, mam słodką buźkę, niezłe nogi, anielski charakter... - usiadłem na oparciu kanapy i machając nogami, zacząłem bawić się lokami Mulata.
- Oczywiście Axl, ty tak. Chociaż z tym anielskim charakterem chyba trochę przesadziłeś - przejechał dłonią po moich rudych włosach i uśmiechnął się, puszczając oczko. Izzy się zaśmiał.
- No nie mogę na nich patrzeć. Idę sprzątać, dziewczyny, Duff, idziecie ze mną?
- Jasne. - rytmiczny, basista i dziewczyny wyszli na zewnątrz.

     Ponad godzinę zajęło nam ogarnięcie podwórka i domku, reszta Gunsów i oczywiście Mary dołączyła się do nas dopiero, gdy sprzątaliśmy w środku. Spakowaliśmy swoje rzeczy, zapakowaliśmy je do samochodów i postanowiliśmy jeszcze przez ostatnie pół godziny nacieszyć się pięknym widokiem. Usiedliśmy nad jeziorem, Izzy położył głowę na moich udach i zamknął oczy. Gładziłam delikatnie jego włosy.
- Mógłbym tak leżeć wiecznie.
- Ale ja nie mogłabym tak wiecznie siedzieć. - uśmiechnęłam się.
- Zamienialibyśmy się co jakiś czas. Ale chciałbym, żeby to trwało wiecznie. Brack..? - zawahał się po chwili ciszy.
- Tak?
- A może... wzięlibyśmy ślub? Nie mówię, że teraz, ale... w przyszłości. - usiadł, chwycił moją dłoń i spojrzał w oczy. - Brack, ja cię naprawdę kocham. Wiem, że czasami mi coś odpierdala, ale cię kocham. - nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc go pocałowałam. Adler przerwał nam tę chwilę. Po części trochę mnie wybawił.
- Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale proszę, zbierajmy się już, bo ta wiedźma nie daje mi spokoju. Gada coś o dzieciach, domku z ogródkiem, psie.. ale z nią to chyba tylko chatka na kurzej łapce!
- Już idziemy. - rytmiczny westchnął i pomógł mi wstać. Wsiedliśmy do samochodów: Dash, McKagan i my do auta blondynki, Mulat i Rose do wozu Hudsona, a Steve z Mary jechali jej różowym gównem.

     Dopiero wyjechaliśmy, a Slash, który jechał pierwszy, dał światłami znak, że zjeżdża na pobocze. Zatrzymałam się za nim, Mary zrobiła to samo i oczywiście znowu przyjebała w moje auto. No kto jej kurwa dał prawo jazdy?! McKagan wyszedł i podszedł do okna samochodu Mulata.
- Co się stało?
- Niedobrze mi. - Axl jęknął, trzymając się za brzuch. Wychodząc z samochodu krzyknęłam, żeby Steve siadł za kółkiem, bo ta wariatka nie umie jeździć, chłopak natychmiast się z nią zamienił.
- Co jest? Czemu stoicie? - zapytałam.
- Axlowi niedobrze.
- Jeju, Axl.. teraz?
- No teraz, nie moja wina, że czasami w czasie jazdy mi niedobrze.
- Dobra, jedźcie do domu, my dojedziemy później.
- Na pewno?
- Tak Dash, przecież znam drogę, nie zgubimy się, jedźcie.
- Ok, chodź Duff. - poszliśmy w stronę mojego samochodu, Steven wychylił się z okna i zapytał, o co chodzi. - Axl się źle czuje, dojadą później.
- Jasne. Pewnie im się na pieszczoty zebrało.
- Nie wiem, ale oficjalna wersja jest taka, że Rudy źle się czuje. - Kiedy nareszcie po 4 godzinach męczącej jazdy dotarliśmy do domu i mieliśmy nadzieję, że odpoczniemy, na schodach Hellhouse ujrzeliśmy komitet powitalny-Metallikę i Bacha.
- No w końcu! Mówiłem wam chłopaki, że jak będziemy tu przesiadywać przez kilka godzin dziennie, to na nich trafimy! - Seba zbiegł do nas i zaczął witać się z każdym po kolei.
- Ale... co wy tu robicie? - Brack pocałowała uradowanego wokalistę Skid Row w policzek.
- Stęskniliśmy się za wami! - krzyknął Lars.

     - Axl, już lepiej się czujesz? Możemy jechać? - zapytałem zatroskany stanem rudego przyjaciela.
- Tak, najwyżej zarzygam ci samochód.
- Axl. - zmierzyłem go wzrokiem. - Pytam poważnie.
- Nie no, już ok, jest lepiej. Możemy jechać.
- Ale na pewno?
- Na pewno. - uśmiechnął się. Przekręciłem kluczyk w stacyjce.
- Jakby coś się działo, to krzycz.
- Oczywiście. Znasz mnie przecież, wiesz, że będę.

     Tak, to prawda, chłopaki się za nami stęsknili i wysłali do sklepu po alkohol. Jak komitet powitalny, to komitet powitalny kurwa, powinni mieć coś w zanadrzu! Dasshy, Steven, McKagan i ja wybraliśmy się do sklepu całodobowego.
- Nie czekacie? - zapytałem, widząc, jak blondynka i basista wchodzą do sklepu.
- Nie, bo Dash jest zimno.
- Ok, ja wypalę papierosa i przyjdziemy.
- Spoko.
- Ej, Izzy.. - Adler usiadł na krawężniku.
- No?
- Fajnie, że chłopaki tak nas powitali.
- Fajnie to by było, gdyby przynieśli alkohol ze sobą. - prychnąłem.
- Ee tam. Dobrze, że chociaż się zrzucili, a tak musiałbyś płacić ze swojej kieszeni.
- A dlaczego z mojej? Z twojej.
- Why? - spojrzał mrurząć oczy i w dziwny sposób wygiął usta.
- W końcu Mary zrobiłaby dla ciebie wszystko. Poprosiłbyś o kasę, to by cię nią obsypała.
- No tak. Ale to jednak nie byłaby moja kieszeń, tylko kieszeń Mary.
- Mhm, chodź filozofie. - wyrzuciłem filtr papierosa i weszliśmy do sklepu. W środku Dash i Duff mieli w wózku już prawie wszystko, czego potrzebowaliśmy: skrzynkę wódki, 7 butelek Danielsa i kilka butelek Jima Beam'a, ale McRivery była jakby nieobecna, basista coś jej chyba tłumaczył a kiedy podeszliśmy wyszła. - Co jej?
- Wydawało mi się, że przed sklepem widziałem Jeremy'ego i że gapił się tak perfidnie na nas, zwidy pewnie jakieś, ale Dash wyszła, żeby udowodnić mi i ewentualnie jemu, że już się nie boi... Zwariowała chyba, przecież jeśli on rzeczywiście tam był... wolę sobie nawet nie wyobrażać.
- Dobra, McKagan nie pierdol, tylko idź zobaczyć, gdzie ona jest, my dokończymy zakupy. - rozkazałem, blondyn wybiegł ze sklepu, a ja i Steve rozglądaliśmy się za jakimiś napojami, no i fajkami, bo Slash by nas zabił, gdybyśmy nie przynieśli do domu ani paczki.

     Wybiegłem z budynku, ale nigdzie na tym cholernym, ogromnym parkingu nie widziałem Dash. Serce mi mocniej zabiło, bo pomyślałem, że Jeremy rzeczywiście mógł tam być. Obszedłem sklep wokoło, ale tam też nie spotkałem dziewczyny i naprawdę zacząłem się bać. Usiadłem na krawężniku, zakryłem twarz dłońmi i zacząłem myśleć, gdzie może być blondynka. Zaczęło się ściemniać.

     Wyszliśmy obładowani, jak Rumuny. McKagan siedział na ziemi, ale nigdzie nie było Dash. Usiadłem obok.
- I co, nie znalazłeś jej?
- A widzisz, żeby gdzieś tu była? - warknął zrezygnowany, podnosząc głowę.
- Ej, spokojnie, znajdzie się.
- Nawet już się znalazła.. - Popcorn zabrał się za batonika.
- Co? - zerwał się. - Ale gdzie?
- Jestem, szukaliście mnie? - zapytała, podchodząc do nas.
- No Dash! Chodź tu... - basista przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. - Martwiłem się. - szepnął z troską.
- To może my was zostawimy... - odeszliśmy kilka metrów, by móc dalej ich obserwować.
- Ja nie rozumiem, dlaczego ten Duff tak się czai, żeby jej powiedzieć, co do niej czuje? Przecież niedługo ktoś mu ją może sprzątnąć sprzed nosa i będzie żałował, bo widać, że ją serio mocno kocha.
- A dlaczego ty, Steven, tak się czaisz, żeby powiedzieć Mary, co do niej czujesz, a raczej, czego nie czujesz?
- A bo ona i tak mnie nie słucha. - westchnął.

     Kiedy w końcu dojechałem z Axlem do Hellhouse, było już grubo po 21, myślałem więc, że będę mógł się położyć, odpocząć i wyleczyć kaca. Pod domem spotkaliśmy rytmicznego i perkusistę. Weszliśmy do środka, nawet nie wyjmując z samochodu bagaży i ku naszemu zdziwieniu w Piekielnym Domu było naprawdę wiele osób. O wiele za wiele. Byli James, Lars i mój sobowtór z Metalliki, chłopaki ze Skid Row, bez Sabo na szczęście, bo bym go zabił i jakiś koleś, którego nie znam, a bynajmniej na pierwszy rzut oka nie kojarzę. Axl z przerażeniem w oczach i ostrym wkurwem w głosie zapytał:
- Co tu się cholera dzieje?!
- Przyszliśmy was odwiedzić, Rudy. - Kirk rozsiadł się na kanapie obok Rose'a, którego policzki stały się nienaturalnie czerwone na tle niezwykle w tej chwili bladej twarzy. Zapytał z pretensją w głosie, przewracając oczami.
- A nie przyszło wam do głowy, że ja może nie mam ochoty na takie odwiedziny?
- Axl!
- Co? Nie mów mi Brack, że ty się cieszysz.
- Cieszę. Miło, że są jeszcze na tym świecie ludzie, którzy nas, a co tam mówię nas, was lubią.
- Oh, do prawdy?
- Tak. Axl, skończ z tymi swoimi humorkami, co?
- Brack, skarbie, przestań już. Chodźmy na górę. - Stradlin próbował jakoś uspokoić sytuację. Objął dziewczynę, ale się wyrwała.
- Nie Izzy, nie skończę. Rose staje się cholernym dupkiem, nie widzisz tego?
- Myślę, że trochę przesadzasz. - wtrąciłem.
- Przesadzam? - kiwnąłem głową - Dobra, sorry chłopaki, cieszę się, że tu jesteście, ale nie mam ochoty przebywać z Rosem w jednym pokoju! Cześć. - wyszła z domu. Rytmiczny westchnął i wyszedł za nią. Minął się w drzwiach z McKaganem i Dash.
- Coś się stało? - blondyn postawił skrzynkę wódki w kuchni obok butelek przyniesionych przez Stradlina i Popcorna, wrócił do salonu. Wyjął dwie paczki Marlboro z kieszeni kurtki i rzucił nimi we mnie. - Nie ma za co.
- Dzięki. Pytałeś co się stało... - zacząłem.
- No.
- Brack pokłóciła się z Rudym.
- O co? - Dash położyła się na kanapie, kładąc głowę na moim udzie.
- O humorki Axla, wiesz? - odpowiedziałem, kładąc rękę na jej brzuchu. Wokalista przemknął za kanapą, marudząc coś niezrozumiale pod nosem. - Co mówisz, Rose?
- Mówię, że nie mam żadnych humorów! Daj mi papierosa, Saul. - dysząc, wystawił dłoń w moją stronę, podałem mu paczkę. - Suń się Dash.
- No gdzie?
- Daleko. - dziewczyna usiadła na końcu kanapy, podkulając nogi, Axl zajął jej miejsce, kładąc się dokładnie tak, jak ona przed chwilą.
- Ja pierdolę, się rozłożyłeś. - wstała wkurwiona brakiem miejsca. McKagan siedzący na schodach przywołał ją do siebie spokojnym ruchem głowy, oparła się o niego.
- Dobra, zaczynajmy imprezę, póki jeszcze nie jesteśmy wszyscy skłóceni. - Sebastian podniósł się z fotela i otworzył Danielsa. Godzinę później nikt już nie pamiętał o kłótni Rose'a i Bracket, w ogóle o jego zachowaniu, nie przeszkadzały mu nawet te nocne odwiedziny, wszyscy siedzieliśmy w salonie, niektórzy grali w karty, inni gadali i oczywiście wszyscy piliśmy. Ale Izzy'ego i brunetki wciąż nie było.
- Ej, możemy u was przenocować? - Bach usiadł na kanapie obok Dash i McKagana, mruczących coś do siebie i macających się.
- Oczywiście, jeśli się pomieścicie. Ja idę spać, dobranoc kochani. - blondynka pomachała nam z uśmiechem i udała się na górę, McKagan posiedział z nami pół godziny i też uciekł.

     Dash chyba jest w pokoju, który dzieli z Brack. Pomyślałem i delikatnie otworzyłem drzwi.
- Śpisz?
- Nie. - uśmiechnęła się. - Już myślałam, że nie przyjdziesz. O czym chciałeś porozmawiać?
- Właściwie to nie wiem, jak mam zacząć, cholera, tyle wypiłem, że denerwuję się jeszcze bardziej.
- Duff, ty się denerwujesz? No przestań, mów o co chodzi. - położyła dłoń na moim udzie, wywołując tym u mnie miłe ciepło.
- Ok. No bo chodzi o to, że chciałem porozmawiać...
- No to już wiem, ale na jaki temat?
- Chciałem porozmawiać o... nas.
- Ale w jakim sensie?
- Dobra, nie, to nie ma sensu, pójdę stąd, śpij dobrze. - wstałem, dziewczyna pociągnęła moją rękę.
- Ej, Duff, siadaj. Zacząłeś, to teraz skończ. Co nie ma sensu?
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Naprawdę. No mów, bo się rozmyślę. - patrzyła na mnie z uniesioną głową i szeroko otwartymi oczami. Usiadłem.
- Dash, bo ja... dobra, kurwa, raz się żyje! Ja cię kocham. Od zawsze i ja - byłem strasznie zdenerwowany, momentami się nawet jąkałem - kurde. Będziesz moją dziewczyną?
- Ty serio?
- Jak najbardziej. - ledwo przełknąłem ślinę, serce mi łomotało.
- Wiesz, Duff, myślę, że moglibyśmy spróbować.
- Tak?! - serce przestało bić. Ale nadal żyję. Tak mi się przynajmniej wydaje.
- Tak. Ale może lepiej wrócimy do tej rozmowy jutro, co? Będziemy trzeźwi i jeśli będziesz pamiętał o tym swoim wyznaniu, to... - przerwałem jej pocałunkiem i jak idiota wstałem, udając się do drzwi, ale byłem w chuj podekscytowany.
- Jasne, że będę pamiętał! Dobranoc, mała.
- Dobranoc, Duff.

     Wróciliśmy do Hellhouse koło 1. Brack prawie zasnęła mi na ramieniu, gdy idąc podtrzymywałem ją. W salonie był straszny zaduch, czuć było papierosy, wódkę, a po całym pokoju, jak i kuchni porozkładani byli uczestnicy spontanicznej imprezy. I wszyscy spali. Wszyscy poza Slashem i Sebastianem. Rozmawiali o czymś, bełkocząc i nawet nie zwrócili na nas uwagi.
- Izzy, ja na górę nie dojdę, oczy mi się zamykają. - brunetka oparła się o mnie, by nie upaść. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem na górę, położyłem u siebie w pokoju. Natychmiast zasnęła. Ja nie mogłem. Zszedłem na dół licząc na to, że Mulat i długowłosy wokalista nadal nie śpią. Przeliczyłem się. Zawiedziony chciałem wrócić na górę, ale moją uwagę przykuła torebeczka wystająca z kurtki kolesia, którego nie znałem, a który mimo wszystko spał u nas na kanapie. Początkowo próbowałem nie zwracać uwagi, ale stawiając stopę na pierwszym stopniu schodów nie mogłem się już powstrzymać. Ciekawość mnie pokonała. Powoli podszedłem do śpiącego chłopaka i zanurzyłem dłoń w kieszeni jego kurtki. Uśmiechnąłem się do siebie widząc, co udało mi się wydobyć. Pobiegłem na górę, zajrzałem do pokoju, Brack spała słodko, udałem się więc do łazienki. Przez chwilę siedziałem na wannie i wgapiałem się w biały proszek zamknięty w torebeczce. Dopadły mnie wyrzuty sumienia, schowałem woreczek do kieszeni spodni i wyszedłem z łazienki. W pokoju położyłem się obok Bracket i próbowałem zasnąć. Godziny mijały, a ja nawet na chwilę nie mogłem zmrużyć oczu. Upewniłem się, że brunetka na pewno śpi, sięgnąłem do spodni, odwróciłem głowę do tyłu, by jeszcze raz sprawdzić, czy dziewczyna się nie obudziła. Otworzyłem torebeczkę i usypałem zgrabną kreskę. Nachyliłem się nad szafką i wciągnąłem nosem proszek. Chwilę później poczułem się szczęśliwy.

     Obudziły mnie krzyki, zeszłam do salonu i myślałam, że mam zwidy. Roiło się tam od ludzi mniej i bardziej mi znanych. Stali w kole i... dopingowali? Podeszłam bliżej, a w środku James i Rose z kimś się bili.
- Co tu się dzieje? Czemu Oni się biją? I kim w ogóle są ci ludzie?! - wrzasnęłam nad uchem Kirka.
- Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw?
- Obojętnie, ale odpowiedz na wszystkie.
- Ok, więc ci ludzie to, no nie wiem, ktoś ich zaprosił. Ale znajomi znajomych, którzy też zaprosili znajomych z tego co się orientuję. Ten koleś, z którym się biją - Hammett nie spuszczał wzroku z bójki - powiedział coś złego o Hetfieldzie i ten natychmiast się na niego rzucił.
- A Axl?
- Przecież wiesz, że on nie przepuści okazji, by komuś wpierdolić.
- No tak. - westchnęłam. Potrząsnęłam głową i nie myśląc wiele stanęłam w samym środku ognia, próbując jakoś rozdzielić chłopaków. Taki impuls. Chyba niemądry. Rose, który chciał wymierzyć cios ciemnoskóremu miłośnikowi rapu (przynajmniej to wywnioskowałam z jego ubioru), zatrzymał rękę tuż przed moją twarzą.
- Brack?! Zwariowałaś, mogłaś dostać!
- Chuj mnie to w tej chwili obchodzi.
- Nie poznaję cię...
- Fajnie, Rose, ja też. Co wy wyprawiacie?! - wrzasnęłam. - Ty, wypieprzaj stąd - wypchnęłam Murzyna z domu - kim są ci ludzie? - zapytałam ściszonym głosem obu wokalistów. Spojrzeli po sobie, wzruszyli ramionami.
- No... bo oni...
- Właściwie, nie wiemy. - dokończył James.
- Dobra, proszę was tylko o jedno: nie rozpierdolcie chaty, ja idę na górę. - gdy wróciłam do pokoju i spojrzałam na zegarek, a było już ostro po 11, obok budzika na szafce po stronie Stradlina ujrzałam torebeczkę z białym proszkiem. Nie wiem, dlaczego jej wcześniej nie zauważyłam. Słysząc jak Izzy wraca z łazienki, zapytałam - Co to jest? - i uniosłam torebeczkę.
- No, nie wiem, nie moje, ale daj, pójdę na dół i zaraz znajdę właściciela... - wyciągnął dłoń, cofnęłam rękę.
- Nie, Izzy, nie dam ci tego.
- No co ty? Nie wierzysz mi? Daj. No daj! - wyszarpał woreczek z ręki, odwrócił się przy drzwiach - zaraz wrócę - i znikł. Wrócił po kilku minutach, nie odzywając się ani słowem, przeszedł obok mnie, uciekając wzrokiem. - Ej, Izzy, chodź tutaj.
 - Po co?
- Chodź.
- Nie, no powiedz, po co.
- Po prostu do mnie podejdź.
- Nie.
- Izzy - złapałam materiał jego koszuli - spójrz mi w oczy - chłopak długo próbował ominąć mnie wzrokiem, przyłożyłam dłoń do jego policzka i ustawiłam jego twarz na vis-a-vis mojej. - Ćpałeś. - stwierdziłam, widząc jego rozszerzone źrenice.
- Nie. - uśmiechnął się tępo.
- Tak. Nie kłam. Ugh, jak mogłeś? - wyszłam.  Reszta dnia była tak samo paskudna. Przez dom przewijali się ludzie, których do tej chwili nie znam.

     - McKagan, chodź tu! - z sąsiedniego pokoju usłyszałem głos rytmicznego. Podszedłem tam ospale.
- Co jest?
- Mam zajebisty towar. Chcesz trochę? - uśmiechnąłem się szeroko, widząc, jak rytmiczny unosi torebeczkę z białym proszkiem. I już miałem powiedzieć, że chcę, ale zorientowałem się, że blondynka wychodzi ze swojego pokoju.
- Może później. Ale ty z tym nie przesadzaj. Pogadamy... później. Zostaw trochę dla mnie. - wyszedłem, zostawiając przyjaciela sam na sam z kokainą.

    - Dash, ja wczoraj powiedziałem ci, że cię kocham? - McKagan zatrzymał mnie na korytarzu.
- Tak. Ale Duff - wysunęłam dłonie do przodu, żeby zatrzymać go, gdy się do mnie zbliżał - ja wiedziałam, że możesz tego żałować, bo przecież byłeś pijany, dlatego powiedziałam, żebyśmy wrócili do tej rozmowy, gdy wytrzeźwiejesz. Znaczy... oboje wytrz...
- I ja właśnie wracam! Trzeźwy! - zadowolony wszedł mi w słowo - Ja jak najbardziej podpisuję się i stawiam trzy wykrzykniki pod tym, co wtedy powiedziałem, ale ty... powiedziałaś, że możemy spróbować i teraz... - mówił z ogromnym entuzjazmem, pewnie wyglądałam, jakbym posmutniała, czy coś, bo nagle przestał, wbił wzrok w podłogę i podjął ściszonym, zimnym tonem. - Zrozumiem, jeśli powiesz, że nic z tego. Nie zawsze wszystko musi iść po mojej myśli i uszanuję, naprawdę uszanuję każdą decyzję, która wypłynie z twoich ust.
- Głuptasie, ja dobrze pamiętam, co wczoraj powiedziałam, a skoro powiedziałam, to zdania szybko nie zmienię. Tylko ty chyba teraz też jesteś pod wpływem..? - chrząknęłam unosząc lekko prawy kącik ust.
- Ja? Nie! Ja jestem absolutnie trzeźwy! Jak Boga, kurde, kocham!
- A kochasz?
- Pytanie... oczywiście! - odpowiedział bez zastanowienia, jakby to było zupełnie jasne. Wychyliłam się, by zobaczyć, a może raczej potwierdzić, co trzyma za plecami, uniosłam brew do góry, a zakłopotany basista nadal trzymając rękę za sobą, odstawił butelkę z ruską wódką na szafkę stojącą w rogu korytarza, tuż przy drzwiach łazienki. - No, chodź tu do mnie - szczerząc zęby, wyciągnął ręce, by mnie przytulić.
- I tak wiem, że piłeś.
- Oj dobra, cicho już mój Sherlocku. - zaśmiał się i mocniej zacisnął ręce na moim ciele.

     Ten dzień jest naprawdę zjebany. Siedziałam na kanapie przez kilka godzin, obserwując ludzi, którzy przewijali się przez nasz dom. Wkurw mi już przechodził, ale stale był we mnie obecny. Poszłam do kuchni, żeby nalać sobie coś do picia. Zastałam tylko alkohol, napiłam się więc z pierwszej lepszej butelki i wróciłam na salonu. Usiadłam na swoim miejscu, podkulając nogi i usłyszałam, że ktoś schodzi na dół. Odwróciłam głowę i w końcu ktoś znajomy. Dash!
- Jezu, jak dobrze, że cię widzę! - odetchnęłam - Idziemy na Sunset! Muszę się napić.
- Ale koniecznie na Sunset? W chacie mamy alko i towarzystwo..
- Koniecznie na Sunset. Stradlin mnie wkurwił.
- Co tym razem? - wzdychając, opadła na łóżko.
- Ćpał.
- I o to chodzi? Tylko?
- Tak. Ej, zaraz, TYLKO?!
- No Brack, jest impreza, więc można było się tego spodziewać.
- Dlaczego dla ciebie wszystko jest takie proste?
- Nie wszystko...
- Whatever. I tak muszę się napić. - Tak więc wieczorem wyciągnęłam Dash na Sunset Strip, zostawiając Hellhouse pod opieką Gunsów, Skid Row i Metalliki. Dziewczyna miała mi coś do powiedzenia. - No słucham, kochana, co takiego się stało? - zapytałam, po zamówieniu szklanki Danielsa, którą prawie natychmiast dostałam. Po tym, co usłyszałam, mało nie zaksztusiłam się trunkiem. - Że co? No nie mów, w końcu się odważył!
- Tak.
- Ale jak to było?
- Zaczęło się w nocy, przyszedł do mnie do pokoju, żeby porozmawiać, denerwował się, chciał wyjść, ale zatrzymałam go i powiedział, że mnie kocha. Ale wiesz, był pijany, ja też. Powiedziałam mu oczywiście, że możemy spróbować być razem i zaznaczyłam, że wrócimy do rozmowy, gdy będzie już trzeźwy.
- I co? Co było dalej? - ponagliłam, blondynka machnęła ręką.
- No właśnie do tego dążę. Pocałował mnie i wyszedł. Wróciliśmy do rozmowy - opowiedziała mi wszystko po kolei, z najmniejszymi szczegółami. Chyba jedyna szczęśliwa rzecz, jaka się dzisiaj wydarzyła.
- Czyli jesteście razem? - dopytałam, jakby chcąc osiągnąć maksymalną pewność.
- No tak. Raczej tak.
- Boże, jak się cieszę! - rzuciłam się na przyjaciółkę - Wiedziałam, że prędzej czy później tak się stanie!

* w tym samym czasie *

     - Chłopaki! Mamy okazję, by świętować! - zadowolony McKagan zbiegł na dół. Stanął za kanapą z uniesionymi rękoma.
- Idziesz kupić wódkę?
- Nie Slash, nie idę...
- W końcu będzie coś do żarcia?! To mamy świętować?
- No, nie, Steven, nie. Kurwa, ogarnijcie się!
- Ty się ogarnij, i powiedz, jaka jest okazja do świętowania. - Rose zszedł z parapetu, by wziąć papierosa od Slasha.
- Jestem z Dash! - wykrzyczał szczęśliwy - Ej, no co wy..?
- Co tu świętować? - odezwało się nietrzeźwe społeczeństwo naszego lokum.
- Może to, że JESTEM Z DZIEWCZYNĄ, KTÓRĄ KOCHAM!?
- Z kim? - zapytał Adler. McKagan zakrył twarz dłonią, po czym ponownie wykrzyczał, niedowierzając.
- No z Dash! Jestem z Dash!
- O stary! Serioo? Kurwa, to szczęścia! - Popcorn, zacieszając, rzucił się basiście na szyję.
- Dzięki.
- Ej, zaraz... co?! Jesteś z Dasshy? - James Hetfield wyglądał na zamyślonego - Czemu nic nie mówiłeś?
- TAK! No jak nie? Właśnie to usiłuję wam od jakiegoś czasu przekazać. - złapał się za głowę - Whatever! Pijmy!
- Jestem za, a nawet przeciw! - krzyknął jeden z nieznanych nam gości.
- Kto to w ogóle jest? - Duff nachylił się nad moim uchem.
- Nie mam zielonego pojęcia.

     Wróciłyśmy z Rainbow jakoś nad ranem. Brack dawno zapomniała, że obraziła się na Izzy'ego i poszła do niego spać. W Hellhouse wciąż było dużo nieznanych mi osób, porozkładanych dosłownie wszędzie, bo nawet na schodach. Zdarzali się i tacy delikwenci, którzy spali pod domem. Niezwracając na nich zbyt dużej uwagi, udałam się do pokoju McKagana. Spał w ubraniach, na brzuchu, z rękoma pod poduszką. Pocałowałam go w ramię i położyłam się. Gdy się obudziłam, blondyna przy mnie nie było. Za to moja przyjaciółka i rytmiczny znowu się kłócili.Zostałam w łóżku jeszcze przez chwilę, później poszłam do łazienki. Weszłam pod prysznic i puściłam zimną wodę. Zrobiło mi się chłodno, ale i tak przyjemnie. Po 15 minutach ubrałam się i zeszłam na dół. McKagan łaził po salonie, zataczając się, tak jak inni obecni w domu. W pokoju było ciemno (za sprawą pozasłanianych okien), duszno, głośno i tłoczno. Krzyknęłam do chłopaka, ale nawet mnie nie usłyszał. Przebiłam się przez tłum, by do niego dotrzeć.
- Ej, Duff, znasz tych ludzi?
- Nie kochanie. Ale czy to ważne? Ważne, że jest fajna zabawa! - Objął mnie w pasie i zbliżył się, by mnie pocałować. Odchyliłam głowę.
- Nie. Ogarnij ich jakoś.
- Oczywiście. - odwrócił się, spojrzał na ludzi - Ale... jak?
- To już twoja sprawa, KOCHANIE. - udałam się w stronę schodów. Spotkałam na nich brunetkę taszczącą torbę podróżną. - Co ty robisz?
- Wyprowadzam się. - minęła mnie. Odwróciłam głowę do tyłu.
- Co?
- Dopóki tu będzie taki burdel, MNIE tu nie będzie. Kirk - poklepała gitarzystę po ramieniu - dasz mi klucze do waszego domu?
- Po co?
- Rozmawialiśmy już o tym.
- Ah, tak! - klepnął się w czoło - Lars je ma.
- Dzięki. A gdzie on jest?
- Nie wiem.
- Świetnie... Lars! Gdzie ty do cholery jesteś! Lars?! O! - wypatrzyła go, gdy wchodził do domu. - Daj mi klucze do wrót waszej chwalebnej chaty.
- Nie mam.
- Co? Hammett powiedział, że masz.
- Hammetta to chyba posrało. Hetfield je zawsze przy dupie trzyma!
- Ok... - westchnęła i ponownie zaczęła się rozglądać. - Jest. Ej, James, dasz mi klucze od waszego domu?
- A po co?
- Żeby było fajnie - odpowiedziała sarkastycznie - nie będę tu mieszkać, dopóki ci ludzie tu będą! No daj, proszę, wy u nas od kilku dni prawie mieszkacie. Ciągle tu jesteście. A tak, to ja będę u was, popilnuję domu, żeby się nikt nie włamał,kwiatki podleję... co?
- Trzymaj - sięgnął do tylnej kieszeni swoich skórzanych spodni. Bracket pocałowała go w policzek.
- Dzięki!
- Tylko nie zrób tam burdelu!
- Masz to jak w banku, w końcu to tutaj siedzi całe społeczeństwo Los Angeles. - wyszła z domu.
- No świetnie! - powiedziałam do siebie. Zauważyłam, że jakaś dziewczyna ciągle się na mnie gapi. Odwróciłam głowę, by uniknąć jej wzroku. Steve z zacieszem się na mnie rzucił.
- Słyszałem, że jesteś z tym dupkiem, Duffem znaczy. Szczęścia!
- Dzięki Adler... nie wiesz, kim jest ta dziewczyna? - wskazałam na miejsce, w którym jeszcze niedawno stała.
- Która?
- Przed chwilą tu była. Nieważne. - rozejrzałam się jeszcze po całym parterze, by mieć pewność, że dziewczyny tu nie ma. Nie było. Poszłam na piętro. Przeszukałam każdy pokój, ale w żadnym nie była obecna. Usiadłam na parapecie w pokoju Hudsona. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że owa dziewczyna kręci się po naszym podwórku. Zeszłam na dół, wybiegłam na dwór, wpadłam prosto na tę dziewczynę. Była całkiem ładna, niższa ode mnie, mniej więcej wzrostu Bracket, ruda jak Axl i dziwnie trzeźwa. Dziwnie, bo każdy w Hellhouse był nawalony. Przeleciała po mnie wzrokiem i uniosła prawy kącik ust w uśmiechu. Nie bardzo wiedziałam, co ma to znaczyć, tym bardziej, że dziewczyna podeszła bliżej i delikatnie przejechała dłonią po mojej twarzy. - Co ty robisz?
- Ciii.. - przyłożyła palec wskazujący do moich ust. Ponownie się uśmiechnęła i przymykając oczy, zbliżyła się do mojej twarzy, by mnie pocałować. Odskoczyłam zaskoczona.
- Co ty robisz? I kim ty w ogóle jesteś?
- Nie denerwuj się, jestem znajomą znajomych... - ponownie chciała się do mnie zbliżyć.
- Nie, nie dotykaj mnie! Idź stąd, no idź.
- Mówiłam już, nie denerwuj się, kochana.
- Spieprzaj! - wypchnęłam ją na ulicę. Właściwie nie wiem, dlaczego tak zareagowałam. Przecież nie stało się w sumie nic złego. Usiadłam na schodach. Chwilę później otworzyły się za mną drzwi. - Gdzie idziecie? - spytałam, widząc Duffa i Hudsona.
- Do Rainbow, kotku - basista nachylił się, by mnie pocałować - zabierasz się z nami?
- Nie.
- Ok, jak chcesz. - szybko odpuścił, myślałam, że może będzie mnie namawiał. Mniejsza o to. Mam dość. Idę spać. Bez względu na to, która jest godzina.

_______________________________________
Dobra, jedno słowo : PRZE-PRA-SZAM. Za moją nieobecność, za to, że musieliście tak długo czekać, za to, że mam lenia, i pewnie za milion innych rzeczy, takich jak np. brak pokoju na świecie. Ale wiecie, szkoła, bal gimnazjalny, koniec roku, jeżdżenie po miastach, żeby złożyć papiery (do szkoły, która wcale nie jest moją wymarzoną i wcale nie chcę tam iść. Whatever!) - to ryje psychę, przynajmniej moją. Pogoda (śliczna co prawda <3 ) też jest taka, że nic się nie chce robić.. No nieważne.
Ponownie (tak jak przy ostatnim rozdziale) zwracam się z prośbą, otóż: jeśli przeczytałaś/-eś tę notkę, proszę zostaw komentarz, opinię, jakiś znak, COKOLWIEK! Obserwuj.To motywuje.. i miło jest przeczytać coś na temat tym moich wypocin. Więc wiecie, co robić. :)  

Cel: Dobić wreszcie do 1000 komentarzy! :D

A jeśli interesuje Was choć trochę moje życie prywatne xd - u mnie w życiu całkiem inaczej niż u Dash i Duffa, niestety. "Próbuj!" mówili, "Uda się" mówili. Kurwa, a przecież żałuję. Chyba nieważne, jaką decyzję bym podjęła - żałowałabym. I na tym skończę, bo to wcale nie jest ciekawe. Dzięki, że jesteście.

Zapomniałabym! Wybiera się ktoś do Krakowa na koncert Slasha w listopadzie? Ja bardzo bym chciała, ale raczej mało możliwe, że pojadę. :c



A może ktoś był np. na Sonisphere Festival i widział Anthrax, Metallikę i Alice In Chains? Albo był na Impact Festival?  


Peace,
Dash

8 komentarzy:

  1. Hej :)
    Czytam Twojego bloga już od baaardzo dawna i nadal się zastanawiam czemu nie skomentowałam żadnego rozdziału. Chciałabym Cię za to przeprosić. Wybacz mi to, że jestem kurde okropna, ale tak szczerze, to jak jeszcze nie miałam konta na bloggerze, nie chciało mi się pisać z anonima.
    Rozdział zajebisty, jak zawsze. Jestem przerażona stosunkami Axla i Slasha i boję się co z tego wyjdzie. XD No, ale oprócz tego zdarzyło się coś na co czekałam od dawna. A mianowicie Duff wyznał miłość Dash!!! Zrobię chyba z tego powodu imprezę, ale raczej nie pobije tej u Gunsów...
    Szkoda, że związek Izzy'ego i Bracket się rozpada, ale myślę, że jakoś to naprawisz. I najlepsze! Czyli Mary! Ja ją po prostu kocham! Ubóstwiam i wielbię! XD Tylko co to za dziewczyna, no z Dash? Jakaś kurde... ee... Dobra nie wypowiem się na ten temat. Proponuję przy następnym spotkaniu (jeśli do takiego dojdzie) zabić tłuczkiem do kotletów (tą laskę, nie Dash). XD
    Muszę już spadać.
    weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, wybaczam Ci, że jesteś "kurde okropna" :) Co do Axla i Slasha.. czy to nie jest słodkie? Slash jest słodki. Axl jest słodki. Razem mogą być przesłodką parą! <3 xD Ehm, zastanowię się nad uśmierceniem tej laski (za pomocą tłuczka? Czemu nie! :D ) przy następnym spotkaniu z Dash, o ile do takiego dojdzie.
      Tak serio, to dziękuję za komentarz. :* :)

      Usuń
  2. Taaaaak! Nareszcie! Czekałam i czekałam i nareszcie się doczekałam. :D I od razu powiem, że ten rozdział zupełnie rekompensuje tak długi czas oczekiwania, bo jest taki długi, totalnie zajebisty i jak zwykle ryje mi banie (ale to już wiesz). XD
    Serio, tym razem nie mam ci zupełnie czego wytknąć, skrytykować i w ogóle. Wszystko jest idealne. *.*
    Tak! Duff i Dash! To jest ten rozdział, na który czekałam od samego początku, kiedy zaczęłam czytać (doczekałam się dopiero na 54, ale trudno XD). Jedno wielkie: Awwwww. :3 Zwłaszcza to jak ona ją tak nagle pocałował. Ah, tak, po prostu kurewsko piękne. <3
    Axl. Slash. Axl i Slash. Slash i Axl. Nie. Nie, ja się boję. Ja się boję tej dziwnej relacji. Ze Slash'em to może jeszcze nie jest tak najgorzej, ale Axl'a to chyba naprawdę ma jakieś... ekhm... plany, co do Saul'a... Boję się, really. XD
    Wydaję mi się (albo po prostu mam sklerozę i nie pamiętam), że pierwszy raz pisałaś z perspektywy Mary, czyż nie? Ciekawie i odważnie, aczkolwiek dobrze ci to wyszło. :3 "Niewdzięczne bachory". XD
    Strasznie mi się podoba ta scena, kiedy Izzy po ćpaniu nie chce (a może nawet się boi) spojrzeć Bracket w oczy. W sumie nie umiem napisać dlaczego. Po prostu mi się podoba. Fajnie ją napisałaś. XD
    Moment, w którym Duff mówi (a przynajmniej próbuje) powiedzieć reszcie (kimkolwiek ta reszta była), że jest z Dash - zajebioza. XD Epicki face palm Duff'a i to: "- Kto to w ogóle jest? - Nie mam zielonego pojęcia." XD Dlaczego ja nie umiem pisać takich rozpierdalająco śmiesznych scen?
    A na koniec poinformuję cię jeszcze, że jest to moje ulubione opowiadanie ze wszystkich, jakie czytałam (haha, w jeden dzień udało mi się przeczytać 49 rozdziałów, to chyba mój rekord XD). Po prostu Cię uwielbiam! <3
    Serdecznie pozdrawiam, życzę weny i czekam na następny. <3 :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze myślałam, że ten rozdział jest taki sobie. I może nie do końca zrozumiały. Cóż, tak czy inaczej, starałam się i tak kurewsko się cieszę, że rozdział się spodobał! :D Hm. Dlaczego Wy wszystkie jesteście tak bardzo na "NIE" co do tej relacji Axla i Slasha? :( XD Mnie tam się ona podoba :D No ale dobra. Tak! Tak. Miło, że ktoś to zauważył, pierwszy raz pisałam z perspektywy Mary. I tak szczerze, to miałam obawy. No bo zawsze piszę tylko z perspektywy Dash, Brack i chłopaków. Ale skoro dobrze wyszło.. :D Mi też! Mi też podoba się ta scena z Izzym i Brack, właściwie też nie wiem dlaczego, takie poprostu fajne to było. xd 49 rozdziałów w jeden dzień? Nie no, podziwiam Cię. Serio. :D
      Myślę, że następny już jest. Chyba że coś jeszcze doskrobię. Ale tak poza tym, chcę go jak najszybciej wstawić, pisałam go wczoraj kilka godzin.. Wgl zaskoczyło mnie to, że znowu w jeden dzień udało mi się napisać właściwie cały rozdział, tak jak to było za tych czasów, gdy rozdziały wstawiałam co tydzień, czy co 2. Jeju, jak to zabrzmiało "za tych czasów, gdy..." XD Dobra, już nie zanudzam. Dziękuję serdecznie za taaaak dłuuugi komentarz (Ty i Faith miło mnie zaskoczyłyście i świetnie się spisałyście. Uwielbiam czytać takie długie komentarze :3). I nie wiem, co więcej napisać. Chaotycznie trochę chyba mi to wyszło xd :*

      Usuń
  3. Nie umiem pisać długich komentarzy, więc: GENIALNE OPOWIADANIE!!! xD Weny i czekam na następny. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale dłuuuuugi rozdział :D A jaki fajny ;))
    DASH I DUFF NARESZCIE RAZEM NANANAA <333 Jak słodziutko, ale niech ta ruda spierdala na drzewo. Ona mnie zastanawia... jesteś pewna, że była trzeźwa? Hahahah xD
    Bracket się wyprowadza Boże NIEEE DLACZEGO?! Stradlin! To przez Ciebie, chujku!!! :/
    Kurczę, coś sie dzieję między Axlem a Slashem, nie? To takie tajemnicze.
    No wiesz, ja nie byłam na żadnym i do Krakowa też nie jadę, więc ten, no... żółwiczek :))
    Buziaki ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło, że tak bardzo się cieszycie ze związku Dash i Duffa <3 :D Tak, jestem pewna, że ta ruda była trzeźwa. xd Tak, coś się dzieje między Slashem a Axlem! :D
      O, czyli nie jestem jedyną osobą, która znowu nie zobaczy Slasha. Miło.
      Dziękuję za komentarz. :**

      Usuń